Urodziny

Któregoś ranka zaraz po obudzeniu strzyknęło mnie w plecach. „Co za cholera? Przecież wieczorem nic mi nie było” – pomyślałem. Kwękając, wstałem, odprawiłem poranne obrzędy i podszedłem do kalendarza. Przesunąłem okienko i wtedy się okazało, że to były moje urodziny. Wszystko stało się jasne. Wczoraj byłem młodszy, więc plecy mnie nie bolały, a dzisiaj przybył mi rok, to i choroba się przyplątała.

Noc przed urodzinami to dziwna noc, bo podczas niej starzejemy się o rok. Przez poprzednie dwanaście miesięcy mamy jakąś tam liczbę lat. Podajemy ją w urzędach, wpisujemy w dokumentach i przyzwyczajamy się do niej. Aż tu nagle przychodzi ta noc i wszystko się zmienia. Później jeszcze przez kilka dni się mylimy, ale w końcu musimy się z tym pogodzić, że mamy o rok więcej.

Datę i miejsce urodzenia znają wszyscy i to większości ludzi wystarczy. Są jednak tacy, którzy chcieliby wiedzieć coś więcej o tym dniu i miejscu. Młodzieży to nie interesuje, bo ona patrzy do przodu, ale ludzie starsi chętnie wracają myślami do przeszłości. Pytają więc rodziców - jeśli ich jeszcze mają - lub innych starszych od siebie ludzi i często dowiadują się ciekawych rzeczy. Ja nie musiałem nikogo pytać, bo czas moich narodzin pamiętam, jakby to było wczoraj.

Urodziłem się w piątek - dzień targowy. Tamtego ranka moja mama, wykonawszy wszystkie prace w gospodarstwie i zrobiwszy rodzinie śniadanie, wzięła dwie torby z nabiałem i poszła do odległego o trzy kilometry miasteczka na targ. Tam szybko sprzedała wszystko, bo „miastowe panie” chętnie u niej kupowały. Potem poszła do tzw. „Spółdzielni”. Był to sklep, który z jednej lady oferował gwoździe, cukier, materiały na ubrania, śledzie i inne produkty. Mama zrobiła w nim zakupy i, z torbami równie ciężkimi jak rano, wróciła do domu. Ja przez cały ten czas byłem bardzo grzeczny i nie sprawiałem mamie kłopotów.

Zbliżał się wieczór i wtedy poczułem, że zaczyna się dziać coś, co będzie miało poważne konsekwencje. Mama też to poczuła i powiedziała o tym tacie, a on jak stał, pobiegł do stajni. Zaprzągł konia do wozu i, okładając go batem, pojechał po do miasteczka po akuszerkę. Izba porodowa była już zamknięta, więc musiał szukać pielęgniarki w domu. Znalazł i przywiózł w samą porę.

Wtedy zaczęły się dziać niedobre rzeczy. Coś mnie popychało, ja broniłem się co sił, ale w końcu przegrałem i przy akompaniamencie jakichś krzyków znalazłem się w obcym, zimnym i nieprzyjaznym świecie. Przestraszyłem się i zacząłem płakać. Ja się skarżyłem i wołałem o pomoc, a ci głupi dorośli uznali mój płacz za oznakę zdrowia i bardzo się ucieszyli. Zupełnie mnie nie zrozumieli. Stało się, nie było odwrotu i już musiałem pozostać po tej stronie.

Mama bardzo nalegała, żeby mnie szybko ochrzcić, bo nie chciała „trzymać w domu Żyda” i dlatego pilnie należało wybrać mi imię. Mamie podobało się imię Tadeusz, ale było ono pechowe, bo wcześniej w naszej rodzinie dwóch Tadeuszów zmarło w dzieciństwie. Pojawił się więc problem, ale wtedy w sukurs przyszła starsza siostra i zaproponowała Mariana. Mama nie zgodziłaby się na żadne nowomodne imię, ale miała brata Mariana i to imię też się jej podobało. Zaraz po wybraniu imienia tato zarejestrował mnie w urzędzie i wniósł stosowne opłaty. Następnie uzgodnił z proboszczem termin chrztu i zapłacił, ile dobrodziej sobie zażyczył.

Po wybraniu imienia trzeba jeszcze było poszukać rodziców chrzestnych. Akurat była u nas jakaś daleka kuzynka, więc poproszono ją na matkę chrzestną. Ta kuzynka niedługo później dokądś wyjechała, kontakt z nią się urwał i tak naprawdę nigdy jej nie poznałem. Ojcem chrzestnym został wujek z miasteczka. Mimo że nie stary, to był już zupełnie siwy. Podobno osiwiał w czasie wojny gdzieś na przedpolach Berlina.

Podczas gdy rodzice zajmowali się organizacją mojego chrztu, ja jadłem, spałem i robiłem pod siebie, słowem zażywałem życia na tym nowym dla mnie świecie.

Wyznaczonego dnia tato wymościł wóz słomą, okrył ją kolorową derką i tak przygotowanym „powozem” pojechaliśmy do kościoła: mama, tato, tajemnicza kuzynka, siwy wujek i ja. Byłem w beciku, mama trzymała mnie na kolanach, wóz kołysał, więc słodko usnąłem.

Obudziłem się, gdy ktoś zaczął mnie dotykać i coś mówić. Zaniepokoiłem się, bo to był obcy człowiek. Niepokój zmienił się w strach, gdy ten obcy włożył mi do ust coś bardzo niedobrego. Chciałem krzyknąć: „Co ci zrobiłem? Dlaczego dajesz mi to świństwo?” Ale nie umiałem jeszcze mówić, więc tylko cicho zakwiliłem. Nic to nie pomogło, a do tego jeszcze zostałem polany czymś zimnym po głowie. Wtedy wybuchnąłem płaczem i, żeby bardziej zademonstrować moją krzywdę, zrobiłem siku.

Całe to wydarzenie było dla mnie nieprzyjemne, ale szybko się skończyło i znowu kołysanie wozu utuliło mnie do snu. Dorośli natomiast byli zadowoleni i po powrocie do domu jeszcze długo zachowywali się bardzo głośno.

W takich oto okolicznościach przyszedłem na świat, a Rzeczpospolita i Kościół od razu na mnie zarobiły i wpisały mnie na swoje listy owieczek do strzyżenia w przyszłości.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • MartynaM rok temu
    Ale fajny tekst... leciutko, z humorem opisany. Bardzo mi się podoba.
    Ja tam pchałam się na świat po niedzielnej imprezie rodziców, a mogłam choćby w sobotę, wtedy balowałabym cały rok, zamiast tyrać...
    Pozdrawiam 5
  • Marian rok temu
    Martyno, dziękuję za wizytę i miły komentarz.
    Ja też nie byłem lepszy, bo wybrałem piątek.
  • Nie chciała mieć w domu Żyda, to dobre 😃
    Pozdrawiam 🙂
  • Marian rok temu
    Pobóg, dziękuję, że wpadłeś i że Ci się podobało.
  • "Jadłem, spałem i robiłem pod siebie, słowem zażywałem życia".
    Leżę i kwiczę.
    "Rzeczpospolita i Kościół od razu na mnie zarobiły i wpisały mnie na swoje listy owieczek do strzyżenia".
    Dobrze, że nie wstawałem, bo mogę dalej kwiczeć, oczywiście na leżąco.
    Dobre i lekkie. 5! :-)
  • Marian rok temu
    Maćku, dzięki za wizytę i komentarz.
    Mam nadzieję, że już wstałeś.
  • Dekaos Dondi rok temu
    Marian↔Tekst napisany z właściwej perspektywy, przeto dziarsko czytać, choć główny bohater, jak wynika z tekstu, łatwo nie miał, z racji zdarzeń przedstawionych:)↔Pozdrawiam🙂:)
  • Marian rok temu
    Dekaos, dzięki, że wpadłeś.
    Bohater miał pod górkę, ale coż miał zrobić.
  • Noico1 rok temu
    Ale chrzest jak widać się chyba nie przyjął:) Śmieszne.
  • Marian rok temu
    Noico1, dzięki za zajrzenie do mnie i komentarz.
    Jak się mógł chrzest przyjąć, skoro zaczął się od nakarmienia mnie solą.
  • Aż kusi, żeby napisać: Więcej, Więcej!, ale byłoby zbyt cukierkowo...
    W każdym razie sympatyczne opowiadanie :)
  • Marian rok temu
    Paluszki, dzięki za wizytę miły komentarz.
  • Bardzo zabawny sposób opisania niby prostej sprawy. Antyklerykalny finał nieco niepotrzebny, ale potraktujmy go z dystansem. Pozdrawiam 5 Ps. Marian to bardzo tradycyjne imię. Niektórym wręcz wydaje się typowym dla środowisk zachowawczych. Oczywiście nie pisze tego złośliwie.
  • Marian rok temu
    Marku, dziękuję za wizytę i komentarz.
    Marian to faktycznie "zachowawcze" imię, ale może być.
    Nie widzę nic antyklerykalnego w finale. Napisałem przecież prawdę i o Rzeczypolspolitej też.
  • Charlotte41 10 miesięcy temu
    Fajne, przypomniało mi to mój własny chrzest. Pozdrawiam, 5 :) Zapraszam przy okazji na swój profil, na pewno znajdziesz tam coś dla siebie.
  • Marian 10 miesięcy temu
    Miło, że wpadłaś i że Ci się podobało.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania