Wirus XUON - Narodziny apokalipsy zombie

Prolog - Normalne życie, początki epidemii.

Paris Lynn była młodą dziewczyną, liczącą jedynie osiemnaście wiosen, zamieszkała w jednym z większych miast w stanie Kolorado, a mianowicie Denver. Nigdy niczego jej nie brakowało, miała szczęśliwe dzieciństwo w kochającej rodzinie, jej priorytetami było dostanie się na dobre studia, założenie rodziny i zapewnienia jej dobrego bytu. Wszystko mogło wydawać się bardzo kolorowe, jak w końcówkach oper mydlanych, aczkolwiek na świecie zaczęły dziać się bardzo, ale to bardzo dziwne rzeczy. W TV coraz częściej mówiono o tajemniczym wirusie... Wirusie XUON, który powodował on nadmierną agresje, nieopanowanie i niepokój wśród zarażonych, sami zarażeni byli wysyłani do izolatek, wszystko wyglądało to bardzo brutalnie. Paris jednak się tym nie przejmowała, myślała o swojej przyszłości, a nie o jakimś wirusie uważanym według niej za kolejny, fałszywy alarm ze strony "naukowców". Mimo wszystko przez długie miesiące wiodła normalne, spokojne życie... Do czasu, gdy w jej okolicy zaczęły dziać się bardzo dziwne rzeczy, ludzie kompletnie powariowali, byli przerażeni nadchodzącego do USA wirusa XUON. Osiemnastolatka zaczęła czuć niepokój, jej mit o nim zaczynał zamieniać się w prawdę, była bezradna, nie wiedziała co począć i co ze sobą zrobić. Nie była przygotowana na to wszystko, aczkolwiek miała oparcie u swojej rodziny i wraz z nią nagromadziła nieco zapasów i oczekiwali na nieznane. Długie tygodnie przebywania w domu zabitym deskami dawały w kość, jedyne co przychodziło Paris wtedy na myśl to jedynie STRACH. Co jakiś czas jej ojciec Mark musiał wychodzić z wujkiem Pet' po zapasy, nie było to lada wyzwanie przedrzeć się w supermarketach zapełnionych długimi kolejkami mieszkańców Denver, mimo wszystko warto było stać parę godzin po głupią puszkę fasoli z brzoskwiniami, a zawsze przynosili ich kilka. W końcu nadszedł dzień, w którym pierwsi zarażeni zaczęli wychodzić na ulice dzielnicy zamieszkałej przez rodzinę Lynn, wszyscy żyli w ogromnym strachu, nikt nie odważył się opuścić progu domu nawet na krok. Rodzina Paris nie była jakaś liczna matka Mariol, ojciec Mark i dwójka bliźniaczek Carley oraz Lilly w wieku dwudziestu-pięciu lat, oczywiście nie można zapomnieć o wujku Peterze oraz ciotce Brigette, którzy przybyli na początku epidemii do domu rodziny Lynn. I tak mijały kolejne tygodnie, miesiące, długie przesiadywania w domu, w totalnej ciszy i ciemności, zapasy powoli się kończyły, aż w końcu się wyczerpały i trzeba było wyjść na świat. Carley mimo swojego wieku była strasznie strachliwa, obawiała się bardzo mocno epidemii, zaś Lilly była twardą laską, która chciała stawić czoła problemom, wujek Peter i ojciec Mark byli typowymi dowódcami wśród grupy ocalałych, natomiast matka Mariol wykonywała typowo kobiece zadania. - Gotowała posiłki z resztek i prała ubrania w brudnej wodzie, była dość opanowana, wpływała mocno na przerażoną Carley. Ciotka Brigette była ich promyczkiem, nadzieją, że w tym świecie istnieją jeszcze ludzie o dobrym sercu, podtrzymywała całą rodzine na duchu, mimo że w środku czuła paraliż, a Paris? Paris radziła sobie dzięki temu, że nie do końca wierzyła w to wszystko, nie była świadoma zła czającego się za rogiem. Nadeszła zima, bardzo mroźna zima zmuszająca rodzinę do opuszczania teraźniejszego "obozu" zorganizowanego w jednorodzinnym domu, spakowali najważniejsze rzeczy, ubrania i resztki fasoli z brzoskwinią w torby i wsiedli do dwóch samochodów, ruszając w nieznane.

 

Rozdział I - Nowe twarze i nowe problemy

W trakcie podroży rodzina Lynn natknęła się na wielki korek "martwych aut", były one puste, bez benzyny, ludzi i zapasów. Zmuszeni zostali do opuszczenia swoich pojazdów i ruszenia w dalszą podróż pieszo.

- Weź to. - Powiedział Mark do Lilly, wysuwając jedną pełną torbę puszek z fasolą i brzoskwinią. Córka złapała torbę, przerzuciła ją przez ramie i dała przejść Carley.

- Ty za to weźmiesz to. - Podał jej mniejszą torbę z ubraniami, gdyż była słabsza od swojej siostry bliźniaczki. Wystraszona wzięła to i zarzuciła na ramie.

Ojciec spojrzał załamany do bagażnika, przejechał dłońmi po twarzy i głośno wzdychając, złapał za ostatnią już torbę, która podała Paris.

- Ostatnia torba, weź to ją Paris. - Wręczył jej torbę z pozostałościami.

Wszyscy ruszyli w dalszą drogę piesza, przeszukując bezskutecznie każdy napotkany samochód, aż w końcu zboczyli z drogi i weszli do lasu, chcąc nie zwrócić na siebie większej uwagi. Pierwszą noc "w dziczy" spędzili na gałęziach wyższych drzew i pobliskim obserwatorium leśniczego, rzecz jasna mężczyźni na drzewach, a kobiety w "domku". Paris budząc się rano usłyszała dziwne stękania, przetarła szybko oczy i wyjrzała za palety obserwatorium, była przerażona. Widziała swojego ojca przyciskającego do ziemi leśniczego, a zaraz po tym wujka, który oddal cios scyzorykiem prosto pomiędzy oczy, mocno to wstrząsnęło dziewczyną, obudziła resztę rodziny.

- Tato, co wy zrobiliście temu człowiekowi, d-dlaczego go zabiliście?! - Powiedziała z wyrzutem.

Ojciec przewrócił zasmucony oczami, nachylił się do swoich córek i każdą z nich ucałował w czoło, wyraźnie tłumacząc:

- To już nie są ludzie, to zarażeni o których mowa była w wiadomościach, żywią się oni wszystkim co popadnie... Zwierzętami, ludźmi... Wiem, że to okropne, ale musimy stawić temu czoła, nie możemy dać im się dopaść! - Po wypowiedzeniu mowy, uniósł się na równe nogi, machnął dłonią i dodał:

- Idziemy dalej, łapcie torby i w drogę.

Wszyscy złapali za swoje torby i ruszyli w drogę za Markiem, byli zadziwieni opanowaniem ojca i jego umiejętnościami dowodzenia, czuli się przy nim bezpiecznie. W końcu dotarli do mniejszej grupki przyjaciół, osiedlili się na obrzeżach miasta, było ich nie wielu, aczkolwiek mieli kampery, auta, zapasy i broń. Dowódcą w owej grupie był mężczyzna o imieniu Rick, była z nim również jego żona Celine, drugą rodziną były dwie siostry Amy i Alice, starsza i młodsza, jak można się domyślić starsza dbała o młodszą, towarzyszył im jeszcze jeden staruszek o imieniu Darryl, przemiły emeryt po sześćdziesiątce.

- Potrzebujemy pomocy, nie damy sobie rady bez was, musicie nas przyjąć, proszę! - Powiedział Mark, zerkając błagalnym wzrokiem na Ricka.

- Dobra, w porządku... Ale będziecie musieli robić to wszystko, co robimy my. - Przytaknął Rick i wskazał im wolny kamping.

I tak minęły kolejne tygodnie, wszystkie rodziny zjednoczyły się i stworzyły mały obóz na obrzeżach miasta, kobiety zajmowały się posiłkami, praniem, łowieniem ryb, zaś mężczyźni wyruszali na wyprawy do miast po jedzenie, ubrania, broń. Pewnej nocy usłyszeliśmy przeraźliwy krzyk ciotki Brigette, wszyscy wyskoczyli z kampingów, namiotów i zaczęli rozglądać się, szukać kobiety. Nagle Rick zauważył Brigg', która leży na ziemi, a na niej siedzi zombiak, który próbuje dobrać się do jej twarzy, a ta stara się bronić. Natychmiast ruszył jej z pomocą i wystrzelił zarażonemu kulkę w tył głowy. Wystraszona ciotka pobiegła szybko do swojego męża.

Brigg! BRIGG! - Zaczął krzyczeć wujek Pet', przytulił swoją małżonkę, a gdy ta była w jego ramionach, rozpłakała się. Nagle Paris zauważyła dość blisko obozu przechadzającą się średnią horde żywych trupów, niestety Carley też ich zauważyła i zaczęła głośno wrzeszczeć, wabiąc ich w kierunku obozu.

- AAAAAA! MA-MAMO! TA-T-TATO! - Wrzesnęła Carley, zaczynając panicznie się rozglądać.

- CARLEY?! CARLEY?! - Zaczęła wykrzykiwać jej matka, biegnąć przed siebie i szukając przy tym córki.

Rick, Peter, Mark, Amy i Darryl złapali za bronie i ustawili się do siebie plecami, mierząc do zombiaków, zaczęli oddawać celne, a również niecelne strzały. W tle było słychać jedynie krzyki kobiet, w tym całym zamieszaniu podzieliły się na dwie grupy: W pierwszej była Alice, Lilly i Mariol, a w drugiej Brigette, Celine i Paris, Carley skryła się w jednym z kempingów. Lilly przybrała rolę dowódcy wśród swojej grupy i starała się zachować spokój, łapiąc matkę i Alice za ręcę i ruszając w stronę najmniej oblężonego miejsca, złapała w dłoń zwyczajny kij i zaczęła bronić swoich towarzyszek.

- Mamo, Alice! Trzymajcie się z tyłu, nie dajcie się ugryźć! - Krzyknęła Lilly, wymachując kijem przed sobą i powalając przy tym paru zombiaków.

Skryta w kempingowcu Carley, wyjrzała powolnie zza drzwi, otwierając je zaraz na cały szerz, co okazało się ogromnym błędem, bo wokół auta roiło się od nieumarłych. Wrzasnęła i ruszyła do wnętrza auta, za nią wlazły kolejne zombiaki, które rzuciły się na jej szyje, ręce, wydarły z jej brzucha jelita, były bezlitosne, pozostało jej tylko wrzeszczeć w agonii. Kolejną ofiarą dzisiejszej masakry była Mariol, która została złapana z zaskoczenia przez jednego zombiaka spod ławki, ugryzł ją w kostkę, zaczęła głośno wrzeszczeć.

- POMOCY! LILLY! MARK! POMOCY! - Łzy napłynęły jej do oczu, nie mogła wytrzymać tego potwornego bólu.

Jej mąż widząc to osłupiał, nie dowierzał, jednak zaraz ruszył jej z pomocą depcząc głowę zarażonego, zaraz do matki przybiegła Lilly, która zaczęła wykrzykiwać. 

- O BOŻE! O BOŻE! Mamo! To niemożliwe, gdzie jest Carley! O boże! - Rozpłakała się, przytulając matkę do swojej piersi.

W tym czasie drużynie udało wybić się nadchodzącą hordę, wszyscy stanęli przy konającej Mariol, która wtulała się w pierś córki i trzymała za dłoń swojego ukochanego. Mark nie mógł tego wytrzymać, został wraz z Lilly przez całą noc przy jej ciele, aż ta powolnie zmieniała się w zombiaka.

 

malibu (cdn)

Malibu (cdn)

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Ozar 17.02.2018
    To jak widzę twój pierwszy tekst, więc witam serdecznie. Czyta się całkiem dobrze, choć temat dość już mocno zużyty. Na początek mała uwaga. Wstęp piszesz jednym ciągiem, co trochę denerwuje przy czytaniu. Nie jestem ekspertem od błędów, ale kilka znalazłem.
    "zamieszkała w jednym z" – może lepiej zamieszkałą
    „Wirusie XUON, który powodował on nadmierną" – on nie potrzebne
    "nieopanowanie" – może brak kontroli nad sobą
    „byli przerażeni nadchodzącego do USA wirusa XUON" – nadchodzącym do USA wirusem
    "na myśl to jedynie STRACH" – może – jedynym uczuciem jakiego doznawała był strach
    Na razie tyle bo znikam z kompa.
    Ogólnie moim zdaniem niezłe, ale błędy trzeba poprawić, bo niepotrzebnie psują wartość tekstu.
    Na zachętę 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania