Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

TW # 10 SPEŁNIENIE RAPSODYCZNE

POSTAĆ: NAMOLNY KLIENT

ZDARZENIE: UDERZENIE W GŁOWĘ FILIŻANKĄ

 

- Szeptałem jej na ucho: „Hrabino, choć mała krotochwilę”. Mruczałem: „Chędożmy póki Bóg łaskaw daje jeszcze siłę naszym członkom, lędźwiom, ożywia myśl i wolę”. A ona spoglądała na mnie, jakby jej nie było. Albo jakby nie było mnie. Ach, cudne napięcie. Niezrównane… Przysuwałem się. Rozpinałem guziki. Ściągałem ramiączko. Całowałem te gładkie zaokrąglenia. Wiedziała dobrze jak rozpala mnie jej chłód. Wiedziała, że każdy atom jej ciała i fluid nieuchwytny wprawiają jestestwo moje w drżenie. Wiedziała, jakie wichry roznieca, spoglądając na mnie spod swych mdłych, sennych powiek. Wiedziała to i była w tym doskonała. I doskonały był moment, gdy rozpalony już niemal nieboskłonu dosięgałem i czynu byłem bliski, a ona mówiła: „dość”. Na więcej nie pozwalała. A ja więcej nie chciałem. Spełnienie jest bowiem jak śmierć, ja zaś chciałem przy niej żyć…

- Jednak wczoraj…

- Ten jeden raz zapragnąłem więcej.

- Śmierci?

- Spełnienia…

- Czyż w pańskich oczach nie było to tym samym?

- I tak i nie… jeżeli rozumie pan istotę metafory.

- Bardziej przemawia do mnie istota faktów.

- Cóż, taką ma pan pracę…

- Dlaczego zatem wczoraj…?

- Sama o tym zdecydowała.

- W jaki sposób?

- Sobie właściwy - obojętny, pusty, emocji pozbawiony a przez to słodki choć gorzki niewypowiedzianie… Życie jest dopóki jest, proszę pana, a kiedy przychodzi kres jakikolwiek, rozpad i transformacja, rozmywa się ono, niczym mgła nad moczarem i znika, nawet jeśli zaraz w nowej formie się odradza. I oto więc wczoraj ona przyniosła trwaniu naszemu kres i rozpad. Zatrzymała, płynące rzeki. Zgasiła gwiazdy. Zerwała zasłony. By obnażyć nicość. Nie wiem, jakim impulsem wiedziona. Ach, przeklinam ten dzień i żal mi niewypowiedzianie, bowiem - zdając sobie sprawę z fundamentalnej nicości rzeczy materialnych - miałem nadzieję przenieść nas dwoje siłą trwania w odwieczną przestrzeń mitu, gdzie żaden kres i zaprzeczenie nie zmąciłoby rzeczy samej w sobie, którą byliśmy te siedem razy w tygodniu przez lat równych trzy. Tej dwójcy napędzanej mym pragnieniem i jej przesytem. Dwójcy napędzanej sobą samą. Do wczoraj… Bo wczoraj, gdy zajrzałem do niej jak zwykle, „Hrabino” – szepnąłem, w zamian usłyszałem: „Skończmy już z tym, Antoni”…

- Wszak nie ma pan na imię Antoni.

- Dla pana nie. A dla niej miałem… Imię jak pył niezłomny z mazowieckich pól. U stóp wyniosłej hrabiny.

- Jagna Paczesiówna była, za przeproszeniem, pospolitą dziwką, a nie jakowąś hrabiną…

- Nazywała się Pola Bianca i była hrabiną par excellence, proszę pana!

- Urodzoną w Lipcach u niejakiej Dominikowej. Znasz pan przecież fakty.

- Ach, czyż pan nic nie rozumiesz???!!! Jesteśmy tym czym chcemy! Tym , co się staje. Nie - formą skończoną, raz nadaną i nieodwołalną. Tym-czym-chcemy, kimkolwiek, dopóki chcemy… A problem był w tym jedynie, że dwójcę, jaką stać się zechcieliśmy onegdaj, rozerwać prawdziwie mógł jedynie akt podwójny. Każde pojedyncze pragnienie oderwania się, stanowi w dwójcy uzurpację. A ponieważ ja tego aktu nie chciałem, jej pragnienie stało się czystą uzurpacją.

- I dlatego ją pan zabił?

- Nie… Uznałem jedynie, iż finis coronat opus, więc jeśli miałbym się do jej uzurpacji przychylić, konieczne było spełnienie, zamknięcie tego, co pozostawało uchylone i niespełnione. Ona zaś uparcie trwała w odmowie. „Hrabino” – przekonywałem ją. – „Pozwólże naszym ciałom ten jeden raz połączyć się w akcie dosłownym, który wszystko zwieńczy i da nam szansę rozdzielić się wedle woli twojej”.

- Morderstwo było tym aktem?

- Nie. „Śmierdzisz” – odrzekła. – „Choroba czyni twą postać z każdym rokiem ohydniejszą i nie pozwolę wejść ci w me ciało, choćbyś zapłacił sto rubli, gdyż skalana twym wyziewem, nie byłabym już nigdy sobą w oczach własnych”. Rozumie pan? Tak powiedziała, patrząc mi w oczy! Wspaniałe to było! Padłem więc na kolana i błagać począłem. I przekonywać. „Ach pani, wyjdże poza ja swoje ten raz jeden i ostatni, daj szansę mnie i sobie”. Jednak ona „Won” tylko krzyczała. A ja ściskałem jej stopy i puścić nie chciałem. „Cóż za namolny klient” – zawołała a później, grubiańsko i zbyt dosłownie, uderzyła mnie filiżanką, która na stoliku obok – traf chciał - stała. Ja zaś poczuwszy w ustach smak krwi płynącej ze skroni, straciłem przytomność.

- Nieprzytomni nie patroszą kobiet.

- Zatem proszę to nazwać, jak panu wygodnie. Nie było mnie wtedy we mnie.

- Czyje więc dłonie chwyciły tę dziwkę za gardło a później krawędzią stłuczonej porcelany wycięły na jej skalanym ciele arabeski niezrównane? I czyjeż dłonie owinęły fotel, w którym siedziała, jej własnymi jelitami, panie hrabio… ?

- Jakież znaczenie ma teraz to rozstrzygnięcie, panie komisarzu? Ceni pan fakty. A fakt jest taki, że ona nie żyje a jej krew przesiąkła do samej piwnicy. A jeśli ona nie żyje, krwi pozbawiona, logika dwójcy wymaga ode mnie tegoż samego.

- Jak chce pan tego dokonać?

- Przy pomocy pańskiego Mausera, komisarzu. Proszę go zostawić na stoliku i opuścić pokój, a za chwilę stanie pan wobec faktu. I nie będzie miał pan żadnych wątpliwości.

- A jeśli pana aresztuję?

- Według lekarzy, choroba moja pokona mnie jeszcze tej jesieni…..... Dlaczego pan się uśmiecha?

/kurtyna/

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 12

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Witamy nowy tekst! :)
  • *Wuju
  • jesień2018 22.06.2019
    Przeczytałam dwa razy i za drugim razem podobało mi się bardziej:) Chyba musiałam przywyknąć do tej dziewiętnastowiecznej stylizacji (skąd ten pomysł??:)) Fajna historia, przekonała mnie, logika bohatera konsekwentna, choć przerażająca. Trochę może szkoda, że taki barokowy ten styl, z drugiej strony - wszystko do wszystkiego pasuje, świat jest spójny.
    Dobry tekst :)
  • Wuj Cyp 23.06.2019
    Bo to trochę o Jagusi reymontowskiej ;)
  • Ritha 23.06.2019
    Witam :) Obadajmy!
    „- Ach, czyż pan nic nie rozumiesz???!!!” – jeden pytajnik i jeden wykrzyknik, unikałabym dublowania, rozumiem oburzenie jakie płynie z wypowiedzi, ale myślę, że po jednym znaku wystarczy

    „Tym , co się staje” – bez spacji przed przecinkiem

    Dlaczego mi się ten tekst z Joycem skojarzył? Nie wiem, ale to na pewno plus. Czuć tutaj jakąś energię i flow w prowadzeniu narracji, a tym bardzo łatwo mnie „kupić”. Doceniam takie rzeczy, doceniam, gdy tekst płynie. Niemniej jednak musiałam się przyzwyczaić do języka, strat był lekko suchy, potem już lepiej. Pauzy zamiast dywizów w dialogach wzbogaciłyby odbiór wizualny tekstu. Fajna scenka, wyrazista, w dialogach również energia. Pomimo trudnego języka nie nudziłam się.
    Dobry start, Wuju Cypie.
    Pozdrawiam
  • Ritha 23.06.2019
    Aaa, no i link do wątku z linkami trzeba wrzucić (więcej osób znajdzie tekst) :)
  • Ritha 23.06.2019
    strat był - start*
  • Wrotycz 23.06.2019
    No zabawne, zgrabne i fajnym, wyrobionym filonerwem pisane:)
    5.
  • Wuj Cyp, oto Twój zestaw:
    Postać: Pan Zdzisio od drobnych napraw
    Zdarzenie: Rzut monetą

    Gatunek (do wyboru): Science fiction lub Proza poetycka lub Felieton lub Horror i pochodne
    Czas na pisanie: 7 lipca (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)
  • Witam, fajne takie hm.... W starym stylu napisane :)
    Podobało mi się. Kurtyna na końcu - świetny zabieg :))
    Pozdrawiam
  • Canulas 24.06.2019
    Fajne, inne, nowe. Gdzieś tam jakaś spacja przed przexibkiem, ale ogólnie bardzo ciekawe
  • pkropka 06.07.2019
    Piękne. Po prostu i zwyczajnie.
    Tylko czemu tyle znaków zapytanie i wykrzykników obok siebie? - "Ach, czyż pan nic nie rozumiesz???!!!"

    Mimo to świeci się pięć gwiazd ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania