Walka z ukrytym magiem

Krótki wstęp

Kilkuosobowa grupa ucieka z więzienia i jest ścigana przez potężnego maga Walorego, który jest bardzo pewny siebie i bawi się uciekinierami.

Uciekinierzy to: młody wojownik Henryk Korba, jego dobra znajoma, ale dawno niewidziana czarodziejka Cecylia, nowo poznany czarodziej Sambor, który wcześniej ich zdradził, ale Henryk mu wybaczył i zabrał ze sobą, Staś - uwolniony przez Henryka więzień, który jest trochę szalony (twierdzi, że w więzieniu czekał na uwolnienie przez Henryka).

...

Szybko dotarli do pobliskiego lasu i dopiero tam przystanęli na chwilę, łapiąc z trudem oddech.

– Co ty tu robisz, Cecylio? – zapytał Henryk. – Miałaś być już na ziemiach Krasów.

– O to samo chciałam ciebie zapytać. Mówiłam ci, że nie możesz poruszać się po ich ziemiach.

– I miałem pozwolić im cię zabić?

– Ja bym sobie poradziła. Ty za to zginiesz, jak tu dłużej pozostaniesz.

– Właśnie widziałem, jak sobie radziłaś.

– A wy tak macie zamiar cały czas się kłócić? – wtrącił Sambor, mając dość ich wymiany zdań.

– A on co tu robi? – zapytała Henryka, wskazując na Sambora. – Przecież to jest zdrajca.

– Zrobił, co musiał. Zapomnijmy o tym.

Czarodziejka jednak ani myślała mu wybaczać. Odwróciła się ostentacyjnie, nie chcąc już z żadnym z nich mówić, a wtedy odezwał się Staś, nerwowo spoglądając na każdego ze swoich kompanów.

– Trochę tu ciemno, co nie?

– Jeśli boisz się ciemności, zawróć – odpowiedział mu Sambor, wciąż nie mogąc się pogodzić z jego obecnością.

– Nie, nie o to chodzi. Tu jest naprawdę ciemno. Spójrzcie w górę. Ani gwiazd, ani księżyca nie widać.

Wszyscy unieśli głowy i dopiero teraz dostrzegli gęstą plątaninę gałęzi nad ich głowami, a co gorsza, przybliżały się one do siebie, oplatając się wzajemnie.

– Już tu są – rzekł drżącym głosem Sambor.

– Biegnijmy dalej – ponagliła ich czarodziejka i rozświetlając im okolicę małym, magicznym woreczkiem, ruszyła jako pierwsza.

Światło jednak było skromne i trudno było się nie przewrócić, a co dopiero biec ze wszystkich sił. Las utrudniał im to zadanie jak tylko potrafił, ale nie mogli się zatrzymać. Każdy z nich ranił sobie stopy, ręce czy twarz o niewidoczne przeszkody, ukryte przed nimi w ciemności. Ktoś się przewrócił, kto inny przeklinał wystający korzeń z ziemi. Nikt jednak nie myślał o zaprzestaniu ucieczki.

Biegli nieustannie naprzód póki sił im nie brakowało, aż w końcu Staś przewrócił się tak nieszczęśliwie, że skręcił sobie stopę.

– Stójcie, błagam! Ja już dalej nie mogę! – wołał ich błagalnym głosem.

Zatrzymali się, będąc już kilkadziesiąt metrów dalej i dopiero teraz spostrzegli jak daleko pozostał za nimi ich ostatni kompan.

– Zostawmy go. On jest nam do niczego niepotrzebny – nalegał Sambor.

– A ty niby jesteś? – od razu zareagowała Cecylia.

– Wrócę po niego, a wy uciekajcie dalej – rzekł Henryk, od razu zawracając.

– Sam nie dasz rady go ponieść – odpowiedziała mu Cecylia. – Idziemy wszyscy.

– Oszaleliście? Oni nas dościgną.

– Pamiętaj, że to są tylko ludzie – uspokajał go Henryk.

– Nie, to są Borgowie – odpowiedział mu Sambor, ale widząc, że zawrócili, walczył sam ze sobą, długo gasząc w sobie chęć samotnej ucieczki, aż w końcu ruszył za nimi, mówiąc:

– Przez niego zginiemy.

– Wybawcy! Wróciliście po mnie! Jesteście kochani! Nigdy wam tego nie zapomnę! -- krzyczał przeszczęśliwy Staś.

– Długo i tak nie pożyjemy – skomentował jego słowa Sambor i razem z Henrykiem podnieśli go, by wspólnie pomóc mu iść dalej.

Cecylia wypiła odrobinę swojego eliksiru i próbowała wypatrzyć pościg.

– Widzisz coś? – zapytał ją od razu Henryk.

– Jeszcze nie.

Teraz wolno przemieszczając się po lesie, wciąż parli naprzód, próbując jak najszybciej dojść do końca lasu. Udało im się jeszcze spory kawał drogi pokonać, gdy Cecylia przestraszonym głosem, oznajmiła:

– Biegną do nas mroczne wilki.

– Ile ich jest? – zapytał Henryk.

– Widzę kilka, ale może być więcej.

– Już po nas – odezwał się Sambor.

– Widzisz ich maga?

– Nie. Jeszcze nie.

– Co kombinujesz? – zapytał go Sambor.

– Pokonując maga, zniszczę jego czar.

– Najpierw musisz do niego dojść. Wątpię, by Walory biegł za nami. On nie musi się spieszyć.

– Co to znaczy? – zapytał ich Staś.

– To, że szybciej wilki nas rozszarpią niż on dopadnie ich pana – odpowiedział mu Sambor, pokazując na młodego wojownika.

– To niedobrze.

Czarodziej aż zacisnął zęby ze złości, słysząc to słowa w ustach mężczyzny, przez którego się w tej sytuacji znaleźli.

– Nie uciekniemy im – odezwała się Cecylia. – Musimy walczyć.

– Z mrocznymi wilkami? – od razu zareagował Sambor. – Jak? Gołymi rękami?

– Ja bym wam chętnie pomógł, ale sami rozumiecie – dodał Staś z trudem siadając na przełamanej gałęzi jednego z drzew.

– Zamilcz już lepiej – uciszył go wściekły na niego Sambor.

– Chyba, że dacie mi jakiś miecz. Pomacham nim trochę.

– Mówiłem, zamilcz człowieku!

Cecylia spojrzała w górę, gdzie wciąż łączyły się ze sobą gęste konary drzew, by zasłonić dla nich wszelkie światło. Wyciągnęła kolejny woreczek i wypowiadając kilka słów, sprawiła, że i on zaświecił się jasnym światłem.

– Trzymaj go przed sobą – powiedziała, podając go Samborowi.

Sama zaś wyciągnęła zza pasa sztylet i dołączyła do Henryka, który z mieczem w ręce, czekał na pojawienie się pierwszych przeciwników. Sambor nie mogąc stać obojętny, podniósł z ziemi grubszą gałąź i stanął tuż obok Stasia. Choć nie liczył na przeżycie, to twarda i gruba gałąź dodawała mu to chociaż odrobinę odwagi.

Wokół nich zapanowała zupełna cisza i tylko magiczne woreczki umożliwiały im widok w promieniu kilku najbliższych metrów. Cała trójka wpatrywała się przed siebie, wyczekując nadchodzącej śmierci. Przez dłuższą chwilę w całym lesie zapanowała tak martwa cisza, że nawet najmniejszego szelestu nie było słyszeć. Nawet ich oddechy, jakby dostosowały się do tej ciszy i zatrzymały się, oczekując tego, co ma się zaraz wydarzyć. Każdy skupiony patrzył przed siebie, w złowieszczą ciemność, aż w końcu doszły do ich uszu zbliżające się z ogromną prędkością liczne warczenie, charczenie i łamiące się pod łapami małe gałęzie i liście. Dzięki mocy widzenia w ciemności, szybko zbliżały się do swoich ofiar.

Już po chwili pierwszy z nich wypadł zza drzewa, rzucając się na Henryka. Ten gotowy na jego atak, szybkim i celnym cięciem, położył go na ziemię, ale zaraz pojawiły się obok niego kolejne. Drugi padł martwy. Trzeci już sprawił, że Henryk musiał odskoczyć w bok, by jego zęby nie wbiły się w jego odsłoniętą rękę. Kolejne dwa przebiegły obok niego i doskoczyły do Cecylii. Ta raniła jednego z nich, ale przed drugim z ledwością się uchroniła, kopiąc go i odskakując na bok. Kolejne trzy wybiegły z ciemności i rzuciły się na Sambora. Czarodziej wymachując gałęzią trafił jednego, a drugiego odstraszył na tyle, że powstrzymał się on od ataku. Henryk trafił mieczem kolejnego i zerknął na Cecylię, która krzyknęła, przewrócona przez wściekłego wilka. Ruszył do niej z pomocą, ale wtedy rzucił się na niego inny mroczny wilk, przewracając go na ziemię. Henryk pozbawiony miecza, bronił się jak mógł przed jego kłami i pazurami, gdy nagle przeleciała z ogromną prędkością tuż obok jego głowy strzała. Wbiła się idealnie między oczy jego przeciwnika i wilk padł martwy. Korba podniósł głowę, by zerknąć skąd padła strzała i wtedy dostrzegł wybiegających z ciemności przyjaciół. Mateusz posłał kolejną strzałę, Michał siekał swoim długim mieczem dwa kolejne wilki, a Karol doskoczył do Cecylii, ratując ją przed kolejnymi atakami czworonożnych napastników. Sambor widząc nadchodzące wsparcie, odetchnął z ulgą i uderzył swojego przeciwnika w pysk. Ten jednak ani myślał odpuszczać. Otrząsnął się po uderzeniu i jeszcze raz zaatakował, ale wtedy Michał rozpłatał go wpół. Kolejne mroczne wilki padały od strzałów Mateusza i stali Henryka oraz Karola. Walka szybko dobiegała końca i już po kilku chwilach nie ostał się ani jeden z przeciwników.

– W samą porę przybyliśmy – oznajmił zadowolony z siebie Mateusz.

– W rzeczy samej – przyznał Henryk, ciężko dysząc, po udanej walce.

– A ten tu co robi? – zapytał Michał, nie ukrywając swojego rozgoryczenia obecnością Sambora.

– Henryk go zabrał ze sobą – odpowiedziała mu Cecylia, podkreślając wyraźnie tonem głosu, brak zrozumienia dla jego decyzji.

– Oszalałeś? – zapytał Mateusz.

– Nie mamy czasu teraz na tłumaczenia. To były wilki nasłane przez Walorego. Pewnie za niedługo tu będzie.

– Ja go jeszcze nie widzę – odpowiedział mu Mateusz, spoglądając w dal, w zupełną ciemność, po czym odwrócił się do Cecylii i dodał: – Dzięki za twój napój magiczny. On daje niebiańską moc. Czujemy się, jakbyśmy byli bogami.

– Masz go więcej? – od razu wtrącił Mateusz.

– Już nie.

– Z taką mocą, nie mamy sobie równych – wciąż nie mógł się nadziwić Mateusz. – Henryku, uwierzysz w to, że od granicy wciąż biegliśmy i nawet się nie zmęczyliśmy? Nawet nie pytaj, z jak daleka was dostrzegliśmy.

– To możecie mnie ponieść – odezwał się nagle pełen entuzjazmu Staś. – Nie będę nas spowalniał.

– A ty, to kto? – zapytał Michał swoim twardym głosem.

– Uciekam z nimi. Tylko skręciłem sobie stopę i póki co, nie mogę iść. Sami rozumiecie. Taki pech, ale na kogoś musiało paść.

Obaj popatrzyli na Henryka, żądając słów tłumaczenia, ale ten tylko wzruszył ramionami i odparł:

– W sumie ma rację. Moglibyście mu pomóc.

– A co my? Jacyś tragarze? – dodał Mateusz podenerwowany.

Wszyscy spojrzeli na Henryka, skupiając na nim swoją złość, a w tym czasie Sambor podniósł z ziemi gałąź, którą się bronił przed wilkami i zdzielił nią szalonego więźnia w głowę.

– Co ty robisz?! – od razu zareagowała Cecylia, na co czarodziej zareagował agresją skierowaną w jej stronę.

Uniósł gałąź i zaczął zbliżać się w jej stronę. Wtedy doskoczył do niego Henryk i rękojeścią miecza uderzył go w głowę, tak że drugi z ich grupy, padł na ziemię nieprzytomny.

– Po coś go w ogóle brał? – zapytał Henryka z zarzutem Mateusz.

– Nie wiem, co mu się stało.

– Michał! Odłóż miecz! – krzyknął nagle Karol, podnosząc swój miecz.

Wszyscy spojrzeli na wielkiego wojownika, który skoncentrował się na Karolu, przygotowując się do ataku.

– Michał, co ci jest? – zapytał zaskoczony i przestraszony Mateusz.

– On nie jest sobą – odpowiedziała Cecylia i natychmiast zaczęła się rozglądać wokół. -- Walory musi tu być.

– Szukajcie maga, ja go powstrzymam – zawołał do nich Karol i przygotował się do walki z wielkim przyjacielem, który szedł zdecydowanym krokiem na niego.

– Ja mu pomogę, tylko się pospieszcie – dodał Mateusz, gotowy do pomocy swojemu najstarszemu przyjacielowi.

Nagle ziemia pod stopami Cecylii zamieniła się w błoto i zaczęła wciągać jej nogi. Henryk widząc to, doskoczył do niej, chcąc ją ratować, ale w momencie znów powróciła ona do swojej twardej struktury, unieruchamiając nogi czarodziejki na wysokości kolan.

– Szukaj go! Szybko! – krzyknęła do niego Cecylia i rzuciła mu świecący woreczek, po czym zaczęła się odkopywać.

Henryk nie chciał jej zostawiać samej, ale wiedział, że musi znaleźć ukrywającego się maga. Ruszył czym prędzej do przodu, rozglądając się we wszystkie strony.

Michał tymczasem atakował swoich dwóch przyjaciół, pełną swoją mocą, koncentrując się głównie na Karolu. Ten blokował jego ataki, próbując go powstrzymać, ale za każdym razem siła o wiele młodszego wojownika, sprawiała, że jego miecz wędrował ku ziemi, a on sam odskakiwał na kilka kroków. Wtedy dołączał do walki Mateusz, nie chcąc pozwolić by jego przyjaciele pozabijali się nawzajem.

Korba coraz bardziej zdenerwowany, przeszukiwał las, przeskakując między drzewami. Obiegł już całe miejsce, w którym znajdowali się jego przyjaciele, ale wciąż bez rezultatu. W końcu postanowił pobiec w kierunku, z którego przybiegły do nich wilki. Nie przestawał się rozglądać we wszystkie strony, ale czarodzieja wciąż nigdzie nie widział. Całkowita ciemność panując w lesie, skutecznie mu to utrudniała. Skręcał w różne strony, przeskakiwał między gęściej porośniętymi miejscami, ale wciąż bez efektu. Już myślał o powrocie do swoich przyjaciół i powstrzymaniu osobiście Michała przed rozpłataniem ich towarzyszy, gdy przystanął w miejscu i spojrzał pod nogi. Czuł lekkie drżenie ziemi pod nimi i już myślał, że spotka go to samo, co Cecylię. Szybko odskoczył na bok, próbując się wyratować przed wciągającym jego stopy błotem, ale ku jego zdziwieniu, nic takiego się nie wydarzyło. Po chwili spostrzegł podnoszącą się z ziemi gałąź, która w momencie została pozbawiona pomniejszych gałązek, a jej koniec ustrugał się w ostry czubek, gotowy do ataku. Żałował, że nie miał przy sobie tarczy. Przybrał pozycję obronną, czekając na to, aż ruszy ona w jego stronę. Gałąź zawisła w powietrzu i poruszała się w różne strony, jakby go nie widziała, aż w końcu ruszyła w jego kierunku. Henryk schylił się, a ona z całą siłą wbiła się w pień drzewa za jego plecami. Uśmiechnął się sam do siebie i podniósł głowę, wiedząc już, że mag musi być niedaleko. Dzięki magicznemu proszkowi stał się niewrażliwy na jego czary, przez to musiał to wykorzystać teraz. Podniósł miecz w górę i idąc przed siebie, rozglądał się we wszystkie strony, wywołując czarodzieja po imieniu. Liczył na to, że wyłoni się on zza któregoś z drzew i zaatakuje go raz jeszcze. Wyzywał i przeklinał jego imię. Prowokował go jak tylko potrafił, ale Walory ani myślał się ujawniać.

– On musi używać tarczy magicznej – oznajmiła mu zdyszana Cecylia, która zdołała się uwolnić i przybiec do niego.

– Jak tam Michał?

– Długo już tak nie wytrzymają.

– Podpal las – rzekł zdecydowanym tonem.

– Co? Nie wolno nam...

– To jedyny sposób. On tu gdzieś jest. Zrób to, proszę.

Czarodziejka zawahała się. Nerwowo spoglądała na pobliskie drzewa i zarośla, chcąc znaleźć inny sposób, ale wiedziała, że nie mają za wiele czasu. Zamknęła oczy i wypowiedziała słowa, po których w jej rękach zaczęła się tworzyć magiczna, ognista kula. Z początku była ona wielkości śliwki, ale już po chwili zwiększyła się do rozmiarów zaciśniętej dłoni, aż w końcu urosła jeszcze dwukrotnie. Henryk skierował dłoń na większe zarośla po ich lewej stronie i czarodziejka wypuściła magiczną kulę w jej kierunku. Ogień natychmiast zajął je i szybko rozrastał się, przerzucając się na pobliskie, mniejsze gęste krzaki.

– Zrób jeszcze jedną.

Cecylia ponownie zamknęła oczy i skupiła się na wytworzeniu czaru. Wtedy Henryk dostrzegł podnoszącą się z ziemi gałąź. Walory szybko oskubał ją w identyczny sposób jak swój pierwszy pocisk i nie czekając na kolejną kulę ognia, skierował ją w czarodziejkę. Korba tylko na to czekał. Stanął jej na drodze i szybkim ruchem miecza wybił ją z tor lotu. Później wskazał kolejne miejsce, gdzie mógł ukrywać się czarodziej. Kula ognia natychmiast uderzyła we wskazane miejsce, a Henryk znów krzyknął:

– Jeszcze jedna!

Cecylia ze strachem spojrzała na ogień ogarniający las wokół nich. Nie chciała niszczyć przyrody, którą tak ceniła, ale Korba ponowił swoje polecenie jeszcze głośniej i bardziej stanowczo. Nie mieli wyboru, musiała się na to zgodzić. Znów zaczęła tworzyć niszczycielski czar, gdy Henryk usłyszał ułamującą się grubą gałąź w górze. Tym razem była ona o wiele większa. Zawisła w powietrzu i na jego oczach zaczęła się łamać na kilka pomniejszych. Wojownik z coraz większym strachem tylko przyglądał się jak ich wrogi mag tworzy na jego oczach tym razem kilkanaście śmiercionośnych pocisków, które zaraz skieruje w jego czarodziejkę. Musiał działać i to szybko.

– Rzuć tam! – krzyknął do Cecylii, wskazując zupełnie odkrytą przestrzeń po prawej stronie.

Czarodziejka nie była jeszcze gotowa i zaskoczona spojrzała na niego, chcąc zaprotestować. Henryk jednak spoglądał na zwisające w powietrzu gałęzie przeradzające się w ostrza. Gdy tylko wskazał jej kierunek, wszystkie przestały się przekształcać na chwilę. To był dowód, na który właśnie wojownik czekał. Szybko jednak mag zapanował nad swoimi nerwami i przyspieszył tworzenie swoich pocisków.

– Rzucaj! Już! – ponaglił ja.

– Nie mogę jeszcze! – krzyknęła zdenerwowana.

Wojownik nie mógł dłużej czekać. Zaczął biec z mieczem w ręce w kierunku, który jej wskazał. Przestraszony Walory zrozumiał wtedy, że został wykryty. Przestał tworzyć pociski, opuścił magiczną tarczę i stanął na wprost szarżującego przeciwnika. Miał zaledwie chwilę, którą postanowił wykorzystać na wytworzenie śmiercionośnego czaru. Zebrał całą moc, która mu jeszcze została. I już po krótkiej chwili wokół niego pojawiła się czarna łuna, która zaczęła opływać jego ciało. Szybko przybrała kształt piekielnego węża z olbrzymią paszczą i gdy tylko wojownik znalazł się zaledwie kilka kroków od maga, posłał węża w jego stronę. Z otwartą paszczą pełną kłów rzucił się na nadbiegającego wojownika. Henryk nie mógł się zatrzymać. Nacierał z mieczem w górze i gdy już się wydawało, że najpotężniejszy, ostateczny czar maga wbije się w pierś Henryka niszcząc go od środka, ten przepłynął przez niego i wbił się w drzewo tuż za nim. Walory przerażony i zaskoczony nieudanym atakiem tylko patrzył na wbijający się w jego ciało miecz Henryka.

Nie wiadomo, czy bardziej był zaskoczony swoją śmiercią, czy całkowitą niewrażliwością wojownika na jego magię. Czuł jak ulatuje z niego życie. Wbił jeszcze wzrok pełen nienawiści w swojego mordercę, aż w końcu padł na ziemię martwy. Jego ciało od razu zaczęło się kurczyć, wysychać, aż w końcu zamieniło się w proch i spłonęło na oczach wojownika.

– Jak ty to zrobiłeś? – zapytała go Cecylia, zaskoczona tak samo, jak i Walory całą sytuacją.

– O czym mówisz?

– Jak to przeżyłeś? – dodała i pokazała na drzewo tuż za Henrykiem.

To w nie właśnie trafił ostatni czar wypuszczony z rąk Walorego. Potężny dąb, który wcześniej był okazem zdrowia, szybko przekształcił się w spróchniałe i pozbawione życia drzewo. Spaliły się na nim wszystkie liście, gałęzie wyschły, a sam potężny pień poczerniał tak bardzo, że wydawało się, jakby miał zaraz rozpaść się na tysiąc kawałków.

Fragment z książki pt.: „Królewski szpieg: Najazd Borgów”

 

Jeśli widzisz jakieś błędy albo masz jakieś rady, to pisz śmiało. Przyjmuję tylko konstruktywną krytykę :)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania