TW 5 W pociągu
Postać : Hodowca patyczaków
Zdarzenie : Podróż pociągiem
— “A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść? — spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. — Co wtedy?
— Nic wielkiego — zapewnił go Puchatek. — Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika”. — Alan Alexander Milne. “Kubuś Puchatek”
— Zamknij oczy.
— Po co?
— Och, nie pytaj, tylko zamknij.
Łąka usłana była różowymi stokrotkami. Gdzieniegdzie niedojrzały mlecz wychylał się zza pudrowej scenerii. Ciszę zakłócał tylko szelest gęstej, wysokiej trawy. To było nasze miejsce. Z dala od zatłoczonego miasta, od ludzi pędzących za milionem rzeczy. Tutaj mogłyśmy odpocząć, nabrać powietrza w płuca, oczyścić się z codziennego gówna. I na chwilę zapomnieć o wszystkim innym. Tylko ja i ona. I nic więcej.
Środek lata. Upał był męczący. Pot spływał z rozgrzanego wysoką temperaturą ciała. W takie dni najchętniej zamknęłabym się w domu, zasłoniła okna i w ciemnym pokoju pałaszowała lody. Ale przy niej, słońce nie irytowało swoim blaskiem, a zapach kwiatów był intensywniejszy niż kiedykolwiek. Niebo nigdy nie było bardziej niebieskie a chmury pulchniejsze.
— Co robisz? — zapytałam, kiedy poczułam jej chłodne usta na swoim policzku.
— Cicho. Nie otwieraj oczu.
To było przyjemne. Jej pocałunki, takie delikatne i subtelne. Namiętne. Umiała to robić tak, bym chciała więcej. Cała Len. Wgryzała się w człowieka, w jego serce tak mocno, że po chwili życie bez niej wydawało się już niemożliwe.
— Teraz możesz otworzyć.
W dłoniach trzymała mały bukiecik.
Była jak ten jeden, najpiękniejszy na łące kwiat. Zachwycała. Pełna pasji i życia, z energią, którą emitowała do otoczenia. Wspaniała. A kim byłam ja? Schowana w gęstej trawie za innymi, mogłam być tylko niedojrzałym mleczem. Ale wtedy z nią czułam się inaczej. Nie wiedziałam, jak ona to robi, ale sprawiała, że wszystko było lepsze. Nawet ja.
Wpięła mi bukiecik we włosy.
— Wyglądasz pięknie.
— Przestań, bo się zarumienię!
Później lunął deszcz. Zanim dobiegliśmy do pobliskiego sklepu, zdążyłyśmy już całe przemoknąć.
Poniedziałek, 7.30, stoję na stacji. Wsiadam, przeciskam się między ludźmi, szukając swojego miejsca. Zawsze wpadam w panikę, że go nie znajdę. Albo, że zapodzieję gdzieś bilet, że przepadnie w otchłani plecaka, a kiedy zostanę o niego poproszona, pomyślą, że go nie kupiłam. I wyjdę na oszustkę, tylko dlatego, że mam nieporządek. Pomimo tych moich fobii, lubię podróże pociągiem. To chyba najprzyjemniejszy czas w ciągu dnia. Widzę, jak mkną kolejne drzewa, budynki jak wraz z każdym metrem zmienia się otoczenie. Patrzę na niebo. Jest mocno błękitne. Wyobrażam sobie, że po śmierci, to w jego objęciach będę mogła oglądać pozostawioną na dole część świata. Tak jak teraz w pociągu. Widzę wszystko dookoła, a mnie nie widzi nikt.
Nakładam słuchawki i zatracam się w ulubionej piosence. Jak wpadnie mi jakaś do głowy, to potrafię przez całą drogę słuchać, tylko tej jednej. W czerwonym plecaku targam jeszcze książki i lunch. Czasami coś czytam po drodze, ale teraz tylko słucham. Nie jestem na tyle ogarnięta, aby robić te dwie czynności na raz. Dzisiaj mam drożdżówkę cynamonową. To druga rzecz, zaraz po pociągach, która umila mi czas. Kupuję je w sklepiku, obok stacji. Nie zawsze. Tylko wtedy kiedy są jeszcze ciepłe. Kiedy wiem, że żadne brudne łapy ich wcześniej nie dotykały. Chociaż w życiu niczego nie można być pewnym. Może ktoś podszedł do tej drożdżówki, obwąchał ją, po czym jednak odłożył, wybierając tłustą zapiekankę.
— Wolne koło pani? — pyta mnie mężczyzna.
— Proszę siadać.
I już, kurwa, po relaksującym czasie. Ładuję plecak na kolana, i odsuwam się, aby zrobić mu miejsce. O ile kocham pociągi i tę wolność, jaką czuję, przemierzając trasę, to szczerze nienawidzę podróżować z obcymi. No ale cóż, gdzieś musiał posadzić swoje dupsko. I jeszcze to akwarium? Po cholerę mu ono w pociągu. Co on tam w ogóle trzyma? Nie widzę dobrze. Ściska je tak mocno, jakby chciał je przed czymś uchronić. Czy w akwarium nie powinno być wody i złotej rybki?
— To terrarium — tłumaczy
— O, rozumiem. — Robi mi się głupio, bo zauważył, jak wpatrywałam się w to szklane coś. A przecież mnie to nie interesuje. Niech trzyma sobie, co tam chce. Oby tylko nie były to żadne mrówki czy jadowite pająki.
— To patyczaki — mówi.
I kurwa patyczaki!
— Patyczaki, rozumiem. A już się bałam że jakiś chomik, czy coś.
Ach te moje żarty.
Co sobie o mnie myśli? Pewnie porównuje mnie do tych swoich stworzonek. Kurwa, co za ironia? W sali biologicznej mieliśmy terrarium, a w nim pięć patyczaków rogatych. Były łatwe w hodowli. Wystarczyło trochę światła i kilka gałązek, aby mogły po czymś łazić. Specjalnych wymagań kulinarnych też nie miały. Jadły głównie liście jeżyny, melisy albo świeżą pietruszkę. Pamiętam, jak na przerwach dzieci całą grupą podchodziły do terrarium i pukały w szybę. Zastanawiałam się wtedy, jak nas widzą takie patyczaki. Zamknięte w szklanym pudełku, małe i bezbronne. Nie pluły jadem, nie gryzły i nie miały ostrych szponów. Były skazane na ludzi. Czy patrzyły na nas jak na potwory, których należy się bać?
Jakiś idiota wyciągnął z terrarium jednego patyczaka i położył mi go na ramieniu. Przestraszyłam się i zrzuciłam stworzenie na podłogę. A tam zostało szybko rozdeptane. Było mi przykro, że zginął przeze mnie. Nauczycielka nie była zła. Powiedziała, że nic się nie stało i niedługo kupi nowego patyczaka. Wyczytałam w internecie, że takie stworzonko żyje od roku do półtora. Ale dużo z nich i tak przedwcześnie ginie.
Następnego dnia znów było pięć patyczaków. Nikt już nie pamiętał o tamtym. Jakby nigdy nie istniał. Zastąpiony idealną kopią, nie mógł być opłakiwany. W końcu to był tylko patyczak. Mała istota, przerażona światem, którego nie rozumie.
— Sunset, nie jedz tyle. Bo będziesz gruba!
— Len, jak możesz. — Rzuciłam w nią kawałkiem sałaty.
— Wybieraj albo hamburger, albo ja!
Była stanowcza. Wiedziała czego chce i jak to zdobyć. Zawsze dostawała to, o co poprosiła. A jeżeli nie, sama sobie to brała. Dla niej nie było granic, nie istniało niemożliwe. Podziwiałam w niej to. Twarda od początku do końca. Czy była manipulatorką? Tak i była w tym świetna.
Siedzi tuż obok. Patrzy na mnie. Ocenia. Z bliska łatwiej zauważyć moje zapadnięte policzki i szare cienie pod oczami. Tak ciemne, że nie jestem ich w stanie ukryć pod najbardziej kryjącym korektorem. Poza tym nie mam już ochoty na ten cały makijaż. Po co? Nie mam już czego malować. Rzęsy? Trzy na jednej i trzy na drugiej powiecie. Brwi to samo. Po kilka z jednej i drugiej strony. A włosy? Chyba najbardziej szkoda mi włosów. Kiedy leżałam na łące, w słońcu mieniły się na złoto. Były długie, gęste i lśniące. Dbałam o nie. Czesałam je i pielęgnowałam. Tak, miałam ładne włosy.
Kiedyś byłam płaczliwą dziewczynką. Wzruszałam się na tych wszystkich smutnych filmach o pieskach i kotkach. Każda śmierć na ekranie telewizora, w książce czy w piosence sprawiała, że ryczałam jak bóbr. Ale teraz nie ma tej słodkiej i uroczej nastolatki. Już nie płaczę, nie wzruszam się. Straciłam tak wiele łez na tak nieistotne rzeczy. W końcu zrozumiałam, że to tylko słona woda. Nic nie znaczy, i już nic nie zmieni.
Przecieram twarz dłonią, usiłując jakoś się ukryć przed jego wnikliwym spojrzeniem.
— Och przepraszam bardzo. — Szturcha mnie ramieniem. Strasznie się wierci, chyba nie jest mu wygodnie z tym terrarium na kolanach.
— Nic się nie stało — odpowiadam masując ramię.
Ja pierdolę! Bolało. Ostatnio jest gorzej. Czuję to. Zalewa mnie zimny pot. Każdy ruch sprawia problem, męczę się, tracę siły, zbyt szybko. Przeraża mnie, jak bardzo słaba się stałam. Taka krucha i delikatna. Każde dotknięcie boli. Jest kolejną szansą na nowego siniaka.
W pociągu jest łatwiej. Siedzę w miarę wygodnym fotelu, słucham muzyki i patrzę na kształty, w jakie układają się chmury. Mknę razem z nimi. Za szybą czuję się bezpiecznie. Ona oddziela mnie od świata, w którym już chyba nie potrafię się odnaleźć. Wiem, że tutaj nic mi nie grozi. Chociaż w życiu niczego nie można być pewnym. Zawsze pociąg może się wykoleić i zlecieć z torów albo zderzyć z rozpędzonym samochodem.
— Sunset, wyjedźmy gdzieś, razem. — Przysunęła się bliżej.
— A dokąd to chcesz jechać? — Odłożyłam książkę na bok. Często coś czytałam. Miałam fazę na Stephena Kinga. To przy jego powieściach spędzałam letnie wieczory. Len nie podzieliła mojej miłości do literatury. Często wyrywała mi książkę z ręki. Zachowywała się tak, jakby była o nią zazdrosna. Ona wolała filmy. I nie żadne tam ,,Pretty Womanʼʼ czy inne ckliwe romansidła. Preferowana raczej krwawe horrory, w których zombi pożerają małe, niewinne dzieci. Wszechobecny chaos i strach.
— Gdzieś daleko, rzućmy to wszystko i ucieknijmy tam, gdzie nikt nas nie znajdzie!
Miała w sobie to coś. Nie wiem co to było. Ale nie potrafiłam się temu oprzeć.
— Sunset spójrz! — W dłoni trzyma bukiecik.
Jej twarz promienieje, bije od niej błogie ciepło.
— Len martwiłam się o ciebie. Po tamtej ulewie zniknęłaś. Gdzie byłaś?
— Ty głuptasku! — śmieje się. — Cały czas byłam tutaj, na łące. Czekałam na ciebie.
Wpina mi bukiecik we włosy.
Komentarze (32)
"Jak wpadnie mi jakąś do głowy, to potrafię przez całą drogę słuchać" - jakaś
"I już kurwa po relaksującym czasie. Ładuje plecak na kolana, i odsuwam się aby zrobić mu miejsce. O ile kocham pociągi, i tą wolność jaką wtedy czuję przemierzając trasę, to szczerze nienawidziłam podróżować z obcymi" - Ładuję.
Poza tym zmieniasz tu narrację. Wszędzie masz teraźniejszym, a nagle wyskakuje: "nienawidziłam". Troszkę mi się to gryzie.
"Dałam o nie. Czesałam je i pielęgnowałam. Tak, miałam ładne włosy." Dbałam
"— Co sobie o mnie myśli? Pewnie porównuję mnie do tych swoich stworzonek." - porównuje.
Urwę tu i zaraz c.d.
Wspomnieniowe, ładnie napisane, choć przeskoki w narracji wprowadziły mały chaos.
Widać jednak zaryzowane emocje. Tekst nie jest suchy. Za to plus.
Od razu mówię, że nie zajmowałam się interpunkcją. Oto kilka rzeczy, które wyłapałam:
"Z dala od zatłoczonego miasta, od pędzących za milionem rzeczy, ludzi". - Lepiej: od ludzi pędzących…
"oczyścić się z codziennego gówna" - To już tylko pod rozwagę: może wystarczyłoby "kurzu" - jakoś mi tu nieprzyjemnie zazgrzytało to gówno.
"Ale to przy niej, wszystko było lepsze". - Ale przy niej wszystko było lepsze.
"Niezwykła sama w sobie". - "Niezwykła". I wystarczy.
"Pomimo tych fanaberii lubię podróże pociągiem" - hmmm słowo "fanaberie" chyba tu nie pasuje.
"Ściskał je tak mocno, jakby chciał je przed czymś uchronić". - Od tej chwili czasami przeskakujesz na czas przeszły. Jest tak jeszcze w kilku miejscach, np. "Poza tym nie mam już ochoty na ten cały makijaż. Po co? Nie miałam już czego malować" - ale nie tylko. Przejrzyj zdanie po zdaniu sprawdzając czas :)
"— Wybieraj albo hamburger, albo ja!
Była stanowcza. Wiedziała czego chce i jak to zdobyć. Zawsze dostawała to, o co poprosiła." - tu mam dysonans, bo najpierw dziewczyny żartują, a potem nagle tłumaczysz to całkiem na serio, co sprawia, że zaczynam myśleć, że Sunset rzeczywiście musiała wybrać między Len a hamburgerem.
"Wzruszyłam się, na tych wszystkich smutnych filmach" - wzruszałam
"nie ma już tej słodkiej i uroczej nastolatki, którą kiedyś byłam" - druga część zdania niepotrzebna. Wystarczy: nie ma już tej słodkiej i uroczej nastolatki.
Tyle zauważyłam. I jeszcze raz: mnóstwo uroku ma Twój tekst i bardzo mi się podoba:) Choć smuuutny taki i jakaś beznadzieja się w nim czai.
Z kwestii technicznych zwracam uwagę na nadmiar czasownika "być", panoszacego się zwłaszcza w pierwszych akapitach opowiadania.
"O ile kocham pociągi, i tą wolność jaką wtedy czuję przemierzając trasę, to szczerze nienawidziłam podróżować z obcymi." - a tutaj brak konsekwencji czasu.
Co do "uniezwyklenia" postaci. No cóż ja osobiście uważam, że związek damsko - damski nie jest niczym niezwykłym. Dla mnie to rzecz jak najbardziej naturalna. Oczywiście mógłby być i chłopak, ale wtedy tekst stracił by poniekąd swoje przesłanie. Ale oczywiście rozumiem i doceniam bardzo Twoja opinię. Dziękuję i pozdrawiam.
Cały fragment o codziennym podróżowaniu bardzo w moje gusta. Bardzo prawdziwe.
Odpuściłam sobie wyszukiwanie błędów, wybacz, było kilka, ale ogólnie jest raczej poprawnie.
Są tu jakby dwie historie, jedna bardziej zwyczajna, codzienna, druga jakby, hm, jakby ożywała w głowie, podczas słuchania muzyki w pociągu. Tak to widzę. Klimat bardzo okej.
Pozdrawiam, Mia :)
Jedyne czego żałuję, to niedociśnięcie motywu patyczaków. Choć mi jasnym jest, że patyczakami są tutaj w metaforze bohaterki (dieta, scena na łące, trudne do zobaczenia, niskie wymagania), ale brakuje wyeksponowania terrarium jako symbolu postrzegania przez społeczeństwo tego typu związku.
Piątka leci - łap :)
A więc, co do Twojej interpretacji. No mistrzostwo! Chciałam przedstawić bohaterkę jako taki właśnie patyczak. Co jak już napisałaś sugeruje początek na łące. Co do terrarium. Ukryłam to głębiej (nie wiem czy to dobrze) Fragment, w którym do Sunset przysiada się mężczyzna. Patrzy na nią, ocenia ja. To tak jak my patrzymy na dajmy na to te patyczaki. Chciałam aby to wyglądało trochę tak, jakby to ona była w tym terrarium, jednym z jego patrczakow. No bo zawsze tak jest ze pierwsze co robimy to patrzymy, no na wygląd. Jesteśmy postrzegani przez pryzmat tego jak wyglądamy. Przynajmniej z początku. No więc tak se wymislilam z tym terrarium. Ogólnie to wiem, że należało by trochę może poprawić to opowiadanie. Są w nim fragmenty bardzo dosłowne, ale są też takie w których nie wszystko jest jasne. I nie wiem czy to jest dobre. Może powinnam napisać to poprostu, prosto. Ale nie wiem już sama. Chciałam tutaj trochę dać przestrzeni czytelnikowi. Aby zrozumiał ten tekst po swojemu. Wydaje mi się że czytelnik powinien mieć te szansę. Tak se myślę. Bardzo bardzo dziękuję Ci za te piękne refleksje, i tyle miłych słów. Pozdrawiam serdecznie!
Miło mi:)
Uściski:)
Działaj:)
Mia, poruszyłaś moje serducho. Poczułam się, jakby obie dziewczyny były częścią mojego życia. A tyś narzekała, że nie wiesz co pisać... No wiesz co?
Cudowne to było. Jak dla mnie kosmos! I pasowała mi taka urywana narracja. W ogóle całość mnie pochłonęła po pierwszy zdaniu.
P.S.→Niebo nigdy nie było bardziej n̲i̲e̲b̲i̲e̲s̲k̲i̲e̲ a chmury pulchniejsze
Pozdrawiam→ * * * * *
Poniżej kilka drobiazgów co wpadło w oko.
Pozdrawiam i wielkie 5 ode mnie!
"Ale była w nich ta namiętności" - namiętność
"Nasz ulubione kwiaty" - nasze
"W czerwony plecaku targam jeszcze książki i lunch." - czerwonym
"O ile kocham pociągi, i tą wolność jaką wtedy czuję przemierzając trasę" - tę wolność
Bardzo, bardzo dziękuję za Twoją opinię. I ja ślę pozdrowionka!
Zaczyna się przyjemnym, lekkim pejzażem i nagle wskakuje zdanie "Tutaj mogłyśmy odpocząć, nabrać powietrza w płuca, oczyścić się z codziennego gówna i na chwilę zapomnieć." — ze słowem "gówno", które brutalnie ściąga mnie do rzeczywistości – uwielbiam! :))) świetny zabieg :)))
i jeszcze później np. to "I już kurwa po relaksującym czasie. " — boski chwyt.
Opowiadanie bardzo mi sie podoba. Szczególnie sposób pisania. Fabuła też. Wszystko fajnie splecione.
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania