Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

TW#16 Dobra nowina

Postać: Popychadło

Zdarzenie: Narkotyk w drinku

 

***

 

Zajeżdżam pod willę konno. Moje pieprzone królestwo, myślę, patrząc na spadzisty dach okraszony księżycowym światłem. Kurwa, jakie piękniutkie.

Koń wyraźnie utyka na jedno kopyto, więc zostawiam go w spokoju. To dobre zwierzę. Stary, wierny przyjaciel. Chcę jechać – to jedzie. Chcę stanąć – staje. Czego więcej wymagać od wierzchowca?

Gdy idę wąską jak pieron ścieżką ku wejściu, drzewa uprzejmie kłaniają się na powitanie. Rechocząc, pozdrawiam je arystokratycznym gestem machającego do tłumu króla. Wyjątkowo dopisuje mi humor, a i kto powiedział, że dorosłemu nie wolno?

Dobry wieczór, panie i panowie liście! Witam koro, szanowne korzenie! Czy dzisiejszy wieczór w państwa odczuciu także jest niesamowicie uroczy?

Przy drzwiach ubiega mnie lokaj. Otwiera je, nim chwytam klamkę. Minę ma nieprzyjemną, groźną, lecz ignorowanie tych niemych dąsów dawno opanowałem do perfekcji. Smutas straszliwy z niego i maruder. Czemu jeszcze go tu trzymam? – pytam sam siebie.

– Świetnie! – słyszę rozgniewany głos. – A więc odchodzę!

Ups, musiałem powiedzieć to głośno. Cóż, jęzor widocznie sprawny nad wyraz, może wie lepiej. No nic, nie ten, to inny, a pieniędzy przecież nie brakuje to i pracowity frajer się przybłąka.

– Proszę tylko wziąć parasol, może zacząć padać! – wołam radośnie, bo jednego ponuraka mniej.

Macham służbie na pożegnanie, wzruszam ramionami i zdążam prosto do kuchni. Dopiero tam uświadamiam sobie, że majordomus nie tylko otwierał wszystkim drzwi, ale także sprzątał i, co gorsza, gotował, a to bardzo niepokoi burkliwe kiszki.

Odważnie otwieram jednakowoż lodówkę, biorę kilka rzeczy, jem. Brzuch nie boli, wszystko cacy, życie płynie dalej.

Zasiadam przed telewizorem i puszczam pierwszy lepszy kanał. Razi światło, rażą głupoty – wolę zadzwonić po towarzystwo. Długo wykręcam numer (dziadostwo znowu zepsute; ekran mryga, pieprzona elektronika jebana, nawet kontaktu odnaleźć nie można łaskawie), po kilku wytrwałych próbach wreszcie daję radę. Wyklinam ten pierdolony złom chyba pół minuty, bo takie wywołał wkurwienie i dochodzę do porozumienia z Little Joe. Chciałem co prawda przedzwonić do Dallasa, ale skoro zdołałem już jakiekolwiek połączenie nawiązać, a ofiarą przypadku padł L.J., zostałem przy nim.

Kumpel wpada, wieczór mija gładko. Zdradzam gościowi, skąd ten doskonały nastrój i dzielę się dobrą nowiną. L.J. przyjmuje ją z otwartymi rękami. Odmawiamy sobie jednak kieliszków; co to, to nie, co za dużo to niezdrowo, ileż można! Jeszcze tego brakowało, by zalęgły się w mieście następne chlejusy.

L.J. pyta, czego używam do golenia brody, bo tak ani włoska nie zostaje. Patrzę na niego wilkiem.

– No a co powinien stosować prawdziwy facet? – odpowiadam dumnie. – Bo chyba nie jakąś pedalską maszynkę?

Patologia-pa-to-log-ia.

Budzi mnie szum. Może to deszcz za szybą – nie wiem, zasłony zasunięte, co by wścibskie sąsiady nie podglądały rajskiego życia przy pieniądzu, patałachy zasrane, plociuchy. W głowie huczy, pewnie za krótko spałem. Przypominam sobie wnet o dobrej nowinie. Po czymś takim od razu człowiekowi raźniej.

Schodzę na dół (na Boga, jakież te schody pokręcone, jak karuzela!). Wsuwam żarcie, potem czas na audiencję. Zasiadam na tronie – sram do tego pokracznego kibla i pierdzenia nie żałuję, przecie wszystko wyjść z jelit musi, inaczej choroba. Jak kończę, pieprznięty klop pryska mi dupsko chłodną wodą.

Wchodzę pod prysznic. Pojęcia bladego nie mam, o co chodzi, ale jakoś mi tam ciasno, kabina normalnie skurczona, albo ja spasiony za dwóch, a przecież jeszcze jakiś czas temu lizałem tam sprzątaczkę. Stoję więc prawie na palcach, idiotycznie dociśnięty do ściany, a przy wychodzeniu omal nie rozwalam sobie mordy na kafelkach, bo potykam się jak ciapowate szkolne popychadło, pewnie o ręcznik.

Ślizgam się na podłodze – nie wiem jakim cudem rozlałem ten truskawkowy szampon, ale wywijam prawie jak świętej pamięci Michael Jackson w teledyskach. Gęste żelowe skupiska zalegają rozsiane po całej podłodze, brudzą i tak szpetny, wyłysiały dywanik. A jak pachnie to ustrojstwo! Tak, że wręcz cuchnie zatęchłą, podmokłą piwnicą. A mówiłem pokojówce, żeby wypieprzyła ten swój kosmetyk, bo przypomina mi coś niedobrego.

Planuję znów wyjechać konno na miasto, może na plażę, ale jakoś w gardle ciśnie, a i świt upierdliwie jasny. Wracam zatem do łóżka. Czytać nie mam ochoty, oglądać nie chce, dobrego rozmówcy ze świecą szukać. Nikt nic przecież nie rozumie.

Tulę więc dobrą nowinę do policzka i zasypiam ukojony aromatem jej wolności, bo na dziś dość mam kalectwa tego świata.

Ja. Hrabia Drudge.

 

***

 

Elegancko ubrana kobieta w gustownym kapeluszu przystanęła na chodniku i ściągnęła łopatki. Smukłymi palcami powędrowała do paska torebki zarzuconej na ramię. Patrzyła uparcie przed siebie, z bladą i napiętą twarzą zwróconą w stronę mieszkalnego budynku. Z trudem dusiła w krtani stosowny komentarz, choć pusta uliczka pozbawiała ją potencjalnego słuchacza.

Umierający ojciec nie zostawił jej nic. A jemu – to.

Ruszyła do drzwi, obojętnie mijając uginające się pod ciężarem dojrzewających owoców jabłonki. Przed laty sadzili je tu razem we czwórkę. Rodzice, ona i on.

Przypuszczała, że zastanie drzwi otwarte, a mimo to wypełniona mdłym dziennym światłem szpara ją zdziwiła. Pchnęła delikatnie drewniane skrzydło i weszła ostrożnie do środka, jakby spodziewała się napaści, a nie znajomego widoku starych mebli wypełniających dziecięce wspomnienia.

Dom trzeszczał cichutko ze starości, gdy kobieta, spacerując po chudym, długim korytarzu, chłonęła wzrokiem szczegóły i zaglądała do kolejnych pomieszczeń. Zupełnie nie tak pamiętała ciepłe, rodzinne gniazdko.

Pokoje opustoszały, a kurz osiadał grubymi szarymi warstwami gdzie tylko mógł; zniknęły dywany, obrazki na ścianach i wspólne zdjęcia, jej ulubiona salonowa kanapa i telewizor. Kuchenną podłogę zaścielały śmiecie: opakowania po chipsach, przesiąknięte starym tłuszczem kartony z pizzerii i butelki – całe szklane, zielone łączki. Rozpaczliwemu obrazkowi towarzyszył duszący zapach starych, obrośniętych grzybem rur i padliny.

Otoczona chaosem kobieta zacisnęła i wargi i pięści. Obiecała sobie, że nie będzie płakać choćby nie wiem co, a mimo to żałość, gniew i to samo rozczarowanie, które przeżywała po raz tysięczny, zasnuły jej oczy szklistą powłoką. Być może nie dotrzymałaby danego sobie słowa, gdyby nie głośne chrapnięcie dobiegające z górnej kondygnacji domu.

Natychmiast ruszyła zdecydowanym krokiem na schody, wspięła się na górne piętro i kierowana przeczuciem, odnalazła zakopaną w pościeli męską sylwetkę z nagim, nieokrytym kołdrą męskim pośladkiem wycelowanym w sufit.

Uderzyłaby go. Gdyby miała coś odpowiedniego pod ręką, tak właśnie rozpoczęłaby rozmowę.

– Jest jedenasta – oznajmiła donośnym głosem.

Odpowiedział jej niezrozumiały bulgot, jednocześnie ucinający i tak wystarczająco kruchy zapas cierpliwości. Kobieta warknęła, chwyciła w dłonie podziurawioną papierosowymi niedopałkami kołdrę i z całej siły szarpnęła, pozbawiając mamroczącego mężczyznę okrycia.

– Powiedziałam, że jest jedenasta!

Odcięty od utrzymującej ciało w optymalnym cieple powłoki czarnowłosy pisnął, unosząc ręce wysoko w górę na tyle na ile pozwalała mu pokraczna pozycja.

– Do kurwy. Po co?!

– Sama zadaję sobie to pytanie. Ale trochę inne, niż myślisz. – Blondynka rzuciła kołdrę na podłogę i nadepnęła na kant materiału obcasem. – Dzwoniła do mnie Harper. Twierdzi, że tydzień temu wyrzuciłeś ją z domu.

– Ja… Niii… – odburknął skulony w embrionalnej pozycji rozmówca, z twarzą wciśniętą głęboko w poduszkę. – Po chofefę pfyfłaś?

– Nigdy nie zrozumiesz – kobiecy głos, idealnie ostry i zimny, przypominał stal. – Popatrz na mnie.

Mężczyzna zastygł w bezruchu. Brak reakcji spuścił z łańcucha kolejne nerwy.

– Patrz, mówię, ty tępy chuju! Chyba na tyle godności cię stać?!

Uniósł się nagle, nagi, z falującą, wychudłą piersią i rozstrzelonymi na materacu nogami. Celował w elegancką kurtkę grożącym palcem. Kobieta po raz drugi tego dnia przyłapała się na tym, iż to, że czuła się na coś przygotowana, kompletnie nie odzwierciedlało faktycznego stanu psychicznej gotowości.

– Jak ty wyglądasz… – szepnęła, wędrując opuszkami palców na brodę.

– Nie waż się – wycedziła przez zaciśnięte zęby karykatura człowieka. – Nie masz prawa.

Drżały mu palce, podobnie jak jej. Z tą różnicą, że ona zwinęła swoje w bojowe pięści.

– Ja nie mam? A ty to co?! Zamieniłeś nasz dom w ruderę! Nasz rodzinny dom, gdzie gotowała mama, gdzie sadziliśmy drzewa! Ty to zrobiłeś, w niespełna miesiąc!

– Zapisał mi go – bąknął mężczyzna, opadając na materac. Oczy miał błędne. – Zazdrościsz.

– Ani trochę! Czego niby?

– Ojciec dał mi wszystko. Moją willę.

– Willę? – prychnęła blondynka. – Gdyby nie ten przeklęty pierdolnik, jakiego narobiłeś, rzeczywiście można było to miejsce nazwać prawdziwym domem, ale do szacownych posiadłości i tak wiele mu brakowało. Spieprzyłeś wszystko, nawet rower. A resztę sprzedałeś pewnie za śmieszne grosze.

– Rower? – spytał nieprzytomny, na wpół senny głos.

– Jezusie i wszyscy święci, na jakim ty świecie żyjesz? Leży rzucony byle jak przy furtce z flakiem na tylnej oponie, przednią ktoś zdążył już odkręcić. Na miłość boską, Donovan! Ocknij się wreszcie!

– Jestem hrabia Drudge!

Blondynka zaszarżowała. Doskoczyła do zwiniętej na łóżku postaci i wpiła paznokcie w kościste ramiona. Zapragnęła trząść nimi tak długo, aż wyrzuci z tego tępego łba wszystko, co wyprało z człowieczeństwa jej ukochanego brata.

– Nie jesteś żaden Drudge! Masz na imię Donovan, dopiero co straciliśmy oboje rodziców, zaginął twój kumpel Little Joe, a ty, zamiast wspierać mnie w nieszczęściu, wykopałeś z domu własną narzeczoną i jak zwykle postanowiłeś strzelić sobie w żyłę! – Z bladych ust równie wiele wypływało rozpaczy, co kolczastej wściekłości. – Jesteś uzależniony, Don. Rozumiesz to? Potrzebujesz pomocy! Nawet w pieprzonej szklance herbaty znalazłam jakieś dragi! A może to wcale nie herbata?! Patrz na mnie, do cholery!

Kobiece palce przeskoczyły z ramion na policzki, usiłowały usztywnić opadającego brodą w materac mężczyznę i zacumować hulające po sypialni spojrzenie na jej intensywnych ślepiach.

– Don, błagam – prawie łkała. – Żyjesz w śmietniku, niszczysz swój związek, pracę, relacje z rodziną. Dlaczego nam to robisz? I dlaczego tutaj tak piekielnie cuchnie?!

– Mam dobrą nowinę – oznajmił brat, unosząc kącik ust ku górze. – O, tutaj. W szufladzie, Hannah. Jest tutaj.

Patrzyła, jak sięga drgającą ręką do mebla. W jego palcach dyndał plastikowy woreczek z białym proszkiem.

Hannah zadziałała impulsywnie. Zdecydowanie wyrwała folię z męskiej dłoni, której druga, upośledzona motorycznie, nie zdążyła pomóc i ruszyła pędem przez korytarz, nie potrafiąc wyrzucić sprzed oczu cieniutkiej, czerwonej sieci pajęczyn rozrysowanych wokół zielonych źrenic Donovana.

Pobiegła do łazienki, słysząc za sobą nieudolne, grymaśne zawołania. Dla pewności zamknęła drzwi na zamek i odwróciła się z zamiarem wysypania proszku prosto do odpływu, gdy wtem odór wypełniający łazienkę uderzył jej nozdrza.

Odruchowo wcisnęła nos w zgięcie przy łokciu, lecz nawet to nie było w stanie powstrzymać fali przeraźliwego smrodu. Mieszanina drażniącego, rozpychającego gardło od środka fetoru i słodkawego, chemicznego odświeżacza powietrza sprawiła, że Hannah zgięła się w pół i zwymiotowała na podłogę. To wtedy ujrzała czerwone plamy rozsiane na dywaniku, prowadzące krwawym śladem prosto do prysznica.

Wiedziała. Czuła, że tym razem intuicja nie zawiedzie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co czeka na nią w kabinie.

 

***

 

Ktoś bardzo głośno nastawia radio. Pewnie znowu te sąsiady przeklęte, zupełnie nie kumają, że człowiekowi po prostu potrzeba spokoju, jak boli go głowa, a nie dziennikarskiej paplaniny. W każdym razie tak jest, że moje ciało bardzo chce spać, a umysł jakoś mniej, więc kombinuje różne dziwactwa i oto przytrafia mi się niezwykle dziwny sen. Najdziwniejszy, jaki miałem od lat.

W tej marze rozmawiam z radiem sąsiadów. Ono mówi do mnie, a ja odpowiadam. Nie zawsze, ale często tak. Głos speakera nie jest jednak miły i świergoczący, a daleki, właściwie ledwo słyszalny, kobiecy.

Coś mi przypomina.

Coś, kogoś.

Nieważne!

Trwa kłótnia, a on nagle znika. Co mam więc począć? Próbuję go dogonić, bo gdy odszedł, natychmiast cienie przyczajone wokół otaczają mnie ciaśniej. Jednocześnie instynktownie wiem, że głos znajduje się stanowczo zbyt blisko czegoś, czego nie powinien dotykać. Muszę go powstrzymać.

– Zaczekaj! – wołam, spadając z drabiny. Rozbijam sobie policzek i boli tak, jak przy prawdziwym upadku. Strasznie wieje mi po dupie i klejnotach, ale to tylko sen, więc pędzę dalej. – W łazience jest pełno dżemu truskawkowego! Jest WSZĘDZIE!

Łamliwy krzyk przeszywa moje uszy – nie ja jestem jego właścicielem. Dochodzi z ogromnej pieczary, do której wejście zastawiono gigantyczną wieżą z kamieni.

Boję się. Niepokój zaczepia mnie, próbuje odrywać od stukania paznokciami w głazy.

– P-poczekaj – szepcę, bo dreszcze na plecach są zbyt duże, by odkrzykiwać. A może wyciągnąłem niewłaściwy kamień i zaraz spadnie mi na głowę lawina? – Ja ci pomogę, ja…

Wtedy coś mocno uderza mnie w czoło. Wytrącony z równowagi ląduję prosto na przemarzniętych pośladach. Sądzę, że to bokser, że zaraz będzie jatka na pięści, ale to głos z radia. Wrócił. W wyjątkowo podłym humorze.

– Donovan! – wrzeszczy, przeplatając to innymi rykami. Chcę wyjaśnić, że nie znam żadnego Donovana, lecz bokser, o którym prawie zapomniałem, wskakuje na ring i zaczyna okładać mnie po głowie. – Jak mogłeś spać pod jednym dachem z trupem?! Na Boga, pomocy! Wszędzie pełno krwi, on podciął sobie żyły! POMOCY!

Otworzyłbym usta i spróbował uspokoić tego dramaturga, ale nie mogę – drobna bakteria odkleja się ze ściany i złośliwie sznuruje mi usta.

(DONOVAN, POWIEDZ COŚ WRESZCIE, JA NIE WYTRZYMAM)

– Spokojnie – mówię. – Mam dobrą nowi…

Rozlega się głośny plask, a mój policzek trawi żywy ogień. Długo nic innego nie nadchodzi. Trwa to całą wieczność.

– Chcesz poznać dobrą nowinę, Donovan?

Kiwam głową na tak. Wielkie, stare radio wypełnia całość kadru.

– Ojciec nie zapisał mi domu nie dlatego, że mnie nie kochał. Nie zrobił tego, bo wierzył, że i tak doskonale poradzę sobie w życiu. Ty natomiast… Naiwny głupiec miał nadzieję. Łudził się, że to będzie twoja szansa. Że będziesz umiał z niej skorzystać.

Zaczynam pocić się tak intensywnie, że nawet z oczu płynie mi ciurkiem naszyjnik wielgachnych, gorących kropel. Do rozmowy dołącza seria dźwięków podobnych do tych, jakie ciotka Julie chora na astmę wydawała podczas ataków.

– Co teraz będzie? – pytam, bo nie chcę więcej się trząść.

Owija mnie ciepło. Jest jak wysłużony, ulubiony koc i nim właśnie pachnie.

– Nie wiem – odpowiada radio głosem Hannah. – Nie wiem, Don.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 16

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (37)

  • krajew34 03.09.2019
    Powiem tak zacząłem czytać, nawet się wkręciłem, ale potem nastąpiła tak fala lekkiej nudy, którą na szczęście rozgoniła rozmowa brata z siostrą, jak mniemam. Pomimo tego fajny tekst, końcówka najlepsza, środek taki sobie, ale to tylko i wyłącznie moje zdanie.
  • Cofftee 03.09.2019
    W porząsiu! Dzięki za wizytę, pozdrówki! ;-)
  • Berkas 03.09.2019
    Mnie historia zaintrygowała. Z przyjemnością przeczytałem całość.
  • Cofftee 03.09.2019
    A i Tobie dziękuję, Berkasie, za wizytę!
  • przybędę jak złapie oddech, teraz zaznaczam ;)
  • Cofftee 03.09.2019
    Oddychaj, oddychaj! :-D
  • Cofftee ok naoddychalam się już, teraz czytamy :)

    Więc tak, piszesz zajeb..ście. Warsztat świetny. Dopracowany w każdym szczególe. Piszesz "miękko", nie przesadzając z przymiotnikami, niezwykle plastycznie opisujesz sytuację. Umiejętnie wzbudzasz ciekawość i utrzymujesz ją na, w miarę, niezmiennym poziomie.
    Klimat opowieści fajny, lekko "zamroczony" - w pozytywnym sensie - myślami bohatera. Dobrze to wyszło, bo uwiarygodniło opowieść.
    No, tyle :))
    Pozdrawiam
  • Cofftee 06.09.2019
    Aga jednostrzały Dziękuję bardzo za przychylne słowo. Miłego dnia!
  • Witamy nowy tekst! :)
  • Cofftee 03.09.2019
    Jakie to miłe, Treningu, że tak zawsze witasz :-D
  • Takie to są małe przyjemności Treningu :)
  • jesień2018 03.09.2019
    O rety, bardzo fajne! Tzn może nie "fajne", ale świetnie napisane.
    Ten głos na początku niby trochę dziwny, ale i tak mu uwierzyłam, dopiero druga część pokazała mi rzeczywistość: takie ma się wrażenie, jakby z ciasnego pokoju pierwszej części wyjść na powietrze.
    Jedyne, czego żałuję, to że Don nie zdradził, co to za dobra nowina (czy chodzi o to, że posiadłość jest jego?). Ja bym chętnie włożyła w jego usta jakiś totalny bzdet.
    Aha i podoba mi się, jak opisujesz emocje siostry, sama się w nich odnajduję.
    No i 5, tradycyjnie:)
  • Cofftee 03.09.2019
    Jesieni:
    "– Mam dobrą nowinę – oznajmił brat, unosząc kącik ust ku górze. – O, tutaj. W szufladzie, Hannah. Jest tutaj.
    Patrzyła, jak sięga drgającą ręką do mebla. W jego palcach dyndał plastikowy woreczek z białym proszkiem." ;-))

    Dziękuję Ci bardzo, cieszy mnie, że się podobało :-)
  • jesień2018 03.09.2019
    Cofftee aaa ahaaa, bo w głowie mi się wyświetliło, że on w jednej dłoni ten woreczek, a sięgał drugą. Ale logika zdania jest jednoznaczna, to umysł sprawił mi psikusa, najwyraźniej czekając na jakąś niespodziankę :) (Zauważ, że bez tego woreczka i tak wszystko jest jasne) .
  • szopciuszek 03.09.2019
    Hej, super narracja. Faza->na trzeźwo (oczami siostry)->faza schodzi.
    Faktycznie jak weszła trzeźwa narracja to się trochę ciągnęła na początku, tak jak mówi krajew, ale to tylko dlatego, że początek był taki superowy. No i też to było zamierzone pewnie.
    Ale ogólnie dla mnie bardzo dobrze. :)
    Temat dobrej nowiny super pociągnięty, jak Don urywa zdanie to czułam wtedy jego już zaczynajcy sie strach. Takie moje odczucia ;)
  • Cofftee 03.09.2019
    Super, że się podobało! Dziękuję, szopciuszku. Miłego dnia!
  • kalaallisut 04.09.2019
    Zrobię drugie podejście wieczorem :)
  • Cofftee 04.09.2019
    Łooo, drugie? To nie wróży dobrze xD
  • JamCi 04.09.2019
    Początek powalający dla mnie, ta pierwsza część Jaśnie Pana. Super. Zaskoczyłaś mnie :-) Ale mam wrazenie, ze Ty chyba raczej nie klniesz. Tak mi się jakos pomyślało jak czytałam te bluzgi (fajne i soczyste, tylko nie Twoje). Tym bardziej doceniam świadome użycie :-). Reszta też bardzo ciekawa, zmiany perspektywy, niedopowiedzenia. Jak dla mnie swietny tekst, tylko musiałam do niego trzy podejscia robić. Buziaki :-)
  • Cofftee 04.09.2019
    Hahah, no, JamCi, masz oko!
    Dziękuję kochana za wizytę i komentarz :-)?
  • kalaallisut 05.09.2019
    Powiem tak... początek podobał mi się, co więcej gdyby tak podchodzić do świata na trzeźwo, traktować jak swoje królestwo... Kurcze tak powinno być! Jaki optyzmizm, pewność siebie i radość, inne całkowicie nastawienie. Człowiek powinien być na haju na trzeźwo :D. Te zejście nie wiem czy to tak miałoby być, ale powiem szczerze że piąte przez dziesiąte czytałam, tak straszna ta rzeczywistość na trzeźwo. Koniec rekompensuje :) Widać układ przemyślany, brawo, ale no nie mogłam się przebić za pierwszym razem ;)
  • Cofftee 05.09.2019
    Hmm, prawdopodobnie naprawdę powinnam uciąć druga część nieco. Dziękuję za uwagi, za przeczytanie, za pozostawienie po sobie śladu, bardzo mi miło, kłaniam się!
  • nimfetka 07.09.2019
    Przybyłam. Pomysł i realizacja genialna. Nie podoba mi się trochę użycie przekleństw na początku. Nie we wszystkich miejscach, ale tu na przykład: "pieprzona elektronika jebana", nie wiem, możliwe, że taki zamysł, bo to ćpun i ma taką rozbuchaną ekspresje, ale wydaje mi się trochę na siłę nawciskane, za dużo.
    Poza tym, prześwietne. Historia, która z prześmiewczej przeobraziła się w okropnie smutną. Szczęście było projekcją działania narkotyków. Bardzo dobrze ukazane zachowania osób bliskich uzależnionemu. Zawód, miłość przeplatająca się z nienawiścią, bezsilność, gniew.
    Jestem bardzo na tak.
    Tekst-bomba dla mnie.
  • Cofftee 07.09.2019
    O kurczę, dziękuję Ci bardzo, nimf :-) Rzeczywiście, odebrałaś tekst tak, jak chciałam, aby był odebrany, toteż sukces.
    Co do przekleństw - myślę, że możesz mieć tu dużo racji, pewnie nieco przesadziłam i obyłoby się i bez nich w pewnych miejscach. Ew w ograniczonej wersji.
    Dzięki jeszcze raz!
  • ania_marzycielka 08.09.2019
    Super tekst! Świetnie ukazana postać Denovana i ogólnie cała historia. Bardzo fajny pomysł z perspektywą mężczyzny, jak on to widział i jak się czuł.
    Historia bardzo wciągająca i super się ją czyta, pozdrawiam :)
  • Cofftee 09.09.2019
    Super, że się podobało! Dziękuję Aniu, ciepłe pozdrowienia!
  • pkropka 08.09.2019
    Świetny tekst. Początek poprowadziłaś bardzo zgrabnie. Gdzieś tam czułam, że takie dziwne to wszystko, ale nadałaś taki klimat, że się wyciągnęłam i zapomniałam o podejrzeniach. A potem wszystko zgrabnie wyjaśniłaś.
    Przeczytałam z ogromną przyjemnością.
  • Cofftee 09.09.2019
    Ooo, tak miało wyjść!
    Dziękuję kropciu! Cieszę sie i pozdrawiam! :-))
  • Ritha 13.09.2019
    „Dobry wieczór, panie i panowie liście! Witam koro, szanowne korzenie! Czy dzisiejszy wieczór w państwa odczuciu także jest niesamowicie uroczy?” :))) Głupawka – lubię to.

    Dalej jest tylko lepiej. Czyta się samo, dużo zdań mi się podoba, ale nie ma sensu się wybijać z rytmu. Fajny, luźny język, postać faceta bardzo mnie przekonuje, lubię o świrach czytać. Mały zarzut jedynie:
    „odnalazła zakopaną w pościeli męską sylwetkę z nagim, nieokrytym kołdrą męskim pośladkiem wycelowanym w sufit” – powtórzenie męska/męskim, być może celowe, ale mi się lekko gryzie

    „W tej marze rozmawiam z radiem sąsiadów. Ono mówi do mnie, a ja odpowiadam” - świetne

    Potem jest zmiana klimatu, świetna konstrukcja, sytuacja z dwóch różnych perspektyw – urojonej i realnej, a potem znów urojonej, do tego są żwawe dialogi i barwne postaci.
    Wszystko gra i buczy.
    Końcówka mega.
    Dajesz radę, Cofftee.
  • Cofftee 13.09.2019
    Uppps, powtórzenie niezamierzone, do wycinki :-P
    Dziękuję za czujne oczko, wizytę i komentarz :-)
    Kawa pozdrawia!
  • Mane Tekel Fares 14.09.2019
    Za pierwszym podejściem nie dałem rady. Nie wiem dlaczego. Chyba to nagromadzenie wulgaryzmów mnie odepchnęło. "Księżyc żniwiarzy" okazuje się nastrajać do takich tekstów i za drugim podejściem udało się. No cóż. Jesteś świadomą słów pisarką.
    Wątpliwości.
    Nie są dla mnie jasne okoliczności znalezienia się zwłok pod prysznocem. Domyślam się, że to kumpel, jakaś awanrura, ale podciął sobie żyły. Awantura była wystarczajacą motywacją? Siostra przyszla do brata i odniosłem wrażenie, że on jest na początku rozmowy w pełni trzeźwy. A potem nagle nie. Nie twierdzę, że jestem przesadnie bystry :-)
  • Cofftee 14.09.2019
    Dziękuję Mane, rzeczywiście, można odnieść takie wrażenie. Dobrze, że zwracasz na to uwagę.
    Dziękuję, że wpadłeś!
  • Dekaos Dondi 14.09.2019
    Cofftee→Dobrze napisany tekst. Przeczytałem z przyjemnością.
    I jeszcze w czasie teraźniejszym. Też lubię:)
    Mogę się mylić, ale odniosłem wrażenie, że nie wszystko jest tu rzeczywiste i nie takie jak się może wydawać.
    No ale może dziwnie myślę:) Pozdrawiam:)→5
    Idę wąską jak pieron ścieżką ku wejściu. Drzewa uprzejmie kłaniają się na powitanie.
    Tak by było chyba bardziej teraźniejszo, ale mogę... dziwować jeno?:)
  • Dzień dobry!
    Przypominamy o obdarowywaniu zestawami – dziś o godz. 20.00.
    Pozdrawiamy :)
  • Cofftee, oto Twój zestaw:
    Postać: Ludek z mydła
    Zdarzenie: Melina i domownicy

    Gatunek (do wyboru): Postapo lub (pod kątem Antologii) Horror i pochodne
    Czas na pisanie: 29 września (niedziela) godz. 19.00

    Powodzenia :)
  • Canulas 16.09.2019
    "Tulę więc dobrą nowinę do policzka i zasypiam ukojony aromatem jej wolności, bo na dziś dość mam kalectwa tego świata." - cudnie ujęte.
    Umiesz wychodzić z siebie podczas tworzenia. Pierwsza część tekstu naprawdę bardzo sprawnie oddana. Cąły tekst dobzre napisany, ale pierwsza ukazana pierwsza klasa.

    Fajnie to pomyślane, sprawnie napisane. Czego chcieć więcej?
  • Cofftee 17.09.2019
    Dziękuję bardzo, zawsze się staram :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania