TYDZIEŃ

Majka nigdy nie wychodziła z domu. Nie wąchała kwiatów, nie grała w piłkę z innymi dziećmi, nie jadła waty cukrowej, nie grała w chowanego. Prawdziwe życie pozostawało dla niej zagadką. Codziennie widziała te same twarze, niczym maski w teatrze. Co dzień, ta sama Mama o włosach spalonych prostownicą, która codziennie od 13 lat szczerzy zęby w sztucznym uśmiechu(jakby próbowała się w ten sposób jakoś podnieść na duchu). Potem ojciec, wiecznie zapracowany, w garniturze, codziennie zadający jej to same pytanie:

-Jak się czujesz kochanie?

I na końcu, ich gosposia- Pani Alinka, która zawsze patrzy na Majkę ze strachem w oczach. Ich zachowanie było żałosne. Wszyscy w trójkę traktowali ją jak staruszkę, która niebawem ma wylądować w grobie. W sumie taki właśnie los ją czekał. Już dawno się z nim pogodziła. Nie miała, czego żałować. Od swoich najmłodszych lat, była ciągle zamykana w czterech ścianach swojego pokoju, może jak umrze to wreszcie pozwolą jej przekroczyć próg tego mieszkania(oczywiście już w trumnie).

***

Na dworze świeciło słońce. Malwy w ogrodzie delikatnie kołysały swymi purpurowymi główkami, a róże rozchylały swoje bladoróżowe pąki ku promieniom słonecznym. Na podwórku przed, blokiem grupka, roześmianych dziewcząt wisiała na trzepaku. Majka cichutko westchnęła. Podparła głowę na swej chudziutkiej dłoni i patrzyła tęskno w niebo. Siedziała na parapecie w swym pokoju i jak zwykle o tej porze, obserwowała bawiące się dzieciaki. Zazdrościła im wszystkiego. Jednak największą zazdrość wzbudzała w niej jedna dziewczynka- dzieci wołały na nią Lila. Miała ona długie włosy, lśniące jak złoto, turkusowe, roześmiane oczy i opaloną skórę. Rodzice ubierali ja jak królewnę, w różowe płaszczyki, białe adidasy, bordowe baleriny, flauszowe sweterki, kraciaste marynareczki i tiulowe spódniczki. Maja stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. Jest straszna. Nigdy nie będzie tak piękna jak Lila, nawet nie umie sobie tego wyobrazić. Po pierwsze nie ma włosów, po drugie jest przeraźliwie chuda i wygląda jak szkielet, po trzecie jest blada jak trup i po czwarte, w jej szafie znajdują się tylko koszule nocne i znoszone dresy. Przecież i tak nigdy nie wychodzi z domu, chyba, że do szpitala, ale kto tam ogląda jej ubranie? Ich interesują tylko jej coraz gorsze wyniki. Cicho westchnęła, i ułożyła swoje zmęczone ciało na łóżku. Okno jednak pozostawiła otwarte, nigdy nie wiadomo, kiedy śmierć zapragnie przyjść.

***

Obserwował to okno od dawna. Zawsze te same, białe firany, przejrzyste szyby i ta sama, blada anielica, siedząca na szarym parapecie. Była biała niczym śnieg, krucha jak porcelanowa laleczka, za to z oczu tej drobnej dziewczyny, biła dobroć i empatia. Chciał ją poznać za wszelką cenę. Nie wiedział, co było w niej takiego niezwykłego. Nie była nawet w połowie tak śliczna jak Lila, ale jej wzrok, to on go tak mocno zahipnotyzował, iż pragnął zgłębić tajemnicę, białego aniołka, przezroczystego jak szkło. Było ciepłe popołudnie. Siedział na parapecie w kuchni i bacznie przyglądał się nieruchomej sylwetce w oknie, z nieukrywanym zachwytem. Dzieliło ich parę metrów. Nie miał jednak odwagi odezwać się chociażby słowem. Teraz, siedząc tak i obserwując ten piękny obrazek, Aleksander- niepoprawny i rudy trzynastolatek, był w pełni szczęśliwy. Maja go również obserwowała. Nie wiedziała jednak, czemu on patrzył się na nią. Dzisiaj postanowiła się tego dowiedzieć, gdyż gnębiło ją to od dawien dawna. Z szuflady swego szarego biurka wyciągnęła czarny, gruby flamaster i na białej, sztywnej kartce wykaligrafowała, takie oto słowa:

„Czy ty sobie ze mnie kpisz ryży rudzielcu, wiem, że jestem brzydka, a Twój świdrujący wzrok to jeszcze pogarsza, odczep się”, i dumnie wystawiła ją przez okno. Na reakcję z drugiej strony nie trzeba było długo czekać, Olek pokręcił z niedowierzaniem głowa, zwinął z kuchennego stołu puszkę z kakałem, i wyleciał z domu niczym burza. Wybiegł z klatki schodowej i stanął tuż pod oknem Majki Cały oblał się malinowym rumieńcem, a jego dłonie były zaciśnięte w pięści. Zadarł swą rudą głowę do góry i krzyknął:

- Rudy? Taaak?! Ryży? Taaak?! I natrętny, prawda?!

Majka nie wiedziała kompletnie jak zareagować, na ten niespodziewany atak ze strony tego impulsywnego chłopca. Zatrzasnęła, więc gwałtownie okiennice, aby zagłuszyć jego krzyki i usiadła pod ścianą. Słyszała dokładnie tykanie zegara i ciche gwizdanie czajnika w kuchni. Nikogo nie było w domu. Ani mamy, ani taty, ani Alinki. Często była sama, prawie przez całe życie, przez cała chorobę. A teraz jeszcze do tego, ten wredny chłopak, który naśmiewa się z niej ewidentnie, i jeszcze wydziera się tuż pod jej oknem. Chyba przestanie wyglądać na zewnątrz, tak będzie lepiej, przynajmniej świat nie będzie sobie z niej więcej kpił. Z zamyślenia wyrwał ją znajomy dzwonek do drzwi. Spojrzała przez judasz, i momentalnie straciła dech w piersi. Po drugiej stronie drzwi stał ten obrzydliwy chłopak.

-Wiem ze tam jesteś…-szepnął cicho, przykładając ucho do drzwi o kolorze błękitnym.-Przepraszam cię….Hmm nie wiem jak masz na imię, więc może nazwę cię Penelopą, zgadzasz się?-Po drugiej stronie jednak nie wywołało to najmniejszej reakcji -uznam to za tak, więc Penelopo, przepraszam cię z całego serca, jestem, widzisz bardzo nerwowy i narwany…-nadal cisza- posłuchaj, jeśli chcesz, to w ramach przeprosin mogę zrobić ci kakao, co?-Cisza.

Olek zwiesił głowę i cicho westchnął. Oparł się plecami o drzwi i usiadł bezwładnie na wycieraczce z puszką słodkiego napoju w ręce. Nagle usłyszał chrzęst w zamku, i błękitne drzwi uchyliły się delikatnie. Aleksander podniósł się niespokojnie i spojrzał prosto w oczy(przynajmniej tak sądził ten poczciwy rudzielec), miłości swojego życia.

- To gdzie to kakao?-Spytała figlarnie Maja.

***

Olek czuł się jak u siebie w domu, tylko tutaj kuchnia była pusta i zdecydowania cichsza aniżeli w jego mieszkaniu, ale nie robiło mu to najmniejszej różnicy, skoro był już tutaj drugi raz. Maja zafascynowana, obserwowała każdy ruch swego gościa, kiedy ten krzątał się po całym pomieszczeniu i czarował dla niej(jak to sam określił) kulinarne cudo.

- Nie żartuj- zaśmiał się chyba po raz setny- nigdy nie jadłaś murzynka?

- Nie-odparła kategorycznie Majka-czy to źle?

- Nawet bardzo, bym powiedział-obdarzył dziewczynę promiennym uśmiechem, krojąc dokładnie pomarańczę.-Moje murzynki są najpyszniejsze na świecie, uwierz mi.

- W sumie to nie wiem-zaśmiała się frywolnie-nigdy nie widziałam mężczyzny w kuchni.

- I do tego rudego-dodał poważnie Olek.- I sypnął na Majkę garść mąki.

- I bez tego jestem wystarczająco blada- zaśmiała się dziewczyna.

Olek podszedł bliżej niej, ujął ją za ręce i delikatnie poprowadził w stronę korytarza.

- Gdzie mnie prowadzisz?-Spytała marszcząc brwi.

Oczy Aleksandra błysnęły niczym dwa płomienie.

-Gdzieś gdzie zapomnisz o wszystkim-Maja otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale on kategorycznie przyłożył palec do jej pobladłych warg- proszę Penelopa, nic nie mów. Maja kiwnęła głową, i pozwoliła mu się prowadzić w nieznane. Na dworze powoli zaczynało się ściemniać, kwiaty pachniały niezwykle intensywnie, a purpurowe promienie słońca barwiły wszystko w odcienie czerwieni i różu. Mai zabrakło tchu, po raz pierwszy w życiu mogła obserwować zachód słońca nie zza okna. Olek, wyprowadził na podjazd, swój przeżarty przez rdze rower, koloru musztardowego i bardzo ostrożnie, posadził na bagażniku Maję. Tymczasem dziewczyna, przez całą podróż chłonęła te wszystkie, dla wszystkich zwyczajne, a dla niej nowe krajobrazy. Wszystko wprawiało ja w zachwyt. Jednak jej przyjaciel miał dla niej cos jeszcze piękniejszego. Dokładnie o zmierzchu, dotarli nad brzeg małego stawu, porośniętego wodnymi liliami.

-Nie wierzę…-wyszeptała Maja, a po jej policzkach potoczyły się łzy.- Jednak za tą szybą coś jest…

-Proszę, Maju nie płacz…dam ci chusteczkę, patrz, proszę…

Maja, jednak nie umiała powstrzymać łez, płynących prosto z głębi jej serca. Olek nie widział innego wyjścia jak tylko otoczyć ją ramieniem i szepnąć do ucha:

- Maja, kocham cię.

Dziewczyna spojrzała na niego, delikatnie acz stanowczo wyrwała się z jego ramion, i zajrzała mu prosto, w te jego zielone, figlarne oczy. Przełknęła głośno ślinę i wyprostowała się.

- Nie możesz-wycedziła-Ty mnie nawet nie znasz.

- Znam, Majka, to jest silniejsze ode mnie…

- Ale, nie widzisz głupku, że ja z każdym dniem umieram!- wykrzyknęła.

-Widzę…-szepnął, próbując złapać jej chudą dłoń-ale damy radę, jeżeli-tutaj rzucił jej spojrzenie pełne smutku- Ty czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie.

- Nie powiem ci-załkała-i tak to nie ma sensu! Mogę umrzeć nawet teraz!

- Nie…-szepnął, gładząc jej zaczerwienione policzki- daj nam, chociaż jeden dzień, albo nie, tydzień. Jeden tydzień dla naszej miłości, proszę.

Majka czuła ze robi coś głupiego, zacisnęła mocno wargi i zamknęła powieki. Po chwili znów otworzyła oczy.

-Dobrze…tydzień.

***

Tydzień ma siedem dni, siedem dni dla pewnej miłości. Nie czuli żeby było to zwyczajne zauroczenie. Przez ten tydzień przeżyli całe życie. Wydawało się, że jeden dzień może nie mieć końca dla dwójki zakochanych. Jednak jeden dzień może zmienić wszystko.

***

-Gdzie Maja?

-Nie ma tutaj Mai, w nocy jej stan się pogorszył i odwieźli ją do szpitala, a zresztą-Alinka przetarła szkła swych okularów-a tak swoja drogą, co cię to interesuje, i kimże jesteś? Hmm?

Olek chyba po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powiedzieć. Po prostu otworzył usta i wypuścił z rąk puszkę z kakałem. Po chwili już go nie było. Alina zmarszczyła swe gęste brwi, wzruszyła ramionami i zamknęła za sobą drzwi.

***

Aleksander wiedział, że teraz jest cenna każda sekunda, pędził przez miasto na swym rowerze w stronę szpitala, aby tylko móc chociaż raz ją zobaczyć, chociażby ten ostatni. Nienawidził szpitali, było tam tak biało i zimno, teraz zresztą też. Jednak musiał przezwyciężać swoje słabości, dla niej. Podszedł więc do recepcji i odnalazł salę w której przebywała Maja. Pierwsze piętro, drugie piętro. Napięcie rosło, musi ją zobaczyć, kocha ją.

***

Nie spóźnił się. Ona czekała na niego, właśnie teraz, słaba, wycieńczona, zupełnie niewidoczna w ogromnej szpitalnej koszuli. Usiadł tuż obok jej łóżka i delikatnie ścisnął jej przeźroczystą dłoń, tak jak wtedy nad stawem i złożył na jej bladych ustach nieśmiały pocałunek.

-Przyszedłeś-zdołały wyszeptać jej wargi.- myślał…

- Wiem-przerwał jej gwałtownie- nic nie mów Maju, proszę.

Skinęła głową

- Ale-zakasłała-tydzień minie za pięć godzin…

-Więc niech to będzie najdłuższe pięć godzin w twoim życiu, Penelopo.

Uśmiechnęła się blado.

- I wiesz, mam kakao.

***

Jednak Maja dotrzymała obietnicy i odeszła równo pięć minut po północy. Rankiem znaleziono ją już martwą, leżącą w objęciach rudego chłopaka. Olek nigdy o swojej Penelopie nie zapomniał, a na jej grobie codziennie kładzie pąki pąsowych róż, które tak kochała

KONIEC

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Marzycielka29 22.09.2015
    Bardzo poruszył i wciągnął mnie Twój tekst. Był pełen emocji jednocześnie tych przykrych, jak i szczęśliwych 5 ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania