Twarze są najgorsze.
Uprzedzam: Tekst jest długi. Ma sporo literówek, na pewno. Pewnie też brakuje paru przecinków. Jeśli po to przyszedłeś/-aś, żeby powypisywać... to sobie możesz darować. Wiem, jest trzecia w nocy i mam to w dupie. Tekst jest w 100% prawdziwy, to znaczy: nie stylizowałem go na nic, po prostu pisałem, jak uważam, jak czuję, jak jest. Jestem otwarty na dyskusję i na zwierzenia innych, oczywiście. Nie chcesz - nie czytaj.
Mam wielki problem z ludzkimi twarzami. Ogromny.
Problem ten dzieli się jeszcze dodatkowo na kilka pod-problemów, związanych z przetwarzaniem jedzenia i dźwiękami przy tym ale to już naprawdę detal.
I.
Od zawsze mam tak, że patrzę na czyjeś oblicze i właściwie mogę przewidzieć, czy ktoś jest, na przykład, inteligentny, czy nie. Albo, czy jest zamknięty w sobie, czy coś takiego. Nie chcę się wdawać w detale: z każdym jest inaczej. Są twarze, z których widać wprost, że facet jest cwaniakiem i raczej nie pasjonuje go czytelnictwo, a są twarze, z których nie wiadomo nic o książkach, ale wiadomo na pewno, że ktoś ma niemal dosłowny kij w dupie.
Jako, że nie dzielę ludzi według płci oceniając ich urodę, są twarze ładne i twarze brzydkie. Są też twarze nijakie, twarze umalowane, twarze owłosione, i tak dalej. Są przystojni faceci i są szykowne babeczki. Są ładne dziewczyny brzydko umalowane, są na odwrót, a są brzydkie i brzydko umalowane. Jezu, są jeszcze włosy. Jak fryzura jest szpetna, to często twarz też. Jakby ludzie sami z siebie wiedzieli, że są jacyś (brzydcy/ładni) i postanowili poprzez uczesanie i ufryzowanie włosów to jeszcze bardziej uwypuklić. Coś strasznego. Dziewczyna o ładnej buzi a krótkich włosach automatycznie spada w jakimśtam wewnętrznym rankingu, bo krótkie włosy... Nie. Są ludzie nieatrakcyjni, nieciekawi, nieinteresujący... Ale właściwie tylko z punktu widzenia urody, gdyż właściwie każdy jest interesujący w jakiś sposób. Ale nie o tym teraz.
Z twarzami jest najgorszy problem, bo twarz jest jakoby ozdobą człowieka. Jak twarz mi nie spasuje, to człowiek najczęściej też nie. To się mi w głowie jakoś łączy. Nie znaczy to, że mam w znajomych samych ładnych ludzi... Ani tak, ani wręcz przeciwnie. Nie wiem, jak to opowiedzieć, jeśli miałbym to opowiadać. To moja pierwsza próba przerzucenia tej jednej myśli na tekst, i nie jest to łatwe zadanie... Jak twarz mi nie spasuje, powtarzam, to człowiek najczęściej też nie. I najczęściej kogoś nie polubię, jak twarz mi się nie spodoba... jakoś. Jakoś to odczuwam, przeczuwam, przewiduję, widzę, cholerka kopana, pojęcia nie mam. Ale twarze są najgorsze. Bo to twarz jest czynnikiem decydującym o wszystkim w moim świecie.
Jak ekspedientce wyczytam z twarzy przy pierwszym spotkaniu, że jest opieszała, to żadne skarby świata tego nie zmienią, serio. Będzie się naprawdę wlokła. Jak szefowej z twarzy patrzy zadufaną w sobie babą - to musiałaby naprawdę, naprawdę przekonać mnie do siebie jakimś uczynkiem, żeby mi wymazać moją myśl, moje pierwsze, drugie, trzecie i każde następne wrażenie. Naprawdę. Twarz = Człowiek. Charakter. /Nie pytajcie mnie o aktorów. Poza Seanem Connerym i Lindsay Lohan. I paru innymi./ Jak dziewczynie z oczu wredną cipą patrzy, to choćby była najmilszą osobą na ziemi, naprawdę coś w niej będę widział, i rzadko kiedy się pomylę. Serio. Mam tak od dziecka. Wstrzymajcie się z oceną. Jak widzę, nawet na zdjęciu, że dziewczyna ładna, zadbana, ale, kurwa nie wiem, wygląda na dziwną - na bank jest dziwna. Ale tak serio dziwna. Lubi konie, wspina się po górach i od sześciu lat jest z jednym facetem i go ciula po rogach, aż miło. Oczywiście tego nie wiem od razu. Ale mam przeczucie. Że coś jest nie tak. Że coś nie gra. Że to jest oszustwo. Że pod mejkapem kryje się przebojowa dziewczyna, jakby wyciągnąć ten kolczyk, zmyć mejkap, to nawet niebrzydka. Śmiała, porządna wiejska dziewucha. Miła, ale zadziorna. A ta taka szczupła, nijaka z twarzy... Pewnie jest miła. Ale przy spytaniu o książkę, hobby, wzruszy ramionami i powie o oglądaniu telewizji albo o Johnie Grishamie. Nijakość ciężko jest czymś zakamuflować. Żadne mejkapy, sztuczne cycki, kapelusze - na mnie nie działają. Rany boskie, ale jestem spierdolony w tej kwestii.
Widzę twarz gościa i wiem od razu, że będzie czepialski; a nawet, że ma swoją dziedzinę (zzz) i lepiej na nią nie wchodzić, bo a - się rozgada na nudny temat i będzie trzeba słuchać, oraz b - bo okaże się, że miałem znowu rację co do czyjegoś pyska i trzeba było słuchać samego siebie. Idę na spotkanie, wspominam niby to mimochodem o xxx (tu wpisz dziedzinę pokrewną) i nagle rozpętuję sobie piekło związane z tym, co przewidziałem, patrząc na zdjęcie typka. I co teraz?
Widzę twarz dziewczyny i wiem od razu, że się nie przykłada do myślenia, że zielonego pojęcia nie ma o fizyce teoretycznej (nawet na przykładzie: czym najlepiej wykurwić w mur, żeby zabić kogoś stojącego za nim), nie wie, co to była Rodezja, a Rooseveltów było dwóch na stołku i że byli kuzynami. To nie jest żadna rozległa wiedza wymagająca godzin z nosem w książkach, tylko zwykła, kurwa, ludzka ciekawość, wymagająca wyobraźni. Ja widzę jej twarz i widzę, że wyobrażać, to ona sobie nie potrafi niczego konkretnego. Widzę to od razu.
No. A wolałbym nie widzieć tego od razu. Wolalbym jednak nie mieć uprzedzeń związanych z twarzami. Wolałbym jednak nie mieć zakodowanych w głowie jakichś, nie wiem, układów punktów czy wzroców zachowań czy też sposobu malowania się, nie wiem, być może jeszcze innych typów identyfikacji - może wtedy patrzyłbym na ludzi i nie przychodziłoby mi do głowy to wszystko, co przychodzi mi do głowy, jak widzę pierwszą z brzegu twarz. Naprawdę, wolałbym nie. Może mogłbym dzisiaj widzieć tą facetkę o miłym wyrazie twarzy, śmiejących się oczach - ale tak wyzywającym makijażu i całej swej aparycji, zupełnie odstręczającej, wybaczcie - i móc nie czuć niczego? Co najwyżej dopiero przy poznaniu, coś dostrzec, coś zauważyć? Jak widzę panią kierowniczkę zmiany w punkcie, do którego czasem zachodzę, mógłbym nie myśleć, że jest hiperaktywna, nerwowa, a dziewczyna, nowa, stojąca obok, że jest nijaka absolutnie i choć ma hobby, jest zupełnie nieciekawa i nawet niespecjalnie sympatyczna i nadaje się do tej roboty jak, nie przymierzając, ja na handlowca częściami do samochodów ciężarowych.
I co ja mam zrobić jeszcze, poza wypisywaniem przykładów i marnymi życzeniami?
Widzę twarz. Ktoś z czyjejś rodziny, może nawet ojciec czyichś dzieci. Widzę z daleka, że to buc. Że to platfus, buc i że jeżeli kiedykolwiek był spoko gościem, to te czasy minęły i można to wyczytać w samych jego oczach. W każdym spojrzeniu, kurwa mać, nawet jak patrzy na własną żonę i jej kocopoły o miłości prawi. Ale nie, nie, on jest fajny, on ma tylko zły dzień, on cośtam. Aha, aha. No. Ja wiem swoje. Ale ty go przecież nie znasz, pierwszy raz na oczy chłopa widzisz, co ty możesz wiedzieć. Fast forward do trzech lat później, wszyscy mówią słowo w słowo to samo, co ja powiedziałem przy pierwszym spotkaniu, potrząsając faceta ręką. I co teraz?
Widzę twarz. Szczupła, męska twarz. Facet w okularach. Na bank bezdzietny, na bank ma starych rodziców. Na bank próbuje szczęścia w różnych dziedzinach, amatorsko. Tak mi jego twarz podpowiada. Gadam z chłopem: rodzice po osiemdziesiątce, kombinuje z przetworami, żadnej babki chętnej na horyzoncie.
Widzę twarz. Szczupła, męska, spojrzenie uważne, sypiący się wąsik. Wiem, że nie poruchał dawno, jeśli nie nigdy. Na bank od bardzo dawna. Wiem, że bardzo młody. Że czepialski. Że zna się na czymś i nie zagniesz go w detalach. I że uparty jak sto chujów w dupę i kotwica w plecy, ale w obliczu niezbitych dowodów będzie się zachowywał, jakby to, że nazywał cię przed chwilą debilem za poglądy, zupełnie nie miało znaczenia. Dajcie mi tydzień na udowodnienie. Dajcie mi kogoś ostrzec. Dajcie mi pistolet. Wskażcie mi wyjście. Dajcie mi w pysk, że się nie posłuchałem, mimo że pod kopułą alerty waliły z każdej strony.
Widzę twarze codziennie. Widzę twarz kwiaciarki. Widzę twarz ekspedientki. Widzę twarze klientów, przechodniów, ludzi na ławkach. Babć. Dziadków. Ludzi z psami, ludzi na spacerach. Okazjonalnie mechaników samochodowych. Nauczycieli. Wieśniaków. Sprzedawców złomu. Gimbusów. Licealistów. Studentów. Układaczy bruku. Serwisantów od internetu. Każdy ma twarz. Każda twarz coś mówi. Więcej niż wiek. Więcej niż ciuchy, buty, sposób chodzenia. Nie, żeby to nie dodawało szczegółów. Absolutnie nie. Ale te detale to już czysta przyjemność. Zaniedbane obuwie, babcine trzewiczki czy wysokie obcasy - to małe detaliki. W każdym razie nie decydujące o czymkolwiek. Bądź co bądź, buty możesz zmienić. Ale twarz masz cały czas. Niezależnie od czegokolwiek.
Widzę twarz i już coś wiem. To może być mały detal. To może być dużo informacji, to może być kompletny misz-masz. Ale widzę to. Przetwarzam to. Widzę twarz i widzę charakter, a raczej jakieś jego odbicie. Jakieś detale, zdradzone mimochodem.
Najgorsze jednak są twarze, które mówią. Które jedzą. Które, nie daj boże, siorbią, mlaskają, ciamkają, chlupią, i tak dalej. Nie daj boże ktoś je, a ja to widzę. Zaczynam autentycznie cierpieć bardziej, niż gdybyś mnie prał linijką po plecach. Zaczynam czuć jakbyś owinął tą twarzą, tym widokiem mój mózg i szorował, wcierał, polerował moje zwoje. Naprawdę, naprawdę. Naprawdę. Chcesz mnie zniechęcić do życia, każ mi patrzeć, jak jesz. Albo każ mi patrzeć, jak je twoja babcia. Albo mama. Albo twoi bracia.
Dlatego zazwyczaj nie patrzę na ludzi, jak z nimi rozmawiam. Nie, że niby mam nieczyste zamiary czy coś. Po prostu nie umiem się skupić, bo widzę wszystko na raz. Przetwarzam informacje z twarzy, zamiast słuchać tego, co się z twarzy wydobywa. Studia to była udręka. Liceum to była udręka. Rozmawianie w pracy z dziewczyną, która miała poważną próchnicę na jedynce, to była cholerna udręka. Jak mi się ktoś nie podoba z twarzy, to momentalnie coś mi nie gra i zaczynam się męczyć.
A już najgorsze jest to, że jak ktoś mi się przedstawia przy pierwszym spotkaniu, to ja nie zapamiętam imienia. Ani nazwiska. Ani niczego. Tylko tą twarz. I potem wychodzę na gbura, bo twarzy nie pamiętam. Zgadza się, jestem gburem. Zgadza się, jestem okropny. Wiem, że tak jest. Nie nadajemy na tych samych falach. Bo ja ciebie już analizuję. Od pierwszego wejrzenia.
II.
I dlatego jak rozmawiam z kimś w internetach, to najczęściej albo chcę zdjęcie od razu, albo wcale. Chcę zdjęcie, gdy jest już zdjęcie - stare, albo niewyraźne, albo z kimś, albo w okularach, wtedy bowiem mam chaos informacyjny i nie mogę niczego wywnioskować i trochę mnie to irytuje. Jak ktoś nie ma zdjęcia, nie ma zdjęcia nigdzie - ok, z tym mogę pracować. Tu działają inne zmysły. Inaczej dedukuję charakter i detale. Inaczej postrzegam. Wszystko jest inaczej, jak jest głos, a nie ma twarzy.
Jako osoba zupełnie niezainteresowana kształtem pośladków, wielkością biustu i długością nóg, że takie przykłady podam, to twarz jest dla mnie wyznacznikiem jakiejkolwiek atrakcyjności. Wspomniałem o tym w I. Gdy twarz się nie zgadza - wszystko się nie zgadza. Sorry, nie potrafię inaczej. Nazwij mnie powierzchownym, śmiało.
III. Seksualność.
Mam bardzo, bardzo luźne podejście do jakiejkolwiek seksualności. Co więcej, jestem zwolennikiem lgbtqa i do tego niebinarnie podchodzę do identyfikacji seksualnej. Niczyjej. Jeśli ktoś czuje, że ma żeński pierwiastek, będąc grubym, heteroseksualnie identyfikującym się pięćdziesięciolatkiem, to nie mam prawa go szufladkować inaczej, niż on sam siebie szufladkuje. To mamy jasne. I nie mam nic przeciwko temu, żeby taki gość chodził po domu, przykładowo, przebrany w strój francuskiej pokojówki, w tych całych rajtuzach, koronkach i innych detalach. Absolutnie. To, co mnie przeraża, to twarz. Widzę twarz, i wiem, że to stuprocentowa męska twarz. Ciało, mózg, aranż - jedno, twarz - drugie. I dla mnie po ptokach. Bo twarz burzy mój cały obraz. Nie wielkie, męskie łapy. Nie włosy na rękach, jeśli jakieś są. Nie żyły na nogach i nie, paradoksalnie, wielkie przyrodzenie zwisające z rajstop czy z legginsów. Twarz. Niezależnie jak uszminkowana, umalowana itd. twarz zawsze, ale to zawsze mnie odrzuca albo zachęca. Zawsze. Nic nie zrobię. Widziałem rzeczy w necie, o jakich wam się nie śniło, i życzyłbym, żeby nigdy się nie przyśniło. Zwiedzałem internet w czasach, gdy zabezpieczenia nie były jeszcze takie hardkorowe jak są teraz. Kiedy łatwo było trafić na rzeczy, za które teraz idzie się do pudła. I zawsze to twarz była w tym wszystkim najgorsza.
Oglądasz porno. Co widzisz? Tyłek? Nogi? Cycki? Masz szczęscie. Ja widzę tylko powykrzywiane mordy. Czasem wypełnione czymś, i jak mam szczęście, to wygląda to nieźle. Jak nie mam - to nie mam. I tak już przeanalizowałem charakter tych ludzi. I tak już coś o nich wiem, jacy by nie byli i jak bardzo operator starał się pokazać je z zupełnie innej strony.
Są miejsca w necie, gdzie ludzie robią sobie zdjęcia i je wstawiają. Flickr, dA, Fb, Fotka, etc. Widzę, że ciało bardzo szykowne. Zdjęcia naprawdę, naprawdę niezłe. Kadry 2/3 albo chociaż przemyślane centrowane. A na zdjęciu taakie nogi. Taakie szpilki (mój konik). Goła pupa na śniegu, a w tle Praga! Kto nie lubi takich rzeczy? Ja lubię. Ale najpierw muszę zwrócić uwagę na coś innego. Bo ja muszę, jakoś kompulsywnie muszę, przejść do twarzy i ją zobaczyć. Przeanalizować. Przetrawić. Jak jest szpetna, to umarł w butach. Koniec. Żadnym niczym nie naprawisz. Co z tego, że cycek idealnie krągły, nogi długie i odpowiednio zakończone po obu stronach? Nic. Absolutnie nic.
IV.
Ostatnio mam trochę więcej czasu na analizowanie siebie pod tym kątem: dużo jeżdżę i wykonuję mnóstwo czynności, przy których mogę się oddać rozmyślaniom, jak na przykład: szlifuję. Albo walę z młotka. Albo spawam. Albo kopię coś, łopatą. Nie mam czasu na malowanie obrazów, na sztukę. Mam chęć, mam pomysły, nie mam czasu. Będę miał wkrótce cały czas tego świata, jak skończę remont atelier, ale chwilowo nie mam czasu. Więc, poniekąd, podziwiam moje dzieła (wątpliwej wartości, ale jednak, wytwory mojej myśli i wyobraźni, pozwolę sobie je tak nazywać, z braku lepszego określenia) i dostrzegam mnogość oczu. Wszystko właściwie jest w porządku z twarzami, tylko oczy są różne. Podwójne. Potrójne. Tajemnicze. Oczywiste. Zachęcające. Wyzywające. Wulgarne. tworzą iluzje. Bolą, gdy się na nie patrzy, bo nie wiadomo, jakie są. Jakie to są twarze. Wymykają się wszelkim opisom, przynajmniej moim. Władcze spojrzenie trojga oczu wmontowane w policzek innego spojrzenia, tym razem nieco pogardliwego, być może zamyślonego. A może zdegustowanego. Każde malowałem z myślą o czymś, o kimś, inspirowałem się twarzami znanych i nieznanych.
I każda z nich jest twarzą, która jest dla mnie w jakiś sposób akceptowalna. Każdą starannie szkicowałem i malowałem, każda ma swój charakter, każdą znam. Każda jest znajoma, poniekąd. I takie twarze, zastygłe jakby w jednym momencie na całą wieczność, twarze malowane, a więc nieprawdziwe, są w porządku. Twarze wysoko kontrastowe, wielookie, powieszone na ścianie mogą stanowić iluzję dziury do innego świata, przy której pojawiły się nagle i zamarły w bezruchu, w różnych pozach, o różnej mimice. Każda ma swoją historię, którą poznaję, przyglądając się namalowanemu, gotowemu dziełu. I żadna z nich nigdy nie zacznie mlaskać. Nie zacznie mówić. Nie zmieni wyrazu. Nie stworzy trudności. Mają więcej niż jedną parę oczu, więc są podwójnie prawdziwe, albo zupełnie nieprawdziwe. Na pewno nie są normalne, w sensie codziennego postrzegania normalności, jak dwoje oczu, jeden nos i otwór gębowy.
I takie twarze mnie nie dekoncentrują. Nie zmuszają do niczego swoją obecnością. Z takimi twarzami nie wygram konkursu na gapienie się, i tylko Jack Bauer zmusiłby je do mrugnięcia. Takie twarze mnie nie ruszają. Nie irytują. Nie dadzą pola do interpretacji. I nie będą usiłowały w żaden sposób mi niczego przekazać. Nie będą mówić, nie będą kłamać, śpiewać, chrupać chrupkami ani pokazywać dziurawych zębów.
Choć w dziwny, nie do końca przeze mnie pojmowany sposób, relaksują mnie te moje surrealistyczne kobiece twarze. Samo malowanie ich jest ciężką, mozolną, ale relaksującą pracą - ale efekty (dla mnie) są powalające.
Twarze są najgorsze. Dlatego chyba wolałbym, żeby ich nie było. Wszystkie pingwiny są identyczne, a jakoś się rozpoznają. Tak samo inne stwory. Słonie się po dwudziestu latach rozłąki obejmują trąbami, bo się rozpoznają. Jakoś to działa. A ja widzę twarz, i przegrałem, bo co się z niej naczytam, to, niestety, moje.
*Paradoksalnie, staram się wbrew sobie nie oceniać ludzi po tym, co z nich dostrzegę i/lub wyczytam - a zamiast tego poznać, sprawdzić, dowiedzieć się. Odrzucić tzw. efekt potwierdzenia (confirmation bias). Nie jest łatwo, ale się staram.
Komentarze (44)
Liczyłam na to, że będzie dłużej. Nie wiem, interesuje mnie temat. No, i jest dłużej. Chociaż mniej więcej sytuację znałam, to tu tak szerzej.
W każdym razie, znam to troszku.
Twarze są najgorsze.
*Czasami zamieniam parę słów tylko po to, żeby dać tej osobie szansę na zaskoczenie mnie, dać mi nadzieję, że jednak Okropny is wrong.
*dzięki za komentarz
*przeczytaj pierwsze litery tych moich marności ;)
doszukałam się w #1, #5, #6
Wysłało niechcący zanim skończyłam xD
Nikomu xD
Do usług :x
Chętnie dałabym Ci moją buźkę do oceny, ale nie zrobię Ci takiej okropności xD
Insta nie mam, ale mam fb
(z tylko 1 zdjęciem xD)
Jednak nie dam nic xD
A tak wgl to co ty masz z tym wplątywaniem angielskiego do swoich wypowiedzi?
Dobra nie wnikam xD
Tak wgl to zboczyliśmy z tematu
A wiesz, że nawet nie wiem...
Chyba się nauczyłam od brata xD
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania