Uśmiech.
Nie sięga oczu.
Te, w pełni przejęte przez źrenice,
straciły pierwotną barwę.
Nie zgadniesz czy nadal są zielone,
czy pożarte przez tsunami, stały się zaćmieniem.
Siedzisz obok niego, on coś jakby,
ale nie słuchasz, nie interesujesz się.
Słowa nie sięgają uszu, odbijają się
i lądują na podłodze, pod kapciem.
Jest ciepło i słońce świeci ci w szafę,
niedomkniętą z powodu os.
A ja gadam.
Przez jego słowa przebija się szmer,
więc odwracasz głowę.
Patrzysz na niego i układasz okulary z palców,
przykładasz do jego twarzy i sprawdzasz,
jak mogłoby wyglądać szczęście, gdyby nie głos,
gdyby nie włosy.
A on gada jak najęty.
Próbuje zagłuszyć ciszę między wami,
nie dopuścić do powstania spokoju,
w którym mogłabyś przekonać się, że jego ramiona
nie sięgają oczu.
Nie kłują w okolicy mostka, choć starasz się,
wypierasz prawdę.
Że moje tak, choć nazywasz je mackami,
czy tym, co tam mają meduzy.
Że to nie jego słów pragniesz najbardziej,
zwłaszcza dziś.
Zwłaszcza teraz.
.
.
.
.
.
14.02.2023/24
Komentarze (3)
Ale cóż, pasuje mi.
"Słowa nie sięgają uszu, odbijają się
i lądują na podłodze, pod kapciem."
Wszystko się zgadza, co mówisz - ale i zrobione jest w takim właśnie celu
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania