Trudny wybór

Rafał pochodził z podgórskiej wioski. Jego ojciec pracował w lesie i na kawałku pola, a matka zajmowała się dziećmi i domem.

Do liceum w powiatowym mieście syna wypchnęła matka, bo uważała, że dzięki wykształceniu „wyjdzie na ludzi” i wyrwie się ze wsi. On wolał zawodówkę i już na rozpoczęciu roku szkolnego poczuł, że nie będzie mu łatwo. Chociaż był wystrojony w najlepsze ubranie, to przy nowych kolegach czuł się źle. Wydawało mu się, że wszyscy oglądali go od stóp do głów, podśmiewali się z niego i traktowali z góry. Poza tym zauważył, że inni w klasie już się znali, a on był obcy. Na szczęście był jeszcze jeden chłopiec nieznający nikogo. Pochodził z innego miasta, a jego rodzina przyjechała tu niedawno w związku z pracą. Posadzono ich w jednej ławce i z czasem się zaprzyjaźnili.

W Rafałowej klasie był syn miejscowego prawnika, dwoje dzieci lekarzy i kilkoro z rodzin wyższych urzędników powiatowego szczebla. Ta grupa miała markowe ciuchy, bajeranckie komórki i trzymała się razem. Pozostali uczniowie, mimo że z „gorszych” rodzin i noszący ubrania z ciucholandów, też byli bardzo miastowi i niechętni wsiokowi. Jedyne czym górował nad większością klasy, to były wyniki w nauce i tylko dzięki nim nie był klasowym popychadłem. Summa summarum, Rafał nie lubił tej szkoły i nie wierzył w to, że będzie jego oknem na świat.

Gdy miał siedemnaście lat, jego ojciec zginał w wypadku na wyrębie. Śledztwo wykazało, że był nietrzeźwy i jechał niesprawnym ciągnikiem. Rodzina nie dostała żadnego odszkodowała i zaczęły się dla niej ciężkie czasy. Na szczęście matka dostała pracę sprzątaczki, ale jej pensja była niska. Musiała więc imać się różnych dodatkowych zajęć, a na Rafała spadła większość prac polowych.

– Mamo, rzucę szkołę i pójdę do pracy. Zarobię i będzie nam łatwiej – powiedział któregoś dnia.

– Ani mi się waż! – usłyszał w odpowiedzi. – Poradzimy sobie, a ty musisz skończyć studia i dojść do pieniędzy.

Posłuchał matki, ale zaczął żyć jak w kieracie: dojazd do szkoły, lekcje, powrót i do wieczora praca. Z dnia na dzień wydoroślał, ale i posmutniał. Gdy jego rówieśnicy miło spędzali czas, on szedł na pole. Rozumiał, że tak musi być i nigdy się nie buntował, ale czuł o to wielki żal do całego świata. Ów żal wylał podczas wielkanocnej spowiedzi.

– Ojcze duchowny, dlaczego Bóg zesłał na nas takie nieszczęście? Dlaczego właśnie na nas? – zapytał księdza na zakończenie spowiedzi.

– Synu, Bóg często doświadcza tych, których miłuje. Módl się i ufaj Panu – usłyszał w odpowiedzi. – Teraz żałuj za grzechy, a jako pokutę odmów przez trzy dni część bolesną różańca – zakończył spowiednik i puknięciem w kratkę konfesjonału odprawił chłopca.

Wtedy Rafał zrozumiał, że ksiądz go zbył. On potrzebował pociechy, dobrego słowa, a tymczasem usłyszał ściemę o jakimś doświadczaniu i to jeszcze z miłości. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Idąc do wyjścia, pytał siebie w myślach: „Co to znaczy doświadczać?” Jedyną odpowiedzią było słowo „dręczyć”. Nie chciał takiego Boga, który dręczy ludzi. Z minuty na minutę stracił cały wszczepiony przez rodziców szacunek do księży. Wyszedłszy z kościoła, postanowił, że nie będzie odmawiał żadnego różańca. Do komunii pójdzie, żeby nie robić przykrości matce, a jeśli Bóg zechce go za to ukarać, to niech karze. Zrobił, jak postanowił i nic się nie stało. Bóg milczał.

Od tamtego dnia zaczął przyglądać się księżom i uważniej słuchać, czego nauczali. Z tych nauk wynikało, że za wszystkie uczynki boska nagroda lub kara będzie po śmierci. O ile taka odroczona kara nawet by mu odpowiadała, to nagrodę wolałby dostać od razu. Co z tego, że kiedyś tam dostąpi – albo i nie – szczęścia niebieskiego, skoro dzisiaj brakowało mu na życie. Codzienność pokazywała też, że środki na to życie łatwiej było zdobyć, postępując źle, czyli narażając się na karę w zaświatach.

„Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” – niosło się od ołtarza, a Rafał wtedy zapytywał w myślach: „To po co ludzie dążą do bogactwa? Czyżby olewali królestwo niebieskie?” Wyglądało na to, że tak, bo wszyscy w koło gonili za szmalem.

Zabiegali o pieniądze także księża i dobrze umieli z nich korzystać. Wiernym mówili, że „błogosławieni ubodzy, albowiem ich będzie królestwo Boże”, a sami mieli fajne bryki i żyli jak pączki w maśle. Lekcje religii w jego klasie prowadził młody ksiądz, który często przychodził na lekcje z gitarą. Siadał wtedy na stole, zakładał nogę na nogę i próbował uczyć ich oazowych piosenek. Rafała śmieszył, bo w sutannie wyglądał jak kobieta jadąca po damsku na koniu, ale wszystkie koleżanki robiły do księdza maślane oczy. „Dlaczego one tak się ślinią?” – myślał nieraz i coraz bardziej nie lubił tych lekcji, katechety i wszystkich księży.

Zbliżała się matura i Rafał zaczął przemyśliwać, jakie studia wybrać. Nie miał jakiegoś wymarzonego kierunku, więc kryterium wyboru było to, żeby zapewniły mu dużo pieniędzy i to możliwie szybko. Wiedział, że matka pod kościołem już rozpowiadała o tym, ile to jej syn będzie zarabiał po studiach i nie chciał jej zawieść. Jednocześnie też chciał pokazać całej wsi, ile jest wart.

Rafał widział, jak żyła rodzina jednego z klasowych kolegów, którego ojciec był adwokatem i dlatego zaczął myśleć o prawie. Z czasem dowiedział się, że samo ukończenie tych studiów nie otwiera drogi do dużych pieniędzy. Po nich trzeba jeszcze zrobić aplikanturę i mieć odpowiednie dojścia, a on ich nie miał.

Inną drogą do dobrobytu byłaby medycyna, ale bał się, że nie poradzi sobie na zajęciach w prosektorium. Nieraz widział zabijanie lub oprawianie zwierząt i zawsze robiło mu się przy tym słabo. Nie mógł nawet zabić karpia na wigilię. Wiedział, że nie pozbędzie się tej słabości, więc medycyna odpadała.

Nieźle też żyło się grubym fiszom z różnych urzędów, ale i tam nie widział dla siebie szans na zrobienie kariery. Wiedział, że dobre stołki są „dziedziczone” w rodzinach, a on w skarbówce czy starostwie nikogo nie znał.

Czas płynął, a żaden dobry pomysł nie przychodził mu do głowy, więc któregoś wieczora poskarżył się matce:

– Nie wiem, na jakie studia mam iść. Co bym nie skończył, to i tak bez kumoterstwa do pieniędzy nie dojdę. Stracę tylko pięć lat i co? Papierki będę przekładał? Może lepiej po maturze wyjechać do Austrii czy Anglii?

Matka zadumała się i po chwili nieśmiało powiedziała:

– A może byś ty synku poszedł na księdza?

– W życiu! – żachnął się Rafał. – Ja się do tego nie nadaję!

Już miał wygarnąć, co myśli o księżach, ale ugryzł się w język, bo nie chciał robić matce przykrości. Ona tymczasem ciągnęła:

– Ja synku jestem prosta baba, ale wiem, że kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie. Byłoby ci dobrze i mielibyśmy szacunek u ludzi.

– Nie gadajmy już o tym. Mam jeszcze trochę czasu. Coś wymyślę. Dobranoc – powiedział Rafał i, cmoknąwszy matkę w czoło, poszedł do łóżka.

W nocy nie spał. Bił się z myślami, a nad ranem zdecydował, że w najbliższym czasie pójdzie do proboszcza i porozmawia o wstąpieniu do seminarium.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Chodzenie do szkoły z niesowim towarzystwem to problematyczna sytuacja. U mnie było na odwrót niż u Rafała. Z prywatnej podstawówki w Warszawie, przeniosłem się do rejonówki pod Warszawą (nadal mieszkając w Stolicy).

    Co do samego głównego wątku, to temat jest ważny i ciekaw- Księża bez powołania. Ale jakoś do nie dopracowałeś; czegoś brakuje. Pozdrawiam
  • Marian 02.11.2019
    Dzięki za odwiedziny i komentarz.
    Z moich doświadczeń wynika, że większość księży w Polsce jest bez powołania.
    Pozdrawiam.
  • Pasja 02.11.2019
    Bardzo ciekawy temat i ciągle aktualny. Niesprawiedliwość społeczna zaczyna się już w okresie szkolnym. Tworzenie grup i dzielenie na gorszych i lepszych. Temu wtórują w pewnym stopniu nauczyciele, bo od sponsorów zależy funkcjonowanie szkoły. Biedni uczniowie chociaż zdolni nie potrafią się wybić. Trzeba mieć znajomości. Czy chłopiec uzyska na tyle aprobaty od proboszcza żeby dostać się do seminarium? Tam tez potrzebne są znajomości i pieniądze. Ale patrząc się na przyszłość i słowa matki.., kto ma księdza w rodzie, tego bieda nie ubodzie... ma cos na rzeczy.

    Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” – samo życie.

    Pozdrawiam
  • Marian 02.11.2019
    Dziękuję Pasjo za zajrzenie do mnie i komentarz.
    Pytasz: "Czy chłopiec uzyska na tyle aprobaty od proboszcza żeby dostać się do seminarium? Tam też potrzebne są znajomości i pieniądze". Nie wiem i dlatego opowiadanko zatytułowałem "Trudny wybór".
    Pozdrawiam.
  • Dzień dobry,
    Bardzo lubię Pana opowiadania. Czyta się je z przyjemnością.
    Tchnie z nich często jakaś prawda życiowa lub morał. Podobnie tutaj.
    Pozdrawiam serdecznie :)
  • Marian 02.11.2019
    Dziękuję za wizytę i miły komentarz.
    Nie pisz "Pan", bo przecież wszyscy tu jesteśmy braćmi po piórze, a raczej po klawiaturze.
  • Ciekawy1 02.11.2019
    Opowi, jakby wyjęte z innych czasów, jakby ze schyłkowego peerelu. Jak się jest dobrym, to wszędzie można zrobić karierę.
  • Marian 02.11.2019
    Dziękuję za przeczytanie mojego kawałka.
    "Jak się jest dobrym, to wszędzie można zrobić karierę". -> Tochę ryzykowne stwierdzenie. Znam wielu "dobrych" co do niczego nie doszli, i jeszcze więcej miernot na dobrych stołkach i przy wielkiej forsie.
  • Józef Kemilk 02.11.2019
    Opowiadanie dobrze napisane, ale nieaktualne. Szacunek dla księży jest towarem deficytowym. W ogóle o szacunek do kogoś jest trudno. Co do robienia pieniędzy to niestety tak wygląda życie, wszyscy na wyścigi gonią za kasą. Czy warto?
    "Zabiegali oń" chyba powinno być o to.
  • Marian 03.11.2019
    Dziękuję Ci za wizytę i komentarz.
    "Szacunek dla księży jest towarem deficytowym" -> Tu chyba nie masz racji. Są środowiska i regiony gdzie on ciągle jest i nadal by ich po rękach całowano.
    Uwaga o "oń" jest słuszna. Poprawiłem.
    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania