Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Terror pana Emberdye [Księga Demonów Tom 1-2]

//Kontynuacja wydarzeń z opowiadania "Baffometi", nie konieczne jest przeczytanie pierwszej części, jednak jeśli tego nie poczynimy kilka rzeczy może okazać się niezrozumiałe, dziękuję za uwagę i zapraszam do zapoznania się z treścią utworu :)

//

 

 

I

Pan Trevor

 

Gdy jeden szczegół, chociaż jeden jedyny, mały szczegół, omija oko nawet i wielkiego demona, wydarzenia mogą potoczyć się w najbardziej niespodziewany sposób. Takim szczegółem jest Pan Trevor Emberdye, który z nie wiadomo skąd pojawił się o złej porze w złym miejscu. Pewnego dnia postanowił podążać za swoim marzeniem i podróżować po świecie, jego codzienne życie dobijało go po kostki. Nudne, zwykłe i praktycznie powtarzalne. Codziennie wstawać rano do pracy robić w maszynowni, większość czasu w owym miejscu przysypiał jako że nie było sytuacji potrzebujących jego interwencji. Towarzyskiego życia również niestety nie posiadał, skończyło się gdy ukończył studia, wszyscy jego znajomi rozeszli się po świecie czy to dla pracy, dla miłości czy po prostu od tak. W wolnym czasie, jeśli takowy posiadał, przeglądał zdjęcia, filmy w Internecie na temat przeróżnych ciekawych miejsc istniejących na całym świecie. Interesowała go architektura starszych pokoleń, w szczególności piramidy czy to w Egipcie czy Meksyku. Wracając do dnia, w którym to postanowił praktycznie rzucić wszystko w cholerę, niestety trasa jaką obrał samochodem zaprowadziła go do miejsca, które przeszyło jego istnienie w przerażające dla niego sposoby, jego odkrycie. Przez swoją nieuwagę pojechał dawno już nie używaną przez zapomniane powody autostradą nie zauważając że ową obrał, która to po prostu ostała się z czasem przebijając warstwy lasów i gór. Wszyscy o niej zapomnieli, pomijając jedno istnienie…

Jechał jakiś czas prosto przed siebie widząc jedynie drzewa i drzewa, im dłużej wpatrywał się przez okno samochodu na mijające pilary wyciągające swe gęste kończyny, tym bardziej odczuwał, że coś było nie tak. Po prostu, takie uczucie przeszło mu przez jego życie. Jadąc już godzinę albo i nawet dwie, poczuł fizyczną potrzebę swego ciała.

Musiał się odlać.

 

II

Jak znaleźć się w piekle

 

Zatrzymał zatem samochód zostawił z pośpiechu i roztargnienia jakim się cechował, klucze w samochodzie z otwartymi drzwiami i poleciał hen daleko w las, bo oczywiście nie mógł zrobić tego obok pojazdu, skoro jak przecież sam wiedział, nikogo w pobliżu prawa być nie miało.

No i gdy pan Emberdye wrócił na drogę by ponownie zasiąść w swoim pojeździe prowadzącym jego podróż, samochodu już nie było. Przestraszył się łapiąc rękoma za czoło, szybko sprawdził po kieszeniach cóż to przy sobie posiadał. No i jak się okazało telefonu oczywiście w tych kieszeniach nie miał, jedynie zapalniczkę, paczkę papierosów, priorytety i portfel. Wziął i uderzył się w czoło, nieogarnięty nawet nie mógł zorientować się, w którą stronę jechał, co by mógł spróbować wrócić na piechotę do miasta. Na jego nieszczęście postanowił pójść dalej wzdłuż autostrady, w stronę, w którą z początku jechał. Zdziwił się gdy po niecałej godzinie jego oczom ukazał się budynek, co później się okazało, hotel. Zmęczony wszedł przez otwarte drzwi do środka, zawołał w miarę głośno by zostać usłyszanym. Jednak bez jakiejkolwiek reakcji ani odpowiedzi, personelu, który jak myślał powinien zajmować się przy obsłudze hotelu. Nie wiedząc co ze sobą zrobić po prostu zaczął szukać czegokolwiek, na przykład telefonu, co mogło mu pomóc wrócić do cywilizacji. Znalazł o dziwo urządzenie, bardzo stary kręcony telefon. Niestety kabel został odcięty. Nie myślał też że mógłby czymś takim do kogoś się dodzwonić, kto używa takich gratów – pomyślał. Bezsilnie machnął rękoma siadając na fotelu w głównym holu. Zasnął, co jak nie był świadomy, mogło źle dla niego się skończyć.

 

III

Co nastało po

 

Po ucieczce nastolatków z objęć demonicznego kultu wliczając w niego znajome im twarze, owa sekta zajęła się sprzątaniem śladów po całym przedstawieniu. Cały budynek miał zostać zniszczony, Pan Belery udał się do lasu by odnaleźć zabitego przez niego Reya, po czym go zakopać. Pani Kenedy nadzorowała zniszczenie krypty i domostwa, podczas gdy Mara przystąpiła do rytuału wskrzeszenia swojego dawnego chłopaka i nadaniu mu wybranej przez nią cech przy pomocy demona Baphometa. I w tym wszystkim znajdował się jeszcze pan Emberdye, który to smacznie sobie spał.

 

IV

Oczami kultu

 

Oczywiście jego osoba nie mogła przejść niezauważona gdy kultyści odnaleźli śpiącego sobie jak gdyby nic się nie stało, starszego mężczyznę, chrapiącego jak niedźwiedź. Sprawa wyglądała na bardziej skomplikowaną niż mogłoby się wydawać. Kult oraz sam demon nie mogli po prostu zabić czy w jakikolwiek sposób wpłynąć na pana Trevora, nie był on częścią układu, zawartego bardzo dawno temu jak i skończonego całkiem wtedy niedawno. Powstał niemały problem, jednak decyzja co zrobić zapadła dość szybko, demony posiadały wiele furtek do załatwiania spraw związanych z ludzkimi bytami.

 

V

Zgroza w hotelu

 

Obudził się lekko odurzony, wciąż zmęczony jakby niewyspany, spojrzał za okno a tam już noc objęła wszelkie istnienie. Przestraszony rzucił się do drzwi żeby wyjść jednak jak się okazało były one zamknięte. Zagryzł wargę, wziął do rąk krzesło i rzucił prosto w szyby okien holu. Twarz mu zgięło gdy szkło wytrzymało uderzenie meblem, podszedł bliżej walnął pięścią i nic. Zagryzał paznokcie u palców rąk nie mógł wytrzymać i sięgnął po papierosa. Wchłaniając do swego ciała toksyczne działanie trucizny sprzedawanej za niecałe piętnaście złoty, poczuł chwilowy spokój i opanowanie, zaskakujące jak niektóre rzeczy działają na człowieka. Rzucając samym filtrem na podłogę usłyszał dzwonienie telefonu stojącego na biurku niedaleko miejsca, w którym stał.

-Halo? – zapytał niepewnie.

-T a n o c b ę d z i e t w o j ą o s t a t n i ą…

Słysząc głos wrzynający się niemalże w jego głowę, brzmiący iście przerażająco przypominając obracanie się zębatek w maszynach jak u niego w pracy, rzucił słuchawką mocno w ścianę. Ta zaś pękła. Nie miał pojęcia jak urządzenie z przeciętym kablem miało prawo nagle działać. Ponownie zdruzgotany i przerażony rzucił się w panice gdziekolwiek przed siebie, zbiegiem okoliczności natrafił na pokój pięcioosobowy, wszedł do niego jako pierwszego by sprawdzić czy tamtejsze okna również były niezniszczalne. Od razu gdy znalazł się w środku, drzwi za jego plecami zamknęły się. Krzyknął głośno przestraszony, spróbował otworzyć okno jednak było ono identyczne do tych w holu. Został uwięziony, jednak jego instynkty przetrwania jakie posiadł każdy człowiek nakazywały mu działanie, jakiekolwiek. Sprawdził łóżka, zauważył dziwny ociekający czarny płyn pod każdym z nich, przeczesał kołdry jednak nic pomocnego nie znalazł. Gdy odszedł od jednego z łóżek, usłyszał skrzypnięcie podłogi. Nadepnął mocniej by usłyszeć ten sam dźwięk. Wtedy to podskoczył a drewniane deski złamały się pod jego ciężarem. Znalazł się w ciasnym, ciemnym miejscu. Przed sobą miał jedynie wąski korytarz. Ocierając pył i kurz powoli zaczął przeciskać się idąc do przodu. Po jakimś czasie przechodził pomiędzy drewnianymi podparciami, z których wypełzły ogromne ilości robactwa, spadającego na niego. Krzyknął ze strachu jako że stworzenia były naprawdę obrzydliwe, czuł jak ruszały się po jego ciele, jak wpełzały w jego ubrania, zostawiały ślady mazi na włosach. Na szczęście wyszedł po krótkim czasie z ciasnego przejścia, zrzucając z siebie małych intruzów. Jednak to co zobaczył przeszyło go jeszcze bardziej niż poprzednie zdarzenia. Bowiem było to zniszczone biuro. Z dalej działającym komputerem. Bał się podjeść do sprzętu jednak wiedział że musiał to zrobić. Urządzenie było zalogowane, na ekranie widniało okno poczty elektronicznej a w niej kilka wiadomości. Odczytał pierwszą zatytułowaną:

 

VI

„Praca” – Wysłane 24.01.1899

 

„Przenieśli nasze biuro do piwnicy, nie mam pojęcia dlaczego ale wiem że jest tutaj strasznie zimno. Tak to jest jak się zatrudnia w niszowych firmach. Nawet nie próbuje domyśleć się co oni robią tam na górze ale często słyszę dość niepokojące odgłosy, zastanawiam się czemu reszcie pracującym ze mną zupełnie one nie przeszkadzają. Cóż, moim zadaniem jest administracja sieci, więc przez większość czasu nie muszę robić za wiele.”

 

VII

„Niepokojące sygnały” – Wysłane 12.03.1899

 

„Hej, piszę do Ciebie ponownie, zauważyłem ostatnio w pracy miejsca dziwnych wydarzeń. Zaczynając od tego że mój kolega obok zniknął i śladu po nim nie widać, zniknęło nawet jego stanowisko pracy. Ale to nie wszystko. Gdy pewnego razu wszedłem na górę zapytać się o zaginionego, jakaś dziwna osoba ubrana w czarne szaty odepchnęła mnie i zagoniła z powrotem do piwnicy.”

 

VIII

„Koszmar” – Nie wysłane…

 

„Jeśli to czytasz, trzymaj się z dala od autostrady B2, w tym miejscu dzieją się straszne rzeczy, muszę wysadzić to miejsce w cholerę, nic nie może wyjść stąd żywego. Pewnej nocy gdy skończyłem już prace, zakradłem się do frontowych drzwi i zauważyłem jakiś okropny czarny posąg przedstawiający stworzenie z mackami zamiast głowy, oprócz ludzi obranych w czarne szaty był tam też kolejny pracownik przeniesiony wraz ze mną do piwnicy. Klęczał na środku jakiegoś pentagramu ze świecami wokół. Po chwili zaczął wymiotować czarną mazią, wyglądającą jak ropa. Następnie z jego ciała wychodziły dodatkowe kończyny a jego głowa wybuchła tworząc nową, zdeformowaną z mazi, błota i bóg wie jeszcze z czego. Zostałem zauważony przez jednego z nich, szybko pobiegłem do serwerowni w piwnicy, używając sztuczek z dawnych czasów udało mi się stworzyć eksplozję wystarczająco dużą żeby zniszczyć ten przeklęty budynek w całości. Pobiegłem w tedy do piwnicy, i napisałem to, żeby się pożegnać, zaraz znajdą mnie oni albo ognie wybuchu, żegna… o ni… nieaw…”

 

 

VIX

„Pomocy” – Wysłane ??.??.????

 

„Jeśli to czytasz, błagam, przeżyj, proszę. Jeśli znalazłeś się w tym hotelu, wiedz że jesteś w niebezpieczeństwie. Przeczytaj to uważnie i zapamiętaj wszystko. Ja wraz z moimi kolegami ze szkoły zostaliśmy oszukani i zaprowadzeni do zapomnianego przez ludzkość hotelu. Myśleliśmy że mamy wolne od szkoły i będziemy mogli imprezować, jak bardzo byliśmy w błędzie. Nasza nauczycielka, Pani Kenedy, Pan Belery oraz nasza koleżanka Mara zawarli układ z jednym z demonów, by sprowadzić do życia demoniczne stworzenie. Dwóch z nas zginęło a świat zapomniał że kiedykolwiek istnieli, nam nikt nie chciał uwierzyć w to co przeżyliśmy, kolejny z nas popełnił samobójstwo, ja natomiast zostałem porwany, jednak dla mnie nie ma już ratunku, nie mam znaczenia. Ważne jest to żebyś wzbudził zainteresowanie władz, kogokolwiek żeby zbadał ten przeklęty hotel zanim zniszczą wszystkie w nim ślady aktywności kultu. Jesteś obecnie w piwnicy dawnej fabryki, zniszczonej i zapomnianej, na jej fundamentach został zbudowany ten hotel, co zapewne nie jest przypadkiem, jako że wspomniana fabryka również była używana do okultystycznych intencji. To wszystko, proszę, po prostu przeżyj i rozgłoś to co ci powiedziałem oraz to co ty przeżyłeś i mam nadzieje przeżyjesz.

-Jack. „

 

X

La Deamonium Sacramentum

 

Przerażony Emberdye przeczytawszy wszystkie wiadomości poczuł w sobie jeszcze większą motywacje żeby przeżyć. W miejscu, w którym się znalazł miały miejsca straszne rzeczy, musiał za wszelką cenę pomścić tych wszystkich, którzy stracili swoje życia. Odwracając się od komputera zauważył leżące na ziemi kości, zapewne po osobie, która dawno temu pracowała w owej piwnicy. Przed sobą widział już szerszy korytarz, co jak się przekonał wiodący na zewnątrz. Wciąż panowała noc, ciemna i wodząca. Stał w środku lasu, nie mając pojęcia dokąd się udać żeby wrócić na autostradę. Nagle zza drzew ujawnili się ludzie ubrani w szare szaty z kapturami zakrywającymi ich twarze. Trevor krzyknął ze strachu niemalże nie przewracając się gdy próbował cofnąć się do drzwi, niestety były one zamknięte tak że ich otworzyć nawet i siłą nie mógł. Kult jedynie przybliżał się powoli jednak nie atakował. Tak jakby próbował po prostu nastraszyć Emberdye’a. Podeszli do niego tak blisko jak się dało mrokiem spod kapturów wpatrując się w jego oczy, Trevor zauważył że nie został zaatakowany więc po prostu przeszedł obok przed siebie. Idąc spoglądał za siebie na wciąż wpatrujący się na niego kult, skupił wzrok wprost i bardzo dobrze że to zrobił, bo niemalże nie stanął na świecącym się jasno małym pentagramie. Wolał nie domyślać się co mogłoby się stać gdyby na takowy stanął. Nagle usłyszał głos w swojej głowię jednocześnie zauważając dół, do którego cieknął czarny płyn przypominający ropę z trumny leżącej obok.

-Teraz, zginiesz.

Gdy trumna wybuchła a z niej wyszło ogromne stworzenie z czarnej mazi o wielkiej łapie ostrej z wieloma kolcami i drugiej ręce zdeformowanej, wszczepionej w głowę będącą jednym wielkim zlepkiem mięsa. Jednak można było dostrzec w potworze coś ludzkiego. Trevor bez zastanowienia zaczął uciekać jak najdalej od niebezpieczeństwa jednak stworzenie wydłużyło swoją kolczastą dłoń tworząc z niej lasso, przyciągając Emberdye’a do siebie. Już myślał że koniec jego nastał, jednak z lasu wyszli kolejni ludzie, tym razem ubrani w czarne szaty.

 

XI

Starcie demonów

 

Potwór z trumny opuścił na dół mężczyznę a między czasie do całego zgromadzenia przyszedł kult ubrany w szare szaty. Spojrzeli na siebie wrogo, nagle z naprzeciw obu tłumom ukazały się fizyczne formy demonów. Baphomet wyraźnie rozdrażniony ze swymi rozpostartymi skrzydłami oraz drugi, z wyglądu przypominający bardziej cień, jednak w rzeczywistości była to wielgachna ciemna szata rozciągająca się jak ciecz po podłożu. Twarzą demona była czaszka, długa w pionie z małą wnęką oraz rozdartą szczęką. Emberdye nie wiedział co zrobić ze strachu wziął nogi za pas nie oglądając się za siebie.

-Co to ma znaczyć?! – krzyknął potężny Baphomet.

-Myślisz że twoje działania uniknęły mojej uwadze?

-Nie, nie możliwe. Nie możesz być nim.

-A jednak.

Wtedy to obraz demona przypominającego żywy cień zniknął a kultyści ubrani w czarne szaty rzucili się na kult Baphometa z nożami wyjętymi spod szat. Wielki demon nie był w stanie nic zrobić więc również zniknął. Emberdye uciekając mógł usłyszeć wrzaski i krzyki, rozrywane ciała i pękające czaszki. Nie wiedział czy był bezpieczny od nieznanych dla niego ludzi. Musiał cały czas iść przed siebie i liczyć że w końcu natknie na jakąś drogę mogącą zaprowadzić go do cywilizacji. Wtedy to na jego drodze wyłoniły się spod ziemi chodzące zwłoki z głowami zagryzionymi, kończynami zwisającymi trzymającymi się cienkich żyłach. Jęcząc rzuciły się na Trevora. Bezbronny zaczął szukać wokół czegokolwiek co mogłoby posłużyć mu za narzędzie obrony. Cofał się powoli aż nie potknął się o grubszą gałąź. Wstał natychmiast, podniósł ją i zamykając oczy wymachiwał nią naprzeciw siebie, roztrzaskując kruche ciała chodzących wywłok, stękających jedynie dostając po twarzy. Mimo swojej prostoty plan działał, przebijał się powoli przez chordę nieumarłych, rozpryskując krew we wszystkie strony, rzucając kończynami na boki, głowy toczyły się w każdą stronę. A Emberdye w myślach błagał żeby to wszystko się w końcu skończyło. I oczywiście w końcu musiał przebić się by otworzyć sobie drogę do ucieczki, niestety przy samym końcu jego walki został złapany za nogę przez wykopującego się z ziemi potwora, a potem ugryziony przez niego. Zęby przebiły się głęboko do kości ale nieszczęsny Trevor zdołał uciec. Utykał co było reakcją na jego mocno krwawiącą nogę, spowalniało go to radykalnie a potwory za jego plecami nie przestawały go gonić przez rządze krwi i ich jedyne powołanie, pożeranie żywych.

 

 

XII

Gdy światło wydaje się być tak blisko

 

Już myślał że jego koszmar dobiegł ku końcowi gdy zgubił jakimś cudem chordę potworów. Jednak ból w nodze zaczynał dawać się we znaki, a ból to zwykły nie był. Upadł na ziemie, spojrzał na ranę, zaczynała powoli wyżerać całą jego kończynę. Wkrótce zaczęły z niej wychodzić ręce i oczy, czarna maź wydobywała się w szybkim tempie idąc w górę mając na celu zająć całe ciało. Emberdye nie zamierzał poddawać się, wiedział co musiał zrobić, ale myśli po prostu przeszkadzały mu to zrobić. Po jakimś czasie gdy sytuacja zaczynała wyglądać naprawdę nie ciekawie, złapał za skażoną część nogi i z całych sił wyrywał swoją własną nogę, cieknącą krwią i czernią. Darł się na cały las, a kończyna nie chciała odkleić się od ciała tak łatwo. Przypomniał sobie o zapalniczce w kieszeni, małą moc w sobie miała ale być może by wystarczyła. Zaczął powoli podpalać własną nogę mały kawałek po kawałku czując coraz to bardziej narastający ból podczas gdy z czarnego czegoś co stało się częścią jego nogi, wychodziły coraz to większe części ciała, wątroby, serca, płuca. Leżał w kałuży krwi, z rany wypełzło robactwo wchodzące na jego resztę ciała, by w końcu dotrzeć do ust. Dusił się, jego noga zajęła się ogniem, czuł obrzydliwą obecność w swoich ustach, nawet krzyczeć nie mógł, powietrza coraz mniej. Ponownie spróbował urwać przypaloną nogę, z całych sił z ostatnim oddechem, udało mu się, jednak ból przekraczał wyobrażenia. Szybko rękoma wyjął z ust obrzydliwe skolopendry, pająki, ogromne mrówki i glizdy. Kilka połknął, czuł wewnątrz swego ciała jak kreatury chodziły po jego wnętrznościach drapiąc i dając znać o swojej obecności. Za podpórkę robiła gałąź cała we krwi, jakoś szedł, powoli. Najbardziej bolało go światło jakie czasem mógł dostrzec z pomiędzy drzew. Za każdym razem myślał że to już ostatnia warstwa wysokich kolumn jednak to jeszcze nie był koniec.

 

XIII

Memento Mori

 

Nareszcie, oczy zamykały się wbrew jego kontroli, usta zaschłe pragnące wody, wnętrzności swędzące, nieustająca lejąca się krew. Padł na twardą autostradę, stracił przytomność.

-Gdzie ja jestem? – zapytał.

Rozglądając się wokół mógł ujrzeć wielki most prowadzący do bram zamku mających po swoich bokach dwie ogromne posągi przedstawiające przedziwne bóstwo. Potwora o mackach zamiast twarzy, trzymającego oburącz kosę. Szedł powoli po moście patrząc na boki mógł dostrzec czerwoną rzekę a pływającymi w niej wnętrznościami. Gdy dotarł pod bramy, rozwarły się przed nimi otwierając mu przejście do gigantycznej świątyni. Idąc wprost do jej wrót, po jego obu stronach wyłonili się ludzie w czarnych szatach, wszyscy trzymający zgaszone świece. Nie bał się idąc wraz z tłumem nieznajomych, nawet nie chciał próbować zrozumieć co wtedy miało miejsce. Dotarli do bram świątyni. Zostały one otwarte a Emberdye’emu ukazana została księga stojąca na piedestale naprzeciw ołtarzowi. Tłum ubranych w czarne szaty zaczął szeptać i powtarzać nieznane dla niego słowa. Podszedł bliżej do książki, otworzył ją, a jemu oczom ujawniły się obrazy jakich nigdy nie spodziewałby się że mógłby zobaczyć. Nie był w stanie przewrócić kartki gdy znajdował się na stronie przedstawiającej palącą się świece z obrazem mrocznego cienia z nieludzką czaszką. Wtedy to tłum siłą ułożył go na ołtarzu. Ostatnia rzecz jaką pamiętał przed obudzeniem się, była ostra końcówka sztyletu nad jego oczami…

 

XIV

Historia nie ma końca.

 

Odzyskawszy przytomność zauważył jednego człowieka w czarnej szacie zanim wstał, mrugnął i już go nie było. Przed Trevorem stało jeszcze jedno zadanie, powrót do cywilizacji. Przy jego stanie wydawało się to niemalże nie możliwe. Jednak czując że znajdował się już tak blisko celu, czując że może przyczynić się do przeszkodzeniu niebezpiecznemu kultowi, czy też ujawnieniu historii poprzednich ofiar. Pomagając sobie gałęzią szedł wzdłuż autostrady. Myśląc nad wszystkim co przeżył i nad tym co powiedzieć, bo przecież tyle się wydarzyło. Jego ludzki umysł nie mógł wszystkiego przetworzyć, pękał do myśli oraz cały czas czuł pełzające po jego wnętrznościach robactwo. Po drodze zwymiotował wyrzucając część z siebie na zewnątrz, jednak nie były to wszystkie. Szedł parę godzin, w między czasie zdążyło wyjść słońce, a z każdym na nie spojrzeniem, jego oczy niemalże nie paliły się. I tak oto w końcu wyszedł na początek autostrady, do rozdwojenia, gdzie to na początku źle skręcił. Padł nieprzytomny mając nadzieje że ktoś mu wtedy pomoże. Na szczęście tak się stało. Zawieziony został do szpitala, do tego samego, w którym traktowane były poprzednie ofiary. Niestety, pan Emberdye zapadł w śpiączkę, nie mógł zatem zainterweniować, potwierdzić historię nastolatków, nie mógł być może powstrzymać jednego z nich od samobójstwa, jednego z nich od porwania. Kto wie, cóż stanie się gdy kolejna ofiara, nie ruszona przez wpływy demona, obudzi się. Czy ktoś uwierzy w jego historię?

Kto wie…

Któż wie takie rzeczy…

 

XV

?

 

I wtedy głowa węża spojrzała na błagającą o litość sarnę, dzwon z siódmej wieży bił od tego dnia. Sarna wstała i udusiła węża. A ziemia stała się niebem, księżyc planetą, słońce iluzją. Bramy rozwarte by przepuścić tych, którzy usłyszeli wołanie. Nic już nigdy nie będzie takie samo…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania