Wątpliwe zrozumienie
Na asfaltówce wiodącej ze Slough do Etonu leży wiewiórka. Jest piękna i naturalna jak uosobienie samej natury. Czarne oczka połyskują w świetle brzasku i zdaje się do mnie przelotnie uśmiechać, choć nie porusza się wcale. Ot, martwa ruda kitka. Pewnie potrącił ją jeden z tych kierowców ciągnących bladym świtem do roboty na szóstą albo siódmą. Żal futrzaka, choć cóż mogę zrobić ja, liść na wietrze, który sam też przeminie, i to wkrótce. Litości struna się we mnie budzi i rezonuje niczym dusza włoskich skrzypiec. I nagle pojawia się hałas w pobliskich chaszczach. Oho, to wiewiórka, ale inna, nie ta przejechana. Na mój widok zrywa się i biegnie, stara się czmychnąć czym prędzej do zagajnika. Wygląda to tak, jakbym wyrwał ją z głębokiej wiewiórczej zadumy. Czyżby matka ofiary? A może partner? Przez cały czas na nią czekał i się nie doczekał. Stał tuż przy krańcu jezdni, ryzykował życiem, a wszystko to na próżno. Miał już pewno na końcu języka wiewiórcze zawołanie: „gdzie jesteś, kochanie”. Durne, głupiutkie, bezmózgie stworzonko nie rozumie umierania. Nie to co ja. Człowiekiem będąc, kumam to w zupełności. A może nie?! No cóż! Za parę lat na pewno zrozumiem, wszyscy zrozumiemy prędzej czy późnej.
Komentarze (8)
Cały czas ''jesteśmy wiewiórkami chodzącymi na jezdni''
Aż w końcu ''mokra plama'' → przechodzi na drugą stronę tajemnicy
Tak mnie jakoś... no... →Pozdrawiam:)→5
Na asfaltówce wiodącej ze Slough do Etonu leży sobie wiewiórka. Jest piękna i tak naturalna jak uosobienie samej natury. Czarne oczka połyskują w świetle brzasku i zdaje się nawet do mnie uśmiechać, choć w rzeczywistości wygląda na martwą. Jest martwa. Ot, mała ruda kita. Pewnie potrącił ją jeden z tych kierowców ciągnących bladym świtem do roboty na szóstą albo siódmą, kto wie. Ech, żal futrzaka, choć przecież co mogę zrobić ja, liść na wietrze, który sam też przeminie, i to wkrótce. Litości struna się we mnie budzi i rezonuje niczym dusza włoskich skrzypiec. I nagle pojawia się hałas – gdzieś tam, coś jakby w pobliskich chaszczach tajemniczego. Oho, wiewiórka, ale inna, nie ta przejechana. Na mój widok zrywa się i biegnie, stara się czmychnąć czym prędzej w zarośla. Wygląda to tak, jakbym wyrwał ją z głębokiej zadumy. Czyżby matka ofiary? A może partner? Przez cały czas na nią czekał i się nie doczekał. Stał na poboczu, ryzykował życiem, a wszystko na próżno. Miał już pewnie na końcu języka wiewiórcze zawołanie: „gdzie jesteś, kochanie”.
I tak zastanawiając się nad całym tym zajściem, wsiadłem w wehikuł i odleciałem w siną dal kosmiczną, ziemskie sprawy pozostawiając mieszkańcom Ziemi. Durne, głupiutkie, bezmózgie stworzonko nie rozumie umierania. Nie to co ja, istota rozumna, wyjątkowa, człowiek z przyszłości, gwiezdny podróżnik. Człowiekiem będąc, kumam to w całej rozciągłości. (Ale czy aby na pewno? Niektóre sprawy jednak nigdy się nie zmienią). Za parę lat, czekając na Sąd Ostateczny, zrozumiem. Wszyscy zrozumiemy prędzej czy późnej istotę rzeczy.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania