Pokaż listęUkryj listę

Szafirowy Różaniec ~ I. Surrealistyczna Lucienne ~ Krew z Krwi ~

Szafirowy Różaniec

 

I. Surrealistyczna Lucienne

~~ krew z krwi ~~

 

Wieczór był przepiękny. Wspaniały. Cudowny. Magiczny.

Anabelle, dziewczę tak młode i jednocześnie tak piękne, uosobienie beztroski, zawirowała z gracją. Radosny uśmiech zdobił jej słodką twarz, kiedy chichocząc, tańczyła na śliskich kamieniach. Obracała się i podskakiwała, spoglądała w niebo i przymykała oczy, wyobrażając sobie niezliczone cuda czekające na nią w odległych krainach, a mimo tego jej nagie stopy, zaróżowione od stonowanego zimna spokojnej jesieni, obleczone w mlecznobiałą mgłę niczym w zaczarowane pantofelki, jakimś cudem trafiały na częściowo zanurzone w płytkim strumyku występy skalne. Natchniona czymś więcej niż tylko euforią, czymś więcej niż tylko pożądaniem przygody, dziewczyna nie zamoczyła w lodowatej wodzie choćby czubków palców, lecz przy tym zdołała ochlapać wszystko wokoło.

Lucienne obserwowała siostrzenice z bezpieczniej odległości, chcąc uniknąć zmoczenia swojej bladożółtej sukni, wyszywanej w wielobarwne kwiaty i przyozdobionej misterną koronką, i choć uśmiech na jej twarzy był delikatny, właściwie ledwie dostrzegalny, to w istocie całym sercem i duszą radowała się spontaniczną pasją dziewczyny.

Anabelle malowała się w oczach ciotki niczym zesłana z niebios wróżka, stworzenie tak czyste, tak delikatne i piękne, że niemal ulotne, jak gdyby mogła, w ciągu jednego uderzenia serca, zlać się z mgłą i strumieniem, wniknąć w głąb ziemi lub poszybować w niebo, na spotkanie z Panią Chmur, gdzie zostałaby przywitana pucharem najsłodszego wina, stworzonego ze spływającej z gór krwi Olbrzymów, i ciepłym uściskiem przeznaczonym dla marnotrawnej córki Archaniołów.

Anabelle nie była córką Lucienne, nie była z jej krwi, lecz z krwi dawno zmarłej starszej siostry Lucienne. Mimo to kobieta, której nie było nigdy dane posiadanie własnych dzieci, tak właśnie postrzegała Anabelle, jako dziecko, jej dziecko, które przecież sama karmiła kiedyś własną piersią, którym musiała się opiekować i zadbać, żeby jej słodka dziewczynka nigdy nie doświadczyła ni strachu ni smutku.

Anabelle przeżyła już szesnaście wiosen, Lucienne zaś prawie czterdzieści, ale bardziej niż matkę i córkę, przypominały siostry. Anabelle miała bladą skórę, jaśniejszą niż ktokolwiek inny na dworze rodu Melleanów, a do tego gładką i często uroczo zaróżowioną, ze skłonnością do gwałtownych rumieńców. Skóra Lucienne nie była już tak gładka i jędrna, jednak w odcieniu niemalże identycznym co u młodszej dziewczyny.

Długie, gęste włosy Anabelle też były jasne, ale nie w ten zwyczajny, pospolity sposób. Wyglądały tak, jakby spłynęły na nie promienie słońca, lub nawet obydwu słońc, miały barwę złota i czasem odbijały się w nich krwistoczerwone płomienie, nieuchwytne, przepiękne. Patrząc na włosy Lucienne, przerzedzone przez troski dojrzałego wieku, długie i przerażająco cienkie, łamliwe pasma w kolorze słomy, trudno byłoby uwierzyć, że Surrealistyczna Lucienne niegdyś była nazywane Lucienne Złotowłosą, tak jednak było.

Obie kobiety miały piękne twarze, jakby wyrzeźbione przez Bogów, z tym, że w przypadku młodej Anabelle, Bogowie użyli Ciekłej Słodyczy, Nektaru zebranego w podwodnych jaskiniach ciągnących się głęboko pod powierzchnią Świętego Jeziora na Wyspie Wróżek, z kolei materiałem na twarz Lucienne była Martwa Kora zdarta z zakrwawionych pleców Bagiennych Drzewców w trakcie dwunastego roku Świętej Wojny. Owa Martwa Kora była, co prawda, czekoladowa, i niemal równie słodka jak słynny Nektar Wróżek, nie pozbawiona jednak pewnej nutki goryczy.

- Choć do wody, ciociu Lucienne! - zawołała roześmiana Anabelle, kręcąc się i podskakując, wyrzucając ręce na boki i spoglądając w niebo, jakby usiłowała siłą woli rozedrzeć mgłę wpół i sprowadzić słońca z powrotem; serce Lucienne zabiło mocno, gwałtownie, kiedy przez ułamek sekundy ujrzała w jasnoniebieskich oczach Anabelle nagły, niemalże drapieżny błysk.

Te oczy, te bajkowe oczy o barwie wahającej się gdzieś między gładką bielą a burzliwym błękitem, zawsze kojarzyły się Lucienne z niezapominajkami bądź przebiśniegami, zależnie od pory roku, ale w tamtej krótkiej chwili zalśniły tak intensywnie, tak przejmująco, że zakręciło się jej w głowie i zmiękły pod nią kolana. Zadrżała, nieomal się przewróciła, i w nagłym skurczu, wypuściła z lewej dłoni pleciony koszyk, pełen kwiatów i dzikich jagód...

...tęczówki Anabelle wcale nie przypominały kwiatów...

...były odbiciem kamieni szlachetnych...

...szafirów...

...koszyk spadał jakby w zwolnionym tempie, Lucienne obserwowała go kątem oka i wydawało się jej niemal, że powietrze, zupełnie niespodziewanie ostre i naelektryzowane, bardziej przypomina wodę, lub być może budyń, gęsty i lepki, w końcu jednak opadł w gęstą trawę i przewrócił się. Kwiaty rozwiały się na wietrze, wirując i kręcąc się z gracją Anabelle, z kolei jagody poturlały się w dół zbocza, wpadając do strumienia, i tylko nieliczne obijały się o stopy Lucienne.

Kobieta wzdrygnęła się ponownie kiedy głośny, piskliwy okrzyk jej siostrzenicy dotarł wreszcie do jej uszu, przedzierając się przez chybotliwą zasłonę brzęczącej ciszy, i drugi koszyk wyślizgnął się z jej prawej dłoni. On również wypełniony był kwiatami i jagodami, chociaż na szczęście, nie przewrócił się i tylko nieliczne, wielobarwne płatki kwiatów wyleciały zeń, szybując we mgle.

Delikatne dłonie Anabelle objęły gołe ramiona Surrealistycznej Lucienne, i kobieta wzdrygnęła się po raz trzeci, potrząsana gwałtownie przez swoją piękną siostrzenicę... przez dziewczynę, w której miała swoją jedyną córkę, choć owa dziewczyna nie była przecież z jej krwi...

Lucienne zdała sobie nagle sprawę z faktu, że Anabelle najwyraźniej coś do niej mówi. Usta dziewki poruszały się szybko, a w jej oczach lśniły niepewność i strach, ale w uszach Lucienne ponownie szumiała cisza, zagłuszając wszelkie inne odgłosy.

Z pewnością uważa mnie za wariatkę.

Lucienne szybkim ruchem złapała podbródek dziewczyny, i tym razem to Anabelle się wzdrygnęła, ale nie odskoczyła, nie tyle posłuszna, co zbyt ufna, żeby lękać się dotyku ciotki... nawet szalonej ciotki... Lucienne uniosła lekko twarz Anabelle i przez chwilę w skupieniu studiowała jej słodkie, urocze obliczę. Rysy dziewczyny były delikatne, wręcz anielskie. Jej drobny nosek marszczył się lekko, najwyraźniej pod wpływem stresu. Jej policzki, wciąż zarumienione, zwłaszcza teraz tak bardzo kusiły, nęciły do pocałunku, choćby i szybkiego, ledwie muśnięcia warg, żeby przekonać się, czy skóra dziewczyny naprawdę jest tak jędrna i puszysta jak się zdawało. Drobne piersi Anabelle unosiły się i opadały w szybkim, niespokojnym rytmie, jak gdyby małe Cherubinki wygrywały na nich Melodię Nocy, ulubioną kołysankę wszystkich bękartów i Półbogów, pociągając w ustach różowe, przyozdobione gęsią skórką sutki, widoczne pod cienkim materiałem ciemnej, powiewającej na wietrze sukni. Lucienne zawstydziła się nieco, kiedy zapragnęła zapytać Cherubinki o ich fakturę i smak, choć pytanie to zrodziło się w jej głowie wyłącznie z ciekawości, i być może z szaleństwa, ale zaraz przypomniała sobie o najważniejszym...

...o oczach Anabelle...

...z niejakim wahaniem Lucienne przeniosła wzrok na oczy Anabelle, ale na szczęście, tęczówki dziewczyny nie lśniły już jak przedtem i ponownie bardziej przypominały piękne kwiaty, przebiśniegi i niezapominajki, niż szafiry... dopiero kiedy Lucienne zyskała w tej kwestii pewność, na powrót zaczęła normalnie oddychać.

Czy jestem obłąkana?

- Wybacz mi, kochanie... - rzekła w końcu Lucienne, puszczając podbródek siostrzenicy - ...przepraszam, upuściłam twój koszyk, no i wszystko mi się z niego wysypało. Tyle czasu spędziłaś zbierając... możesz wziąć mój kosz, choć oczywiście nie ma tam aż tylu jagód ani kwiatów...

Anabelle uśmiechnęła się psotnie i machnęła ręką.

- To nieważne, ciociu Lucienne - zapewniła - Jutro nazbieram to znowu. Poza tym, nie powinnam była dawać ci mojego koszyka, był mój i to ja powinnam się nim opiekować. Zachowaj swój kosz ciociu i... na pewno wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Jesteś pewna? Nie jest ci zimno? Nie jesteś chora? Choć, wrócimy na dwór i porozmawiamy z Opiekunką Mellean...

Anabelle, dziecko... jest taka wspaniałomyślna, taka cudowna...

- Nie, naprawdę, nie ma powodu zajmować dobrej Pani Mellean. Czuję się...

Lecz zanim Lucienne zdołała dokończyć, ogromny dzwon umieszczony w najwyższej wieży dworu, zabił dwukrotnie. Obie kobiety wzdrygnęły się i spojrzały w tamtym kierunku. Oddaliły się od dworu na dobre kilka kilometrów, ale nawet z tej odległości słyszały poruszenie. Krzyki mężczyzn i rżenie koni, oraz szlochy kobiet.

- Co się dzieję, ciociu Lucienne? - zapytała zdezorientowana Anabelle, kiedy zaraz do pozostałych odgłosów dołączyły też inne dźwięki, bardziej niepokojące. Szczęk broni mieszał się z krzykami donośniejszymi niż wcześniej, nienaturalnie niskimi i brzmiącymi basem oraz grozą.

Dwa uderzenia dzwonu...

...gardło Lucienne zacisnęło się, zawiązało na supeł, serce wyrywało się z piersi...

..czuję się...

Wcześniej, Lucienne zamierzała powiedzieć Anabelle, że czuje się dobrze.

- Anabelle, słodziutka... - zaczęła Lucienne, drżąc z zimna, które nagle wypełniło jej ciało, jej krew mieszała się z lodem, pulsującym w żyłach i rozrywającym tętnice... sięgnęła prawą dłonią do lewego nadgarstka i zaczęła rozdrapywać skórę - ...posłuchaj mnie... - dlaczego głos Lucienne brzmiał tak spokojnie, tak... bezbarwnie? Miała przecież wrażenie, jakby niespodziewanie cała ciemność Pustki zwaliła się jej na głowę - ...łap swój koszyk i uciekaj. Biegnij do lasu. Biegnij i się nie zatrzymuj, nawet na chwilę, choćbyś miała wrażenie, że nogi zaraz ci spłoną. Biegnij, aż dotrzesz do jakiegoś dworu lub miasta. Wtedy, powiedz ludziom, że... że oni wrócili...

...o mój boże, oni naprawę wrócili...

...czuję się...

Wcześniej, Lucienne zamierzała powiedzieć Anabelle, że czuje się dobrze.

...czuję się...

...fatalnie...

...jestem przerażona...

- Ciociu? - teraz, w drżącym głosie Anabelle pobrzmiewało autentyczne przerażenie - Ciociu Lucienne? O czym ty mówisz? Kto wrócił?

- Gallanie... - wargi Lucienne ledwie zdołały uchylić się wystarczająco, żeby mogła wyrzucić z ust to straszne, okropne słowo, od którego smaku drętwiał jej język i serce stawało w gardle - ...uciekaj, Anabelle... - złapała w dłonie twarz siostrzenicy, na której odbijał się lęk i dezorientacja - ...uciekaj, Anabelle! - potrząsnęła młodą dziewczyną i puściła jej twarz, złapała za ramiona, odwróciła i pchnęła w plecy, poniżej barków.

Uciekaj, kochanie. Ratuj się, krew z krwi mojej siostry.

Dziewczyna potknęła się, ale nie upadła. Zawsze potrafiła zachować równowagę. Niestety, zamiast uciekać, odwróciła głowę i spojrzała niepewnie na ciotkę. Wyglądała niczym zbity pies, patrzący na pana nie tyle z nienawiścią, ale z dziwaczną mieszanką ponadczasowej, pierwotnej miłości, odrobiny strachu i przede wszystkim niezrozumienia. Lucienne zrozumiała nagle, że Anabelle naprawdę uważa ją za obłąkaną.

Jest przekonana, że widzę zagrożenie, którego nie ma... słyszy moje słowa, ale wydają się jej niczym więcej jak tylko bełkotem oszalałej kobiety, pozbawionym sensu. Ale...

Ale Gallanie byli realni. Zbyt realni. Zbyt prawdziwi. Tego, jak niczego innego, Lucienne była pewna.

Postąpiła krok do przodu i z całej siły spoliczkowała ukochaną siostrzenicę.

- Uciekaj, głupia! - warknęła Lucienne, obserwując czerwone odbicie swojej dłoni na policzku Anabelle, i pod wpływem szoku, jaki widziała w jej młodych oczach, miała ochotę opaść na ziemię, zawinąć ręce wokół kolan i zamknąć oczy, a potem zasnąć, zasnąć, zasnąć... - Otrząśnij się! - wymierzyła Anabelle drugi policzek - Uciekaj, do cholery! Słuchaj mnie, Anabelle!

Dziewczyna rozchyliła usta i już miała coś powiedzieć, kiedy...

- Twoja wyschnięta ciotka dobrze gada, słodziutka - rozbrzmiał niski, basowy głos, a kiedy Lucienne spojrzała w gęstwinę drzew po drugiej stronie strumienia, ujrzała skrytą w cieniach wysoką, barczystą sylwetkę. Anabelle podskoczyła jak oparzona i natychmiast spojrzała w tamtym kierunku.

Wyszedł z ukrycia nieśpiesznym krokiem, swobodnie, jakby to on był Panem Świata a one Głupimi Gęsiami, które odważyły się zakłócić jego popołudniową drzemkę, kłócąc się i kłapiąc dziobami w pobliżu jego ukrytego w gęstwinie legowiska. Był młody, sądząc z jego twarzy, na której dopiero zaczynała wyrastać broda. Dorośli Gallanie, przynajmniej z pospólstwa, zawsze nosili długie, plecione, ciemne brody. Ale chociaż twarz miał młodą, chłopięcą, i był być może w wieku Anabelle, albo tylko trochę starszy, to już teraz zdobiły ją bruzdy i głębokie blizny zdobyte w śmiertelnych potyczkach, zaś w ciemnoniebieskich oczach błyskały psotne płomyki odbijające się od skrytego głębiej w jego czarnej duszy ogniska, ogniska okrucieństwa.

Był wysoki i barczysty, na ramiona narzucił długą, ciemną jak noc skórę, która ciągnęła się za nim po leśnym poszyciu. Lucienne już nieraz zastanawiała się, skąd Gallanie brali tak ogromne skóry. Wydawało się to nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę, że stojący przed nimi chłopiec miał prawie dwa metry wzrostu, a najpewniej miał jeszcze urosnąć. Poza czarną skórą, miał na sobie cienką kolczugę, przylegającą do ciała, ale osłaniała ona wyłącznie tors, pozostawiając ramiona bez ochrony, oraz krótkie, skórzane spodnie.

Mięśnie miał ogromne, zarówno u rąk jak i nóg, zapewne nie starczyłoby nawet czterech dłoni Lucienne i Anabelle, żeby je objąć. Twarz miał dziką, wykrzywioną drapieżnym grymasem, kiedy uśmiechał się do nich, rozbawiony. Ledwie zauważał Lucienne, większość uwagi przeznaczył młodszej, piękniejszej Anabelle, i starsza kobieta widziała wyraźnie, po tym jak zagryzał grube, spękane wargi, po błysku w jego oczach, zmarszczonych brwiach i nieopanowanych ruchach palców, kiedy gładził drzewce topora za pasem, że młoda dziewczyna wzburzyła jego krew. Lucienne widziała już w przeszłości, choć co prawda zdarzyło się to wiele lat wcześniej, nieopanowaną pasję i płomienne pożądanie Gallanów...

...chłopak, śmiertelnie groźny chłopak, wszedł do strumienia. Chłodna woda obmywała jego brudne, twarde stopy, kiedy szedł ku nim, uśmiechnięty, drwiący, jak drapieżnik rozkoszujący się strachem bezbronnych, unieruchomionych ofiar...

- Kim jesteś? - zawołała Anabelle piskliwym głosem, cofając się o dwa kroki.

- Jakimś twoim dalekim kuzynem zapewne, ptaszynko - odparł chłopak, wychodząc ze strumienia i uśmiechając się paskudnie, oblizując spierzchnięte wargi - Tak bym zgadywał, patrząc na barwę twojej skóry.

Jednym, płynnym ruchem, wyciągnął zza pasa monstrualny topór, tak duży, że jednym ciosem mógłby pozbawić głowy konia, i to w miejscu, w którym szyja zwierzęcia była najszersza. Dopiero na ten widok, Lucienne otrząsnęła się i wyrwała z transu.

Muszę coś zrobić. Muszę ją ochronić.

Krew z krwi mojej siostry.

Córkę...

...moją córkę...

- Uciekaj, Anabelle! - wrzasnęła i skoczyła między siostrzenicę a chłopaka z krwi Gallanów - Uciekaj, głupia, cholera! - złapała za drzewce topora tuż pod zakrzywionym ostrzem i pociągnęła co sił, ale, oczywiście, drobna i już nie młoda, okazała się dużo słabsza od krnąbrnego chłopca, który jedynie uśmiechnął się drwiąco i bez wysiłku wyrwał z jej dłoni topór.

Zamachnął się, i mrugając łobuzersko do Anabelle, sparaliżowanej ze strachu, odrąbał głowę Surrealistycznej Lucienne.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • MKP 8 miesięcy temu
    "Anabelle malowała się w oczach ciotki niczym zesłana z niebios wróżka, stworzenie tak czyste, tak delikatne i piękne, że niemal ulotne, jak gdyby mogła, w ciągu jednego uderzenia serca, zlać się z mgłą i strumieniem, wniknąć w głąb ziemi lub poszybować w niebo, " - bardzo ładne 👍👍

    "Anabelle nie była córką Lucienne, nie była z jej krwi, lecz z krwi dawno zmarłej starszej siostry Lucienne. Mimo to Lucienne," - dwie sprawy: wiemy, że nie była córką, bo było powiedziane że to jej ciotka i jednak za dużo tu nagromadzenie Lucienne. Może ostatnie wymienić na ciotka?

    "Skóra Lucienne nie była tak już tak gładka" - pierwsze tak do utylizacji😉

    "Wyglądały tak, jakby spłynęły na nie promienie słońca, lub nawet obydwu słońc, " - bardzo zręczne przemycenie informacji o świecie, tak to się powinno robić 👏

    "Anabelle, kręcąc się i podskakując, wyrzucając ręce na boki i spoglądając w niebo, jakby usiłując siłą" - dużo imiesłowów w jednym miejscu rzadko brzmi dobrze; zamieniłbym usiłując na "jakby usiłowała siłą.."

    Muszę przyznać, że dobre - połknąlem to oczami👍👍😎😎
  • LoveYa 8 miesięcy temu
    Bardzo dziękuję!

    "wiemy, że nie była córką, bo było powiedziane że to jej ciotka" - narrator niby jest tu trzecioosobowy ale jednak sięga trochę do perspektywy Lucienne - stąd na przykład nagromadzenie cudacznych, surrealistycznych porównań, jako że w taki właśnie sposób Lucienne postrzega otaczający ją świat. W każdym razie, z pewnych powodów, tak żeby za dużo nie spojlerować, Lucienne ma obsesję na punkcie pochodzenia Anabelle, stąd w narracji wielokrotnie pojawiają się nawiązania do ich pokrewieństwa.

    Błędy i powtórzenia oczywiście poprawię, w każdym razie bardzo mi miło, że ci się podobało.
  • MKP 8 miesięcy temu
    LoveYa OK, to było na początku i jeszcze w pełni nie złapałem stylu tekstu:) Niemniej jednak tekst jest dobry.
  • Vespera 8 miesięcy temu
    Bardzo ładnie napisane, tylko nie wiem, czy dla mnie nie nazbyt surrealistyczne. Się okaże w następnych częściach.
  • LoveYa 8 miesięcy temu
    Dziękuję! Czekam na twoją opinię odnośnie kolejnych części, kiedy już je wstawię

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania