TW #14 Dom

TW #14 Dom

 

Złodziej brylantów

Chwila zwątpienia

 

Było ciemno. Robert, zamknięty w kartonowym pudle, nie mógł się poruszyć.

Nie chciał. Jeszcze nie.

Usłyszał syk zamykanych drzwi. Wymacał kieszeń i wyciągnął z niej nożyk. Głuchą ciszę przerwał chrzęst ciętego kartonu. Trwało to długo. Tak zakładał plan.

W końcu jeden z boków odpadł i Robert mógł wyjść. Nadal nic nie widział. Założył na czoło latarkę i ją włączył.

To było małe pomieszczenie. Komórka, ale w nowoczesnym stylu.

Rozejrzał się dokładnie. W kącie stały trzy duże wazony, a na jednej z półek leżał dywan. Brakowało drugiej paczki, tej z narzędziami.

Widocznie umieszczono ją gdzie indziej.

Niedobrze.

Robert wrócił do kartonu i wyjął z niego butelkę wody oraz dwa batony energetyczne. Włożył je do kieszeni. W drugiej znajdował się jeszcze wytrych hackera. Ale na to jeszcze nie pora.

Zajrzał do wazonów, obszukał dywan, sprawdził resztę półek.

Nic.

Spojrzał na zegarek. Brakowało dwóch minut do ósmej rano. Wyłączył latarkę.

Usiadł, żeby się zastanowić. I wtedy to poczuł. Wątły smród zgnilizny. Coś jakby padła mysz. Ale tu nie mogło być myszy. Jedyne co mogło tu paść to domowe zwierzątko właściciela, który przebywał teraz na wakacjach. W takich domach to rzadkie, niespotykane... ale nie niemożliwe. Wystarczy, że kot pójdzie za multiroombą do pokoju, w którym nie ma wody. Kolejnej wizyty robota może już nie doczekać. Zazwyczaj sprzątanie ustawiano na jeden dzień w tygodniu. Jak było tutaj? Nie wiadomo.

Robert stwierdził, że nic więcej nie zdoła już wymyślić, więc trzeba zacząć działać. Włączył latarkę, wyjął wytrych hackera i poszukał czytnika w drzwiach. Było to trudne, bo zaprojektowano je tak, żeby z daleka uchodziły za jedną całość. Można je było znaleźć w co drugim inteligentnym domu. Moda, względy bezpieczeństwa... kogo to obchodziło.

Jest!

Włożył wytrych i zamarł. Drzwi były typowe, ale czytnik miał inny rozstaw. Właściciel musiał być nad wyraz ostrożny. Tak czy siak, oznaczało to, że będzie musiał najpierw poszukać paczki z narzędziami. Ale jak? Sklął się w duchu za własną głupotę.

Miał teraz dwa wyjścia. Mógł poczekać aż multioomba rozpocznie swój cotygodniowy rejs po pokojach albo narobić tyle hałasu, że główna S.I. zwróci na niego uwagę i przyśle kogoś wcześniej. Sęk w tym, że jeśli ustawienia były podkręcone, to do schowka zawita nie zwykły robot, a szanowny pan funkcjonariusz. Tego Robert chciał za wszelką cenę uniknąć. Miał tu robotę do wykonania.

Pozostało uzbroić się w cierpliwość. Była sobota. Zazwyczaj cykl sprzątania zaczynał się w niedzielę, czyli następnego dnia. Żeby nie marnować energii odsunął karton jak najdalej od drzwi, położył się w nim i postarał zasnąć. Sen przyszedł szybko.

Obudził go syk otwieranych drzwi. Zerwał się i czekał na przyjazd robota. Nic nie widział. Za chwilę usłyszał kolejny syk. Tym razem drzwi się zamknęły. Prawdopodobnie. Otumaniony zapalił latarkę. Tak, drzwi były zamknięte. Zerknął na zegarek. Nie było jeszcze dziesiątej. Coś tu nie grało. Istniała szansa, że to kolejna przesyłka – tym razem prawdziwa – ale nie liczył na to.

Postanowił czuwać. Przełączył latarkę na tryb oszczędzania i czatował obok drzwi. Nie lubił komplikacji, do tego zapach zgnilizny nasilał się nieco przy drzwiach. Ale bagno.

To miało być proste zadanie. Chodziło o pierścionek zaręczynowy, którym milioner Jakub Galecki tak ładnie oberwał w pysk, kiedy jego niedoszła narzeczona postanowiła pierwszy i ostatni raz postawić na swoim. Miało to miejsce na oczach tysięcy widzów w trakcie jakiegoś festiwalu. Błyskotka warta była grubą kasę – gdzie nie spojrzeć, brylanty. Upokorzony Galecki postanowił udać się na wakacje i zerwać kontakty z całym światem, czyli mediami społecznościowymi, na całe dwa miesiące. W półświatku zawrzało. Wszyscy szli o zakład, że pierścionka na pewno nie wziął ze sobą.

Oby.

 

Kiedy Robert usłyszał znajomy syk, natychmiast wyjrzał na zewnątrz. W ciemność. Robota nie było w pobliżu. Mężczyzna wyskoczył jak z procy i poczekał, aż drzwi się zamkną.

Wreszcie jakiś krok naprzód. Zegarek pokazywał, że za piętnaście minut wybije południe. Czyli wrota ku wolności otwierały się mniej więcej co dwie godziny. Pytanie czy wrota ku narzędziom też uraczą go tak miłą niespodzianką.

Ale wszystko po kolei. Spojrzał w prawo, w lewo... i wrzasnął. W kącie salonu stał największy pająk jakiego w życiu widział i gapił się na niego tuzinem czerwonych oczu. Odnóży nie sposób było policzyć. I ten trupi odór...

Robert zmrużył oczy. To była multiroomba. Ślepia okazały się być lampkami ładowania, a nogi różnego rodzaju narzędziami do sprzątania. Było też tam coś... co puszczało z siebie wiązki energii elektrycznej.

A tak. Była dziewczyna milionera wytoczyła mu proces o nękanie, a potem złożyła dziwaczne zeznania. Miał zamykać ją w pokoju na całe godziny, pieścić prądem za pomocą paralizatora, odcinać dostęp do wody i tak dalej. Nikt nie brał tego na poważnie... ale kiedy Robert teraz o tym myślał, wszystko zaczynało nabierać sensu. Przełknął ślinkę i odsunął się od salonu.

Po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że cała robota jest najpewniej spalona. Wrzask jaki z siebie wydał musiał dotrzeć do głównej S.I., więc zaraz się włączy skanowanie i cała reszta. Nic się jednak nie działo. Korzystając z chwili wolnego czasu podszedł do drzwi obok. Miał nadzieję, że to był schowek, w którym znajdowały się jego narzędzia. Wyjął wytrych, ale i tutaj czytnik miał inny rozstaw. Światło nadal było wyłączone, S.I. milczała, po prostu nic. Postanowił zachowywać się jak najciszej i zbadać resztę terenu.

Znalazł jeszcze parę drzwi, wszystkie z innymi wymiarami czytnika, i przejście do kuchni, gdzie martwym, błękitnym blaskiem lśnił ekran lodówki. Zostało mu tylko pół butelki wody, więc podszedł do zlewu. Przesunął rękę pod kranem. Nic. Zdjął rękawiczkę i powtórzył czynność. Dalej nic. Próbował uruchomić kran na wszystkie sposoby. Nie mógł tylko zajrzeć do szafki, bo z jakichś powodów była zakluczona. Nie udało się.

Próbował również otworzyć lodówkę, ale nic się nie działo. Wyświetlacza na razie wolał nie ruszać. Jeśli właściciel jest na wakacjach, to skorzystanie z ekranu może wywołać alarm. Zjadł pół batonika. Nie miał ochoty na więcej. Nie przy takim aromacie.

Czuł niepokój. Coś tu nie grało. Facet, który tu mieszkał był nad wyraz ostrożny, ale pozwolił, żeby coś tu zdechło. Przełknął ślinkę, bo do głowy coraz częściej przychodziło mu nie słowo „padlina”, a „trup”. Trup. Gdzieś tu jest trup. Odpędził tę myśl, ale mdlący odór wisiał w powietrzu jak katowski topór i nie dawał odpłynąć niechcianym obrazom.

Robert spojrzał na zegarek. Jeszcze jakaś godzina do otwarcia się drzwi. Wrócił do salonu i zajął miejsce obok drugiego schowka. Do tej pory ktoś już powinien się zjawić, ale widocznie nikt nie usłyszał jego krzyku. A raczej nic, poprawił się w myślach. Czekał a z drugiego końca łypały na niego czerwone, elektryczne oczy.

 

Kiedy rozległ się syk, mężczyzna wskoczył do środka nie rozglądając się. Wcześniej zgasił latarkę, żeby oszczędzać baterie i nie zdążył jej włączyć. Zachował się jak amator. Drzwi szybko się zamknęły, a on mógł wreszcie sprawdzić gdzie jest. Faktycznie był to schowek wypchany po brzegi różnego rodzaju trunkami. Leżały tu również trzy pakunki. Jeden z nich rozpoznał. Narzędzia. Szybko zerwał tekturę i zarzucił na barki plecak, a do pasa przywiesił sobie pokaźnych rozmiarów pas z niezliczoną ilością przegródek. Wytrych wsunął do jednej z nich.

Sprawdził też pozostałe paczki. Jakieś łachy, nic więcej. Korciło go, żeby zwinąć jedną butelkę, ale na razie wolał zachować jak największą ruchomość. Dom był duży, znalezienie odpowiedniego miejsca mogło chwilę zająć.

Już miał włożyć podkręcony wytrych do czytnika, gdy zamarł... Może to właśnie nieautoryzowane otwarcie drzwi wywoływało alarm. Skoro nie był to wrzask, ani czujnik ruchów, który wyszedł już z mody dawno temu, to co? Dywagacje przerwał syk. Drzwi otworzyły się same. Przeskoczył przez nie namyślając się zbyt długo. Czekał aż się zamkną. Zrobiły to, a później powtórzyły cały cykl trzy razy.

Robert przełknął ślinę. O co tu chodziło? Czyżby S.I. wariowała? Bo drzwi na pewno. Ktokolwiek to ustawił miał chyba dziwne poczucie humoru. Zemsta byłej? Nieważne. Potarł czoło. Miał jeden cel. Cała reszta miała małe znaczenie.

Ach. Co z alarmem? Postanowił sprawdzić, co się stanie przy kolejnych drzwiach. W końcu to żadna różnica.

Syk. Cisza. Syk.

Dobrze. Żadnego alarmu, nic. No i świetnie.

Robert ponownie wykorzystał wytrych i rozpoczął przeszukiwanie wszystkich pomieszczeń krok po kroku. Centymetr po centymetrze. Czas mijał, nic się nie działo. Jednych drzwi nie mógł otworzyć, musiały prowadzić na zewnątrz. Podwójne zabezpieczenie. Tak samo okna. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

W końcu dotarł do schodów, gdzie trupi odór się nasilił. Niedobrze. Latarka zaczęła też gasnąć. Wymienił baterie. Miał w plecaku noktowizor, ale nie lubił go używać. Był tak stary, że nadawał się praktycznie do wyrzucenia. Wziął go na wszelki wypadek. Sprawdził wszystko jeszcze raz i wszedł na górę.

W sypialni nic. W kolejnej też nic. Sprawdził następny pokój. Cisza. Otworzył drzwi do łazienki... i pochylił się, by zwymiotować. Nie zdążył nic zobaczyć, bo okropny smród powalił go na kolana. Nim torsje ustały drzwi się zamknęły. Jego latarka gdzieś zniknęła, ale nie musiał sprawdzać. To na pewno był człowiek. Może i sam Galecki. Otworzył butelkę, by zmyć okropny posmak, ale ta okazała się pusta.

– W dupę z tym cholernym domem i jego chorym właścicielem!

Krzyk Roberta odbił się od ścian i zgasł. Nic się nie wydarzyło. Sięgnął po plecak i wyjął noktowizor, żeby poszukać zgubionej latarki. Nie chciał włożyć ręki we własne rzygowiny. Po chwili zdał sobie jednak sprawę dlaczego nigdzie nie może jej znaleźć. Jakimś cudem wpadła do łazienki.

O matko. No to świeć Panie nad jej duszą.

Mężczyzna odkaszlnął, splunął i podszedł do drzwi ostatniego pomieszczenia na piętrze.

Trup. Trzeba było najpierw wrócić do salonu. Tam jest trup. Może multiroomba strzegła wejścia do skarbów Galeckiego. Jestem w jednej wielkiej puszce z trupem.

Robert przystanął i zaczął chichotać. Starał się zasłaniać usta dłonią i przekonywał samego siebie, że to na pewno nie jest histeria. Uspokoił się w końcu i sprawdził ostatnie pomieszczenie. Zwykła garderoba bez żadnych ukrytych sejfów, przejść, ani szuflad z podwójnym dnem. No dobra. I co dalej?

Przypomniał sobie w końcu o pustej butelce, którą wcześniej wrzucił do plecaka. W gardle zaschło mu niemiłosiernie. No to został tylko salon z multiroombą.

 

Multiroomba dalej stała w kącie świdrując go na wskroś jarzącym się na czerwono spojrzeniem. Pragnienie nie ustępowało. Był zmęczony. Ściana za robotem mogła poczekać. Przeszedł do kuchni, zjadł do końca otwartego wcześniej batonika i spojrzał na lodówkę. Może ona skrywa tajemnicę działania zlewu.

Zdjął noktowizor i podszedł do ekranu, który był widoczny nawet w ciemności. Dotknął go, a obraz zafalował, układając się w napis: „Naszła cię ochota na coś dobrego?” Z braku laku kiwnął głową. Nic.

– Tak – wychrypiał.

Dalej nic.

Postukał palcami o ekran. Nie miał zamiaru zdejmować rękawiczek. Nie wiedzieć czemu nadal miał nadzieję, że ta robota jednak skończy się dobrze. Wątłą, bo wątłą, ale jednak.

– Hej, gruba świnio – dobiegł go głośny kobiecy głos – Pytałam czy chcesz dalej wpierdalać, ile się da? No, mów, ty gruba dziwko!

Nałożył noktowizor i rozejrzał się, ale nic nie zobaczył w ciemności.

– C-co? – wydukał.

Potem rozległ się głośny, męski śmiech. Męski śmiech na pewno było nagraniem. Zdradzały to trzaski i słaba jakość. Ale damski...

– A wodę weź sobie z kibla – damski głos odezwał się po raz ostatni i ucichł.

Lodówka z własną S.I. No tak, jasna sprawa. Nic nadzwyczajnego. Klimat tego całego miejsca już mu się udzielił i zaczynał myśleć nieracjonalnie.

Ale jeśli jest S.I. to musi być i czytnik. Obmacał ekran i znalazł coś z boku. Włożył tam wytrych. Ekran ponownie zafalował, a później usłyszał znany już sobie damski głos.

– Dzień dobry, co podać? Czego szanowny pan sobie życzy?

Robert zwlekał jeszcze chwilę, a potem odezwał się.

– Poproszę wody.

– Niezarejestrowany użytkownik – kobiecy głos lekko zatrzeszczał – Czego szanowny pan sobie życzy?

Mężczyzna odchrząknął, ale nie zrażał się.

– Wody.

– Niezarejestrowany użytkownik. Czego szanowny pan sobie życzy?

– Wody! Kurwa, wody sobie życzę, ty zimna suko, wody!

Znowu trzaski.

– Nieza... niezaaaa... aaaa... zimna. Zimnaaa... – głos załamał się kompletnie.

To musiał być wirus. Wirus, albo ktoś grzebał w ustawieniach, aż S.I. była już zupełnie niezdatna do użytku. Stąd też te dziwne fazy otwierania drzwi. Galecki chciał zatrzeć ślady, bo była jednak nie kłamała? A może zrobił to jakiś poprzedni włamywacz? Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze.

– Zimno, panu jest zimno – Robert podskoczył, kiedy kobiecy głos odezwał się znowu. – Już podkręcam. Proszę powiedzieć „stop” i się nie wstydzić – na ekranie pojawiła się emotka puszczająca oczko.

Z początku nic się nie działo, ale za chwile włączyły się grzejniki. Zewsząd dochodził szum pracującej instalacji. Emotkę na ekranie zastąpił wskaźnik temperatury, wskazywał na 24 stopnie.

Mężczyzna natychmiast krzyknął „stop”, ale S.I. potrzeszczała tylko i nie odezwała się już więcej. Próbował jeszcze parę razy, po czym zasłonił uszy, żeby odgrodzić się od wszechobecnego szumu. Myślał gorączkowo, co robić dalej. Wskaźnik na lodówce pokazywał już 31 stopni Celsjusza. W umyśle rozbrzmiewały mu słowa wałkowanej w telewizji reklamy autodomów: „Z Syberii w tropiki w pięć minut”.

Zaraz zrobi się tu nie do wytrzymania, u góry leży trup, a dostępu do wody praktycznie nie ma.

Robert wyprostował się nagle. Pogrzebał w plecaku. Przygotował wcześniej małą minę elektryczną, którą mogła wysłać impuls zdolny wyłączyć pomniejsze S.I. i pomóc otworzyć drzwi wyjściowe. Na ekranie przy lodówce migotała czerwona liczba 39. Przyłożył minę do czytnika, włączył ją i odsunął się.

Rozległy się dwa ciche trzaski. Szumienie ustało, a ekran wyłączył się. Znalazł się w kompletnej ciemności. W tej właśnie chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że przy okazji zniszczył swój jedyny wytrych, który umożliwiał mu swobodne poruszanie się po domu. Wyrwał mu się ni to skowyt ni to przekleństwo. Po dłuższej chwili nałożył trzęsącymi się rękoma stary noktowizor i dla pewności sprawdził czytnik. Tkwił w nim spalony na amen wytrych.

 

Czerwone oczy stały na swoim miejscu nieruchomo, a lewe odnóże co jakiś czas puszczało elektryczne wiązki. Robert, bez plecaka, w samym podkoszulku wpatrywał się w nie bez słowa. I pocił się. Strasznie się pocił. Okazało się, że sukces był tylko połowiczny. Temperatura już nie wzrosła, ale co jakiś czas wentylatory uruchamiały się znowu, by utrzymać ją na stałym poziomie 39-ciu stopni.

Drzwi schowków co jakiś czas otwierały się z sykiem. Od mężczyzny ciągnęły się krople jakiejś cieczy, a po lewej stronie na ścianie wykwitł ślad po rozbitej butelce. Jak się okazało, Galecki naprawdę był chory i zasługiwał na to, żeby obić mu mordę. O ile na górze nie spoczywał jego trup.

To co wziął za drogie alkohole były tylko najzwyklejszym w świecie olejem. Moczem. Rozpuszczalnikiem? Robert nie zdołał odgadnąć zawartości wszystkich butelek ze schowka po samym zapachu, ale nie zamierzał sprawdzać tego na własnym języku. Miał szczęście, że trafił na olej. I że się nie porzygał. Zdołał też jakoś przełknąć połowę ostatniego batona energetycznego, żeby zabić parszywy posmak w ustach. Dochodziła dwudziesta.

Miał dość, był wykończony i nie potrafił przestać myśleć o męczącym go pragnieniu. Do tego ten upał. I smród. Rozkleiłby się już dawno, gdyby nie multiroomba, która stała w kącie i dawała mu nadzieję na to, że już za kilkanaście godzin się ruszy, a on podążając w ślad za nią dotrze do drzwi wyjściowych. Jeśli nie miała zaprogramowanego sprzątania podjazdu... Okaże się. Wszystko się okaże. Robert położył się na plecach i spróbował zasnąć. Myślał tylko o wodzie i o swoim smartfonie, którego, jak każdy profesjonalista, nie zabierał na robotę.

 

Cichy trzask a potem szum. Wentylatory? Nie, to multiroomba się zbliżała.

Mężczyzna nieporadnie założył noktowizor. Czerwone światła zmieniły się w zielone. Rozkaszlał się. Kiedy trzymał się za żebra, poczuł, że wszystko jest mokre od potu.

Nie miał nawet siły się cieszyć, że cykl sprzątania faktycznie się rozpoczął. To przez sen – krótki, urywany, męczący. I to obezwładniające pragnienie. Próbował o tym nie myśleć.

Przyszła kolej na śledzenie robota. Tylko to się liczyło.

Kiedy szumiąca puszka była zajęta sprzątaniem rozbitej butelki, sprawdził jeszcze róg, w którym do tej pory stała. Nic tam nie było, ściana pozostała gładka. Nawet nie wiedział dlaczego to zrobił. Pierścionek dawno przestał być dla niego priorytetem.

Jak to możliwe, że człowiek tak szybko może się odwodnić?

Multiroomba jechała dalej. Chociaż coś w tym domu działało. Robert powoli szedł za robotem, który nie odpuszczał sobie żadnego pokoju. Sprawdzał wszystko, centymetr po centymetrze. Trwało to wieczność. Do tego dochodziło uchylanie się przed... paralizatorem? Tak, właśnie to dzierżyła w swoim lewym odnóżu.

Robot nawet nie zatrzymał się przed drzwiami wyjściowymi. Pojechał dalej, jakby ich nie było. Mężczyzna nic nie powiedział. Może pod koniec cyklu...

Kiedy wszystko na dole zostało już posprzątane zbliżyli się do schodów. Robert miał nadzieję, że zostanie mu to oszczędzone, bo trupi smród był tu niemiłosierny. Nie miał jednak wyboru i przewiązał sobie usta i nos własną koszulką, żeby jakoś to przetrwać. Nogi robota zmieniły formację, a ten zaczął swoją mozolną wspinaczkę. Stopień po stopniu.

 

W końcu dotarli do łazienki. Robert przypomniał sobie o latarce. Była gdzieś tam za drzwiami. Jeśli udałoby mu się prześliznąć się obok sprzątacza, zanim ten wjedzie do środka, miał szansę na ocalenie chociaż tego. Z drugiej strony nie wiedział, co go tam czekało.

Syk drzwi przerwał jego rozmyślania. Coś mignęło mu na podłodze, więc rzucił się przed robota.

Nie zwichnął kostki, prąd go nie poraził, a w ręce trzymał latarkę. Wyłączoną.

Usunął się robotowi z drogi i wymienił baterie. Odwlekał moment, w którym będzie musiał się rozejrzeć.

Zaraz. Ze wszystkich zlewów, kranów i rur nie sprawdził tylko tych tutaj. Być może tu mógł znaleźć wodę. Umywalka stała zaraz przed nim. A nawet dwie. Łazienka była duża, więc miał chwilę czasu.

Nic. Może kibel? Też nic. Nawet zastałej wody. A wanna? Z noktowizorem na nosie, nadal ściskając w śliskiej dłoni wyłączoną latarkę, odwrócił się. Faktycznie była tam wanna. O bardzo dziwnym kształcie. Do tego multiroomba wszystko zasłaniała. W końcu przesunęła się, błysnęło, a po pomieszczeniu poniósł się smród palonych zwłok. W rozkładzie. I stęchły odór zastałej wody.

Robertowi załzawiły się oczy. Ze wszystkich sił starał się nie zwymiotować. Kaszlał i charczał, aż w końcu mu przeszło. Smród wrócił do normy. Jak to mówili: „Nos się przyzwyczaił”. Spojrzał na wannę. Robot zahaczył paralizatorem o któryś z wystających kształtów. Więc tak to wyglądało? Ani morderstwo, ani samobójstwo.

Kurek nadal ciężko było zlokalizować. Z jednej strony mężczyzna pragnął jak najszybciej się stąd wydostać, z drugiej nie lubił marnować okazji. Zwłaszcza w takiej sytuacji. Bo ja walczę o życie. O matko.

Zdjął noktowizor, założył latarkę i ją włączył. A potem spojrzał w kierunku wanny.

Sam nie wiedział, co zobaczył. To były ludzkie zwłoki. Mężczyzny i kobiety. Chyba. Zgadywał. Po włosach.

Trupy były ze sobą splątane w niedwuznacznej pozie. Chciało mu się rzygać, więc zagryzł wargi, aż do krwi. Spojrzał na robota, który powoli zbliżał się do drzwi.

Kurek, skup się na kurku. Kurek. Jest! JEST!

Robert podszedł do wanny i szybkim ruchem go odkręcił. Coś zaszurmoliło w rurach, a potem... zamilkło.

Pudło. Gówno. Pić.

Odwrócił się, żeby wyjść, ale coś zamigotało w kąciku oka. Wytężył wzrok. Z obleśnej napęczniałej masy wystawało coś, co być może kiedyś było ręką. Na jednym z palców tkwił pierścionek. Brylantowy.

Została mu może minuta na decyzję.

Mam rękawiczki.

Chwycił za pierścionek i pociągnął. Trzymał w ręku upragnioną zdobycz, od której oderwało się coś mazistego i poleciało w dół. Zniknęło w toni z cichym pluskiem.

Oblizał wargi suchym językiem. Pić. Multiroomba zbliżała się do drzwi. Powietrze zrobiło się gęste.

Pić.

Robert patrzył na trzęsące się odnóża.

Pić. O matko, pić.

Krople potu wsiąkały w koszulkę na twarzy, a on tylko stał i patrzył. Stał i patrzył.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (22)

  • Witamy nowy tekst! :)
  • jesień2018 18.08.2019
    Hej, Szopciuszku:)
    No więc tak: z jednej strony podobało mi się, umiesz tworzyć suspens, szybko się wciągnęłam, ale potem czegoś mi zabrakło i w pewnym momencie opowiadanie trochę zaczęło mnie nużyć.
    To chyba częściowo dlatego, że środki, które stosujesz od początku, pojawiają się przez cały tekst, trochę brak tu zróżnicowania. A jeszcze bardziej dlatego, że nie przybliżasz czytelnikowi bohatera: kim jest? dlaczego kradnie? Fajnie by było takie elementy wprowadzić, co zarazem urozmaiciłoby tekst.
    Mimo to widać, że potrafisz pisać:) Chętne do Ciebie wrócę.
    Pozdrowienia!
  • szopciuszek 18.08.2019
    Hej, dzięki za komentarz. Na pewno wezmę to pod uwagę przy kolejnych opowiadaniach. :) Trochę też się spieszylam, żeby zdążyć w terminie, więc nie jest super dopracowane, ale to zadna wymówka, bo o przybliżeniu bohatera i tak nie pomyślałam.
  • Ritha 18.08.2019
    Hej. Noo powiem Ci, że niezłe. Obsesyjne takie, lubię. Bardzo płynna narracja, błędów nie wychwyciłam (choć nie szukałam nadmiernie). Można to było trochę skondensować jednak, powycinać bliźniaczo podobne sceny, ale poza tym bardzo ok. Podobało mi się.
    Pozdrawiam
  • szopciuszek 18.08.2019
    Dzięki! Bardzo się cieszę, że się podobało. Masz rację co do scen, jak czytałam powtórnie to coś mi nie grało i to chyba właśnie było to :)
  • JamCi 19.08.2019
    szopciuszek ale masz niesamowitą wyobraźnię techniczna :-)
  • JamCi 19.08.2019
    Dooobre. :-)
    Ciut za długie opisy, czasem przeskakiwalam.
  • szopciuszek 19.08.2019
    Dzięki :) Odnotowane
  • Witam,
    Całkiem fajne w odbiorze, choć chwilami bardzo mi się dłużyło. Zastanawiałam się wtedy, czy konieczna była aż taka drobiazgowość w opisie np. "Robert wrócił do kartonu i wyjął z niego butelkę wody oraz dwa batony energetyczne. Włożył je do kieszeni." ...

    Poza tym jest ok.
    Pozdrawiam
  • szopciuszek 19.08.2019
    Hej, tak, na dlużyzny zdecydowanie będę zwracać uwagę w przyszłości. Cieszę się, że doczytałaś do końca:)
  • krajew34 19.08.2019
    Trochę się dłużyło, ale nawet, nawet. Nie było źle, dobre opowiadanie.Tylko skąd pomysł z kartonem? To mi się najwięcej w oczy rzuciło, wstęp najwięcej ciekawi.
  • szopciuszek 20.08.2019
    Jak to złodziej, musiał się jakoś do tego domu dostać, więc się wysłał. Nie dawałam za dużo szczegolow o świecie, żeby każdy mógł sam się domyślić albo sobie dopowiedzieć. Miało być tak, że jak już się tam znajdzie, to w taki sposób, żeby trudno mu było wyjść. Ryzyko fizyk. ;)
  • krajew34 20.08.2019
    szopciuszek no cóż skoro od kartonów można "umrzeć", to czemu by nie umieścić w nim złodzieja. :)
  • szopciuszek 20.08.2019
    krajew34 Haha, no tak, zapomniałam, że umieszczenie kartonów w opowiadaniu daje +10 do złowrogiego klimatu :)
  • Canulas 19.08.2019
    Przeleciałem komentarze i tak. Tej się służyło, temu się dłużyło. Nie wpierdalam się, bo gusta & gusta i każdy sobie rzepę obskrobuje.
    W każdym razie - to moja pierwsza wizyta u Ciebie - i absolutnie jestem urzeczony. Klimat pochłonął mnie do reszty. Całość przypominała (tylko trochę) Cube, chociaż w innym wydaniu.
    Niczego mi nie brakowało, nic mi nie zgrzytało.
    Wykurwisty debiut. Szacun.
    Jeden z faworytów edycji.
  • szopciuszek 20.08.2019
    O jaaa! Latam pod sufitem. Ale mi naładowałeś silniki :) Dzięki! Komentarz chyba sobie wydrukuję i oprawię w ramkę.
    Cube widziałam dawno temu, sceny z filmu nadal mam w pamięci, ale w trakcie pisania bardziej podświadomość zadziałała. :)
  • pkropka 19.08.2019
    Mnie też się nie dłużyło. Wręcz przeciwnie, taka "mozolna" historia pasowała mi do tego, co opisujesz. Bardzo ciekawy pomysł, taki futurystyczny.
    Też miałam skojarzenia z Cube, a trochę z filmem którego od lat nie mogę sobie przypomnieć, ale był dobry.
    Ogółem mega klimat! Bardzo mi się podobało.
  • szopciuszek 20.08.2019
    Dziękuję, bardzo mi się miło zrobiło. :)
    Cieszę się, że pomysł się spodobał.
    A ten film, którego nie możesz sobie przypomnieć był o złym robocie? Tak z ciekawości pytam.
  • pkropka 21.08.2019
    Nie. O domu w którym zamknęli grupę ludzi i ten kto wyjdzie miał dostać torbę kasy.
    O złym robocie bym obejrzała. Jaki tytuł? :D
  • szopciuszek 21.08.2019
    No właśnie ja nie pamiętam tytułu filmu o złym robocie. Myślałam, że tak razem będziemy sobie nie pamiętać :)
    A tego o domu chyba nie oglądałam.
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Szopciuszkowa?:)↔Rzeknę tak↔faktycznie, skojarzenie z Cube. Mniej się boimy lęków które widzimy, niż tych, których nie. Łatwiej przeżyć strach, gdy źródło znane. Najgorsza niepewność. Klaustrofobia tu też nieco. Ale klimat rzeczony↔jest. No i potencjalny trup, z uwagi na zapach. Może faktycznie, gdyby były ze dwie retrospekcje... o "szczęśliwości na hawajskiej plaży"→to wiesz. Białe na czarnym, jeszcze wyraźniejsze. Zapewne wiesz, o co mi chodzi. Tak czy siak, przeczytałem i nie żałuje.↔Pozdrawiam?:)
  • szopciuszek dwa lata temu
    No cieszę się, że nie żałujesz przeczytania. To mój pierwszy tekst na TW, więc nie jest jeszcze w pełni dopracowany, ale no... jest :D "Cube" oglądałam sto lat temu i zrobił na mnie wrażenie, ale byłam wtedy jeszcze młoda (płaczu płacz). Nie no, żartuję :) Nie płaczę :) Jeszcze raz dzięki!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania