"Wędrówka dusz"-Tom IV-Rozdział XXV- Awans, wewnętrzne rozterki

Każdej nocy, Kratos budził się zlany potem, co sen te same lustra, w których zamiast jego odbicia, była Sara i które rozbijały się na tysiące ostrych kawałków, lecących w jego stronę. Widać po nim, że miał już tego dość. Nawet jego partnerka z patrolu radziła mu iść do psychologa. Nikogo bardziej nie cierpiał niż konowałów. Od wieków miał z nimi problemy, pijawki, upuszczanie krwi, dziwne specyfiki, zaklęcia czego on już nie przerabiał, a już ogromnie nie lubił psychologów i psychiatrów, którzy bawią się ludzkimi umysłami, jak sam to określał. Nie zamierzał nigdy pójść do nich po poradę. Snuł się, więc od pracy do domu całkowicie nie wyspany, pozbawiony energii. Dorian spojrzał znad swojej książki i nie wytrzymał:

– Wiem, co sądzisz o medycynie, ale twój wygląd diabła, by przeraził.

– Nie zamierzam żalić się jakiemuś cymbaliście, a ten będzie wróżył niczym z fusów, losując diagnozę.

– Przecież tak nie jest, są wyuczeni, mają pojęcie o problemach, dotyczących naszej psychiki.

– Baju, baju... Gadaj zdrów, ja i tak wiem swoje.

– Co ty na to, wierzący doktorek od głowy?

– Hm?

– Mam znajomego, który trudni się właśnie przypadkami, podobnej natury, co twojej i w przeciwieństwie do innych jemu podobnych, ma u siebie krzyż w gabinecie i chodzi codziennie do kościoła. Skoro nie zaufasz ateiście, to zaufaj wierzącemu, który jest pomiędzy ani nie jest ateistycznym doktorkiem, ani też księdzem. Co ci szkodzi spróbować?

– Raz kozie śmierć, prędzej ten koszmar mnie wykończy, niż uwolnię się od klątwy – Wziął namiary od współlokatora, w pracy miał zaległe dwa dni urlopu, które teraz wykorzystał. Wsiadł do tramwaju, po dziesięciu minutach był na miejscu. Na gabinecie pisało:

Doktor Zygmunt Fryc, specjalista od schorzeń natury niedotykalnej. Razem z duchem świętym, postaramy ci się pomóc. Nastawiony niezbyt optymistycznie, zapukał. Usłyszał:

– Proszę wejść. Witam szanownego pana, w czym mogę pomóc?

– Chodzi mi... Kurcze ciężko wejść i tak po prostu komuś obcemu opowiedzieć, co mnie trapi.

– Ależ to normalne, proszę pana. Szczególnie dla osób ostrożnych i bojących się o siebie. Jednak zapewniam, że jestem tu dla pana i nie owijam w bawełnę, że biorę 50 zł za pogawędkę, nie ważne, ile będzie trwała.

– I pan z tego wyżyje?

– Aż tak dobrze nie jest, wykładam na pewnym uniwersytecie i tę pracę traktuję jak hobby, któremu oddaje się całym sercem. Nie mogę wprawdzie przekonać pana o mojej dyskrecji, jedynie mogę powiedzieć, że słucha pana, tylko ja i te potężnym gość u góry.

– Czyli to o duchu świętym, to nie sprytny trik marketingowy?

– Nic z tych rzeczy, po prosty nie ukrywam, że istnieje ktoś znacznie silniejszy i mądrzejszy od nas, który się nami opiekuje. Czyżby to pana odrzucało?

– Nie, nie, tylko trochę to zaskakujące, przeważnie ludzie nauki, tacy jak pan doktor, są po przeciwnej stronie niż duchowni.

– Drogi panie...? – Doktor skierował pytający wzrok na swojego gościa.

– Kratosie

– Więc Kratosie, ja uważam, że ignorancją jest oddzielenie nauki od Boga. Różnicą między mną a innymi, jak to się wyraziłeś przed chwilą, jest taka, iż ja we wszystkim widzę rękę Bożą i niczego, co człowiek mówi, nie traktuję w stu procentach jako fakty. Nawet jeśli zaczyna się to w ten sposób: amerykańscy naukowcy... Bla bla... Takie oświadczenia dziele na te możliwe lub niemożliwe. Na tym święcie można być tylko jednego pewien, że każdy się rodzi i każdy umiera. Pseudo rewelację typu więcej niż dwie płcie, małżeństwa mężczyzny z mężczyzną, taki związek mogę zaakceptować w końcu serce nie sługa, ale małżeństwem tego nie nazwę. W końcu owocem tego jest dziecko, nie produktem, które można adoptować, ale owocem. Przepraszam bardzo, współczuję sierotom lub porzuconym i nigdy nie śmiałbym je obrazić, bardzo dobrze, że pary niemogące mieć dzieci z powodu zdrowotnych, obdarzają je miłością, adoptując nie swoje... To najszczęśliwszy moment dla nich, jeśli oczywiście ci nowi rodzice nie okażą się potworami, ale to już inna sprawa. Wracając jednak do tematu, takie pseudonaukowy bełkot, uważam za przejaw głupoty dzisiejszego człowieka, który poczuł za dużo wolności, uderzyła mu do głowy... Ale to tylko wyłącznie moje zdanie. Przepraszam, to ja miałem słuchać, a nie odwrotnie. Wiec co pana trapi? – Po chwili milczenia, wreszcie opowiedział mu o swoich koszmarach. Psycholog splótł dłonie na biurku i rzucił:

– Sprzeczność.

– Przepraszam?

– Chodziło mi o to, co ty Kratosie przeżywasz w teraz w środku. Twoje myśli oddziaływają na twoją podświadomość. A te przekształciła je w sny, pokazująca prawdę o tobie. Jak wiemy, lustro ma odbijać nasz wizerunek, u ciebie w koszmarze, pokazuję wnętrze twojej duszy, czego lub kogo ona właściwie pragnie... I dlatego widzisz tam dziewczynę, ale jednocześnie masz do niej jakiś wielki żal i stąd niszczenie luster, które może też sugerować jak najszybsze zapomnienie o niej... Pragnienie duszy i wielki żal duszy, oba sprzeczne ze sobą, oddziałują na ciebie katastrofalnie, stąd te ostre jak brzytwa kawałki szkła, pędzące w twoją stronę, powodujące liczne rany. Symbol ranienia siebie i zmierzanie do powolnej destrukcji... Mam dla ciebie dwie wiadomości, standardowe, złą i dobrą... Dobra jest taka, że nie jesteś ciężko chory, zła, że nie pomogą na to żadne tabletki. Sam musisz poradzić sobie z tym problemem i opowiedzieć się, po któreś ze stron. Albo nienawidzisz i zapominasz, albo przebaczasz i kochasz. Jeśli nie wybierzesz, nadal będziesz miał koszmary. Możesz oczywiście spróbować u innego specjalisty, jak to robią inni. Da ci może jakieś tabletki, wynik będzie tylko jeden, całe swoje życie będziesz uzależniony od tych piguł, a mózg nigdy nie będzie trzeźwo myślał... To wszystko, co mogę zrobić dla ciebie.

– Przynajmniej nie zaszkodził pan... Tyle dobrego, w końcu pierwsza zasada lekarzy, to nie szkodzić.

– Otóż to, otóż to... Powodzenia Kratosie.

– Przyda mi się, oj przyda... – Zamyślony wsiadł do tramwaju, kompletnie nie wiedział co robić. Diagnoza doktorka była poprawna, czuł to... Opowiedzieć się po którejś ze stron, proste w teorii, prawie niemożliwe w praktyce. Kochał całym sercem Sarę, ale nie mógł się zmusić, by w razie spotkania przytulić ją czy pocałować.

Jedynym plusem wizyty, było niebudzenie się w nocy. Koszmary zostały, ale nie powodowały wcześniejszych efektów. Po urlopie wrócił na patrol, Róża spytała:

– I co wypocząłeś?

– Jako tako, a jak tam partner zastępczy?

– Burak, typowy urzędas, a nie policjant, zanim coś zrobi, musi przewertować w swojej książce, czy może tak zrobić... A słyszałeś, że ma do nas dołączyć nowa stażystka? A i gratuluję awansu panie komisarzu.

– Co jak, gdzie...

– Nie było się na odprawie, to się nic nie wie co? Mają mało ludzi, więc wzięli się za awanse, pewnie twoje miejsce dostałby pan urzędas, ale on nie nadaję się do pracy w terenie. Ponoć nawet komendant w raporcie cię wychwalał za sumienność i pracowitość...

– Z nudy, brałem dodatkowe dyżury i wypełniałem kwity.

– Trafiło się ślepej kurze ziarno... – Ich dyskusje przerwał dyżurny;

– Zero-zero do czterdziestki piątki.

– Czterdziestka piątka zgłasza się.

– Jesteście blisko bazy?

– Zgadza się.

– To podjedźcie, komendant chce coś od ciebie, a dla twojej partnerki już szykuję się jej ulubiony nowy partner, na pocieszenie przekazuję ci polecenie komendanta, że dowódcą patrolu jesteś ty, Róża... Zero-zero bez odbioru – Róża rzuciła przekleństwem, zawrócili i krótko pożegnali się w bazie.

Pozostawiwszy swoją dawną partnerkę, powoli wszedł po schodach, zmierzając w kierunku biura starego. Nie bardzo ucieszył go ten awans, nowe obowiązki i do tego żółtodziób, jako nowy partner. Zapukał i wszedł, komendant zawołał:

– Spóźnialski się stawił co? Ale dobrze, że jesteś. Oto pani podkomisarz – Wskazał na długowłosą dziewczynę o pięknej figurze, stojącą tyłem do niego.

– Przedstawiam ci panią podkomisarz Sara Miecznik, teraz będziecie tworzyć zespół – Odwróciła się, a serce prawie mu stanęło z szoku. Przed nim stanęła jego nienawiść i miłość w jednym, rzuciła tylko ciche:

– Witaj, miło cię poznać – Skinął tylko głową i spytał szefa:

– Pierwsze zadanie?

– Trup na ul.Siekierzyńśkiej... Brak śladów, ale są pewne podejrzenia, dowiecie się na miejscu. A o to kluczyki do służbowego auta, tylko żadnych prywatnych wycieczek. Zrozumiano? A teraz do roboty – Wyszli oboje, podczas jazdy autem, nikt się nie odezwał. Na miejscu Kratos zaparkował i wysiedli, czekał już na nich technik Gawron, zagadnął go:

– A co tam ciekawego masz mi, dzisiaj do wykrakania?

– A kogo my tu mamy, nowo awansowanego komisarza, witam szanownego pana, a teraz tak na serio. Ofiara lat około dwadzieścia dwa, blondynka, ładna. Na szyi ślady duszenia, brak oznak rozdarcia ubrania, więc na pewno nie została zgwałcona...

– Właśnie widzę, ubranie pomięte, ale całe. Młoda pisz – rzucił szorstko.

– Ofiara prawdopodobnie uduszona, broniła się, o czym świadczy według technika ślady nieznanego jak dotąd naskórka pod paznokciami, brak oznak gwałtu, ale to tylko przypuszczenia. Zanotowałaś? Dobra, idź przepytać świadków, jeśli jakiś znajdziesz.

– Jest tylko ta paniusia z pieskiem, która nad ranem znalazła ciało – wtrącił się technik.

– Kiedy zginęła? – spytał go komisarz.

– Gdzieś koło 2 w nocy, dokładnie będę mógł powiedzieć po sekcji – Zostawił Gawrona i udał się do swojej partnerki, usłyszał:

– Mój fifi znalazł ją, ale pani władzo nic poza tym nie widziałam. Gdybym widziała, to poszczułabym go moim kochanym zwierzakiem – Wzbudziło to u komisarza lekki uśmiech, cóż mógł taki kundelek zrobić, w starciu z dorosłym mężczyzną, zdolnego udusić kobietę? – Spisali jej dane i wrócili do auta. Była już późna pora, więc rozeszli się do swoich mieszkań, ustalił jeszcze, że czeka na nią jutro na komendzie o 8 rano. Nie czekając na odpowiedź, wyszedł.

Wszedł do mieszkania, zamknął drzwi i usiadł z wrażenia. To była naprawdę ona, wziął prysznic, cały czas obwiniając się, za tak odpychające traktowanie wobec niej, nie umiał jednak inaczej, serce wprawdzie podpowiadało romantyczne słowa, ale to rozum wygrywał, pokazując wymyślone sceny jej z tamtym kozakiem w łóżku i dlatego nie mógł jej inaczej traktować. Dopiero teraz, nie widząc jej, poczuł się szczęśliwy, że z nią pracuję. Wiedział, że ją rani, póki jednak co, nie mógł inaczej. Zbyt wielki mur oddzielił ich wielką miłość. A co raz zerwane, trudno ponownie połączyć...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania