Upadek

Szklane wieżowce, blue chipy, kariera w książkowym stylu, awans co 3 lata, świadome i nieświadome kompetencje, wzorcowe CV, dochody z kombinacjami, jak nie przekroczyć wyższego progu podatkowego.

I stało się, straciłam pracę.

Zarząd w jednym miesiącu zwolnił najbardziej kosztotwórczych: dyrektora sprzedaży, dyrektora technicznego, kierownika budowy. Omal nie zemdlałam. Ja? Ja??? Przecież jestem takim doskonałym pracownikiem, z takimi osiągnięciami, bez żadnych uwag. Ale… pracowałam w końcu na takich stanowiskach, że z ekonomicznego punktu widzenia świetnie rozumiem ich decyzję. Tylko tam w środku coś boli. Serce pęka. Pojawia się nutka żalu, że to właśnie ja. Dlaczego ja???

Jestem bezrobotna. Jestem człowiekiem wyrzuconym poza społeczne orbity. Jestem jak kloszard, od którego ludzie odwracają twarz odurzeni jego zapachem i wyglądem. Przejmujące poczucie wstydu, paląca policzki czerwień, kiedy sama siebie słyszę, jak mówię, że NIE MAM PRACY. Nie odbieram telefonów od znajomych, a oni sami coraz rzadziej dzwonią. Zamykam się w moim domu, we mnie samej. Tu nie muszę tłumaczyć, że byłam tak wysoko i upadłam tak nisko.

Mija dzień za dniem, zaczyna docierać do mnie, że już nikt nie dzwoni, że kurtuazyjne telefony zatroskanych przyjaciół są coraz rzadsze i na ogół kończą się moim stwierdzeniem, że nareszcie mam czas dla siebie i mogę się wyspać. Kłamię? Oczywiście, że kłamię. Mam ochotę wykrzyczeć całemu światu, że cierpię, że jest mi źle, że czuję się niczym wyrzucona za burtę pośrodku oceanu. Chcę im przypomnieć, że jestem naprawdę świetnym człowiekiem, że mam wiele zawodowych osiągnięć, że pisałam do gazety, że występowałam w telewizji, że potrafię świetnie budować wizerunek pracodawcy, że moje teamy szły za mną w ogień, że podpisywałam ugody z ludźmi, z którymi nie radził sobie dział prawny…

NIC. To wszystko warte jest dziś NIC. Dokładnie tyle, ile każdego miesiąca pojawia się na moim koncie. NIC. Nie mam pracy. Jestem nikim. Wstydzę się, że jestem nikim. Wstydzę się, że pieniędzy mam coraz mniej. I te pełne politowania spojrzenia podczas coraz rzadszych spotkań z przyjaciółmi, półszeptem wypowiedziane pytania z czego żyję. Chcę krzyczeć, że ja, to ta sama ja, co wcześniej, tylko że bez pracy. Chcę krzyczeć, albo już nie krzyczeć. Chcę już tylko to powiedzieć, ale za każdym razem łzy cisną mi się do oczu, a słowa grzęzną w gardle. Spotkania ze znajomymi są coraz rzadsze i okazji do mówienia o tym coraz mniej…

Jak nigdy wcześniej dociera do mnie fakt, że żyjemy w społeczeństwie, w którym pieniądze określają wartość człowieka, w którym Twój dom lub mieszkanie, samochód, ciuchy i stos gadżetów mówią, jak nisko lub jak wysoko siedzisz na drabinie społecznej hierarchii. Tak, smutna, gorzka refleksja. Uświadamiam sobie, że w tym kontekście spadłam na samo dno.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • persse 06.09.2014
    Super. Ostatni akapit jest smutny, bo prawdziwy. Pisz dalej :)
  • NataliaO 06.09.2014
    bardzo prawdziwe

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania