Utopce

– Danusiu, podobno chodzisz do przedszkola przez Huloki – powiedział któregoś dnia dziadek do swojej ukochanej wnuczki. – Nie powinnaś tamtędy chodzić, bo tam są utopce.

Hulokami miejscowi nazywali cztery od dawna nieużytkowane i częściowo zarośnięte trzciną małe stawy rybne. Kiedyś leżały one poza miastem, ale z czasem dookoła nich zaczęto budować domy i poprowadzono ulice. Z wolna powstawało nowe osiedle ze stawkami pośrodku. Były one przedzielone na krzyż dwiema groblami, po których można było chodzić „na skróty” z jednej części osiedla na drugą. Dorośli chodzili tamtędy rzadko, bo groble były nierówne i błotniste, ale dla dzieci przejście tamtędy było wielką frajdą. Rodzice walczyli z tym, ale dzieci z upodobaniem chodziły przez Huloki i rady na to nie było.

Chodziła też tamtędy Danusia ówczesna „studentka” przedszkola. Prośby ani groźby rodziców nie skutkowały. Nie pomogło też ostrzeżenie od Świętego Mikołaja, który zagroził, że jak dziewczynka się nie poprawi, to za rok prezentów nie będzie.

W tej sytuacji sprawę postanowił wziąć w swoje ręce dziadek i postraszył dziecko utopcami. Trafił jak kulą w płot, bo Danusia zamiast się przestraszyć, wdrapała się mu na kolana i zapytała:

– A co to są utopce?

– To takie małe ludziki, które żyją w wodzie i wciągają w nią niegrzeczne dzieci.

Danusia najwyraźniej nie uważała się za niegrzeczną, bo - zamiast się przestraszyć - pytała dalej:

– A jakie duże są utopce?

– No – zastanowił się dziadek. – Takie jak kot albo kura.

– A ty widziałeś utopca?

– Tak. Wiele razy.

– A gdzie?

– Na Hulokach.

Po tej odpowiedzi dziadek zrozumiał, że wpuścił się w maliny. Nie dość, że nie nastraszył wnuczki, to jeszcze się przyznał, że też chodzi przez zakazane przecież Huloki. Najchętniej więc zakończyłby już tę rozmowę, ale dziewczynka nie odpuszczała.

– A jak są ubrane utopce?

– Mają takie żółte czapeczki z pomponikami i buciki też mają żółte.

– I? – zapytała wnuczka z wypiekami ciekawości na policzkach.

Dziadek zapomniał wtedy, po co zaczął tę rozmowę, a obudził się w nim bajarz, wiec ciągnął:

– No, i te buciki są gumowe, żeby im nogi nie przemokły, a do nich mają wpuszczone zielone spodnie. Do tego mają jeszcze czerwone kurteczki.

– A co one jedzą? – drążyła temat Danusia.

– Nie wiem, pewnie rybki.

– A jak je widziałeś, to co robiły?

– Nie wiem. Chyba się bawiły, ale uciekły przede mną i powskakiwały do wody.

– A jak powskakiwały?

Dziadek miał już dość tej rozmowy, która poszła nie tak jak chciał, więc odpowiedział tylko, że powskakiwały na główki i poszedł do siebie.

Tej nocy Danusia prawie nie spała, bo myślała o utopcach. Nazajutrz rano - choć z reguły niechętna do wstawania i powolna - ochoczo się zerwała, zjadła śniadanie i wcześniej niż zwykle wyszła do przedszkola. Poszła oczywiście przez Huloki. Szła powoli, obserwowała wodę, zatrzymywała się na każdy szelest w trzcinach - wypatrywała utopców. To samo robiła w drodze powrotnej.

Do domu wróciła później niż zwykle i w zabłoconych bucikach. Nie uszło to oczywiście uwagi matki, która zaczęła na nią krzyczeć:

– Znowu szłaś przez Huloki! Ty mnie dziecko do grobu wpędzisz! Po coś tamtędy polazła!?

– Bo chciałam zobaczyć utopce – przyznało się dziecko.

– Jakie znowu utopce!? – nadal złościła się matka.

– No, te co dziadek mi o nich wczoraj opowiadał.

Kobietę zatkało. Opanowała się jednak, pomogła córce ściągnąć buty, dała obiad i zachowywała się spokojnie. Złość jej jednak nie przeszła i pod wieczór nabuzowana poszła do dziadka.

– Co ty nagadałeś Danusi!? – zawołała już od progu. – To my zabraniamy jej chodzić przez Huloki, a ty jej jakieś bajdy opowiadasz! Wiesz co ona dzisiaj zrobiła!? Cały dzień łaziła po groblach, bo chciała zobaczyć te twoje utopce! A gdyby się utopiła, to miałbyś w domu topielca, a nie utopca!

– Ja tylko chciałem ją nastraszyć, żeby nie chodziła przez Huloki – jąkał się dziadek. – Chciałem dobrze.

– No, chciałeś dobrze, a wyszło jak zwykle – warknęła kobieta i trzasnęła za sobą drzwiami.

Od tamtego dnia dziadek - bojąc się, żeby rozmowa znowu nie zeszła na utopce - starał się nie zostawać z wnuczką sam na sam. Gdy jednak Danusi udało się go o nie zapytać, wykręcał się, że nic już więcej nie wie i zbierał do wyjścia.

Dziadkowa niechęć stopniowo osłabiała zainteresowanie dziewczynki utopcami. Chodziła co prawda nadal przez Huloki, ale już ich nie wypatrywała tak jak dawniej. Tak upłynęły dwa lata i Danusia poszła do szkoły. Teraz musiała chodzić w przeciwnym kierunku, a nowe wrażenia szybko zatarły pamięć o utopcach.

Z czasem stawy zasypano i wybudowano na ich miejscu ulice, a jednej z nic nadano nazwę „Huloki”.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Szpilka 2 miesiące temu
    Bardzo sympatyczne opowiadanko, a dziadek zamiast straszyć wnusię, winien ją odprowadzać do przedszkola (งツ)ว
  • Marian 2 miesiące temu
    Szpilko, dziękuję za wizytę i komentarz.
    W tamtych zamierzchłych czasach dzieci do przedszkoli ani do szkół nie odprowadzano.
  • jesień2018 2 miesiące temu
    Taki trochę w starym stylu, ale uroczy tekst. Kiedy to się dzieje? I dlaczego "studentka"?
  • Marian 2 miesiące temu
    Dziękuję jesieni2018 za przeczytanie i komentarz.
    To się dzieje w czasach, gdy jeszcze były utopce, czyli bardzo dawno.
    A nie fajnie brzmi "studentka"?
  • Dekaos Dondi 2 miesiące temu
    Marian↔Uroczy tekst. Choć trochę straszny:)↔Ma coś z baśni. No i ten dialog z dziadkiem, bajarzem.
    Jak mnie kiedyś napadnie utopiec weny, to zapożyczę od Ciebie pomysł
    Pozdrawiam🤠:)
  • Marian 2 miesiące temu
    Dzięki Dekaos, że wpadłeś.
    Bardzo proszę, poczęstuj się pomysłem.
  • słone paluszki 2 miesiące temu
    Mnie najbardziej przeraża, że małe dziecko samo chodziło do przedszkola i wracało do domu. Do szkoły ok, ale do przedszkola, to jednak sobie nie wyobrażam. Horror.

    Ale dowiedziałam się czegoś o utopcach i hulokach, co mnie cieszy możliwość przeczytania opowiadania.
    Pozdrawiam!
  • Marian 2 miesiące temu
    Dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz.
    Ciebie przeraża, że małe dziecko samo chodziło do przedszkola i wracało do domu.
    Gdy ja byłem w wieku przedszkolnym i szkolnym była to normalka. Rodzice pracowali, a aut nie mieli.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania