Wiersz, którego nigdy nie przeczytasz
Zatrzasnąłem Cię w piwnicy
Mojej głowy
I otwierałem tylko
Gdy nikt nie patrzył
I nie podsłuchiwał
Co wieczór zabierałem nas
Na spacer i razem oglądaliśmy
Czarno-białe klasyki o nieszczęśliwej miłości
A gdy dzień się świtem rozpoczynał
I ciemności ogarniały ziemię
Zamykałem znów
Szczelnie i bezpiecznie
Nikt nie wiedział gdzie
Jesteś i nawet Ty
Nie wiedziałaś gdzie
Jesteś
Wypuszczałem Cię tylko nocą
Przy oknie zgaszonym roletą
I martwej żarówce
Jeszcze wiosna była nasza
I lato
Długie dni czekania
By Cię w końcu otworzyć
I zabrać znów
Nie wiem kiedy pojawili się tamci
Perfekcyjni nieznajomi
A ja na chwilę zapomniałem Cię
Kochać
Wymarły drzewa i przyszły mrozy
A Ciebie nie już nie ma
Tak jakby nigdy nie było
Głowa wybuchła mi ciszą po Tobie
I dłonie tak dziwnie mi jakoś
Zdrętwiały
I tylko z tęsknoty
Połamałem sobie ręce
Bym nikogo nie przytulił
Jak Ciebie
I tylko z tęsknoty
Modlę się tuż przed zaśnięciem
By nikt mi się nie przyśnił
Tak jak się śniłaś się Ty
Komentarze (4)
Wszystko pięknie, akurat na zimową porę, tak nostalgicznie; tak melancholijnie.
Jedno mi tylko nie przypasowało, tj. powtórzenie, które jakoś dźgnęło mnie przy czytaniu na głos:
„I ręce tak dziwnie mi jakoś
(...)
Połamałem sobie ręce”.
Piona!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania