Wielopostaciowość
Promenada krwawych cierni.
Mknę ulicą skąpaną we mgle.
Szukam na niej twarzy,
jednak mgła zbyt gęsta,
bym cokolwiek dostrzec mogła.
Omiatam wzrokiem,
Węszę.
Nasłuchuję.
Cisza i mrok.
Głuchota i czerń.
Manekiny stojące w rzędach,
Spoglądają na mnie ślepymi oczyma.
Potrząsam nimi i nawołuję,
by choć jeden z nich mną się stał.
Na krótki moment,
na chwilę.
Bym nie musiała błądzić,
pośród tej masek zamieci.
Przywdziewam twarze,
w kolorze purpury.
Myśląc, czy któraś z nich,
mnie odda.
Kroczę cierniami,
tam gdzie Słońce zachodzi,
by koszmar ten znalazł wreszcie swe ujście.
I umieram,
każdego dnia tam gdzie Słońce wschodzi,
by wraz z nocą odetchnąć na nowo.
Nawołuję końca,
jednak maskarada trwa.
Błądzę pośród nici prowadzących donikąd.
Szukam tej właściwej.
Chodząca bomba.
I krzyczę, choć nie otwieram ust.
I płaczę, choć łez mych nie można dostrzec.
Wzywam Appolina,
By piękno mi pokazał.
Jednak on nie nadchodzi.
Zupełnie jakby sam się tu zgubił.
W krainie boga
wielu twarzy.
Komentarze (8)
Ani to efekt schizy, ani jakiejś tragedii innej, ale potrzeba wielce romantyczna - cierpienia uduchowionego poprzez sztukę, aby znaleźć Piękno. Tytuł interesujący, chęć bycia nieczułym manekinem, część w opisie mgielnej ulicy, no i sugestia, że sztuka też się pogubiła, daleko jej do idei/wymiarów doskonałości.
pozdro.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania