Wigilia

Budzę się. Jestem trochę zmęczony, ale też pełen nadziei na nowy, lepszy dzień. To mama przerywa mój sen, krzątając się po kuchni, przygotowując śniadanie. Głosy zdradzały, że brat i siostra są już na nogach. Prawdopodobnie spali lepiej ode mnie. Są wypoczęci.

Co mi się śniło? Zawsze coś mi się śni. Już wiem - koniec świata. Ogień spadający z nieba na grzeszników. Właściwie, po takim śnie, dobrze się obudzić i stwierdzić, że wszystko dookoła stoi i jakoś się trzyma.

Dobiegają mnie odgłosy kłótni młodszego rodzeństwa, słyszę jak wołają mamę żeby rozstrzygnęła spór. Mama jest zajęta, więc tylko karci potomstwo. Kłótnia szybko wygasa. Z pewnością, wkrótce, będzie następna. Kuchenny gwar, którym zaczynam dzień, dobija mnie. Zabawne, po latach okaże się, że mi go brakuje.

Wstaję, zastanawiam się co jest dzisiaj w szkole i czy jestem przygotowany. Jakoś ostatnio nie mam serca do tego. Zdaję sobie sprawę, że moje wyniki nie są fantastyczne, ale nie obchodzi mnie to. Właściwie coraz mniej rzeczy mnie obchodzi. Oddalam się od tego ideału dziecka z klasy pierwszej, którym byłem. Teraz mam lat dwanaście i tamten chłopczyk jest jakby z innej bajki, niewinny, zapalony do wszystkiego, chcący zrozumieć świat. Dzisiaj ten malec to już tylko historia. Nie tęsknię za nim, a może tęsknię, a boję się to przyznać.

Żeby dojść do łazienki, muszę przejść przez pokój dzienny i kuchnię. W pokoju pusto, tata poszedł do pracy już dwie godziny temu. Niespożyte siły, przecież położył się późno. W kuchni zapach herbaty, kawy i jedzenia. Dzisiaj kanapki z wędliną i pomidorem.

- Ale chrapałeś - wytyka mi siostra na powitanie.

- Myślałem, że się łóżko zawali - wtóruje jej brat i oboje rechoczą.

Rzucam im tylko spojrzenie mówiące, że nic mnie to nie obchodzi. Ale tak naprawdę obchodzi bo denerwuje mnie każda krytyka, nawet dotycząca tak błahej sprawy.

- Jest ktoś w łazience? - pytam, chociaż wiem jaką dostanę odpowiedź.

- Dziadek - odpowiada brat, wyraźnie czerpiąc przyjemność z przekazania mi tego komunikatu.

Dziadek, lat 68, emeryt, nie wychodzący nigdzie do pracy, z porannymi ablucjami wpycha się zawsze przed kogoś, kto za chwilę musi wyjść z domu. Dzisiaj trafiło na mnie. Właściwie to trudno się na niego denerwować bo mieszkamy u niego, jednak ja nie mogę tego zrozumieć. Denerwuje mnie to.

Po latach stwierdzę, że dziadek był jednym z najlepszych ludzi jakich znałem. Jego śmierć była dla mnie testem. Poczułem się jak dziecko, które uczone jazdy na rowerze nagle stwierdza, że nauczyciel już je puścił. W takiej chwili trzeba zdecydować czy jechać dalej czy poddać się strachowi i upaść. Chcę wierzyć, że jadę dalej.

- Przygotowany do szkoły? - pyta rutynowo mama?

- Tak.

Kłamię.

Dziadek, wychodzi z łazienki. Dostało mu się kilka słów krytyki, ale spłynęło to po nim jak po kaczce. Teraz wchodzę ja i raz dwa załatwiam sprawy łazienkowe. Na koniec, przeglądam się w lustrze, ale chyba nie chcę zobaczyć podkrążonych oczu. Po kilku latach zaczynam być coraz lepszy w udawaniu. Wstyd mnie spala, ale i motywuje do zakładania codziennie do ludzi innego mnie, trochę jak w piosence "Bruk" zespołu SWEET NOISE.

O nocny rozmawiamy z rodzeństwem i mamą prawie zawsze obracając ją w żart. Po latach okaże się, że to była reakcja obronna wynikająca z bezsilności. Wydaje mi się, że śmiech pozwala nam rozluźnić szczęki, które były zaciśnięte przez część nocy. Śmiejemy się i opowiadamy sobie "anegdoty". Nie martwimy się na zapas bo nie chcemy zwariować. Tylko czasami któreś wybuchnie, żeby nazwać rzeczy po imieniu. Zdarza się to jednak rzadko.

Błąd. W przyszłości będziemy żałowali żeśmy ignorowali tamte wydarzenia. Niestety, okaże się, że nikt sobie z nimi nie poradził. Żarty nie pomogły.

Czas do szkoły. Właściwie to nie przypominam sobie, żebym nie lubił szkoły. Jakby na to nie patrzeć, szkoła jest dla mnie swego rodzaju ucieczką, azylem. Wspominałem już, że początkowo uczyłem się dobrze. Stopniowo, jednak, moje wyniki stawały się coraz gorsze. Oczywiście nie schodzę poniżej pewnego poziomu, ale mogę czy nawet powinienem być lepszy, bo mam potencjał. Zdolny, ale leń. Czemu tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta – bo już mi nie zależy. Myślę też, że nikogo interesuję. W przyszłości zacznę robić rzeczy, którymi postaram się wykrzyczeć, że jestem tutaj, zauważcie mnie. Złe rzeczy.

Wyniki w nauce to jedna sprawa, a sprawowanie to inna para kaloszy. Jestem coraz gorszy, coraz mniej przewidywalny, a przy tym coraz mniej pewny siebie. Nie można już na mnie polegać. To podcina mi skrzydła jeszcze bardziej. Jednak, mimo to, lubię szkołę.

Dzisiaj w szkole bez sensacji, ot zwykły dzień bez historii. Chociaż, może nie do końca, bo jest ona. Jedna z koleżanek, która bardzo mi się podoba. Kiedyś jej o tym powiem. Nie teraz, bo dostałbym ataku serca na samą myśl, że miałbym coś takiego zrobić. Zostawię to na "kiedyś".

Powroty ze szkoły czasem się przeciągają. Jednak nikt nie ma o to pretensji. Lecz dzisiaj, od razu po zajęciach, idę do domu.

Mama nie pracuje, wobec czego, obiad jest zawsze gotowy. Czasami jednak trzeba jeszcze poczekać na brata lub siostrę bo bywa, że kończymy o różnych porach, jednak w okolicach piętnastej, udaje nam się zgromadzić przy stole. Taty zawsze brakuje, bo ma taką pracę, że często zostaje do późna. Wolałbym jednak żeby wracał tak jak ojcowie moich kolegów. Te późne powroty mu nie służą, jest przepracowany. Mało czasu spędza z nami.

Po obiedzie oczywiście wychodzę na piłkę. Boisko mamy niedaleko, wystarczy przeskoczyć przez płot i już się gra. Nie za często bawię się z rodzeństwem. Moja siostra to dziewczyna więc rozumie samo przez się, a z moim bratem mam coraz mniej wspólnych zainteresowań. W przyszłości przyznam, że łączą nas głównie rzeczy negatywne.

Gram w piłkę. Czas miło leci aż do momentu kiedy zaczynają wykruszać się pierwsi zawodnicy. Cieniasy, muszą iść do domu bo mam kazała im być o dziewiętnastej. Ja nigdy nie muszę być o określonej godzinie w domu. Po latach dojdę do wnioski, że w głębi duszy, pragnąłem tego samego, co moi koledzy. Jako dorosły wprowadzę w swoje życie wiele planów, rozkładów, grafików i będę się ich trzymał.

Robi się ciemno. Reszta zawodników wraca do domów. Boisko pustoszeje. Mrok otula mój dom. Wchodzę do środka. Już wszyscy są, oczywiście oprócz taty, bo jeszcze jest w pracy. Właściwie nie znam swojego ojca za dobrze. Telewizor jest włączony. Program jak zwykle nudny. W całym tygodniu jest może z pięć pozycji, które mnie interesują. Nie słucham jeszcze muzyki i nie czytam namiętnie książek, które to rozrywki pochłoną mnie bez reszty w najbliższej przyszłości, udzielając mi odpowiedzi na różne pytania, dotyczące życia. Takiej odskoczni, póki co, jeszcze nie mam. Mogę jedynie uciec w naukę, ale jak już wspominałem wcześniej, nie mam już do niej serca. Uczę się niemieckiego, bo mój dziadek stwierdził, że to dobra inwestycja. Jednak bardzo szybko ujawni się mój słomiany zapał, z którym będę w przyszłości walczył.

Zaczynam o sobie coraz gorzej myśleć. Utrwalam w sobie obraz nieudacznika, kogoś, kto nie zrobi nic bez pomocy innych. Właściwie to nie o pomoc chodzi, a raczej o nadzór. Nikogo nie obchodzi co myślę i kim jestem, a więc nic nie osiągnę. Po co się starać?

Plan lekcji. Sprawdzam co jest jutro. Nic specjalnego. Zadanie? Rano zerknę.

Kolacja.

Łazienka.

Modlitwa.

Śpię.

Śni mi się znowu coś nieprzyjemnego. Chyba śmierć dziadka. Jeden z większych koszmarów sennych mojego dzieciństwa.

Ze snu wyrywa mnie odgłos walenia w okno. Trwa to już chyba od jakiegoś czasu. Widzę, że rodzeństwo nie śpi. Chwila ciszy, a potem walenie do drzwi. Kopanie. Mama zakłada szlafrok i idzie otworzyć. Słyszymy jak otwiera drzwi. Zaraz potem rozlega się głos ojca. Jest niezadowolony, że musiał tak długo czekać.

Nie ma klucza. Zgubił jakiś czas temu.

Mama wraca do łóżka, ale dobrze wiemy, że raczej nie zaznamy snu.

Mija kilka, może kilkanaście minut i do sypialni wchodzi ojciec.

- Chodź na chwilę - woła mamę zataczając się na nogach. Na twarzy maluje się dziwaczny uśmieszek.

- Idź spać - odpowiada mama i przekręca się na bok.

Ojciec idzie do pokoju, mamrocząc coś pod nosem.

Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że po wszystkim. To się jednak nigdy tak nie kończy. Czuję wstyd, wielki wstyd i złość. Wiem, że moi koledzy i koleżanki właśnie śpią, a ja gwałtownie wchodzę w świat dorosłych.

Ojciec włącza radio. Jest zdecydowanie za głośno. Mama nie wytrzymuje i chce iść do pokoju. My jednak nalegamy, żeby tego nie robiła. Może skończy się to w ten sposób, bez dalszego ciągu. Hałasujące radio o północy, to mała cena, za uniknięcie piekła. Ale, do diabła, jesteśmy nocnymi weteranami i wiemy, że tak się nie stanie. Leżymy kilka minut i do pokoju znowu wchodzi ojciec. Nas nigdy nie zaczepia. Może myśli, że cały czas śpimy. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Wieczorami ojciec jest trochę w innym świecie.

- Chodź na chwilę - woła mamę.

- Nie! I wyłącz to cholerne radio bo dzieci muszą iść jutro do szkoły! - odpowiada mama podniesionym głosem nawet nie odwracając się.

- No chodź, tylko na chwilę. Coś ci powiem - nalega ojciec.

Mama nie reaguje.

- Nie, to nie. Zobaczysz jeszcze. - rzuca ojciec wychodząc. Słychać, jak wzbiera w nim gniew.

Serce wali mi coraz szybciej. Wiem, że ta maszyna już ruszyła.

Po minucie, może dwóch do sypialni wpada ojciec i już nie stara się mówić cicho.

- No chodź, kurwa mać, na chwilę. Co ty myślisz, że będę cię, kurwo, prosił na kolanach.

- O co ci chodzi? - pyta mama.

Wstaje i sięga po szlafrok.

Ja i rodzeństwo śledzimy rozwój sytuacji udając, że śpimy. Mama wychodzi do pokoju i zamyka drzwi. Nadchodzi ta najgorsza część. Zza zamkniętych drzwi dochodzą nas tylko strzępy rozmowy. Najpierw cicha wymiana zdań w których oskarżenia mamy odbijają się od automatycznych zaprzeczeń ojca. Nie pił, był w pracy do późna, nie mógł wrócić wcześniej, pieniądze przepił bo sam je zarobił. Zazwyczaj po kilku minutach takiej wymiany zdań następuje cisza. To była tylko krótka przerwa.

Następnym etapem powtarzającego się scenariusza są podniesione głosy. Właściwie to zapalnikiem tej bomby może być cokolwiek i szczerze powiedziawszy, jeśli to nie jest czas wypłaty, to waga powodu nie ma znaczenia.

Podniesione głosy dają nam znak, żeby wstać z łóżka i posłuchać jak ojciec obraża mamę wyzywając ją od najgorszych, oczywiście, zawsze musi być jakiś element powątpiewania w jej wierność, jako żony, a potem już klasyka, czyli ty taka i owaka. Mama, w tej wojnie inwektyw, nie pozostaje dłużna. Takie pyskówki trwają może z dziesięć minut. Potem następuje cisza, która jest najgorsza, bo może być zwiastunem końca kłótni, ale może też oznaczać, że dochodzi właśnie do rękoczynów. Na dwoje babka wróżyła. Jednak „nadzieja” to dla nas tylko słowo z filmów. Puste słowo, którym posługują się mięczaki.

Serca walą nam jak młoty i wtedy słyszymy donośny głos dziadka.

- Co tu się dzieje? Ratunku!

Wyskakujemy z sypialni, jak oparzeni, wiedząc dobrze co zastaniemy za drzwiami. W mgnieniu oka lądujemy w centrum wydarzeń gdzie mama ciągnęła ojca za włosy, a ojciec ją dusił. Z bratem i siostrą przystępujemy do ojca i odrywamy jego silne dłonie od szyi mamy. Po kilkunastu sekundach udaje nam się to, chociaż więcej było w tym rezygnacji ojca, niż naszego naporu. Widać, że nasza obecność trochę go zaskakuje. Ojciec nigdy nie podnosi na nas ręki. Może nie jesteśmy dla niego zagrożeniem? Po latach, kiedy jako nastolatek, wypunktuję mu wszystko, co mnie bolało w dzieciństwie i uderzę go, nawet mi nie odda.

- Ty pierdolony chuju - krzyczy mama, krztusząc się po oswobodzeniu z uścisku.

- Zamknij się pizdo - odpowiada automatycznie ojciec.

- Damski bokser – kontynuuje mama.

- Wiesz co, to co ty masz w głowie, ja mam w małym palcu, pierdolona suko - wypluwa kolejne słowa pogardy ojciec, przekonany o swojej wyższości.

- Mamo, chodź już spać - wołamy ciągnąc ją do sypialni.

- A żeby cię uschły te jebane ręce - złorzeczy wściekła mama.

Nie płacze.

- Prędzej tobie i twojemu staremu pousychają ręce. Myślicie, że się was boję. Kiedyś wszyscy pójdziecie z dymem.

- Chodź już mamo – błagamy ją i ciągniemy do sypialni.

Nie chce iść, chce dalszej konfrontacji.

Z podwórka wraca dziadek, który bezskutecznie szukał pomocy u sąsiadów.

- A tobie się w głowie popierdoliło, stary dziadygo? - wrzeszczy ojciec.

- Tobie się popierdoliło. Robisz awantury po nocy! - odpowiada dziadek podniesionym acz drżącym głosem.

- Zamknij się bo też dostaniesz wpierdol! - grozi ojciec.

- Nie boję się ciebie. Pamiętaj, że mieszkasz u mnie – przypomina dziadek i idzie do swojego pokoju.

- Ojciec nie odpowiada, tylko drwiąco się uśmiecha i idzie do łóżka.

Pali. Czujemy zapach papierosa.

Leżymy już w łózkach. Wiemy, że na dzisiaj to już koniec. Rozpędzone serca zwalniają. Wiemy, że następnego dnia wrzucimy te wspomnienia do worka, gdzie takich historii mamy bez liku. Obrócimy je w żart, jak zawsze.

Zasypiamy. Nie myślimy już o awanturze sprzed kilku chwil. Jesteśmy zmęczeni. Przed snem, słyszymy jeszcze ojca, który chrapie. Tak, to już koniec na dzisiaj. Odpływamy.

Może przyśni nam się coś dobrego. Jutro kończę 13 lat. Patrzę na zegar ścienny, jest po dwunastej, a więc WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania