Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wino

Mieszkanie na wsi ma wiele plusów, ale należy także pamiętać, że nie wszystko na niej jest tak różowe. Wiedział o tym Jacek Wilnowski, przeklinając dzień, w którym zdecydował się kupić spory dom z działką, usytuowany jakieś trzydzieści kilometrów za miastem. Na początku wszystko było świetnie, ale zawsze kiedy przychodziło lato zaczynał się sezon na koszenie, sprzątanie i przycinanie. Sprawiało to, że weekendy – jedyny czas odpoczynku od pracy w biurze – zawalone miał kolejną porcją roboty.

Za najgorszy z obowiązków uważał coroczne wybieranie się do niewielkiej szopki, leżącej w bezpośredniej bliskości podjazdu do rezydencji, w celu wyrwania wrastających na stryszek wici dzikiego wina. Każdego roku obiecywał sobie, że w następnym wyrwie to zielsko z korzeniami, ale nigdy nie znajdował na to czasu, więc ograniczał się tylko do podcinania tych pnączy, które wrastały do szopki przez dziury w dachu.

To była brudna robota, po pierwsze dlatego, że stryszek szopki miał w najwyższym punkcie najwyżej półtora metra, przez co należało być cały czas zgiętym w pół. Co więcej znajdowały się tam deski, zostawione jeszcze przez poprzedniego właściciela, utrudniające poruszanie się wewnątrz. Jacek wiedział jednak, że jeśli nie zajmie się cholernymi pnączami to za kilka lat opanują one cały stryszek, budując sobą wielką dżunglę.

Był jeszcze jeden powód, dla którego Jacek nie przepadał za sprzątaniem owego stryszku i nie, nie były to gniazda os, które co roku pojawiały się na jednej z krokwi podtrzymujących blaszany daszek. One były najmniejszym problemem, który wystarczało popsikać specjalnym brosem, a następnego dnia po prostu zdjąć. Chodziło o to, że wrastające do wewnątrz pnącza, pozbawione dopływu słońca, wyglądały obleśnie blado. Były też wilgotne, pozbawione otoczki kory, w którą wyposażone jest wino rosnące w normalnych warunkach. Wszystko to sprawiało, że Jacek wzdrygał się na każdą myśl o ich dotknięciu, wyobrażając sobie, że rośliny są mackami jakiegoś szkaradnego owada, zamieszkującego podziemnie jaskinie.

Wiedział jednak, że musi się przemóc, więc wszedł na stryszek, tak jak co roku, usunął unicestwione dzień wcześniej gniazdo os i przystąpił do pracy. Wziął ze sobą niewielką siekierkę i parę sekatorów – duży i mały. Za pomocą tego pierwszego pościągał zarastające wszystko wewnątrz pajęczyny, zrobił kilka głębokich wdechów i wziął się do wycinania i wyrywania pnączy.

Jak zwykle wzdrygał się za każdym razem kiedy któregoś dotykał czując, jak dreszcze przebiegają po jego plecach niczym stado niewielkich koni.

- Jak ja tego, kurwa, nienawidzę – szepnął do siebie, wyrywając kolejne długie pnącze. – Muszę w tym roku naprawdę wszystko to zerwać i mieć święty spokój na przyszłość.

Chwilę później, próbując dostać się do samego końca ukośnego dachu za pomocą małego sekatora, oparł się drugą ręką o podłogę. Poczuł, że zmiażdżył nią coś miękkiego.

- Co do…! – wrzasnął, kiedy okazało się, że rozgniótł starą, kocią kupę, obok której znajdowało się rozłożone już truchło ptaka.

Jacek zaklął siarczyście i trzymając brudną dłoń z dala od ciała zszedł ze stryszku. Umył ją dokładnie w domu, mydląc trzy razy, zabrał z garażu rękawice ogrodnicze i wziął siatkę, do której chwilę później zapakował wszystkie kocie odchody i truchło.

- Ja pierdolę, nie masz gdzie zajmować się swoimi ofiarami, pieprzony futrzaku? Srać też nie możesz pod krzaczkiem?

Po posprzątaniu podłogi, przynajmniej w takim stopniu, na jaki pozwalały mu leżące na stryszku deski, wrócił do pracy przy wyrywaniu pnączy. Po chwili zobaczył, że na jednym z nich znajduje się zgrubienie, którego nigdy wcześniej, wyrywając dzikie wino, nie widział. Wzdrygnął się po raz kolejny, wyobrażając sobie, że jest to kokon jakichś owadów, z którego za chwilę wyskoczy kilkaset młodych i rozdeptał zgrubienie. Kiedy pękło, rozsiało dookoła dziwną substancję, która jednak dość szybko opadła na podłogę. Jacek wzruszył ramionami i wrócił do pracy.

Wieczorem, zadowolony, położył się do łóżka czerpiąc wielką przyjemność z rozluźnienia wszystkich mięśni. Znów nie udało mu się wprawdzie zerwać całego wina, ale miał świadomość, że kolejna praca przy nim czeka go dopiero za rok. Zasnął szybko, słuchając swojej ulubionej płyty zespołu The Who.

Obudził się w środku nocy. Właściwie mogła dochodzić już nawet trzecia, ponieważ za oknem widać było pierwsze, nieśmiało zaglądające promienie słońca. Czuł ból w całym ciele i wydawało mu się, że ma gorączkę. Z głośnym jękiem wstał z łóżka i truchtem podbiegł do łazienki. W połowie drogi jednak, między kuchnią, a sypialnią, stracił panowanie nad nogami i padł na ziemię, uderzając przy okazji twarzą w szafkę.

Kiedy chciał rozmasować bolący go nos wyczuł, że coś z niego wystaje. Zastygł w przerażeniu, kiedy uświadomił sobie, że to coś jest w dotyku identyczne jak wyrywane kilka godzin wcześniej, nieoświetlone przez słońce, wino. Zaczął czołgać się do ubikacji, zostawiając za sobą krwawy ślad. Pnącza wyrastały z jego odbytu i spod paznokci. Chwilę później poczuł ból w okolicach oczu, kiedy wino zaczęło przez nie wychodzić. Stracił słuch i nie mógł złapać oddechu, a roślina rosła coraz głębiej i głębiej. Jego agonia zwiększyła się, gdy grube pnącze przebiło się przez jamę brzuszną, uwalniając brązowawe jelita.

Jacek Wilnowski był pierwszym znanym przypadkiem epidemii, która zdziesiątkowała ludzkość w 2046 roku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • alfonsyna 12.07.2016
    Tak się miło zaczęło, taka ładna historia o wiejskiej sielance, o dzikim winie i w ogóle. Gdzieś w połowie już zaczęłam nabierać podejrzeń, że coś jest nie tak, a przy tej dziwnej substancji to już czekałam tylko na jakieś "bum" na koniec... i się doczekałam, choć chyba niezupełnie tego się spodziewałam - ale to dobrze! Bardzo dobrze nawet, trochę się nawet uśmiechnęłam, choć to właściwie nic zabawnego - ucieszyło mnie po prostu to specyficznie makabryczne zakończenie, opisane jednak z takim spokojem i dystansem, bez większych emocji. Mnie to pasuje, piąteczka zatem. :)
  • Wiesz, sam dziś coś takiego spotkałem, jak wyrywałem wino, więc może to mój ostatni tekst? Who knows? :D Tymczasem dziękuję bardzo! :)
  • alfonsyna 12.07.2016
    Szymon Szczechowicz, to może daj jutro jakiś znak życia, żeby opowi nie wpadło w panikę, że się epidemia zaczęła o trzydzieści lat wcześniej niż powinna. :D
  • alfonsyna Cóż, postaram się dać znać nowym tekstem... jeśli jednak go nie będzie... to wiedz, że coś się dzieje! :D
  • alfonsyna 12.07.2016
    Szymon Szczechowicz, toś mnie uspokoił bardzo, teraz będę siedzieć do jutra jak na szpilkach. :P
  • Lotta 12.07.2016
    Po tytule spodziewałam sie wiersza. O alkoholu. Ja wino wycinam raz na miesiąc. Na szczęście żadnych zgrubień nie widuję. Efekt zaskoczenia Ci się udał. 5 :)
  • Dziękuję bardzo :)
  • Lucinda 12.07.2016
    Ciekawa historia, zresztą jak zwykle. Widać, że jednak już trochę wracasz do aktywności na portalu, przynajmniej jeśli chodzi o dodawanie tekstów, z czego mogę się tylko cieszyć. Nie spodziewałam się, że będzie to wizja końca świata, choć przyznaję, jest ona dość interesująca i... nieoczekiwana. Po początku można się było spodziewać czegoś spokojnego, można by powiedzieć, niczego nadzwyczajnego, jeśli chodzi o tematykę, no a okazało się trochę inaczej. Zachowałeś ten spokój, miarowo zmierzając naprzód, zaintrygowałeś tą substancją, a na koniec zaskoczyłeś takim końcem bohatera. Być może napisałabym coś więcej, ale dziś chyba nie bardzo by mi się to udało... Na koniec błędy (jak widać, dziś już mniej :D ):
    ,,zawsze (przecinek) kiedy przychodziło lato (przecinek) zaczynał się sezon na koszenie";
    ,,jeśli nie zajmie się cholernymi pnączami (przecinek) to za kilka lat opanują one cały stryszek";
    ,,że rośliny są mackami jakiegoś szkaradnego owada, zamieszkującego podziemnie jaskinie" - bez przecinka;
    ,,wzdrygał się za każdym razem (przecinek) kiedy któregoś dotykał (przecinek) czując, jak dreszcze przebiegają po jego plecach";
    ,,Jacek zaklął siarczyście i (przecinek) trzymając brudną dłoń z dala od ciała (przecinek) zszedł ze stryszku";
    ,,kokon jakichś owadów, z którego za chwilę wyskoczy kilkaset młodych (przecinek) i rozdeptał zgrubienie";
    ,,położył się do łóżka (przecinek) czerpiąc wielką przyjemność z rozluźnienia wszystkich mięśni";
    ,,między kuchnią, a sypialnią" - bez przecinka;
    ,,Kiedy chciał rozmasować bolący go nos (przecinek) wyczuł, że coś z niego wystaje". 5 :)
  • Od samego początku liczyłam na "bum" i się nie zawiodłam. Na wstępie zastanawiałam się czemu +18 :D powiedziałaby, że z początku klimat jest taki "maślany" (sielankowy to lepsze słowo, ale uczepiłam się maślanego), chociaż nie do końca. Wszystko napisane z dystansem, nie żeby przeszkadzało, ot takie przemyślenie. Zostawię 5 :D
    -Bez-
  • Billie 18.07.2016
    Zakończenie mnie totalnie zaskoczyło ;) Zastanawia mnie teraz, jak to się dzieje, że jakaś zwyczajna czynność, zdarzenie natchnie Cię do napisania takiej świetnej historii :) Nie wiem, co Ty masz w tej głowie... W każdym razie wyszło super :) 5
  • Zawsze staram się wrzucać do opowiadań tyle codzienności ile jestem w stanie. Czasem to tylko mały gest, jak ugryzienie komara, a czasem cała czynność, jak tutaj. Takie już mam zboczenie, że myślę sobie w ciągu dnia ,,o, to zapamiętaj, może ci się przydać do opowiadania". Dziękuję bardzo :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania