TW #05 Wyścig szczurów
postać: zwyczajny zbieracz makulatury
zdarzenie: niepokojąca moralnie propozycja
gatunek: punk
Na zwykłe miejsce dotarł jako pierwszy. I nic dziwnego, skoro powiodło mu się nadspodziewanie i nie musiał tracić czasu na wędrówkę z towarem. Znajomą ścieżką zjechał razem ze swoim wózkiem ze skarpy, wszystko znalazł w najlepszym porządku. Niby nic wielkiego, kilka skrzynek oraz ułożonych na kamieniach desek, odgrywających rolę sali jadalnej, stare koce jako posłania, nawet pozostawione od wczoraj, zakopane pod filarem ziemniaki, które znalazł gdzieś Inteligent. Zupełnie dobre, wcale nie zgniłe. Upieczone w popiele staną się podstawą dzisiejszej kolacji. Nikt tu ostatnio nie myszkował, niczego nie brakowało.
Miejsce było dobre, suche, osłonięte od wiatru, na dodatek gęste zarośla na skarpie ukrywały w dużym stopniu ścieżkę i chroniły przed wizytami niepożądanych gości. Co prawda, milicja miała wystarczająco wiele poważniejszej roboty, a ostatnio przybyło jeszcze „nieodpowiedzialnych elementów”, którymi musiała się jakoby zajmować, zawsze jednak ktoś mógł przyplątać się przypadkiem i narobić szkód, ot tak, ze zwykłej złośliwości. Jakaś dzieciarnia albo zbieracze butelek. Porozwalać skrzynki, wygrzebać ze skrytki koce i wyrzucić je do rzeki. Tak już bywało pod różnymi wiaduktami, dlatego cenili sobie to ukryte schronienie. Przytulne, spokojne, niewidoczne ze skarpy oraz samego mostu, a zarazem stosunkowo bliskie osiedli, co ułatwiało pracę. Na zimę trzeba będzie poszukać czegoś innego, może w ogródkach działkowych, ale to jeszcze chwila. Dzieciaki wróciły niedawno do szkoły i po raz kolejny obchodzono rocznicę wojny, czyli zaczął się wrzesień. Inteligent czytał o tym wszystkim w gazetach, wiedzieli więc, co w świecie słychać. O tych „aspołecznych, nieodpowiedzialnych elementach” również, cokolwiek miałoby to oznaczać. Próbował im tłumaczyć, ale razem z Kaktusem mało co z tego rozumieli, a prawdę mówiąc, niewiele ich to obchodziło. Co za różnica, cóż tam w tych gazetach piszą, byle tylko ludzie je kupowali, czytali albo i nie, a potem wyrzucali na śmietnik. I żeby skup dalej działał.
Ale proszę, może oto nawet i bez skupu się obejdzie... Wygrzebał z wózka troskliwie owinięty czystymi szmatami dzisiejszy łup. Od dawna nie trafiło im się coś takiego, czasami jakieś resztki, ale nigdy pełna butelka. I to nie byle tam berbeluchy ale prawdziwego, zahranicznego trunku, jaki pijają prawdziwi lordowie, jebana ich mać. Nawet kolor ma to inny, do zwykłej wódy czy nawet jagodzianki na kościach niepodobny. Nic to, wypijemy i tak. Jak wielcy panowie, co to w willach mieszkają i zahranicznymi autami tyłki wożą.
Korciło go przez chwilę, żeby spróbować już teraz, pociągnąć z gwinta choćby jeden łyk, może dwa. Przecież, prawdę mówiąc, nie musi im nic mówić. Kaktus i Inteligent nigdy o niczym się nie dowiedzą. Wypije ukradkiem, nie wszystko od razu, dokończy jutro, butelkę tymczasem zakopie, a potem, pustą już, wyrzuci do rzeki. Opanował tę niegodną pokusę. Honor zobowiązuje, zwłaszcza wobec kumpli.
Schował nienaruszoną flaszkę i zabrał się za zbieranie drewna na ognisko. Nadrzeczne zarośla dostarczały chrustu, a rzeka wyrzucała wystarczająco dużo śmiecia: rozbitych skrzynek i palet, starych mebli, desek i drągów. Gazety na podpałkę mieli jeszcze od wczoraj, to te, które czytał Inteligent. Na coś się w końcu przydadzą.
Chłopaki przyszły razem, pewnie spotkali się w skupie. Zjechali z wózkami, mile zdziwieni płonącym już ogniem. Kaktus ruszył od razu do swojego kwiatka. Znalazł go jakieś dwa lata temu i od tej pory opiekował się nim niczym żywym stworzeniem, zmieniał nawet ziemię i doniczki, bo to kłujące cholerstwo rosło. Na szczęście, tak jedno jak i drugie ludzie również wyrzucali na śmietniki, roślinka miała się więc zupełnie dobrze. Zimę przetrwała w domku letniskowym na działkach, z którego w tym roku skorzystali. Początkowo Kaktus nosił wszędzie kłujaka ze sobą, z czasem zauważył, że pozostawiony w spokoju miewa się lepiej. Wychodząc na obchód swojego rewiru troskliwie ukrywał doniczkę w zaroślach. Teraz odbywał codzienny rytuał powitania i wystawienia na promienie nisko już, co prawda, stojącego słońca. Ot, nieszkodliwe dziwactwo, podobnie jak lektury Inteligenta. Ten zabrał się bowiem za dzisiejsze gazety.
- O, proszę. Znowu kolejne rekordy w wydobyciu węgla, a szkoły pomagają przy wykopkach. Zapowiadają nawet zwiększenie produkcji papieru toaletowego! A to nasze państwo rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Dziesiąta potęga gospodarcza świata, nie ma co.
- Daj spokój Inteligent, kogo to obchodzi? Lepiej bierz się za te ziemniaki, co to je wczoraj przyniosłeś. Chyba już dość popiołu się zebrało.
- Zajadamy je właśnie dzięki tym wykopkom, bo dzieciaki miały wyjazd do PGR-u i pewnie któryś przywiózł ze sobą, a rodzice wyrzucili. To z willowej dzielnicy. A ten papier, to myślisz, że z czego robią? Z naszej makulatury. Dla nas lepiej, bo stajemy się teraz nie elementem, szczurami śmietnikowymi czy obibokami, ale produktywnymi oraz przydatnymi obywatelami.
- Nieważne, grunt, że mamy dzisiaj co zjeść, a i do wypicia coś się znajdzie. A wam jak poszło?
- Całkiem nieźle, Miętus. Wystarczyło na trzy flaszki „Tura”, po jednej na głowę. A dla ciebie kupiliśmy jeszcze dropsy. Do tego trafiło się sporo kanapek, nawet z kiełbasą. Uczniowie do szkół wrócili, to i o drugie śniadanie łatwiej. Można w koszach przebierać, niczym w restauracji. Szkoda tylko, że coli nigdy nie wyrzucają. A ty co dzisiaj taki szybki? I w skupie cię nie widzieli.
- Miałem inne sprawy, ale o tym za chwilę. Ja też coś dla nas wszystkich zdobyłem. Kaktus, zostaw to kolczaste cholerstwo i chodź do nas. Ciebie też podlejemy! A ty, Inteligent, dawaj tę kiełbasę, przyda się na zagrychę.
Przyciągnął uwagę kumpli i celebrując chwilę triumfu wydobył swój łup. Butelka zalśniła w blasku ognia czerwoną etykietą oraz, co najważniejsze, brązowo-rudawą zawartością.
- Zamiast jabola wypijemy dzisiaj łyski, niczym lordowie. Tak to nazywają, chociaż pisze „whisky”– oznajmił.
- Ooo, ruda wódka na myszach! - Ucieszył się Inteligent, dając przy okazji dowód na to, że nie jest mu obca klasyka rodzimych produkcji filmowych. No, ale w końcu chodził kiedyś do szkół i pracował w biurze, jak normalny człowiek, zanim za coś go stamtąd wywalili. - Pełna butelka, nie otwierana. Ktoś wyrzucił na śmietnik? Słuszną linię ma nasza władza, skoro taki dobrobyt nastał. Ale nie damy tego skarbu zmarnować.
- Otwieraj i pociągniemy po głębszym.
- O nie, taki trunek to pija się ze szklanek, a nie z gwinta. Jak lordowie, sam powiedziałeś.
- Coś ty? Skąd ja ci tu szklanki wezmę?
- A ja mam. Na specjalne okazje, gdyby się jakaś trafiła. Musztardówki, żeby nie było, ale też dobre.
Pogrzebał w swoim wózku i istotnie, wyciągnął trzy naczynia. Opłukał w rzece, podał kolegom. Wyszczerbioną, elegancko zachował dla siebie. Rozlali, wypili. Whisky paliła w gardle i przyjemnie rozgrzewała.
- Niezłe, ale siwucha lepsza – ocenił Kaktus.
- Nie narzekaj i pomyśl sobie, że królowa zaprosiła cię na herbatkę.
- Jaką znowu herbatkę? Kolor ten sam, ale reszta zupełnie inna. I jaka królowa?
- Nieważne. Miętus, rozlej jeszcze raz.
Poprawili, zagryźli kiełbasą ze szkolnych kanapek. Ogień i alkohol dawały miłe ciepło, w kolejce czekały nadal ziemniaki w popiele oraz trzy „Tury”. A i butelka rudego paskudztwa nie pokazała jeszcze dna. Uznał, że siwucha to wprawdzie istotnie nie jest, ale ogólnie da się wypić. Następnym razem poprosi o coś równie egzotycznego i „pańskiego”. W końcu, im też należy się cokolwiek od życia.
- A teraz, Miętus, gadaj skąd wziąłeś tę flaszkę „Czerwonej dziwki”. Bo nie wierzę, żeby ktoś wyrzucił ją do śmieci.
- No nie, aż tak dobrze to nie ma. Zarobiłem własną pracą. To rodzaj zaliczki.
- Że co, proszę?
- Chłopaki, trafiła się wyjątkowa okazja. Nie musimy już ganiać z makulaturą do skupu i dostawać tam grosze. Przynajmniej do końca roku.
- Nie opowiadaj, konkurencyjny otwarli? Dają lepszą cenę? Bo makulaturę na ten papier toaletowy potrzebują?
- Nie, w skupach przecież zawsze tak samo. Ale wiecie, że raz na kilka dni zachodzę do tej willi, co to jakiś ważny doktor czy ordynator mieszka. Oczywiście, tylnymi drzwiami. Gosposia daje mi rożne rzeczy, jak państwo wyrzucają. Jedzenie, czasem ubrania, takie tam.
- I co, dała ci nagle flaszkę „Johny'ego Walkera”?
- Nie ona, Inteligent. Sam ważny pan doktor, co to nigdy ze mną nie gadał, a dzisiaj tak.
- O czym z tobą rozmawiał?
- O interesach, Inteligent, o interesach.
- Jakich znowu interesach? Mów wreszcie do rzeczy.
- A o tym, że zamiast do skupu mam przywozić makulaturę do niego, do willi. Ładnie popakowaną, gazety osobno, kartony osobno. Sami wiecie, jakie w skupie biorą najchętniej. Najlepiej wieczorem, po ciemku, gosposia wszystko odbierze. I tak do końca roku.
- Na co mu te gazety i kartony?
- A, syn i córka muszą mieć do szkoły. Podobno urządzają tam wielką zbiórkę i konkurs. No wiecie, która klasa zwycięży, dostanie lepsze oceny ze sprawowania. I same dzieciaki też, który najwięcej przyniesie. A córka już duża, na studia się wybiera, dohtórką chce zostać, jak rodzice. I potrzebuje tej dobrej oceny. Jakieś punkty specjalne mają za to przydzielać, czy jakoś tak. To i obiecał, że jak co tydzień wystarczająco dużo tej makulatury zwieziemy, to będzie nam dawał różne takie lepsze flaszki, nawet zahraniczne.
- Ja tam wolę siwuchę, a jak już chce, to niech da „Żytko”.
- Co ty tam wiesz, Kaktus. Ważni panowie doktorzy pijają whisky, koniaki albo gin z tonikiem. Mają tego pełno od ludzi. W telewizji nieraz pokazywali.
- Gin z tonikiem? A co to takiego?
- Takie lekarstwo, dobre na wszystko. Ale to może rzeczywiście nie dla ciebie, bo zdrowy jesteś jak ryba. Za to w koniakach na pewno zasmakujesz. Musimy tylko dobrze się zwijać i wyprzedzić innych z tymi gazetami, okażemy się szczurami najszybszymi ze wszystkich. I wiesz co, Miętus? Następnym razem, przy okazji, poproś jeszcze tę gosposię o jakieś porządne kieliszki.
Komentarze (31)
Mylący jednak tytuł
Chyba że planujesz to rozwijać bo brzmi to jak prolog zabawnej i ciekawej historii
Podoba mi się "h" dodaje klimaciku
Daję 5
Pozdrawiam
Kapelusznik
Prawda to, gdyby nie tacy zbieracze, to żylibyśmy w brudzie i nikt by nie dbał, żeby śmieci trafiały do recyklingu ;)
Pozdrawiam cieplutko.
Czerwona dziwka ;)
Bardzo pomysłowe i wiesz co bardzo realne! Ciekawie wykorzystany zestaw. Dobrze napisany. Pozdrawiam serdecznie
PS. "Zahraniczny" to zabieg celowy.
http://www.opowi.pl/forum/trening-wyobrazni-linki-do-prac-w1016/
"Kaktus ruszył od razu do swojego kwiatka. Znalazł go jakieś dwa lata temu i od tej pory opiekował się nim niczym żywym stworzeniem, zmieniał nawet ziemię i doniczki, bo to kłujące cholerstwo rosło" - skojarzyło mi się z Leonem Zawodowcem i jego roślinką :)
"Gosposia daje mi rożne rzeczy" - różne*
Bardzo fajna historia, Nefer. Sprytnie rozpykałeś zestaw. Przeczytałam bawet nie wiem kiedy, płynie się przez Twohą narrację. Zarzutów brak.
Pozdrawiam :)
Twoją*
Ta roślinka to rzeczywiście wspomnienie Leona Zawodowca. Ale dobrych wzorców nie należy zapominać.
Pozdrawiam
Tak, w Twoją narrację fajnie się wsiąka, to duży plus.
Pozdrówki
Pozdrawiam
Choćbym chciał, nie mam się do czego przy-ten-ten.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania