Upadły Podpułkownik

Zwiadowca padł na ziemię. Ścieżką szło pięciu Rosjan, wysokich i uzbrojonych. Nie zauważyli go i szli naprzód coś nucąc, z pewnością jakąś komunistyczną pieśń.

Przeczołgał się trochę w ich stronę. W ściółce pełzały jakieś robaki, ale żołnierz nawet nie pisnął. Poczekał chwilę, aż Rosjanie skręcili w boczną ścieżkę. Wstał i ostrożnie wszedł na drogę.

Strzał. Chybiony.

Zwiadowca wskoczył do przydrożnego rowu i błyskawicznie odbezpieczył karabin i wycelował w nadchodzących Rosjan. Popełnił błąd wychodząc tak szybko na ścieżkę. Za pierwszymi Sowietami szli w odstępie kolejni. Zwiadowca miał niewielkie szanse przeżycia, strzał musieli usłyszeć pierwsi Rosjanie.

- Poddaj się, sobaczy synu! - krzyknął jakiś Sowieta łamaną polszczyzną. - Rzuć broń i podnieś ręce do góry!

- Gówno, nie poddam się! - charknął zwiadowca i wystrzelił w kierunku Rosjan. Strzał był chybiony, ale nie spodobał się zbytnio Sowietom. Oni też zaczęli strzelać w stronę zwiadowcy. Ten w ostatniej chwili wyskoczył z rowu i ukrył się za drzewem. W samą porę, nadbiegli pierwsi Rosjanie.

- Panie, wyratuj mnie! - przeżegnał się zwiadowca i poderwał się do biegu. Drzewa rosły tam tak gęsto, że zastrzelenie go było utrudnione. Biegł ile sił w nogach w stronę obozu. A Rosjanie za nim. Gonili go przez pół godziny, a później odpuścili.

Zwiadowca dotarł do ścieżki, przy której stał przydrożny krzyż i drewniana kapliczka z pięknym obrazem Pana Jezusa. Żołnierz uklęknął, przeżegnał się i w myślach podziękował Bogu za ratunek. Nagle usłyszał trzask gałązki i szybko wstał.

Zza drzew wyszło dwóch osiłków w mundurach rosyjskich. Z szyderczym uśmiechem wycelowali w niego karabinami i wystrzelili, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Pierwsza kula trafiła powyżej żołądka, a druga w nogę. Drągale zbliżyli się z zamiarem przebicia nieszczęśnika bagnetami. Ale nagle usłyszeli rżenie koni i zobaczyli kilku ułanów jadących ścieżką.

- Blać! - zaklął jeden z osiłków. - Ja jebu, bandyci!

- Bandyci, Bandyci! - krzyknął drugi.

Nie zdążyli nawet strzelić. Ułani dorwali ich nim zdążyli wystrzelić. Dwa machnięcia szablą i dwa trupy.

Po chwili dowódca zeskoczył z siwka i zbliżył się do zwiadowcy.

- Jak tam "Kępuś"?! - spytał. - Skąd się wzięły te ruskie ścierwa?!

- Byłem nieostrożny i zaskoczył mnie oddział Sowietów! - wyjaśnił zwiadowca. - Udało mi się zwiać, myślałem, że zagrożenie minęło i przestałem biec. Dopadli mnie tu ci dwaj siepacze. Bogu dzięki, że przyjechaliście!

- Wysłał nas dowódca! - powiedział ułan. - Dwóch wieśniaków powiedziało mu, że do wsi przyszło dwóch Sowietów i chcieli wódki. Sołtys nie chciał im dać, więc go zabili. Mamy ich rozstrzelać publicznie, jeszcze są we wsi! Zatrzymali się w stodole.

Nie jedźcie tam! - krzyknął "Kępuś". - Ośmiu ułanów niewiele wskóra przeciwko kilkunastu Rosjanom. Lepiej nie ryzykować, oddział szedł w stronę wsi.

- Nie możemy wrócić do dowódcy z niczym. Będzie wściekły! Nienawidzi lekceważenia rozkazów, nawet samobójczych.

- Hmm. Zabierzcie te dwa trupy i powiedzcie dowódcy, że to ci Rosjanie ze wsi. Ja pójdę się tam rozejrzeć.

- Nieładnie oszukiwać dowódcę – mrugnął ułan. - Ale to dobry pomysł, będzie zadowolony. Idź, ale uważaj na siebie!

- Ja zawsze na siebie uważam! - syknął "Kępuś" i zniknął w gęstwinie. Ułani odjechali.

 

...

 

Kiedy "Kępuś" doszedł do wsi ściemniało się już. Przeczołgał się przez gęste krzaki w stronę jedynej stodoły w osadzie, z której korzystali wszyscy mieszkańcy. Nagle zaszczekał pies. Zwiadowca zastygł w bezruchu.

Ze stodoły wyszedł jakiś mężczyzna. Mimo mroku, "Kępuś" zobaczył, że trzyma broń. Zbliżył się w jego stronę i wrzasnął po rusku:

- Kto tu jest?! Ręce do góry!

"Kępuś" nie był chętny do odpowiedzi i dalej leżał w krzakach. Ruski chodził chwilę po podwórzu, aż wreszcie zaklął i wrócił do stodoły. Pewnie uznał, że nic się nie stało. Odetchnął z ulgą. Ale miał pecha. Nagle usłyszał głośny szelest i zobaczył skradającą się ku niemu sylwetkę. Błyskawicznie wyciągnął broń i strzelił w stronę wroga. Nierozsądnie, ale strzał był o dziwo celny. Jęk i odgłos padnięcia na ziemię.

Zwiadowca szybko pobiegł w tamtym kierunku. Na ściółce leżał niski, szczupły mężczyzna w rosyjskim mundurze ze złamanym nosem. Kula trafiła w jego ramię.

- Ha, ha, ha, ha! - zaśmiał się gardłowo. - Przegraliście, przegraliście!

"Kępuś trzasnął go karabinem w ranne ramię. Rosjanin jęknął, ale po chwili znowu zaczął się śmiać.

Nasz wódz, pan Stalin was zdepta! - chrząknął.

Cios. Zwiadowca strzelił go w gębę pięścią. Rosjanin wciąż się jednak śmiał.

- Zginiesz i ty, he, ha, hłe! - rechotał. - Idą po ciebie. Osiemnastu naszych cię dopadnie. Sierżant Olejnikow nauczy cię, żeby nie pchać nosa w nie swoje sprawy!

"Kępuś" wystraszył się słów Sowiety. Rozejrzał się naokoło, ale nikogo nie zobaczył. Dziwne, strzał na pewno było słychać.

- Tu! Tu! - wydarł się Ruski. - Jest Polak, taki owaki sobaczy syn!

"Kępuś" wściekły strzelił go pięciokrotnie w krwawiącą gębę.

- Jeb Twoja Mać! - zaklął tamten. - TU!

Zwiadowca stracił cierpliwość. Strzelił, prosto w brzuch Rosjanina, po czym poderwał się do biegu. W samą porę, usłyszał szczekanie psów i odgłos kroków. Biegnął między drzewami, aż nagle ktoś wyskoczył z drwiącym uśmieszkiem zza dębu. Zwiadowca otrzymał cios w tył głowy. Stracił przytomność.

 

Godzinę wcześniej do obozu polskiego na bagnach przybyli ułani. Nie był to byle jaki obóz, ale prawdziwa twierdza. Wydeptana ścieżka prowadziła obok moczar, w których łatwo było ugrząść. Zeriba, czyli ogrodzenie otaczające obóz była zbudowana profesjonalnie, z wielu gałęzi. Próba zakradnięcia się i przejścia przez nią skutkowała hałasem i zbudzeniem żołnierzy. Dwóch wartowników stało w bramie, czyli w miejscu między dwoma potężnymi drzewami, w którym nie było zeriby. Dalej stały szałasy i namiot dowódcy – podpułkownika Jerzego Dąmbrowskiego. Obóz otaczały bagna.

- Co tak szybko?! - zdziwili się wartownicy. - Wyjechaliście dwa kwadranse temu, a już wróciliście!

- Szybka robota – wytłumaczył dowódca ułanów, "Skunks". - Wjechaliśmy, zabiliśmy, wróciliśmy.

- No dobra, niech wam będzie! - powiedział jeden z wartowników. - Możecie przejechać!

Polacy bez słowa wjechali do obozu. Pojechali od razu do namiotu podpułkownika znajdującego się na samym środku obozowiska.

Namiot był duży, stał przed nim krzyż. "Skunks", Stanisław Brezan, wszedł do środka.

Wewnątrz namiotu, na krześle, siedział podpułkownik. Nie był to wcale wielki, potężny mąż z wąsem, ale zupełnie niepozorny człowiek. Rzadko pokazywał się żołnierzom, tylko podczas jazdy i walki ciągle im towarzyszył. Był zamknięty w sobie, skryty i pragmatyczny. Miał zdeformowane ciało: krzywy, pokraczny nos, wielkie oczodoły, wypukłe policzki, wyłupiaste oczy, długie ręce. Niski wzrost czynił go jeszcze dziwniejszym. Twarz miał zawsze znudzoną, zamyśloną.

Ale ten z pozoru pokraczny, dziwny i niezbyt inteligentny człowiek był w rzeczywistości żywą legendą. Podpułkownik Jerzy Dąmbrowski "Łupaszko" – kto by o nim nie słyszał. Ludzie, rzecz jasna, nie zdawali sobie sprawy, jak wygląda. Pułkownik nie był fotogeniczny, zrobiono mu jak dotąd tylko kilka zdjęć.

- Taak? - spytał znudzonym głosem "Łupaszko". - Byliście we wsi?! Zabiliście Rosjan?

- Tak jest, panie pułkowniku! - krzyknął Brezan. - Łatwa robota!

- Hmm, łatwa powiadasz?! - Dąmbrowski oparł czoło na ręce.

- Bardzo łatwa! - uśmiechnął się lekko Brezan. - Dwa razy ciach i twa razy trach! Pokazać panu ciała?!

- Nie trzeba – sapnął "Łupaszko". - Zbliż się, wachmistrzu.

Brezan powoli zbliżył się do pułkownika. Tamten nadzwyczaj szybko wstał i machnął ręką.

- Wachmistrzu Brezan, spójrz mi w oczy! - sapnął.

"Skunks" spojrzał z trwogą w wyłupiaste, zimne oczy "Łupaszki". I to, co w nich zobaczył wcale mu się nie spodobało.

- Boisz się! - mruknął "Łupaszko". - Czuję twój strach i stres! Nie byłeś we wsi.

Brezan nie próbował się tłumaczyć. Z Dąmbrowskim się nie dyskutowało. Nikt nie próbował się sprzeciwiać temu weteranowi, jedynie "Hubal" – major Dobrzański, jego zastępca trzymał go w garści. Niedawno jednak odjechał, kiedy "Łupaszko" dowiedział się o klęsce stolicy i postanowił rozwiązać 110 Pułk Ułanów. "Hubal" wziął część żołnierzy i ruszył bić Niemców, zaś Dąmbrowski postanowił przedostać się do Puszczy Augustowskiej i bić Bolszewików, czyli pozbywać się z lasów Sowietów. Zostało przy nim kilkudziesięciu ułanów, reszta wróciła do swoich rodzin.

- Dlaczego próbowałeś mnie oszukać?! - spytał Dąmbrowski. - Wiesz, że mnie się nie okłamuje. Wytłumacz się, kara i tak cię nie ominie.

- Panie pułkowniku powiem wszytko! - skomlał Brezan. - Zwiadowca, kapral "Kępuś" kazał nam zawrócić. Do wsi szło bowiem kilkunastu Bolszewików!

- I co w związku z tym?! - "Łupaszko" nawet nie drgnął, jego twarz miała wciąż obojętny wygląd.

- No, panie pułkowniku, nas było ośmiu! Nie mielibyśmy szans z ponad dwukrotnymi siłami wroga....

Kłuszyn, Chocim, Pskowiec – sapnął Dąmbrowski. - Słyszałeś o tych bitwach. Polacy pokonywali o wiele większe siły! My, Polacy, my się bić umiemy!

- Wolałem nie ryzykować! - tłumaczył się wachmistrz.

- Ale nie trzeba było mnie okłamywać – powiedział cicho podpułkownik. I nagle wachmistrz zauważył, że jego dłoń jest ściskana przez dłoń "Łupaszki". Syknął z bólu.

- Mnie się nie oszukuje – powtórzył Dąmbrowski i puścił dłoń ułana. - Szykujcie mi konia, zabieram 30 ludzi i tam jedziemy.

Ależ....

- Bez ależ! - warknął "Łupaszko". - Sprawimy, że Bolszewiki zatęsknią za swoim gównianym krajem.

 

...

 

Zwiadowca "Kępuś" obudził się w jakimś niewielkim, ciemnym pomieszczeniu. Próbował się ruszyć, ale bolało go całe ciało. Nagle usłyszł chrząknięcie. Odwrócił się i zobaczył tłustego prosiaka, uderzającego go ryjem

Niech to siedmiu diabłów flagę zerwie! - zaklął oryginalnie "Kępuś". - W chlewiku mnie zamknęli, ruskie świnie! Już ja im dam, zobaczą!

Kwik! - chrumknął prosiak.

- A, zamknij się! - jęknął "Kępuś". - Nie cierpię świń!

Próbował znów wstać. Udało mu się, lecz po chwili znów upadł. Świnia chrząknęła.

- Jestem w czarnej dupie! - warknął zwiadowca. - Hej! Otwórzcie!

Jak na rozkaz, drzwi chlewu się otworzyły i do środka weszło dwóch Rosjan z krzywymi gębami.

- Sierżant Olejnikow prosi pana grzecznie!

Powiedz mu, żeby spier...ał!

Rusek strzelił go w twarz pięścią.

- Sierżant Olejnikow prosi pana grzecznie! - powtórzył.

- Mam to w dupie! - warknął "Kępuś".

Kolejny cios. Zwiadowca jęknął cicho

- No dobra, prowadźcie mnie do tego Oleja, czy jak on tam ma.

- Sierżanta Olejnikowa!

- No, prowadźcie.

Rosjanie chwycili go za ramiona i wyprowadzili z chlewa. Szli przez wieś, opustoszałą jak w niedzielę. Wyglądało na to, że wypędzili wszystkich mieszkańców. "Kępuś" jednak starał się o tym nie myśleć. Ciekawiło go, kim jest sierżant Olejnikow, skoro darował mu na razie życie.

Olejnikow ów siedział na trawie w otoczeniu żołnierzy. Trzymał w ręku dmuchawiec. Na widok "Kępusia" skinął głową. Rosjanie z krzywymi gębami posadzili zwiadowcę na siłę obok sierżanta.

- Człowiek, który zakrada się do wsi bez podjęcia żadnej ostrożności, musi być Polakiem – powiedział sierżant patrząc w niebo. - Tylko oni są tak pewni siebie i odważni, ale i nierozsądni. Wierzą, że Bóg da im siłę i zwycięstwo. Wierzysz w Boga, chłopcze.

- Tak! - odpowiedział zwiadowca. Oburzył go zwrot "chłopcze", ale przyjrzał się szybko sierżantowi. Mógł mieć prawie pięćdziesiąt lat. Był łysy, barczysty, nie miał zarostu.

- Tak się składa, że ja też! - kontynuował Rosjanin. - I moi ludzie też. Dziwi cię to pewnie, przecież rosyjscy oficerowi to najczęściej niewierzący. Ale ja nie jestem oficerem, a nawet gdybym nim był, wiary bym nie stracił! Nie zamierzam rozkazać cię torturować, informacji mi żadnych nie potrzeba. Nie wiem, gdzie macie obóz, ale nic do was nie mam. Idziemy w stronę Augustowa i nie chcemy, aby ktokolwiek o nas wiedział....

- A mieszkańcy wsi?! - zaciekawił się zwiadowca.

- Mieszkańców się pozbyliśmy! - warknął Olejnikow. - Ośmiu mężczyzn ma groby tam, przy krzyżu, a kilkanaście kobiet uwięziliśmy w chacie sołtysa. Czterech żołnierzy zaopiekuje się nimi, a my ruszymy niepotrzeżenie.

- Po co wam było napadać na wieś?! - wrzasnął "Kępuś".

- Ech, dwóch ludzi było rannych. Jacyś żołnierze się na nas zasadzili. Czterech zginęło, a ci dwaj są w okropnym stanie. Nie dali rady iść i zostawiamy ich we wsi. W dodatku potrzebowaliśmy pożywienia.... Ale wróćmy do tematu. Oprócz kobiet, wie o nas jeszcze jedna osoba..... I trzeba się jej pozbyć.

Zwiadowca zbladł.

....

 

Trzydziestu ułanów jechało cwałem w stronę wioski. Prowadził ich sam podpułkownik Dąmbrowski, słynący też jako świetny jeździec. Tętent kopyt był na tyle głośny, że nagle na drodze pojawiło się dwóch Sowietów.

- Stać! - krzyknął jeden.

Polacy się nie zatrzymali. Stratowali Rosjan i wjechali do osady. Zza chat wychodzili kolejno wrogowie. Na dach stodoły wszedł łysy Rosjanin, sierżant Olejnikow. Bez słowa odbezpieczył karabin, wycelował w Dąmbrowskiego i strzelił. Chybił o kilka centymetrów. Przeładował i znów wystrzelił, ale trafił w konia wachwistrza "Skunksa". Zwierzę padło, wachmistrz zeskoczył. "Łupaszko" widząc, że nie da się tego załatwić pokojowo, nakazał ułanom atakować.

 

Walka była krwawa, ale krótka. Sierżant Olejnikow skrył się z karabinem na strychu i wciągnął drabinę. Obok niego siedział "Kępuś", związany i zakneblowany.

- Zabiją mnie, jeżeli się poddam?! - spytał zwiadowcę sierżant i zdjął mu knebel.

- Nie powinni! - wysapał "Kępuś". - Chyba, że mi coś zrobisz!

- Spokojnie! - powiedział Olejnikow. - Puszczę cię. Nie mam ochoty ginąć, mam nieczyste sumienie! Macie kapelana w oddziale?!

- Niestety nie!

- Trudno! Poddaję się.

I sierżant opuścił drabinę na dół, rozwiązał "Kępusia" i zszedł z nim na podwórze. Natychmiast otoczyli ich ułani. Zginęło tylko dwóch.

"Łupaszko" zszedł z konia i zbliżył się powoli do Olejnikowa. Sierżant nie okazał strachu. Stał spoglądając w wyłupiaste oczy Polaka, który nie wyglądał na zadowolonego.

- Jest pan dowódcą Bolszewików?! - spytał "Łupaszko". Jego ton był stanowczy, a pytanie retoryczne.

- Owszem. Z kim mam zaszczyt?! - skinął głową sierżant.

- Podpułkownik Jerzy Dąmbrowski "Łupaszko"! Były dowódca 110 Pułku Ułanów!

- Słyszałem o panu wiele....

- Wiele złego, jak mniemam?!

- Można tak powiedzieć! Ale ja do pana nic nie mam! Pozwoli mi pan odejść?!

Dąmbrowski nie odpowiedział. Stał chwilę zamyślony, aż wreszcie chwycił rewolwer i wystrzelił w powietrze.

- A kysz, ruski bandyto! - warknął. - Nie pokazuj mi się nigdy na oczy!

Olejnikow odwrócił się i bez słowa odszedł. Ułani rozstąpili się przed nim. Jego honor był splamiony. Ale on cieszył się z przeżycia.

Ale Dąmbrowski się nie cieszył. Czuł się okropnie. Cierpiał od kilku tygodni na jakąś chorobę, której ataki miewał od czasu do czasu. Bolała go głowa, piekło gardło, brzuch. Zaraził się jakimś dziadostwem. Nie dawał już rady dowodzić oddziałem.

Teraz nadeszła chwila, by to oznajmić.

- Żołnierze! Mam wam do powiedzenia ważną rzecz! - krzyknął. - Wielu z was zdziwi się i rozczaruje, może nawet zdenerwuje, lecz to konieczne!

Ułani zsiedli z koni, ale żaden nie odważył się wydać jakiegokolwiek dźwięku.

"Łupaszko" kaszlnął i kontynuował:

- Dalsza walka w puszczy nie ma sensu! Wielu z was jest znużonych, ja również. Przyznam wam, że choroba stale mnie męczy i nie mnie jedynego! Musicie się z tym pogodzić! Wróćcie do rodzin.... Potrzebują was!

Odpowiedzią był gniewny pomruk. Podpułkownik westchnął.

 

....

 

Katownia w Mińsku. Jęki męczonych. Wrzaski dobiegały głównie z piwnicy, w której torturowano nowego więźnia, polskiego oficera.

- "Łupaszko", "Łupaszko", ty polska sobaczko! - śmiali się kaci. - Dąmbrowski, Dąbrowski, taki owaki!

Podpułkownika męczono już godzinę. Dwa razy stracił z bólu przytomność, ale Rosjanie polewali go zimną wodą i dalej katowali. Robili to z przyjemności.

- No, teraz czas na ząbki! - warknął jeden z nich, podporucznik.

Ruscy już mieli zacząć wybijać "Łupaszce" zęby, kiedy do piwnicy wszedł major ze spiczastą bródką, z wyglądu podobny do diabła, z charakteru zapewne też.

- Koniec zabawy! - warknął. - Nadszedł czas, Dąmbrowski! Pójdziesz ze mną!

Pułkownika wyprowadzono.

 

Strzał

 

Żywa legenda, podpułkownik Jerzy Dąmbrowski "Łupaszko" zginął, zamordowany strzałem w tył głowy w mińskiej katowni.

 

Cześć i chwała bohaterowi!

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania