Ukulele (coś, co stało koło drabble)

Zegar jakby się zatrzymał. A raczej wskazówki, bo on sam wisiał w tym jednym miejscu na pierdolonej białej ścianie. Od kilku lat. Chcę robić to, co on. Wisieć. Moje wskazówki zatrzymują się, a ja wiszę, nikt nie ma do mnie pretensji, tak jakby mówili do mnie przez taflę czarnej wody. Bo życie to taka czarna woda. Natchnęło mnie poetycko przez ten szpital. Po co? Po co? Po co ja tu jestem? Od dziewięciu lat. Dłużej niż ten zegar. Ten aktualny jest plastikowym zamiennikiem, bo niecały rok temu Jenny podcięła sobie żyły szkłem ze zbitej tarczy.

Nie lubiłam jej. Nikogo tu nie lubię. Tylko Sara dotrzymuje mi znośnego towarzystwa, bo jest głuchoniema. Ona nie słyszy mojego pieprzenia, a ja nie słyszę jej. Problem leży w tym, że lubi grać na ukulele.

Całymi dniami, bez przerwy.

Któregoś razu wywiązała się między nami prawdziwa konserwacja ogórków.

- Mogę? - spytałam, patrząc sugestywnie na minigitarę.

Odpowiedziała mi w języku migowym, więc wzięłam ukulele i złamałam na kolanie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania