Totem cz. I

I

 

Dzień był wyjątkowo upalny. Nawet jak na te porę roku i miejsce. Kefat bowiem czyli Kraj Pustyni w języku Urd jak sama nazwa wskazuje składa się przeważnie z piachu po horyzont. Było lato, nawet piasek wydawał się pocić. Wieczna surowość tej ziemi łagodzona była przez ogrom oaz, które dziurawiły łaskawie krajobraz i łagodząc życie nie tylko Kefatczyków ale też wszystkich podróżujących. Valaktir jednak osiadł w tym rejonie bynajmniej nie po to aby mieć częsty kontakt z kimkolwiek. Wręcz przeciwnie, on tu się ukrywa… Było już siedem lat po upadku Burbaris, miasta i całego Imperium, które to oświetlało zdaniem dumnych Burbarisian cały Kontynent Wschodu. Kaglarchat podbił całe Imperium, a Kefat jako dawna imperialna prowincja także teraz dostał się pod panowanie III kaglarchy. A Valaktir miał delikatnie mówiąc na pieńku z nową władzą. Bowiem był Ixartyjczykiem, a lud ten, przedziwny i pradawny, od wieków służył imperatorom Burbaris jako najemnicy. Nie dość, że III kaglarcha w swej podobno nieskończonej łaskawości i wszechmądrości rozwiązał ixartyjskie armie to jeszcze zakazał Ixartyjczykom posiadać nawet broni. Zakazać Ixartyjczykowi nosić miecz to jak zakazać człowiekowi oddychania, niedorzeczność. Valaktir zamieszkał daleko od garnizonów kaglarchackiej armii pośrodku pustyni robiąc całemu światu wszelkie wymówki aby się nie kontaktować z nikim i z niczym. Nie zamierzał oddawać ekwipunku. Ani swego tradycyjnego miecza z czerwonej stali, ani zbroi, także czerwonej, ani nawet konia, pal licho, że kulał.

Valaktir wyszedł tego dnia ze swej lichej stosunkowo chaty na zewnątrz. Piasek parzył jego gołe stopy. Pot wyparowywał, w ogóle nie chłodząc ciała, oczy musiał mieć ciągle przymrużone w ochronie przed piaskiem w powietrzu. Czuł jakby wchodził do gorącej zupy. Rozejrzał się jak co rano wokół, upewnić się czy nie ma nikogo niespodziewanego w pobliżu. Tereny wokół jego domostwa były tak płaskie, że stojąc na niewielkim kamieniu mógł zobaczyć kila mil dalej. Wojna się skończyła siedem la temu, ale wciąż dla przyzwyczajenia miał nawet nóż pod poduszką. Po rozejrzeniu się poszedł do swych wielbłądów. Utrzymywał się od kilku lat z ich hodowli. Dzięki żołnierskiemu wyszkoleniu wiedział jak sprawić by zwierzęta były silne i zdrowe, toteż na ich sprzedaży mógł w ciągu roku zarobić wystarczającą sumę. Mimo tego nie wydawał dużo, celowo, lecz gromadził, dzięki zaufanej liście kontaktów czasem wymieniał coś w swoim skromnym arsenale militarnym. Dla niego wojna nigdy się nie skończyła, a etniczny obowiązek posiadania broni potęgował tradycyjną nadzieje na odnalezienie i odbudowę legendarnego Ixartu.

Niestety, tego dnia spełnił się jego obawy. Zobaczył w oddali, unoszącą się chmurę piachu – ktoś nadjeżdża. A przecież Alkos, typ od paszy, przyjechał wczoraj, Megeran koleś, który załatwia narzędzia ma być za tydzień, Firoch pośrednik w handlu był trzy dni temu. Zatem? Ktoś nieznany. Szybko poszedł do chaty, po nóż… ukrył go pod ubraniem. Cholera, prześwituje, szybko, pasek jakiś trzeba, raz, raz, raz. Dobra, wyciągnął, pasem się owinął, pod pasem ukrył nóż. Nie mógł tak po prostu wyjść z ixartyjskim mieczem, zawsze był cień nadziei, że nieproszonego gościa nie trzeba będzie od razu zabijać, zagubiony wędrowiec raz na jakiś czas się trafi… chociaż rzadko, nawet coraz rzadziej. Niesmak pozostał po ostatnim nieproszonym gościu sprzed dwóch miesięcy, gdy zwłoki trzeba było spalić a kości, które zostały należało zutylizować specjalnym magicznym roztworem, nie wymawiając dość drogim.

Stanął przed chatą i czekał. Chmura się zbliżała… rozpoznał, że to koń, a jeźdźca zaraz pozna… Valaktir miał na sobie typowo pustynny strój, ot jakieś szmaty, pierwsze z brzegu jasnego koloru, byleby przewiewne. Na głowie koniecznie niewielki turban niedbale zawinięty, dodatkowo by sprawiać wrażenie groźniejszego, materiałem zasłonił twarz, by tylko oczy były na widoku. Chmura w końcu stanęła przed Ixartyjczykiem, nim mrugnął i odgonił ręką kurz w powietrzu, jeździec ubrany w szafirowy turban i tunikę był już na ziemi.

- Ktoś ty? Spytał od razu, trzymając się za pas.

- Czy stoi przede mną Valaktir? Odpowiedział pytająco nieznajomy. Miał wyraźny ajgarski akcent, dziwnie przedłużając sylaby.

- A kto pyta? Valaktir kasłając piachem odrzekł.

- Być może pan Valaktir nie pamięta pytającego, lecz zapewniam, że pytający pamięta pana Valaktira. Jeździec zmienił głos na bardziej spokojny i zdjął szmatkę z turbanu odsłaniając twarz. Uśmiechnął się.

Ixartyjczyk chwile musiał mu się przyjrzeć. Popatrzył w oczy… ta blizna, ten pieprzyk, ten głos… No tak, rozpoznał go, co prawda z lekkim trudem.

- Hilian, poznaje cię, byłeś podoficerem i adiutantem mojego przyjaciela. Teraz także odsłonił twarz, odwzajemniając uśmiech.

Hilian ukłonił się, mając pewność przed kim stoi. – I to właśnie ten przyjaciel pana, przysyła mnie tutaj.

- Artep Cię przysyła? Nie może być, nie sądziłem, że kiedyś jeszcze o nim usłyszę. Nie wiedziałem, że przeżył wojnę. Choć zatem, napijmy się herbaty.

Weszli do środka, wnętrze chaty było dość przestronne, było kilka poduszek z lakmiru, w środku niewielki stoliczek a na nim szklana zastawa na herbatę i szeroki talerz miedziany na potrawkę z jagnięciny z morelami, tutejsze podstawowe danie, jedzone niemalże codziennie. Zasiedli i wkrótce polano herbatę do małych szklaneczek ze złotymi uchwytami.

- Opowiadaj Hilianie, co Cię sprowadza.

- Jak słusznie zauważyłeś panie, byłem adiutantem pułkownika Artepa w czasach armii imperialnej, teraz jestem od niedawna ponownie na służbie u niego. Przebywałem na Wyspie Deseti, zapewne, wiesz panie, czemu dopiero teraz mogłem wrócić…

- Dopiero teraz wyszedłeś z niewoli, jak mniemam. Szczerze mówiąc, sądziłem, że zabiją jeńców.

- Chyba, że się złoży oficjalną przysięgę lojalności wobec kaglarchy. To był jedyny sposób…

- Jakoś trzeba żyć. Odrzekł znudzonym tonem Valaktir jednakże w głowie bardzo mu się to nie spodobało.

- Mogłem wrócić, odszukałem kilku dawnych znajomych, w tym mego dawnego pana. Przyjął mnie znów na służbę u siebie, tym razem całkowicie cywilną. Od razu dał mi za zadanie przyjechanie tutaj, do pana. Pan Artep jest teraz naczelnikiem wioski, kilka oaz dalej, napisał do pana list. Ze swego tobołka Hilian, wyciągnął zawinięty w rulonik kawałek pergaminu.

Valaktir wziął list, popatrzył. Zwinięcie pergaminu podtrzymywała niewielka pieczęć farbowanym niebieskim woskiem z wytłoczonym wzorem pięcioramiennej gwiazdy – symbolem administracji Kaglarchatu. Odbiorca z radością złamał pieczęć i zabrał się za czytanie krótkiej wiadomości.

 

Valaktirze, pewnie się zdumiewasz faktem czytania liściku ode mnie. Przyjedź proszę do wioski Meria, potrzebuje Twoich umiejętności wszelakich. Błagam, potrzebuje Twojej pomocy. Weź ze sobą broń, wiem że masz jej dużo. Jakieś księgi magiczne lub kapłańskie też się pewnie przydadzą.

Twój przyjaciel, Artep

 

- Dość skrótowa, ta wiadomość. Skomentował po przeczytaniu. Dlaczego Artep potrzebuje mojej pomocy?

- W wiosce dochodzi do dziwnych zjawisk, których nikt nie potrafi wytłumaczyć, a pan Naczelnik nie chce angażować do sprawy garnizonu Niebieskich. To wszystko co wiem. Łaskawy pan Artep także prosił nie opowiadać zbyt dużo, twierdził, że pan Valaktir się bardziej zainteresuje i na pewno przyjedzie.

- Niech to, Artep zbyt dobrze mnie poznał w wojsku, wie jak mnie podejść. Skomentował podśmiechując się. Poznaje jego pismo, pomyślał. Skoro mnie prosi to chyba należy tam pojechać… A co jeśli to jakaś pułapka tajnej policji? Myślał dalej w głowie. Wezmę z sobą także pył wybuchający by nie wzięli mnie żywego…

 

II

Meria przez co bardziej światowych obywateli mogłaby być uznana za śliczny przykład miejscowego folkloru czy inną perełkę rustykalnego stylu. Valaktir mógłby jednak znaleźć inne określenia jak „dziura” albo „nora” czy mówiąc prostacko „wiocha”. Jednak nawet on, zdołał już z oddali widząc zarys miejscowości rzec do Hiliana – Nawet tu ładnie. Mimo, iż jak sam niegdyś przed laty stwierdził, poza Miastem Burbaris, Ajgarią i Berezyrią nie ma ładnych miejsc. Zabudowa Merii składała się w większości z chat uformowanych z gliny i słomy. Życie w nich było proste i ograniczało się do minimum potrzeb. Mieszkańcy byli beneficjentami niewielkiej kopalni srebra mieszczącej się nieopodal. Valaktir zauważył wjeżdżając do miejscowości, iż każdy ma coś srebrnego. Kobiety srebrne paciorki i ozdóbki. Mężczyźni srebrne pasy czy bransolety. Z kolei dało się zauważyć srebrne elementy wystroju, które majaczyły z wnętrz chat meryjskich odbijając światło Słońca. Zdarzały się nawet srebrne okiennice czy klamki na drzwiach.

Centralna część Merii wyglądała już zgoła inaczej. Było tam kilkanaście budowli z cegły i kamienia. Na kilku z nich powiewały jednolite proporce Kaglarchatu o szarobłękitnej barwie. W tym na budyneczku na środku wioski – wysokim, o kwadratowej podstawie, z reliefami na fasadzie. Ewidentnie była to kaplica, lecz panowanie Kaglarchy kładzie kres dawnemu Kultowi Praojców.

- Powiadają panie Valaktirze, rzekł Hilian jadąc na koniu obok, że ten budynek jest najstarszy w całej Merii, ma ponoć kilka tysięcy lat i według tutejszych podań ponoć starszy nawet niż Burbaris. Mówiąc to wskazał na lichy budynek przy wydeptanym niemiłosiernie terenie pewnie przez lokalsów nazywanym placem lub rynkiem. Budyneczek z piaskowca wyglądał jakby miał się zawalić ze zmęczenia, bryłę miał właściwie nie wiadomo jaką, jakby układano piaskowe bloki w przypadkowym ułożeniu udając prostokątną formę.

- Istotnie wygląda na wiekowy. Odparł Valaktir. A co się w nim znajduje? Spytał wiedząc, że musi być to ważny budynek jeśli ma na sobie proporzec.

- Tam się dzieje wszystko co istotne w Merii. Tam urzęduje Naczelnik Artep, tam się zbiera Starszyzna, tam sąd sędziuje a skrybowie liczą srebro. Meria to w ogóle bardzo stara wieś, kontynuował. Od tysięcy lat ludzie tu żyją, wydobywając srebro i obrabiając je, służą kolejnym imperiom.

- Mimo to nie wygląda by Meria się specjalnie rozwinęła mimo srebra. Valaktir nie do końca rozumiał, czemu Meria była wsią a powinna być miastem z racji swego kruszcu.

- Pan Valaktir myśli po światowemu, a tu lud prosty jak ten piach dookoła. Powiedział Hilian, srebra jest tu dużo, za dużo, ludziom wystarcza kruszec i korzyści z tego płynące. Mają dużo pieniędzy, sami niczym się nie zajmują poza posiadaniem i obróbką metalu. Wszystko kupują w Migdaszcie, nic nie produkują, nic sami nie tworzą tylko srebro sprzedają. Te chaty z gliny co wyglądają gorzej od Twojego wielbłąda w rzeczywistości w środku są pełne dobrodziejstw i bogactw.

- W Migdaszcie? Zdziwił się Ixartyjczyk. Migdaszt dość daleko… powiedział.

- Ale ceny najlepsze, po za tym to największe miasto w Kefacie, taka ichniejsza stolica jak to oni mawiają.

- A Ty skąd pochodzisz? Z Prowincji Ajgarii jeśli dobrze pamiętam? Zapytał Hiliana.

- Ojciec był Ajgarczykiem. Matka jest z Miasta Burbaris. Ale istotnie urodziłem się i wychowałem w Ajgarii. Konkretnie w mieście Urghun.

Hilian i Valaktir podjechali na drugi kraniec Merii. Do domu Artepa. Przed domem były palmy i daktylowce. Fasada była krwiście czerwona, a dużych oknach były szafirowo – przezroczyste zasłony. Zza dużego domu widać było gospodarstwo z którego dało się usłyszeć symfonię owiec, wielbłądów czy koni. Artepowi musi się powodzić, utrzymanie zwierzyny w warunkach pustynnych musi być kosztowne. Najbardziej zadziwiające było jednak to, że nad drzwiami głównymi domu widniał Złoty Sokół na szafirowej tarczy, herb Imperium Burbaris. Ciekawe, że Niebiescy pozwalają na to…

Wewnątrz dom zachwycał. Valaktir nie spodziewał się takiego przepychu. Na ścianach były freski z pięknymi motywami kwiatowymi, ilość kolorów była tak wielka, że aż się prosiło o zawrót w głowy. Były też sceny rodzajowe, a nawet batalistyczne z burbarisiańskiej historii. Z korytarzy słychać było bawiące się dzieci oraz hałas z kuchni.

Wraz z Hilianem stanęli pod dużymi czerwonymi drzwiami. Ten zapukał, wszedł i przy otwartych drzwiach powiedział kłaniając się. – Mój panie, pan Valaktir przybył na Twe wezwanie, czeka na przed pokojem. Dało się natychmiast usłyszeć śmiech osoby w pokoju – HA! Wiedziałem, że przybędzie, niechaj wchodzi czym prędzej!

Po wejściu Valaktir zobaczył jak jego dawny towarzysz niedoli wojennej siedzi wygodnie na pokaźnym siedzisku przy ścianie. Przytył, teraz miał gęstą brodę i tradycyjny lokalny kefacki turban na głowie. Ixartyjczyk miał chwilową poważną zagwozdkę w głowie. Czy płaszczyć się przed bądź co bądź Naczelnikiem i się ukłonić, czy postanowić na starą wojskową znajomość i nie przejmować się oficjalnymi gestami. Zagwozdka szybko zniknęła albowiem gdy tylko Valaktir wszedł Artep wyleciał wręcz ze swego pseudo-tronu i przez wielki dywan przeleciał do Valaktira wyściskując go.

- Stary skorpionie ixartyjski! Rzekł śmiejąc się. Wiedziałem, że wyjdziesz ze swej nory gdy poczujesz zew przygody.

- Dalej jestem w szoku, że żyjesz. Odparł Valaktir dusząc się od ścisku przyjaciela. – Byłem pewien, że poległeś pod Ujguruz jak większość.

- Zapewniam, że nikt nie jest bardziej zdziwiony tym przetrwaniem niż ja sam! Zripostował Artep. Ale usiądźmy wpierw.

Usiedli na sporym, czerwonym, wzorzystym dywanie w kącie sali. Artep lekko poruszył dłonią coś sygnalizując. A był to znak dla Hiliana, który pokornie się ukłonił i wyszedł.

- Byłeś pewnie w szoku gdy dostałeś ode mnie wiadomość. Wyszeptał Naczelnik Merii biorąc złota amforę wina polewając towarzyszowi.

- Istotnie, potwierdził Ixartyjczyk. Dawka szoku była podwójna, raz, że od Ciebie, dwa z powodu treści wiadomości. Co się dzieje, że prosiłeś o księgi zaklęć, broń czy Traktaty Kapłańskie?

- Widzisz, mamy problem od jakiegoś czasu… Z Merii znikają ludzie. Od pięciu tygodni, każdego pierwszego dnia tygodnia znika jedna osoba.

- Są porywani?

- Nie, to mordy. Bo każdego trzeciego dnia tygodnia rodzina dostaje kość…

- Skąd wiemy, że to kości zaginionych?

- Nasz lokalny czarodziej to potwierdził. To kości tych, którzy znikali.

To istotnie możliwe, pomyślał Valaktir. Czarodziej specjalnym zaklęciem może się tego dowiedzieć.

- Rozumiem, że przedwczoraj też ktoś zniknął?

- Tak i dlatego Cię wezwałem. Bowiem, przedwczoraj… przedwczoraj… ciężko westchnął i wziął głębszy łyk wina, przedwczoraj zniknęło po raz pierwszy dwoje dzieci. I dziś rodzice powinni dostać kości… Po za tym odkąd to się zaczęło dzieją się rzeczy niestworzone. Czasem w środku nocy wszystkie psy wyją aż cała Meria się budzi i w jednej chwili ustają. Czasem w ciągu dnia wszystkie ptaki spadają martwe. W zeszłym tygodniu dwóch chłopców, którzy byli najlepszymi przyjaciółmi zagryzło się na śmierć…

- Jak to zagryzło…

- Chcieli się zjeść, tak to wyglądało. Sam rozumiesz, to nie tylko jakieś porwania, to nie tylko jakieś morderstwa. To jakieś siły ponadludzkie tu krążą. I nie wiem czy to magia, upiory czy zwykłe zbóje?!

- I jak ja mogę niby Ci pomóc?

- Valaktirze, jak świat długi i szeroki, ze wszystkich Czterech Plemion Ludzkich nie znam nikogo innego kto byłby jednocześnie żołnierzem, magiem i spędził sporo czasu w świątyniach wśród kapłanów.

- A o tym wszystkim wiedzą Niebiescy?

- O nie! Krzyknął Artep. Kaglarchat nie robi nam problemów tylko jeśli my nie robimy problemów Kaglarchatowi. W zeszłym roku w sąsiedniej wsi mąż zabił swoją żonę. I wiesz co się stało? Na drugi dzień wparowali żołnierze, zabili wszystkich mężczyzn poczynając od noworodków, a wszystkie kobiety wywieziono od tak gdzieś, podejrzewam, że do innej guberni. Widzisz jak tu się teraz żyje? Jeśli miejscowy garnizon się o tym dowie, Meria przestanie istnieć. Musimy to rozwiązać samodzielnie. Gdy zostawałem Naczelnikiem obiecałem, że zrobię wszystko by chociaż tu żyło się w miarę normalnie, i zamierzam dochować danego słowa.

- Rozumiem. Odparł Valaktir, próbując wina. Jego kwaskowatość wykręciła mu twarz. W takim razie chyba powinniśmy iść do tych rodziców i czegoś się dowiedzieć.

- Czy to znaczy, że pomożesz nam? Artep aż nie dowierzał.

- Skoro już przytachałem te wszystkie księgi… Ixartyjska tajemniczość zakazała mu pokazywać szczerych uczuć.

- HA wiedziałem stary skorpionie!

- Tylko najpierw mój drogi, musisz mi dokładnie opowiedzieć, co się wydarzyło pod Ujguruz i jak to się stało, że zastępca szefa wywiadu imperialnego jest teraz Naczelnikiem jakiejś wiochy…

Średnia ocena: 1.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania