"Wędrówka dusz"-Tom IV-Rozdział XXVI-Postęp w sprawie,wizyta w szpitalu psychiatrycznym...

Dopił kawę z plastykowego kubka i wszedł do komendy. Dostał burę od szefa za brak działania i dane kolejnego trupa: znów blondynka, dwadzieścia cztery lata, ładna, brak śladu gwałtu, uduszona. Patolog stwierdził, że musiał to zrobić albo silny mężczyzna, albo kobieta o dużych dłoniach. Brak powiązań obu ofiar znacznie utrudnił śledztwo, jedyne podobieństwo to takie, że leżały one pod drzewem. Kratos rozpiął zdjęcia i kartki z informacjami na korkowej tablicy, zignorował fakt wejścia Sary i jej powitanie, skupił się wyłącznie na masie papieru przed nim. Musi znaleźć coś, co prócz naciąganej teorii z drzewem, będzie łączyć te dwie sprawy...

 

Tymczasem dziewczyna ze smutkiem patrzyła na dawnego ukochanego. Przypomniała sobie początki po jej odrodzeniu. Poprzednie życie po śmierci Kratosa spędziła na unieszkodliwianiu wszelkiego rodzaju zbrodniarzy, szybko przyswoiła sobie dawno zapomniane umiejętności zabijania. Jednak mimo usuwania śmieci, żal nie znikał, a przed oczyma wciąż miała zakrwawioną twarz martwego ukochanego, jak go przynieśli z tego obozu. Tamto życie skończyło się w płonącym helikopterze, kiedy wynajęty zabójca zdetonował bombę w nim. Odrodziła się, jako córka policjanta, szybko poszła w jego ślady, uznając, że to nie zaszkodzi, a jej serce wciąż wypatrywało tego jednego. Powoli awansowała, pięła się w górę po szczeblach hierarchii. W końcu dostała przydział do tej komendy, neutralnie podchodziła do sprawy nowego partnera, kolejny człowiek, pomagający jej w pracy, póki nie zwróciła uwagi na imię-Kratos. Imię zupełnie nienaturalne w tym regionie świata. Serce jej drgnęło, choć rozum studził nadmierne emocje. Wszystko się zmieniło w gabinecie komendanta przy ich przedstawieniu. Ten sam wygląd, co zawsze i te same zielone oczy, próbujące zobaczyć wszystko. Spotkanie nie było typowym spotkaniem, w którym dwoje kochanków spotyka się po latach. Od mężczyzny biło lodem, wręcz całkowicie ją zignorował. Poczuła ukłucie w sercu, jakby ktoś wbił jej mroźny sztylet, w samo wnętrze duszy. Ale nawet to, nie potrafiło wygasić jej radości, że widzi go całego i zdrowego. Chłodne zachowanie zawsze dało się odczuć, gdy się widywali, strasznie ją to raniło, w głębi serca miała nadzieje, że może kiedyś to się zmieni.

 

Godzina wpatrywania się, w końcu dało rezultaty. Na obydwu zdjęciach, gdzie widniały drzewa, można było dostrzec wyryty rysunek, jakby rogatej postaci, która została przekreślona. Zabrali się samochodem, by zobaczyć to z bliska. Nie wiedząc, gdzie i czego szukać, można było to przegapić. Taki sam znaleźli w parku przy pierwszym miejscu zabójstwa. Sfotografowali oby dwa i zanieśli je technikowi. Z racji braku innych dowodów, musieli czekać. Dwa dni później komendant wezwał ich do siebie, jego wrzaski było słychać na całej komendzie i można było streścić do: nacisku z góry, ponieważ media trąbią o tej sprawie, a policja jak zwykle nic nie robi, braku śladów i dowodów z powodu ich niekompetencji, jeśli coś z tym nie zrobią, wylecą. Wrócili do swojego biura, na stole widniał raport technika, było prawie 75% szans, że oba zostały wykonane przez tę samą osobę. Siedzieli w ciszy, próbując coś wymyślić, z tego wyrwał ich wejście funkcjonariusza, kolejna ofiara.

Tym razem o dziwo, była to brunetka, po ubraniu można stwierdzić, że była to jedna z dziewczyn, która pracowała na ulicy. Wzięli zdjęcie zmarłej i ruszyli w stronę ciemniejszych uliczek. Po paru godzinach udało się im coś znaleźć. Jedna z dziewczyn powiedziała:

– Przecież to Tania, biedna dziewczyna...

– Znasz ją? – spytała Sara.

– Na tyle, ile można w tym zawodzie.

– Miała jakichś wrogów? – spytał Kratos.

– Zupełnie nie pasowała do żadnej z nas. Miła, uprzejma, pełna dobroci... Wszyscy ją kochali i miała stałych klientów, którzy przejeżdżali obok niej, by zobaczyć czy wszystko z nią w porządku. Jeden nawet zapłacił jej, by spędziła z nim wigilie. I nie chodzi mi tu o figle, ale spędzeniu dnia, na jedzeniu i rozmowie.

– A coś wczoraj przykuło twoją uwagę?

– Nie... Chyba nie...

– Baśka, a ten dziwny kochaś co ją, tak przeraził? – wtrąciła jej, dotąd milcząca towarzyszka.

– Czekaj masz rację. Wczoraj stałyśmy tak, jak zwykle, gdy nagle Tania schowała się w uliczce, a dopiero wyszła, jak ten facet poszedł. Jeszcze jej takiej nie widziałyśmy. Zazwyczaj jej dobroć i idealny głos pozwalały jej wyjść z każdych kłopotów... Tu tylko się schowała i była blada jak ściana... Nie chciała nam powiedzieć, o co chodzi... Więcej dowiecie się od jej przyjaciółki, jeśli ją odnajdziecie.

– Co masz na myśli? – spytał komisarz.

– Jako nielicznej udało się jej wyrwać z tego bagna. Ponoć nawet otwarła jakąś knajpę. Jak ona się nazywała? Blanka... Blanka... Radziejowska?

– Radziejska – wtrąciła znów jej towarzyszka.

– Właśnie. Blanka Radziejska. Mamy klientów, musimy iść.

– Dzwonie do Gawrona... Gawron? Słuchaj, znajdź nam kogoś w systemie... Wiem, że masz kupę roboty... Ale możliwe, że mamy na mieście seryjnego... Tak dobrze słyszałeś... Już ci podaje nazwisko... Notujesz? Blanka Radziejska, lat 26. Sprawdzisz? Dobra, my będziemy za godzinę, w końcu godziny szczytu... No, będziemy w biurze. Na razie – Skończył rozmawiać, bez słowa ruszył do auta, a Sara za nim. Całą drogę znów nie padło ani jedno słowo o ich wzajemną przeszłość. Jednak jakby ktoś przeczytał ich myśli, przyrównał, by to do randki dwóch małolatów, spotykających się po raz pierwszy. Ją ograniczało poczucie winy i smutek, a jego ogromny żal i wściekłość, to sprawiało, że nie mogli się, znów na siebie otworzyć, choć ich serca biły dla siebie.

Godzina krępującej ciszy dłużyła się dla nich niesamowicie. Będąc blisko komendy, Kratos dostał telefon, dał na głośno mówiący, z głośnika poleciał głos technika:

– Słuchajcie, ta wasza Blanka rzeczywiście widnieje u nas, kradzieże, włamania, a nawet pobicia. Jednak wszystko to jest stare. Dzwoniłem do jej dawnej kuratorki, okazuję się, że nadal są blisko. Według jej informacji otworzyła małą knajpkę w sąsiednim mieście... Czerwona dama. To wszystko. A i macie pozwolenie od starego na udanie się tam, dorwał mnie, gdy dzwoniłem... Powodzenia. – rozłączył się, a Kratos zawrócił pojazd w stronę zjazdu. Po następnej cichej godzinie byli na miejscu, zabrało im trochę czasu, nim znaleźli takowy lokal. Był jeszcze zamknięty, ale obsługa szykowała się do otwarcia, barman krzyknął do nich:

– Zamknięte. Zapraszamy za godzinę.

– My do pani Blanki, jestem komisarz Mądry, a to podkomisarz Miecznik. Policja.

– A co władza chce od mojej żony? – spytał barman, czyszcząc kufle.

– Może być pan spokojny, chodzi nam o jej przyjaciółkę Tanie.

– Coś wam nie wierzę, ale na władze nie poradzę. Blanka, choć skarbie, władza przyszła do ciebie – Z zaplecza wyłoniła się kobieta z mała blizną na policzku, spytała:

– O co chodzi? Ja od paru lat nic nie zmajstrowałam.

– Spokojnie, chodzi o Tanie.

– Coś jej się stało? – spytała, blednąc.

– Została zamordowana – odpowiedziała Sara.

– O mój boże, więc ten bydlak ją dorwał – Zalała się łzami, mąż podszedł do niej i ją przytulił.

– O czym pani mówi?

– O jej bracie, świrze, szajbusie, to przez niego musiała uciec z domu i pójść na ulicę. Bała się go jak diabli.

– A może pani coś więcej powiedzieć?

– Niewiele wiem... Mówiła mi, że więził ją, torturował, nienawidził, kiedy z jej ust wydobywał się, choć mały odgłos. Raz prawie ją zabił, gdy prosiła go, by ją wypuścił... Kiedyś mi powiedziała, że ponoć słyszał jakieś głosy czy coś w tym rodzaju... Ale nic więcej nie wiem – odpowiedziała, łkając.

– Już prawie wszystko, co chcieliśmy wiedzieć, tylko jedno pytanie. Czy może zna pan nazwisko lub imię tego brata?

– Igor Kajlew... chyba – Widząc, że nic więcej się nie dowiedzą, wyszli. Sara cicho zaproponowała:

– A może sprawdzić w szpitalach psychiatrycznych? Może mieli takiego pacjenta – Kratos pomyślał i zgodził się. Nie wrócili do biura, po odwiedzeniu trzech szpitali, trafili do tego na odludziu.

Brama i ogrodzenie były tak wielkie, że nie dało się nic z zewnątrz zobaczyć, strzegli ich uzbrojeni w pałki, paralizatory i pistolety na gumowe kule strażnicy. Po sprawdzeniu ich dokumentów oraz ich danych w komendzie wpuścili ich. Wyszedł do nich chudy jak patyk, doktorek w okularach, przywitał ich:

– Witam władzę w naszych skromnych progach, przepraszam za te procedury bezpieczeństwa, ale mamy tu naprawdę niebezpiecznych gości, od seryjnych morderców po kanibali. Więc chodzi wam o pacjenta Igora Kajlewa? Hmm, imię znajome, choć inne nazwisko... Może jakieś inne wskazówki?

– Słyszy głosy, nie lubi kobiet, potrafi stosować wobec nich przemoc, nienawidzi ich głosu...

– Tak, to zdecydowanie on. Proszę za mną. Chodzi wam nie o Igora Kajlewa, ale o Igora Jakowlewa... Został adoptowany, po tym, jak jego matka okazała się hm... Jak by to powiedzieć... Osobą o silnych zaburzeniach... Znęcała się nad nim psychicznie, stąd jego nienawiść do damskiego głosu... Nie umiała sobie dać rady z rzeczywistością, więc wyżywała się na swoim dziecku... Nie podniosła nigdy ręki na niego... No ale sami państwo wiedzą, że słowa potrafią dobitniej ranić niż nie jedno ostrze... W końcu przedawkowała leki i alkohol. Młody trafił do domu dziecka, a potem do rodzinny adopcyjnej. Wszystko wydawało się w porządku do czasu, aż nie doszło do wypadku... Nie wiemy, co się działo w aucie, wiadomo tylko, że wypadli z zakrętu i doszło do wypadku... Zginęli rodzice, przeżył chłopak. Dwa miesiące po tym zdarzeniu nic złego się nie działo, dopiero po tym czasie rzucił się na siostrę i zamknął ją w piwnicy... Policja uratowała ją w chwili, gdy była bliska śmierci. Na ciele miała różne rany, a w ustach knebel, który uniemożliwiał jej wydania jakiegokolwiek dźwięku... Niestety sprawcy nie było... Ujęto go, gdy zaatakował kasjerkę, która proponowała mu jakiś produkt z przeceny... Specjalista przebadał go i wysłał tu, uznając go za niebezpiecznego dla społeczeństwa i wydał opinie, by nigdy do niego nie wrócił. W naszym ośrodku trochę lepiej go poznaliśmy... Okazało się, że pod wpływem wcześniejszego znęcania się, zaczął słyszeć głosy, które podpowiadały mu różne makabryczne rzeczy... Sterowały nim i opowiadały o każdym, z kim rozmawiał niestworzone rzeczy... Jeden z tych głosów, przemawiał podobnym głosem co jego matka... Chciał się ich pozbyć z głowy, za ich przyczynę uznał kobiety... Mówił o nich-wysłanniczki diabła, traktował je jak zło, a ich głos uznawał za najgorszą broń, mającą zwabiać dusze ludzkie do piekła... Proszę nie mylić pojęć i nie uważać go za fanatyka religijnego, nigdy nie wierzył w boga, chciał przeszkodzić diabłu, by mieć czysty umysł, wolnego od urojeń... Zaczęliśmy jego leczenie, wszystko było dobrze... Dopóki prawie nie zaszlachtował pielęgniarki, przynoszącej mu leki, użył do tego wyciosanego noża z kamienia... Nikt do dzisiaj, nie wie skąd to miał... Ofiara przeżyła, a damska cześć personelu dostała zakaz wchodzenia do jego izolatki...

– Wszystko dobrze, ale w jaki sposób, tak niebezpieczny człowiek jest na wolności?

– Błędy w dokumentacji, wpisano w niej leczenie czasowe, a nie dożywotne. Więc czas się skończył, a jeden z naszych go wypuścił. Był nowy i nie znał wszystkich pacjentów... Zresztą ten ośrodek jest tak duży, że nawet pacjent mógłby przebrać się za doktora i nikt, by nawet nie zauważył różnicy.

– Rozumiem, a nie szukaliście go?

– Jasne, że tak, wynajęliśmy również psy tropiące, ale nic nie znalazły. Zapomniałem wspomnieć, że zbiegły pacjent jest dość inteligentny i ma dużą wiedzę w zakresie chemii...

– Wyjaśnia się brak jakiegokolwiek jego śladu na ciałach ofiar... Dziękuję panie doktorze za informację, miał on jakichś przyjaciół?

– Niestety, nic o tym nie wiemy...

– Rozumiem, w razie czego odezwiemy się.

– Nasz ośrodek czeka z niecierpliwością – Odjechali, nie widząc już jak usta doktora, wykrzywiają się w złowieszczy uśmiech.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania