Twórca - Początek - Część trzecia - Bitwa literacka: zabójca

Siedząc przy stoliku, przyglądałem się obojętnie temu zajściu. Wynik był do bólu przewidywalny, no, może poza tym, że obyło się bez lekarza. Ten pijak wyszedł z tego jedynie ze złamanym nosem. I to nawet nie przez Niemego, a przez Nanę. Zwykle, kiedy Twórca bije się w karczmie, stanowi o widowisko miesiąca, a tutaj? Zero emocji.

Kiedy barczysty barman wywalał z karczmy osiłka, ja otworzyłem kopertę, którą ktoś włożył pod mój talerz.

„Cel: Skansen.

Zapłata: Dwadzieścia tysięcy znaków.

Pomoc: Dziewiętnastu wyszkolonych i uzbrojonych ludzi

Specjalne zadania: Musisz to zrobić w stroju, który zostanie ci dostarczony na miejscu spotkania.

Uwagi: Zachowaj czujność.

Miejsce spotkania: Odwróć się”

Skansen? To najlepszy zabójca w mieście, jeżeli ufać licznym analizom dokonanym przez niezależne źródła. Nikogo, a już zwłaszcza mnie, nie zdziwiło, że narobił sobie wielu, groźnych wrogów. No cóż, wygląda na to, że przynajmniej na pewien czas, ja dołączę do ich grona. Osobiście wątpię w to, aby zlecenie się udało, ale skoro są za mną, to raczej nie mam wyboru.

Odwróciłem się dyskretnie. No tak, cała dziewiętnastka była tutaj. Byli to wielcy, umięśnieni faceci. Każdy z nich ubrał się identycznie, co, nawiasem mówiąc, jest głupotą. Strasznie rzucali się w oczy, poza tym łatwiej było ich zapamiętać. Mieli płaszcze o barwie ziemi, a ich twarze były skryte w cieniu kaptura, więc nie mogłem ich rozpoznać. Nosili wysokie, beżowe buty, sięgające im aż do kolan.

Broń kupili chyba niedawno, złocenia na jednoręcznych kuszach ciągle się nie starły, a noże nie miały śladów zużycia. Swoją drogą, nie powinno się ich trzymać przy pasie. Lepiej, aby każdy myślał, że jesteś bezbronny.

Jednak i bez elementu zaskoczenia mogli być groźnymi oponentami, a to z racji granatów, które trzymali w kieszeniach.

Ta… nie ma siły, która pozwoli mi wygrać otwartą walkę z nimi w karczmie. Niestety bywa i tak. Wstałem powoli, po czym dosiadłem się do nich.

— Ten list jest skierowany do mnie, tak? — Rzuciłem kopertę na stół.

— Owszem — odpowiedział największy z nich. — Akceptujesz naszą ofertę?

— A co mi szkodzi? — odparłem, podając mu dłoń.

Odwzajemnił uścisk, a gość po jego lewej wyciągnął coś z torby. Te same buty i płaszcz, jaki mieli oni, oraz prosta, żelazna maska przedstawiająca demona.

Psychopatyczny uśmiech, ukazujący setki, malutkich zębów, tkwił na powykrzywianej pokracznie, łysej głowie zwieńczonej dwoma, długimi, zakrzywionymi rogami.

— Taką maską nosi Skansen, jeżeli się nie mylę — rzekłem.

— Masz rację. No wiesz, chcemy, aby wiedział, co czuły jego ofiary. — Dziwny tekst jak na zabójcę.

— Długo jesteście w branży? - pomimo że byłem bardzo zainteresowany odpowiedzią, użyłem tak neutralnego głosu, jakiego tylko da się użyć.

— Właściwie, to nasz debiut, ale słyszeliśmy, że jesteś niezły w te klocki.

— Skąd macie kasę? — zapytałem, mierząc ich wzrokiem. Struchleli na mój widok, chyba jednak dałbym im radę.

— No widzisz, Edward jest bogaty… — zaczął ten najbardziej po lewej, ale wielki mu przerwał.

— Ej, miałeś nie używać imion! A co, jeśli on ma na mnie zlecenie. — Boże, co za debil.

— Wtedy, dzięki twojej reakcji, wiedziałbym, że jesteś moim celem. — Jego twarz oblał wstydliwy rumieniec. — Z resztą, nieważne. Wiecie może, gdzie on mieszka?

— Tak, chodź z nami. — Wstali od stołu.

— Dobrze, ale mam jeden warunek — rzekłem beznamiętnie.

— Jaki? — zapytali zniecierpliwieni

— Płacicie mój rachunek — mówiąc to, wyszedłem, aby nie zdążyli się wymigać.

To chyba jednak mój dzień, homar i najdroższe wino za darmo.

Wziąłem głęboki oddech, przygotowując się mentalnie do zlecenia. To będzie idiotycznie proste, jeżeli tylko te ciołki niczego nie schrzanią. No, ale nawet jeżeli to zrobią, to i tak dam radę uciec. Kanty takie jak granaty dymne może i nie są honorowe, ale w moim fachu honorowe są jedynie trupy. Ewentualnie ktoś, kogo próbowało się zabić, uprowadziło się mu rodzinę, albo coś podobnego. Wtedy honor kazał komuś takiemu wyrżnąć całkiem sporo złych ludzi.

Wystarczy wspomnieć o łysym. Jak się tylko dowiedział o porwaniu tej małej, to zaraz aktywował mu się tryb „Jesteś na linii mego wzroku = jesteś martwy” Całe szczęście, że wtedy nie było mnie w fachu, bo pewnie zarobiłbym od niego kulkę w łeb. Albo zadusiłby mnie garotą, co jest bardziej w jego stylu, ale mniejsza z tym. Po co rozważać to, co nie ma szans się wydarzyć?

Kiedy tamci w końcu wyszli, aż epatowali złością. No cóż, ja jednak wyznaję zasadę, że warto upewnić się ich wypłacalności. Gdyby nie mogli zapłacić za ten posiłek, to nie ma mowy o tym, aby wypłacili się za moje zadanie.

W każdym razie ich żałosne próby udawania spokojnych i opanowanych, przypominały chęci ukrycia dorosłego słonia, za plecami małego dzieciaka. Tyle dobrego, że pomimo tej sytuacji nie bluzgali. Dobrze wiedzieć, że są chociaż na tyle dorośli, aby schować czasem dumę do kieszeni. W tym zawodzie to bardzo ważne.

— To dokąd zmierzamy, panowie? — zapytałem chłodno.

— W tamtą stronę. — Edward wskazał ręką dom znajdujący się na końcu ulicy. — Tylko uważaj, on jest naprawdę dobry w swoim fachu — powiedział nieco zlękniony.

Widać było, że ostatnie czego chciał, to iść na to zadanie. Na jego nieszczęście, nie miał już żadnego wyboru, albo raczej, miał wybór, ale ta opcja była tą najlepszą. Chwilę to trwało, zanim zebrał się w sobie i wyruszył.

— No co ty nie powiesz — rzekłem ironicznie, udając się we wskazane przez niego miejsce.

Był to zwykły dom. Żółtawe, ceglane ściany, z licznymi oknami osadzonymi w pomalowanych na biało okiennicach. Dach wykonano z czerwonej dachówki, a z komina wydobywał się gęsty, czarny dym, wskazujący na to, że ktoś był w środku. Jedyne drzwi prowadzące do środka były strzeżone jedynie przez lichy zamek. Wytrych, który zawsze trzymałem w kieszeni, poradził z nim sobie dosłownie w parę sekund.

— Ktoś taki, jak on powinien lepiej pilnować swojego domu — zawołał jeden z nich, zakładając maskę.

— Ty też załóż swoją — upomniał mnie olbrzym.

— Skoro tak ładnie prosisz. — Kiedy nałożyłem ją na twarz, poczułem zapach kurzu. Nie stać ich było na przetarcie jej byle ścierką?

A zresztą, po co ja się czepiam. I tak to moje ostatnie spotkanie z nimi. Rozdzieliliśmy się na małe grupki, po pięć osób. Pierwsza poszła sprawdzić piwnicę, druga parter, trzecia, czyli moja, piętro, a ostatnia strych. Dobrze, że chociaż tego nie schrzanili.

Zachowałem najwyższą ostrożność, wchodząc na stare, skrzypiące schody. Szkoda jedynie, że chyba największy amator z całej dwudziestki nie zachował należytej uwagi. Kiedy nadepnął na minimalnie wyższy od pozostałych stopień, rozwarła się po nim zapadnia, a biedak nadział się na będące tam kolce.

— Kurwa — zaklął wściekle facet za mną. — Właśnie to mieliśmy na myśli, kiedy kazaliśmy ci być czujni. W całym domu są pułapki.

— To wie chyba każdy — odparłem obojętnie. Dotarcie na szczyt schodów było łatwe. Problem był jednak taki, że ci debile jednak spierdolą tę sprawę. Poza tym z naszej grupy zginęła jeszcze trzech. Jeden z nich, nie zauważył miotacza ognia w kuchni, w skutek tego się u grillował. Drugi wszedł do komory gazowej, dobrze, że chociaż zrobił to sam. To, jak zginął trzeci, przerasta ludzkie pojęcie. Myślał, że ktoś schował się w schowku, a więc odbezpieczył granat i go tam wrzucił. Później usłyszał, że jego szef schodził do piwnicy. Myśląc, że to gospodarz, schował się w schowku. Ta… bez komentarza.

Dobra, a teraz parę kroków, aby sprawdzić pierwsze pomieszczenie. W tym czasie olbrzym nie zdążył uchylić się przed ostrzem ukrytego miecza. W tym tempie, zanim dojdę do końca korytarza, zostanę sam. Otwierając delikatnie drzwi, usłyszałem, jak na kolejną ofiarę wylał się kwas siarkowy. Boże, skończcie się zabijać debile!

W środku nic nie było.

— Czysto! — wykrzyknąłem.

— Na pewno? — zapytał się ktoś za mną, po czym wpadł z całym impetem do środka.

Po tym, jak strzelba rozwaliła mu łeb, rzekłem.

— Teraz już raczej tak.

Podchodząc do drugich drzwi, modliłem się w duchu, aby żaden z nich się w tym czasie nie zabił. O dziwo, udało się. Co prawda, jeden z nich stracił nogę z powodu latającej piły, ale żył!

Otworzyłem delikatnie kolejne drzwi. Kolejne, puste pomieszczenie. Jeśli nie liczyć zwykłych rzeczy, takich jak łóżko, czy dywan. Wszedłem do środka, rozglądając się uważnie. Nie było tu żadnych pułapek, Skansena z resztą też. Otworzyłem cicho okiennicę, po czym wyskoczyłem na ulicę. Łomot, jaki towarzyszył lądowaniu, nie zwrócił ich uwagi. To dobrze — pomyślałem, zdejmując maskę. Żelazo, już za sam fakt, z czego ją wykonali, powinni zginąć. Każdy wie, że ja noszę adamant. Z torby ukrytej w studzience, wyciągnąłem oryginalną maskę.

Ach, jak mi jej brakowało. Stworzono ją specjalnie na moje zamówienie. Była tak dokładnie wykonana, że nie musiałem używać żadnych linek, ani niczego w tym rodzaju. Jeszcze nigdy nie spadła mi z twarzy.

Drugim przedmiotem, jaki wyciągnąłem, był detonator. Wyprostowałem się, po czym uniosłem uzbrojoną w niego rękę.

— Do zobaczenia w piekle, amatorzy. — Nacisnąłem guzik, a dom, razem z całą tą bandą w środku, wyleciał w powietrze.

Trzeba było nie zadzierać ze Skansenem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 06.08.2015
    Spodziewałam się zupełnie czegoś innego, ale mile mnie zaskoczyłeś. Fajny pomysł. Było kilka literówek - sprawdź. Zostawiam 5 :)
  • Kubryk 08.08.2015
    "Broń kupili chyba niedawno, złocenia na jednoręcznych kuszach ciągle się nie starły, a noże nie miały śladów zużycia."
    Napisałbym raczej: Złocenia na jednoręcznych kuszach jeszcze się nie starły, a noże nie nosiły śladów zużycia.

    Dobrze się to czyta.
  • Niebieska 02.10.2015
    Błędy: "Zwykle, kiedy Twórca bije się w karczmie, stanowi o widowisko miesiąca, a tutaj? Zero emocji." - to
    "Nosili wysokie, beżowe buty, sięgające im aż do kolan." - nie jestem tego pewna, ale myślę, że przed "aż" powinien być przecinek
    Nie rozumiem też tego. "Jednak i bez elementu zaskoczenia mogli być groźnymi oponentami, a to z racji granatów, które trzymali w kieszeniach." - jakim cudem on mógł dostrzec co oni mają w kieszeniach? I w ogóle jak zauważył co mają przy sobie? W końcu są w płaszczach i w dodatku siedzą.
    "Te same buty i płaszcz, jaki mieli oni, oraz prosta, żelazna maska przedstawiająca demona." - przecinek przed "oraz" jest zbędny
    "— Taką maską nosi Skansen, jeżeli się nie mylę — rzekłem." - maskĘ
    "— Długo jesteście w branży? - pomimo że byłem bardzo zainteresowany odpowiedzią, użyłem tak neutralnego głosu, jakiego tylko da się użyć." - tutaj to chyba wiadomo o co chodzi
    "— Ej, miałeś nie używać imion! A co, jeśli on ma na mnie zlecenie. — Boże, co za debil." - czy tu nie powinien być znak zapytania zamiast kropki?
    "— Jaki? — zapytali zniecierpliwieni" - zabrakło kropki na końcu zdania
    "Jak się tylko dowiedział o porwaniu tej małej, to zaraz aktywował mu się tryb „Jesteś na linii mego wzroku = jesteś martwy” " - kropka
    "W każdym razie ich żałosne próby udawania spokojnych i opanowanych, przypominały chęci ukrycia dorosłego słonia, za plecami małego dzieciaka." - myślę, że tutaj przecinek po "słonia" jest zbędny
    "— W tamtą stronę. — Edward wskazał ręką dom znajdujący się na końcu ulicy." - przecinek przed "znajdujący"
    "Na jego nieszczęście, nie miał już żadnego wyboru, albo raczej, miał wybór, ale ta opcja była tą najlepszą." - przecinek przed "miał" jest zbędny
    "Żółtawe, ceglane ściany, z licznymi oknami osadzonymi w pomalowanych na biało okiennicach. " - drugi przecinek zbędny
    "Jedyne drzwi prowadzące do środka były strzeżone jedynie przez lichy zamek. " - po "środka" brakuje przecinka
    "rozwarła się po nim zapadnia, a biedak nadział się na będące tam kolce." - pod
    "Poza tym z naszej grupy zginęła jeszcze trzech." - zaginęli
    "Jeśli nie liczyć zwykłych rzeczy, takich jak łóżko, czy dywan." - zdaje mi się, że przed "czy" nie stawia się przecinka
    I to by było tyle. Oczywiście nie jestem jakimś specem od przecinków, a więc mogę się mylić. I proszę o wyjaśnienie z tym fragmentem, który podałam. Być może to ja czegoś nie zrozumiałam.

    Pomysł: Powiem szczerze, że nie czytałam wcześniejszych części i nie jestem w temacie. Ale. Pomimo tego. Zaciekawiło mnie to. Początek był świetny. Lekki i płynny. Potem też było dobrze, ale początek bardziej mi przypadł do gustu. Może nie było jakiegoś elementu zaskoczenia i wydziwiania - nie mówię tutaj o zakończeniu, ale o nim za chwilę. Za to był prosty tekst, co wcale nie jest jego minusem. I na sam koniec dodam coś o zakończeniu. Zaskoczyło mnie! Być może jest to spowodowane tym, że nie czytałam wcześniejszych części, ale trudno. Jeśli chodzi o ten fragment po prostu nie spodziewałam się tego. Za to wielki plus!

    Całokształt: To co wyżej. Podobało mi się.

    Błędy - 8 -
    Pomysł - 7 -
    Całokształt - 6.5 -

    Podsumowanie: 21.5/30
  • Slugalegionu 02.10.2015
    Zgaduję, że chodzi o to:

    Nie rozumiem też tego. "Jednak i bez elementu zaskoczenia mogli być groźnymi oponentami, a to z racji granatów, które trzymali w kieszeniach." - jakim cudem on mógł dostrzec co oni mają w kieszeniach? I w ogóle jak zauważył co mają przy sobie? W końcu są w płaszczach i w dodatku siedzą.

    Teraz sam tego nie wiem, niestety: /

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania