Witold Pilecki w Auschwitz

Była wczesna jesień 1942 roku. Obok lasu, nieopodal Oświęcimia pracowali więźniowie obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau. Niemcy zagonili ich do roboty za obozem, nieszczęśnicy musieli rozbierać stare budynki. Cegły ładowali na taczki. Niektórzy dostali od SS-Mannów narzędzia: Siekiery i młotki. Strażnicy pilnie ich pilnowali i poganiali. Często bili tych, którzy padali. Słońce mocno grzało, temperatura osiągnęła 35 stopni. Mordercza była to praca.

W obozie przebywał pewien mężczyzna. Czterdziestoletni brunet z miłymi oczami , niegdyś bardzo przystojny, teraz jednak wychudzony, okaleczony, z dużym zarostem. Był to Witold Pilecki, polski żołnierz, kawalerzysta. Zgłosił się na ochotnika do przedostania się do obozu Auschwitz i zorganizowania konspiracji w obozie. Pożegnał rodzinę i dał się schwytać w niemieckiej łapance. Nie wiedział co go czeka w obozie.

Pileckiemu udało się zorganizować siatkę konspiracyjną. Należało do niej więcej więźniów niż się spodziewał. Pilecki znosił okrutne warunki panujące w obozie. Pojawiał się na apelach i starał się nie podpadać strażnikom i kapo, czyli więźniom współpracującym z Niemcami. Znosił nawet stójki, czyli wielogodzinne apele obozowe. Więźniowie zmuszeni byli stać przez cały czas ich trwania. Pilecki spotkał kilka razy nawet Rudolfa Hoessa, komendanta obozu. Jednak niczym nie wyróżniał się dla Niemców wśród innych więźniów, przybrał fałszywe nazwisko "Tomasz Serafiński". Konspiracja była mocna, Pilecki nie wiedział jednak, że generał Stefan Rowecki kazał awansować go na stopień porucznika.

Pilecki został przydzielony właśnie do rozbierania pobliskich domów, wrzucania gruzu do taczek i wywiezienia ich pod nadzorem Niemców. Praca była ciężka, a żołnierz smutny, iż musi burzyć to, co ludzie budowali być może kilka lat. Morderczy upał dokuczał mu, w dodatku SS-manni bardzo go pilnowali. Często kręcili się przy nim i poganiali do roboty. Pilecki nie chciał się z początku narażać, ale wreszcie nie wytrzymał, kiedy uderzył go jakiś strażnik i skończyło się na potężnym ciosie Niemca w twarz porucznika. Pilecki pracował już około czterech godzin, od dziesiątej. SS-manni nie zabrali więźniów na obiad tylko oznajmili, że minęła połowa czasu ich pracy. Niektórzy byli zrozpaczeni....

Nagle jeden ze strażników uderzył w twarz jakiegoś więźnia w wieku porucznika.

Pilecki podszedł do niego.

Za co go uderzyłeś?! - spytał gniewnie.

Niemiec zaśmiał się i uderzył teraz jego. Później drugi raz. Bił go i bił, aż mu się nie znudziło. Wtedy poszedł dalej.

Dziękuję, panu! - podziękował Pileckiemu więzień. - Naprawdę przykro mi, że to się tak skończyło, jak się pan nazywa? Ja jestem Marek. Marek Niwninicki!

Witold Pilecki – powiedział porucznik szeptem, aby nie usłyszeli go Niemcy, i uścisnął dłoń Niwninickiemu. - Podporucznik Wojska Polskiego.

Żołnierz?! - ucieszył się Niwninicki. - Widać że bratnia dusza! Też byłem w Wojsku Polskim! Jestem sierżantem, a raczej byłem sierżantem...

Był pan? - zdziwił się Pilecki.

Ano, przecież już kilka miesięcy mnie tu trzymają. Pewnie wkrótce zginę, zostanę zapomniany, Niemcy spalą moje ciało w kremantorium!

Kremantorium?!

Nie wiedział pan? Oni tam palą zwłoki zamordowanych!

Rozmowę przerwał jakiś Niemiec. Był to Hans Sweersen, jeden z ważniejszych stopniem nadzorców więźniów rozbierających domy.

Jazda do roboty, chamy! - krzyknął po niemiecku. - Co wy sobie za pogaduszki tu urządzacie! Nie wiecie że Arbeit Macht Frei? Praca czyni wolnym, chamy?

Pilecki skinął głową, spojrzał na Niwninickiego, przyjrzał mu się. Był to blondyn z brodą i wąsami. Miał wielkie, niebieskie oczy i długi, spiczasty nos, był piegowaty. Odkiwnął Pileckiemu i odszedł do pracy.

Sweersen przyglądał się uważnie porucznikowi i mruczał coś pod nosem. Po czym poszedł okrzyczeć więźniów rzucających w siebie cegłami i klnących.

Pilecki pracował, aż Niemcy nie ogłosili godziny 18:00, końca pracy. Później zabrano ich do obozu, do baraków, w których spali. Mieli tam prycze i siano. O 19:00 więźniowie udali się na posiłek. Rzadko podawali coś dobrego, teraz było trochę gęstej papy, naprawdę niewiele. Dano też trochę wody. Więźniowie wrócili do baraku i poszli spać.

 

...

 

Obudzono ich o dziesiątej w nocy. SS-manni wpadli do baraku i kopniakami zbudzili śpiących. Był z nimi Sweersen, który trzymał nóż.

Wstawać, lenie! - krzyczał. - Na apel! Szybciej, bo będzie stójka!

Więźniowie wybiegali z baraku. Apel tej części obozu prowadził dziś właśnie Sweersen. Był w obstawie dziesięciu żołnierzy z karabinami.

Skazańcy ustawiali się w dwuszeregu. Musieli stać w dużym odstępie, przez szereg przechodził wysoki SS-mann z nożem. Tych, którzy stali nierówno, czekała śmierć. Dźgał on bez litości. Pilecki w ostatniej chwili odsunął się, nóż prawie trafił w jego brzuch. Niemiec uśmiechnął się złowieszczo. Kiedy przeszedł przez szereg, zameldował się Sweersenowi i odszedł.

Baczność, chamy! - wrzeszczał Niemiec. - Nie chcecie chyba stójki, śmiecie?! Bo mi się wydaje że jak najbardziej na nią zasługujecie! A niech któryś ćwok się odezwie, wszyscy będą stać całą noc! Zrozumieliście, dranie? No, widzę że tak! Więc mam wam do powiedzenia, że jutro pracujecie od piątej rano do dwudziestej czwartej! Pod nadzorem naszego komendanta, wielkiego Rudolfa Hoessa! Bez sprzeciwu! Będziecie kończyć rozbieranie domów, a później zobaczycie. Ustaliliśmy, że jeżeli choć kilku nędzników będzie się obijać, odbędzie się całodobowa stójka! Rozkaz komendanta.ZROZUMIELIŚCIE,

DRANIE?!!!!

Ostatnie zdanie aż ryknął, po czym dał spocznij i odszedł. Pilecki westchnął. Ciężki jutro ich czeka dzień, będzie miał problem z prowadzeniem działalności konspiracyjnej. Sweersen wybrał go do grupy, która w tym tygodniu będzie pracowała morderczo.

...

 

Rano do baraku przyszedł SS-Mann. Budził wszystkich więźniów po kolei, a następnie wydarł się na nich i kazał iść do pracy. Pod barakiem stali strażnicy z psami. Kapo Kaczkowski śmiał się szyderczo.

No, czeka was niezła lekcja roboty! - rechotał. - Pożałujecie, że się w ogóle urodziliście. Robota do północy was czeka, he,he!

Śmiej się, póki jeszcze możesz, Kaczkowski! - warknął jeden z Niemców. - I na ciebie kiedyś przyjdzie kolej! Nie myśl, że zawsze będziesz miał takie przywileje!

Kapuś zamilkł i pociągnął nosem. Więźniowie w szeregu szli do roboty. Najwyższy stopniem strażnik poganiał kolumnę, krzycząc głośno, psy szczekały. Marsz z obozu pod las trwał dwadzieścia minut. Więźniom wysiadały nogi, były całe w pęcherzach i bliznach, od stania, chodzenia i roboty. Jednak dawali radę. Pilecki ujrzał na miejscu pracujące kobiety i zdenerwował się w duchu. Jak można zaganiać kobiety do roboty?! Nienawiść SS-mannów do innych ludzi była bez granic. Jednak porucznik nie mógł wyrazić głośno swojego zdania, bo wnet trafiłby do komory gazowej, a jego zadanie skończyłoby się porażką.

Pracował i pracował. Otrzymał młotek, za pomocą którego próbował rozwalić gruzy. Później wywoził je taczkami na wielką stertę, wieczorem zabierali je SS-manni. Nie ogłaszano przerw, strażnicy bili więźniów bez powodu, zwłaszcza kilku Żydów pracujących obok Pileckiego. Był on cały czas na muszce strażników, bali się, że może uderzyć kogoś młotkiem. Kiedy zaczęło się ściemniać, Niemcy odeszli od porucznika. Nagle podszedł do niego jeden z Żydów.

Proszę pana! - zagadnął. - Skorzystajmy z okazji, wiejmy!

Co też pan wygaduje? - odparl szeptem Pilecki. - Nie ma szans, spuszczą psy, a w dodatku łatwo nas wytropią, jeżeli w ogóle zdołamy dobiec do lasu. Strażnicy nas obserwują i nie zawahają się strzelać. Nie, nie ma szans. Niech pan lepiej pracuje!

Ależ! - fuknął Żyd. - Nie, ja spróbuję. Najwyżej mnie zastrzelą, trudno! Mam już dość takiego życia!

Niech pan się zastanowi!

Nie, chłopcze! - odparł Żyd. - Podjąłem decyzję.

Po czym rzucił siekierę i zaczął biec w stronę lasu.

Achtung! - jeden ze strażników zauważył zbiega. - Więzień ucieka!

Odgłosy strzałów zabrzmiały głośno. Oprócz nich słychać było płacz nieszczęśnika.

A Pilecki przetarł czoło.

...

 

Minęło kilka miesięcy. Był dwudziesty szósty kwietnia 1943 roku. Pilecki z kilkoma innymi więźniami pracował właśnie w piekarni. Praca nie była aż tak ciężka, jak rozbieranie domów, jednak SS-manni porządnie ich pilnowali. Wypiekiem nadzorowali niemieccy piekarze z Oświęcimia, sami też pracowali z więźniami. Piekarnia znajdowała się poza terenem obozu i dlatego Niemcy nie spuszczali z oka skazańców. Ciężko byłoby ich złapać, gdyby uciekli.

Właśnie tej nocy Pilecki wraz z kompanami zamierzał uciec. Dzięki niemu z obozu wydostało się już kilka osób m.i.n Kazimierz Piechowski, zamęczany przez Niemców harcerz. Plan ucieczki z piekarni był dobrze zaplanowany.

Więźniowie byli zmęczeni. W piekarni panował niesamowity upał, ale na szczęście mieli wodę. Piekli bochenek za bochenkiem, bez przerwy.

Minęła północ, rozpoczął się wtorek. Około drugiej piekarze zaprzestali chwilowo pracy i zrobili krótką przerwę. Strażnicy też mieli już dość. Jednak więźniowie musieli wozić bochenki i węgiel. Nagle porucznik Pilecki dał sygnał. Jeden z jego towarzyszy, Jasiek, zaczął się po kryjomu ubierać w obozowy pasiak. Strażnicy byli odwróceni, nie zwracali na niego uwagi. Kiedy się ubrał wyrwał miturę i pobiegł do składu z węglem. Piekarze odpoczywali w innej sali. Nagle jakiś Niemiec pogonił więźniów do roboty, ci przyspieszyli tempo. Kiedy znów się odwrócił, Jasiek podbiegł do drzwi i z wielkim trudem zajął się dwoma ryglami, po czym wszedł do toalety. Nagle strażnik się odwrócił. Lecz, o dziwo, nie zwrócił uwagi na Jaśka. Nie zastanowił się nawet, czemu jest ubrany. Chwilę stał, po czym podszedł do drzwi.

Więźniowie zamarli. Ich plan mógł teraz pójść na marne..... Żołnierz jednak nie otworzył drzwi. Stał i spoglądał na drzwi, po czym odszedł.

Teraz była okazja. Rzucili taczki, Jasiek wyskoczył z toalety i zaczęli cichaczem pchać odryglowane drzwi na dwór. Jeden z więźniów chwycił nóż i podbiegł do jednego ze strażników. Zasnął on ze zmęczenia.

 

Więzień poderżnął mu gardło po czym pomógł w wyważaniu drzwi

 

Te nie chciały ustąpić. Pilecki z Jaśkiem naciskali z całej siły. SS-mann mógł za chwilę się odwrócić. Wszystko wydawało się stracone, ale nagle drzwi uległy. Więźniowie wybiegli na dwór. SS-mann odwrócił się, zarządził alarm. Padły strzały. A skazańcy uciekali. Niemcy gonili ich, strzelając z karabinów. Nie trafili jednak w ciemności ani jednego więźnia. Po chwili zrezygnowali i klnąc, pobiegli do dowódcy.

Pilecki z kompanami biegli torami kolejowymi. Byli w świetnym nastroju, udało się im uciec z Auschwitz! Porucznik wykonał swoje zadanie i mógł złożyć raport o obozie. Niech świat dowie się, jakie okropieństwa dzieją się w tym piekle na ziemi.

 

...

 

Pilecki szedł ze swoim znajomym, Leonem, na spotkanie z dowódcą oddziału partyzanckiego, który mógł go skontaktować z Warszawą w sprawie raportu o obozie. Szli przez las nieopodal Nowego Sącza. Dwaj towarzysze Pileckiego opuścili go kilka dni temu. Teraz zatrzymał się u Leona.

Ej, Leon, jak nazywa się ten dowódca, do którego idziemy? - spytał nagle Pilecki.

Nie wiesz? - zdziwił się Leon. - Tomasz Serafiński.

Porucznik oniemiał.

Co takiego?! - krzyknął. - Przecież to ja jestem Tomasz Serafiński!

Co ty wygadujesz, Witoldzie? - spytał Leon.

Przez kilka lat posługiwałem się tym nazwiskiem! - wyjaśnił Pilecki. - A teraz spotkam prawdziwego Serafińskiego. Zobaczymy, jak zareaguje!

Leon zaśmiał się i szli dalej. Po chwili doszli do starej leśniczówki. Na schodach stał wysoki mężczyzna, blondyn w grubym płaszczu z ponurą, ostrą twarzą i bardzo krótkimi włosami. Na widok porucznika i Leona pokiwał głową. Zza drzew wyszło kilku żołnierzy z karabinami.

Kto idzie? - spytał ostro blondyn.

Wie pan – powiedział Leon. - Porucznik przyszedł w sprawie raportu.

Ach, to pan! - ucieszył się blondyn. - Wiem, wszystko wiem. Jestem Tomasz Serafiński. A pan?

Tomasz Serafiński – odparł Pilecki.

Co? - oburzył się Serafiński. - Pan sobie żarty ze mnie robi! Jak się pan naprawdę nazywa?

No, wie pan – powiedział Pilecki. - Używałem tego nazwiska przez kilka lat. I bardzo mi miło spotkać prawdziwego jego posiadacza!

Serafiński zaczął się śmiać.

To zmienia postać rzeczy! - powiedział. - Porozmawiamy, jak na żołnierzy przystało! A jak pan coś narozrabiał pod tym nazwiskiem....

Ależ skądże! - wzruszył ramionami rotmistrz. - W Auschwitz nie miałem okazji. Wszystko panu opowiem.

No, mam taką nadzieję! - odparł Serafiński. - Chodźmy do leśniczówki, opowie mi pan to przy dobrej herbacie!

Bardzo mi miło! - powiedział Pilecki.

 

Witold Pilecki skontaktował się z pomocą Serafińskiego z Warszawą i złożył raport. Za osiągnięcia został awansowany na stopień rotmistrza. Służył u boku generała Andersa oraz brał udział w Powstaniu Warszawskim.

Ciąg dalszy w opowiadaniu pdt. "Mogiła Rotmistrza".

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Johnny2x4 30.09.2016
    Bardzo fajne opowiadanie :) Czekam na więcej twoich historycznych wytworów :)
  • Dzik 01.10.2016
    Dziękuję. Jestem w trakcie pisania "Bunkrów Pod Wizną"
  • Upadły(D.F) 01.10.2016
    Widzę że nic cię nie zatrzymuje w pisaniu :) I bardzo dobrze. Czekam na te Bunkry pod Wizną bo jest to najciekawszy temat od czasów bitwy pod wiedniem i innych bitw polskich :) Ciekawi mnie jak opiszesz Wizne. Wielu już hańbi tą 3 dniową jatkę zgotowaną Niemcom i argumentuje to dość sprawnie w ramach propagandy która ma nas wyniszczać ale mniejsza o to czekam na tekst :)
  • Dzik 01.10.2016
    Dziękuję, postaram się napisać to opowiadanie jak najlepiej i przynajmniej na 7 stron ( to ma np. 5, Szturm na Westerplatte 7, Śmierć "Nila" 4 itd. )
  • zaciekawiony 28.04.2017
    Pilecki to taka ciekawa postać, czemu u ciebie wyszedł taki papierowy?

    Poza dość ogólnym opisem zbyt wiele się nie dowiadujemy o wydarzeniach, a ja bym się na przykład chętnie dowiedział na czym polegało zgłoszenie się na ochotnika do obozu, mającego być wtedy dla Polaków karą za jakieś przewinienia (nawet domniemane).

    Po jakiemu do więźniów mówią Niemcy?
  • Dzik 29.06.2017
    Schwytanie go to temat na inne opowiadanie. Mówią po niemiecku, ale nie mogłem pisać ich dialogów w tym języku, bo nie wszyscy by zrozumieli.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania