Winda

Winda

 

1

-Do jasnej cholery! - krzyknął Peter. - Dlaczego akurat teraz?

-Spokojnie, spokooojnie. Niech pan oddycha,powoli i głęboko. - odpowiedział nieznajomy.

-Głęboko, to możesz sobie wsadzić te swoje kazania, lumpie. - rzucił Peter.

-A co pan taki nerwooowy? Przecież to tylko winda. Zawsze sobie powtarzam: "Jak coś idzie nie tak, to najpierw trzeba się wyluzooować".

-W dupie mam to, co sobie powtarzasz.

-Zamknijcie już się. - powiedziała drobna kobieta stojąca przy drzwiach windy. - To chyba nie najlepszy moment, prawda?

 

Tak, to nie był czas na kłótnie, ani bójki. Zacięła się winda. W połowie wysokości 30 piętrowego budynku. Peter zamknięty był tam z tą kobietą,której z chęcią dotrzymałby towarzystwa nawet po ich wypuszczeniu. Był samotny i zdesperowany. Przydałaby mu się partnerka, zwłaszcza, gdy wszyscy znajomi w jego wieku (31 lat) byli dawno po ślubie. I mieli dzieci. Oprócz niej był tam też ten kretyn, od "Jak coś idzie nie tak, to najpierw zamknij mordę".

 

- Rzeczywiście, przepraszam, ma pani rację. - odpowiedział Peter. - To się nie powtórzy. - choć miał wielką ochotę przywalić temu "lumpowi".

- Dziękuję. - odezwała się delikatnym głosem. Pięknym głosem.

- No widzi pan? Było się tak denerwować? Zaraz nas wypuszcząąą i wszyscy będą szczęśliwi. - powiedział nieznajomy, kreśląc rękoma wielkie koło nad głową.

- Jeżeli już mamy tu spędzić jakieś 3 godziny, to może lepiej się poznajmy? Jestem David. I kocham zwierzęta! - przywitał się.

Ręka Petera już zwijała się w pięść. Nie miał zamiaru się przedstawiać jakiemuś "bezdomnemu". Co on sobie myśli? Nikt, nigdy by mu się nie przedsta...

- Katherine. Miło mi. - rozbrzmiał w windzie bajeczny głos.

- Haha, mi również miło! A pan, Panie Nerwowy? Jakież dostojne imię pan nosisz? - spytał David.

Pan Nerwowy, po chwili zamyślenia, wymamrotał.

-Peter. Peter Keller.

-Nooo i o to chodzi Peter! Miło mi cię poznać! - odpowiedział "Lump" - Poznaliśmy się w odrobinę dziwnych okolicznościach, ale jestem pewien, że zostaniemy kumplami!

(Chyba. Kurwa. Śnisz. - pomyślał Peter)

To prawda, okoliczności były nietypowe. Szara, ponura winda. Cztery, poobdrapywane ściany bez wyrazu, a na jednej z nich panel z ponumerowanymi przyciskami. Z sufitu, na krótkim kablu, zwisała naga żarówka, której Peter mało nie zerwał, zahaczając o nią głową. Cała konstrukcja sprawiała wrażenie bardzo niestabilnej. Jakby za parę minut miała całkowicie spaść. "To cud, że jeszcze żyjemy." - myślał Pan Nerwowy.

Kate właśnie skończyła rozmawiać przez telefon.

- Mam złe wieści.

(Z twoich ust nawet złe wieści zabrzmią dobrze, kochanie. - myślał)

- Ekipa naprawcza przyjedzie do nas za minimum 3 godziny. Zgadł pan, panie David.

(Ostatnie zdanie już brzmiało jak gówno)

-Haha, ma się to szczęście. - odpowiedział jej Pan Kretyn.

Irytacjo-metr - tak Peter nazywał gromadzący się w nim ładunek irytacji - był już wypełniony w jednej trzeciej.

Po tym nastąpiła głucha cisza, mącona przez ciągłe brzęczenie żarówki.

Tak zwana "niezręczna cisza", której przerwanie sprawiało trudności nawet takiej postaci jak David. Peter wodził wzrokiem po ścianach windy, próbując nie wieszać wzroku na niezwykłej postaci Kate, uznając to za niestosowne.

Gdyby udało się mu ją gdzieś zaprosić zaraz po wyjściu z tego zasranego miejsca, to byłby to jego największy sukces. Kate była nietypowa, unikalna. Co najważniejsze, była ruda. Peter ubóstwiał rude kobiety, co innego czuł do rudych mężczyzn. Tych by powybijał, gdyby miał okazję. Jej rude włosy związane były w nieładzie z tyłu głowy. Mówiąc nieład, na myśli ma wystające z pod i z nad koka czerwone kosmyki, i jedno pasmo grzywki, osłaniającej lewą część czoła i policzek. W to wszystko wplątana była czarna róża. Na pierwszy rzut oka sztuczna. Kate miała podłużną twarz, która widziana z profilu, układała się w perfekcyjną parabolę. Nos zakończony malutką "kulką", oczy większe, intensywnie zielone, a usta wysmarowane piekielną czerwienią.

Kobieta była drobna. Jej proste plecy i kobiecą talię podkreślał czarny żakiet, z czerwonymi szwami na rękawach, a pod nim ciemna koszulka z płytkim dekoltem. Szczupłe nogi ubrane były również czarne, lecz bez czerwonych akcentów, obcisłe spodnie. Nosiła najzwyklejsze trampki i, jakżeby inaczej, również były czarne. Z czerwonymi akcentami.

Peter przyłapał się na patrzeniu się na nią przez dłuższą chwilę. Rzucił wzrokiem na Davida, a ten, od razu spojrzał mu w oczy.

- No więc, opowiedz nam coś o sobie Pete - powiedział.

- Nie mam na razie ochoty - tak naprawdę chciał powiedzieć "Daj mi kurwa święty spokój", lecz się powstrzymał.

- To może ty Kate?

- Nie widzę potrzeby. Nie mam też chęci - odpowiedziała.

- Cholera, ale z was snoby. Rozluźnijcie się. Zluzujcie poślady, przecież nic wam nie zrobię. - odpowiedział David.

Irytacjo-metr napełniony był już w połowie. Pan Nerwowy zaraz wytrzepie lumpa z butów.

Katherine westchnęła.

- To może niech pan zacznie? - powiedziała.

Cholera. To westchnięcie. Pete wiedział co to znaczy. Źle się czuła w ich towarzystwie. Albo to przez lumpa. Albo to przez niego. Musiał to wiedzieć.

- No to, jak już powiedziałem, jestem David. David Pollock. Ksywka "Zabijaka".

Pete parsknął pod nosem.

- Mieszkam w małej kawalerce na obrzeżach miasta. Nie lubię tłoku, wiecie o co chodzi? Ha, na pewno. Na codzień pomagam ludziom poczuć się lepiej.

Pan Nerwowy znowu parsknął.

- A ty co? - rzucił David.

- Nic, nic. Przepraszam. Zabijako. - powiedział Pete.

Kate zaśmiała się cichutko.

Udało mu się. Rozluźnił ją. Może to jednak nie jego wina? To westchnienie. Cieszył się w duchu. Czuł się lepiej.

- Teraz wy. - rzekł David.

Pete i Kate wymienili się spojrzeniami, jakby decydując, kto ma się teraz otworzyć. Padło na nią.

- Noooo, jestem Katherine Rafaella Bourdin. Mój ojciec to francuz, a matka amerykanka. Stąd to zamieszanie w imieniu. Mieszkam sama, w centrum. Jestem, jakby to ująć, artystką. Maluję, piszę, tworzę. Starcza mi na utrzymanie.

Tak, dusza artysty wychodziła z niej w dużych ilościach. Sam ubiór, zachowanie o tym świadczyły. Zafascynowała Pete'a.

- A ty, Peter? - spytała.

Na te słowa Peterowi stanęło coś w gardle. Odezwała się do niego. Po imieniu. Po imieniu! Nie mógł tego zmarnować. Z trudem przełknął gulę w przełyku i powiedział:

- Peter Keller. Pracuję w tym budynku. Właśnie spieszyłem się dostarczyć te dokumenty mojemu szefowi. - wskazał na teczkę opartą o ścianę windy. - Teraz nie wiem, czy mnie zabije, czy zwyczajnie zwolni. Pieprzona winda.

Po tych słowach nabrał jakby poczucia winy. Wyżywał się na nieznajomych ludziach. Wyżywał się na niej. Wyrzuty sumienia zaatakowały jego umysł, choć nie szkoda mu było tego pajaca - Davida. Zamyślił się i powiedział po chwili:

- Przepraszam was, nie powinienem. Zdenerwowałem się tylko i wyszło, jak wyszło. Postaram się nad tym panować. - powiedział.

- Co ty stary, u spowiedzi jesteś? Nie jestem kimś, kto mógłby cię osądzać, ale jestem kimś kto jest w stanie ci wybaczyć. Choć no tu nowy kumplu. - wyciągnął do niego ramiona, w geście przyjaźni. Peter wiedział co chciał zrobić. Odepchnął go lekko.

- Nie za wcześnie na amory? - powiedział Peter.

Kate się zachichotała. Keller zdobywał jej sympatię. Czuł to.

- Prawda. Sorki ziomek.

Znowu nastała cisza. Katherine Rafaella Bourdin spojrzała na swój oldschoolowy zegarek.

- Jest 15:20. Wyciągną nas z stąd najwcześniej o 18. - oparła się plecami o ścianę i zjechała po niej w dół. Jej nogi wygięły się w śliczną pozę niewinnej istoty. - Może faktycznie powinniśmy poszukać zajęcia?

- Pewnie! - rzekł David. Wyciągnął z kieszeni dwa skręty. - Powinniśmy wyluzooować. Palicie? Kate? Pete?

- Nieee, brzydzę się takich rzeczy. To nie dla mnie. - powiedziała.

- A ty, Peter?

- Nie, nie palę.

Już nie palił. Dokładnie od roku. Pamięta dokładnie, jak przez fajki o mało co nie odszedł z tego świata. Opamiętał się w porę. Inaczej nie siedziałby dzisiaj w tej windzie i nie poznałby przepięknej Katherine Rafaelli Bourdin. Wewnętrznie żałował swojej przeszłości.

- No to nie, więcej dla mnie! Ha! - Już miał zapalać jednego jointa, gdy Peter wytrącił mu go z rąk.

- O nie. Nie będziesz tu palił tego gówna. Nie przy nas.

Oczy Katherine zabłyszczały. Nie oderwała oczu od Pana Nerwowego, póki ten nie skończył pouczać Davida. Czy jej się podobał? Nie wiedział.

- Miałam to na końcu języka, Peter. Dziękuję. - powiedziała.

- Nie ma sprawy.

Katherine podsunęła kolana pod podbródek. Siedziała teraz jak przestraszone dziecko na swoim łóżku, które oczekiwało wyjścia przerażającego potwora z szafy.

Przez następne 10 minut nikt się nie odezwał. Spojrzenia trójki spotykały się co chwilę. Było dosyć… niezręcznie.

- Macie kogoś? - spytał znienacka David.

Odrobinę dziwne pytanie. Ten człowiek nie potrafił ich dobierać odpowiednio do okoliczności, myślał Pete.

- Nie, mój ostatni chłopak zostawił mnie dwa lata temu. Po tym czasie nie spotkałam nikogo wartego uwagi. - westchnęła Kate.

To była jego szansa. Szansa na poznanie kogoś na stałe. Był pewien, że zapewni jej wszystko, co najlepsze.

- Mi nie było dane poznać mojej wybranki. Przynajmniej dotychczas. - powiedział David i spojrzał na Kate uśmiechając się.

(Wara od niej, pojebie.)

Katherine zaśmiała się.

- Był jakiś powód? Powód odejścia twojego ukochanego? - spytał David z serdecznym uśmiechem na twarzy.

- Nieee, niezupełnie. Po prostu odszedł. Odszedł i już nie wróci. - powiedziała i skuliła na moment głowę między kolana, po czym ją podniosła i popatrzyła na dwójkę mężczyzn.

Wreszcie odezwał się Peter:

- Ja też miałem jedną. Ale straciliśmy kontakt po tym, jak wyprowadziłem się do innego miasta.

Skłamał. Nigdy nikogo nie miał. Dlatego był tak chętny na Katherine. Jego szansa. Jedna, jedyna.

- Czyli wszyscy siedzimy w jednym gównie. - zaśmiał się David. - W jednym i tym samym, śmierdzącym gównie.

2

Czas niemiłosiernie się dłużył. Katherine Rafaella Bourdin aka Pani Piękność bazgrała coś w notesie. David siedział cicho. Czekał no dogodną chwilę, aby zapalić. Peter zaś zasnął. Drzemał.

Musiał obmyślić plan działania. Chciał lepiej poznać Kate. Pragnął jej. Jak jeszcze niczego w swoim życiu. Przez tyle lat cierpiał. Samotny wilk wśród stada. Dziewczyna wydawała się być nim zainteresowana. Ale jaką mógł mieć pewność? I do tego ten "pieprzony lump" - David. Pete czuł, że być może miał konkurenta. Musiał się tylko upewnić.

Obudził się.

Lecz nie był w windzie. Był sam. A przed nim rozpościerała się nicość. Kompletna czerń i nic więcej.

(Ten dureń pewnie zapalił, a ja, idiota, musiałem się tego gówna nawdychać.)

Pomacał swoje nogi, brzuch i klatkę piersiową, jakby chciał się upewnić, że istnieje. Nie widział nic. Nagle przed jego oczyma zaiskrzył jasny punkt. Światło padało na łóżko tak, jak pada na uczestnika teleturnieju, gdy zadawane jest mu decydujące pytanie.

Lecz to nie było samo łóżko.

Ktoś na nim leżał.

Peter podszedł. Początkowo nie wiedział dokładnie kto to był. Mężczyzna, to na pewno. Po chwili spostrzegł tłuste dredy wyrastające niczym macki z głowy tego człowieka. Obdarte spodnie, poplamioną koszulkę z napisem "Jamajka Rządzi!"

To David, pomyślał.

Tylko wyglądał gorzej niż normalnie.

(A myślałem, że gorzej wyglądać nie można)

David miał twarz całą w wielkich bruzdach i pęcherzach. Zupełnie jakby złapał jakąś kurewsko śmiertelną chorobę. Na powiekach miał obrzydliwą narośl, a dolną wargę pękniętą do tego stopnia, że krew ściekała mu po niechlujnej brodzie aż na piersi. Pan Nerwowy spojrzał na jego dłonie. To samo. Bruzdy i pęcherze. Najgorsza była jednak jego klatka piersiowa, niemal całkowicie odsłonięta. Widniała na niej głęboka rana. Wyglądała, jakby zadało ją jakieś zwierzę. Nachylił się nad trupem. Przewiódł wzrokiem od nóg po twarz i wtedy…

Wtedy jego dotychczas zamknięte oczy otworzyły się, a z dotychczas zamkniętych ust rozległ się skrzypiący wrzask. Wrzask, który podnosił skrawki skóry i mięsa, pozostałych z jego pociętego gardła.

Spojrzał na Petera.

I wtedy Peter się obudził.

Znowu znalazł się w windzie, a co najlepsze, David żył. Nigdy by nie pomyślał, że to powie. Cieszył się, że David żył. Cieszył się, że ten "pieprzony lump" jednak nie jest martwy.

3

Peter otarł pot z czoła. Usłyszał pytanie.

- Śniło ci się coś, Pete? - spytał ten, co przed chwilą leżał martwy.

- Nie, nic. Nic, a nic.

- A szkoda, nudno tu trochę.

Katherine podniosła głowę i spojrzała na Kellera. Schowała notatnik. Wtedy ten "lump" znowu się odezwał.

- To może porozmawiamy? Zaraz wymyślę temat, poczekajcie.

Siedział z wytężonym wzrokiem David. Wyraz jego twarzy sprawiał, że Peter miał ochotę mu przywalić. Już ochłonął po dzikim śnie.

- Mam! - krzyknął - Zdradźcie mi moje marzenia!

(Cholera)

Kate odezwała się pierwsza.

- No więc, jedyne, czego bym chciała, to kupiec na moje obrazy. To by wystarczyło. Tak sądzę. - rzekła.

- I nic więcej? Serio? Nie wierzę. Na pewno jest coś jeszcze! - powiedział David.

- Noo, tak serio, to jest coś, czego pragnę jeszcze bardziej.

- Mów!

- Nie wiem, czy powinnam. - skrzywiła się lekko.

- No powieeeedz. Nie bądź taka. - Brzmiało to jak błaganie małego dziecka o podzielenie się z nim cukierkami.

- No dobrze. Skoro i tak nie mamy nic do roboty, to chociaż się ze mnie pośmiejemy - powiedziała ze sztucznym uśmiechem na ustach. - Chciałabym w końcu kogoś znaleźć. Znaczy, przydałby się ktoś, kto trzymałby mi pędzle. - zaśmiała się niechętnie.

- Haha, powodzenia w takim razie. Ja nie gonię za miłością. Wierzę, że przyjdzie kiedyś sama, gdy będę tego najmniej oczekiwał. I tu moje drugie motto: "Zajmij się swoim, a wszystko inne przyjdzie samo."

(I dobrze, więcej szans dla mnie, ćwoku)

- A ty Peter?

Po chwili zamyślenia, powiedział:

- Marzę o wakacjach. Takich… wiecznych? Tak, niekończących się wakacjach, nieważne gdzie, nieważne z kim. Oby tylko trwały jak najdłużej.

Rozmowa się kleiła. Wszyscy troje zaczęli lepiej się dogadywać. Peter miał wrażenie, że Kate cały czas na niego spogląda. Ale to może być złudna myśl. Na kogo ma spoglądać, skoro jest tu tylko z dwoma facetami, do cholery!

- Jest już 17, już niedługo! - powiedziała dziewczyna, pierwszy raz w jej głosie usłyszeć można było pewien entuzjazm.

4

Peter znów zasnął. Tym razem nie śniło mu się nic okropnego. Zwyczajna ciemność. Nic wielkiego. Z tej ciemności wyłoniły się pierwsze obrazy. Widział siebie jako młodego jeszcze chłopaczka. Bawił się z kolegami. Zwyczajny sen zwyczajnego człowieka. Tak sądził.

Usłyszał przeraźliwy wrzask.

Otworzył oczy.

To David.

Leżał już martwy. Miał rozciętą klatkę piersiową i długie nacięcie wzdłuż szyi. Na ścianie za nim była krew. Mnóstwo świeżej krwi. Przy nim siedziała cała dygocząca Katherine.

- Co do kurwy? - powiedział Dan.

Kobieta odwróciła wzrok od zwłok i popatrzyła na niego.

- Zamknij się! Byłam głodna. Jestem głodna. Tworzę sztukę! Zabijam dla sztuki!

Zobacz! Piękne nieprawdaż? Rozcięta skóra. Poszarpane mięso. Czerwień krwi. To prawdziwy Artyzm!

- Pojebało cię dziewczyno! POKURWIŁO!

- O nie, nie. Spójrz na niego - wskazała palcem trupa - przecież to dzieło niemal mistrzowskie. Jestem pod wrażeniem swoich umiejętności. Napoiłam się jego bólem. Teraz żyje we mnie. W końcu znalazłam kogoś odpowiedniego!

Peter podniósł się na nogi i kopnął Kate z całej siły w twarz. Jej szczęka nabrała nieznanej dotąd krzywizny.

- Pefer! Pfrzestań! - skomlała.

Przyłożył jej pięcią w czoło. Uderzenie było tak silne, że dziewczyna straciła przytomność. Albo umarła. Cios zostawił wgniecenie w jej czaszce. Nie dotarło do niego co własnie zrobił. W tej chwili otworzyły się drzwi.

- Długo czekaliście, ale już możecie wyjś… CO JEST KURWA?! - rzucił jakiś robotnik. - Wezwijcie policję i karetkę!

- Nie! To nie tak! - Peter wyszedł z windy i nerwowo wymachiwał rękoma.

Wtedy poczuł ścisk, po nim ból, potem zawroty głowy. Upadł na ziemię. Nie był martwy. Robotnicy zawsze mieli ciężką rękę, zdążył pomyśleć. Czekała go jeszcze kara. Słuszna kara.

 

30.07.2015

 

Vincent Caperman

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • AnnieHunter 30.07.2015
    Super, fajne pomysły na dialogi i ciekawe opisy. 5!
  • Vincent_Caperman 30.07.2015
    Dziękuję. Cieszę się, że się podoba. :P
  • Lucinda 30.07.2015
    Pomysł mi się podoba. Ogólnie dobrze napisane. Nie wiem, czy przeciąganie samogłosek było celowe, ale tutaj: ,,Zaraz nas wypuszcząąą i wszyscy będą szczęśliwi." nie do końca mi pasuje; Liczby powinieneś zapisywać słownie; ,,Irytacjometr" napisałabym łącznie.
    ,,Po tym nastąpiła głucha cisza, mącona przez ciągłe brzęczenie żarówki.
    Tak zwana "niezręczna cisza", której przerwanie sprawiało trudności nawet takiej postaci jak David." - te zdania powinieneś umieścić w jednym akapicie, ponieważ ściśle się ze sobą łączą; ,, Mówiąc nieład, na myśli ma (lepiej tu pasuje kontynuacja czasu przeszłego, niż takie "przeskakiwanie" do teraźniejszego) wystające z pod i z nad koka czerwone kosmyki, "; Nie za bardzo mi się podoba opis tej kobiety, zwłaszcza: ,,Szczupłe nogi ubrane były (w) również czarne, lecz bez czerwonych akcentów, obcisłe spodnie. Nosiła najzwyklejsze trampki i, jakżeby inaczej, również były czarne. Z czerwonymi akcentami. " - Mógłbyś to uprościć tak, żeby nie było powtórzenia ,,również czarne", które występuje tu dwa razy pod rząd oraz to o akcentach. Jeśli nie ma czerwonych akcentów, wystarczy napisanie, że były czarne; ,,Nie widzę potrzeby. Nie mam też chęci" - ta wypowiedź Kate wydaje mi się trochę sztuczna; ,,Albo to przez lumpa. Albo to przez niego." - Albo to przez lumpa, albo przez niego"; ,,na co dzień" pisze się oddzielnie; ,,Tak, dusza artysty wychodziła z niej w dużych ilościach. " - nie podoba mi się to zdanie. Trochę dziwnie brzmi; ,, skuliła na moment głowę między kolana, po czym ją podniosła i popatrzyła na dwójkę mężczyzn." - ,,skuliła" nie bardzo tu pasuje, może ,,spuściła"?; ,,Czekał no (na) dogodną chwilę"; ,,Wtedy jego dotychczas zamknięte oczy otworzyły się, a z dotychczas zamkniętych ust rozległ się skrzypiący wrzask." - gdybyś w pierwszej części zdania napisał: ,,Wtedy jego oczy otworzyły się..." uniknąłbyś powtórzenia; ,,Co do kurwy? - powiedział Dan." - ,,Dan"?; ,,pięcią" - ,,pięścią"; Jeśli chodzi o interpunkcję to bywało różnie. Czasem brakowało przecinków, a czasem były tam, gdzie być ich nie powinno. Ale muszę przyznać, że nie jest pod tym względem najgorzej. Trochę się rozpisałam i wytknęłam błędów, ale mam nadzieję, że nie zrazi cię to do pisania. Podobały mi się opisy z drugiej części. Jak już wspomniałam, czytało się dobrze i chętnie zajrzałabym do twoich następnych prac. Na razie ode mnie 4:)
  • Vincent_Caperman 30.07.2015
    Dzięki wielkie. Wezmę sobie do serca te rady :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania