Wiśniowa zemsta

Poczuła tłustą łapę na swoim wypełnionym miąższem brzuchu. Lewo, prawo, lewo — twarda sztuka — aż do wyrwania z dającej bezpieczeństwo gałązki. Odrobina wnętrzności została na swym miejscu, a nie jak reszta, wędrująca przez powietrze. Otworzyła się przed nią gardziel wypełniona na brzegach ostrymi kamieniami, po których spływała lepka ślina. Została wrzucona z olbrzymią siłą do wnętrza, a ściany zamknęły się, pochłaniając ostatnie promienie Słońca. Rozpoczął się mord. Głazy rozrywały ją na strzępy, mieląc skórę, a klejący język pochłaniał wydostający się miąższ o kwaskowym posmaku.

— Ty potworze! — zawołała jedna z wielu wiszących na drzewku.

Potwór poczuł coś twardego w swoich ustach. Chwile to mielił, żeby dojeść ostatnie kwaśne kawalątki życia, a potem wypluł wielką, dorodną Pestkę. Zupełnie losowo — gdyż wszystkie były dojrzałe — urwał, następnie zamknął w swojej wielgaśnej łapie i tę czynność powtórzył kilka razy, przez co ucierpiało wielu. Poszedł w stronę szopy.

— Zostaw je!

— Daruj im życie!

Lecz Potwór nie słyszał tych przygłuszonych krzyków. Nie miał odpowiedniego narządu słuchowego, by usłyszeć. Już lepszymi towarzyszami rozmów były koty, one chociaż odpowiadały, a nie jak tamci, dlatego te czworonogi (dziwnie to brzmi, gdy mówi się o kotach; zawsze słyszałem to w kontekście psów) często ostrzą swoje małe pazury o drzewa lub drewno, bo myślą, że drewno żyje tak jak drzewo i, że zaraz ktoś z góry im coś powie. Nie znają pojęcia życia i śmierci, głuptasy.

 

* * *

 

„Ale mam ochotę na wiśnie” pomyślał tak zwany Potwór. Właśnie miał zamiar wyjechać w bardzo ważnych służbowych sprawach, gdy ta myśl wskoczyła mu jednym susem do głowy; dobrze, że nie rozwaliła przy tym czaszki. Automatycznie skierował swe kroki w prawo, w stronę na oko dwumetrowego drzewka, na którym rosły dojrzałe już wiśnie. Przeszukiwał, szukał, gmerał, aż znalazł najbardziej dojrzałą z wszystkich dojrzałych wisienek. Skierował na nią swoją dłoń i próbował wyrwać z macierzy. Wiśnia dobrze się trzymała (lewo, prawo, lewo), wreszcie ustąpiła. Potwór wrzucił wiśnie do gardła, oczywiście, musiała zatrzymać się w jamie gębowej, by żeby rozpruły jej kojący smak, który rozpłynie się na języku. Rozpruty smak smakuje rozpruto. Najlepszy.

Zębami poczuł Pestkę. Chwile ją merdał językiem, zjadając resztki, po czym wypluł. „Wezmę jeszcze kilka i zjem je w czasie drogi do szopy”. Oczy skanowały drzewko w poszukiwaniu jak najbardziej dojrzałych okazów. Znalazły ich siedem, lecz dłonie ukradły tylko pięć. Dwóch szczęśliwców zostało w domach.

 

* * *

 

— Widziałeś, jak się na nas gapił? Pewnie też byliśmy na liście skazanych na tortury.

— Dobrze, że Wiśniowy Bóg jest łaskawy i to dzięki niemu udało nam się uniknąć zagłady.

— Dzięki niemu? Ja myślę, że to po prostu Potwór dostał tyle, ile było mu potrzebne.

— Bluźnisz bracie... Jeśli Wiśniowy Bóg to usłyszy, spłynie na nas nieszczęście i groza!

Potwór otwierał właśnie wielkim, zardzewiałym kawałkiem metalu zwanym kluczem, drzwi szopy. Jego smród rozpylił się po pomieszczeniu, a oczy, te przeklęte oczy mordercy, wypatrzyły środek transportu, którym to dojedzie (oby nie) do celu swej podróży. Jednak Potwór, zamiast wyprowadzić motor, wyszedł z szopy. Po co? Odwrócił się w stronę Wiśniowego Pałacu, zwanego w tych stronach Drzewkiem, otworzył dłoń, z której dało się słyszeć przytłumione jęki braci i sióstr wiśniowego szczepu, wyjął jednego, przestraszonego do samej Pestki wiśniaka i z iskrami w oczach włożył go do gęby. Raban w dłoni zrobił się głośniejszy; nasze drogie wiśnie już wiedziały, co ich czeka. Mielił jedną za drugą, a Pestki wypluwał przed siebie, w trawę i na kostkę. Cierpienie, jakie czuły biedne wisienki było porażające. Pięć Pestek leżało na ziemi. Tej ziemi.

 

* * *

 

Przekręcił kluczyk w zamku drzwi i wkroczył do środka. Rozejrzał się po stole, na którym leżały opakowania ze śrubkami, podkładkami oraz przeróżnymi, drobnymi pierdołami. Odkręcił wieczko zamykające bak motoru. Z baku było jeszcze jedno, tajne przejście. Prowadziło rurką wprost do silnika; uciekało tamtędy paliwo, gdy nadarzyła się okazja, lecz teraz bak był pełny, kilka dni temu dolano tam świeżą benzynę. W dłoniach trzymał wiśnie, piękne, dorodne wiśnie, które zaraz skonsumuje. Wyszedł z szopy, żeby to zrobić. Czuł w głowie ten smak, każdą jego nutę, więc pomyślał, że nie musi ich jeść, w końcu, czuje smak wiśni bez zbędnego otwierania ust. Nie. Tradycja nakazuje je zjeść panie Potworze. Zawsze przed wyjazdem wpieprza się wiśnie, aż zęby gruchoczą. No dobrze dziwny głosie w głowie Potwora. Skoro taka tradycja.

Mylił się. Sztuczny smak w głowie, nawet taki intensywny, nawet taki przepyszny, nie zastąpi prawdziwego smaku (mordowanych) zjadanych z apetytem wiśni. Pestki naturalnie wypluł, a było ich pięć, ni mniej, ni więcej, to logiczne. Po jakże udanej uczcie wkroczył z powrotem do środka szopy. Kroki skierował w stronę motoru. Złapał go za kierownice i pociągnął do tyłu, po czym na niego usiadł, cofnął się jeszcze trochę razem z maszyną i teraz znajdowali się na wprost drzwi. Wypchnął go z szopy.

 

* * *

 

Jak mógł tego nie zauważyć? Jego przepełnione rządzą mordu oczy, tym razem zawiodły, co przesądziło o byciu lub niebyciu na tej planecie delikwenta, zwanego Potworem. Oczy, które wypatrywały najpiękniejszych dam i najodważniejszych dżentelmenów, teraz nie są mu potrzebne.

Gdy wypychał motor z szopy, zapomniał o bardzo ważnym szczególe, tak bowiem szybko zapominał o swoich ofiarach i o tym, co miały w środkach. Zapomniał o Pestkach. Przednią oponą najechał na dwie Pestki. Dodam, że za życia właściciele tych Pestek byli, jakby to ująć, bardzo mokrzy, a to, co wiśnia ma na zewnątrz, jest dokładnie takie samo jak jej Pestka. Motor przewrócił się na lewą stronę, przygniatając Potwora. Na dodatek jego lewe kolano trafiło na trzecią Pestkę, więc naturalnie powstała sytuacja młotowo-kowadłowa, powodująca zmiażdżenie kolana. Próbował wstać z ziemi. Położył otwartą dłoń na trawie, lecz nie przewidział, że w źdźbłach trawy czai się czwarta Pestka. Przebiła mu dłoń na wylot. Wróżujący z ręki miałby kłopot w stwierdzeniu długości linii życia. Pestka rozerwała większą część tej linii. Ja to wiem, bo jestem Wszechwiedzący, ale wróż może tego nie wiedzieć. Ból zmiażdżonego kolana i rozerwanej dłoni był tak ogromny, że głowa Potwora opadła hucznie na ziemie. Nawet gdzieś w tle można było usłyszeć fanfary. Głowa jeszcze żyjącego Potwora poleciała wprost na piątą Pestkę, która zrobiła mu taką dziurę w skroni, jakby dostał nabojem niespodzianką od snajpera wynajętego przez człowieka, któremu kiedyś Potwór zabrał żonę lub inne cenne minerały życia.

Tak oto Potwór skonał, wykrwawiając się na śmierć. Legendy głoszą, że nad głową martwego znaleziono szósta Pestkę, tylko jak to się miało stać, przecież tamtą Pestkę wypluł koło Drzewka.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania