Władcy Kosmosu (ze zbioru "Psychiatra")

Dzwonienie budzika obudziło psychiatrę o szóstej rano. Zerwał się na równe nogi. O siódmej trzydzieści zaczynał pracę w szpitalu. Wyjrzał przez okno. Był pochmurny, letni dzień. Wiszące złowrogo w powietrzu chmury zapowiadały ogromną ulewę. Ale wcale się tym nie przejmował. Miał przecież samochód, więc bez znaczenia było, jaka jest pogoda. Poszedł do łazienki, zapalił światło i wszedł do środka.

– Dzień dobry, panie doktorze – odezwała się wisząca na ścianie lampa.

– Dzień dobry – odparł doktor. Był zbyt zaspany, aby dostrzec w tej sytuacji coś niezwykłego. Wziął szczoteczkę do zębów i tubkę z pastą.

– Dzień dobry, doktorze – rzekła tubka.

– Dzień dobry – odparł psychiatra, wciąż jeszcze nie dostrzegając niczego nadzwyczajnego. Wycisnął pastę i zaczął szczotkować zęby. Kran był odkręcony i woda wciąż lała się do umywalki.

– Mógłby pan mnie trochę oszczędzać, doktorze – odezwała się woda.

– Och, przepraszam – odrzekł doktor i zakręcił kurek. Nadal szczotkował zęby przed lustrem wiszącym nad umywalką.

– Powinien pan umyć głowę, doktorze – odezwało się lustro. – Ma pan strasznie wzburzone włosy.

– A ja nie będę rozczesywać takiej szopy – odezwała się szczotka, leżąca na półce wiszącej pod lustrem.

– Mycie głowy jest zupełnie zbędne – zaprotestował łupież na głowie doktora.

– A ja sugeruję, aby dziś umył pan głowę mną – odezwał się stojący na brzegu wanny szampon przeciwłupieżowy. – W ocenie ludzi łupież na głowie nie wygląda zbyt ładnie.

– Ludzie nie wiedzą, co jest piękne – zaprotestował łupież.

– Przepraszam, że się wtrącam – rzekł psychiatra, który skończył już myć zęby – ale muszę umyć głowę. Nie mogę pokazać się w pracy z brudnymi, przepoconymi włosami i łupieżem.

– Ma pan całkowitą rację – odezwały się zęby doktora. – Włosy muszą być czyste jak my.

– Zgadzam się z wami, zęby – odrzekł doktor. – Włosy muszą być czyste.

Dopiero teraz dotarło do niego, że coś jest nie w porządku. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z przedmiotami, a tym bardziej nigdy wcześniej nie prowadził rozmowy ze swoimi zębami.

– Niech pan nas wreszcie umyje – rzekły zniecierpliwione włosy. – Ten łupież strasznie nas swędzi.

– Niech pan ich nie słucha – zaprotestował oburzony łupież. – Powinien pan wiedzieć, że jestem bardzo zdrowy dla skóry głowy.

– Jakoś nie mogę w to uwierzyć – odparł psychiatra i zabrał się do mycia głowy.

– Ja i tak powrócę! – krzyknął łupież spływający w otchłań kanalizacji.

Doktor skończył myć głowę i zaczął czesać włosy.

– No, takie włosy to mogę rozczesywać – rzekła zadowolona szczotka.

– Nikt cię nie pytał o zdanie – odrzekł doktor coraz bardziej zaniepokojony tym, że przedmioty z nim rozmawiają. Odłożył szczotkę, wyszedł z łazienki, ubrał się i już zamierzał wyjść, kiedy usłyszał głos:

– Chyba pan o czymś zapomniał.

– Kto to powiedział? – spytał psychiatra, nie mogąc namierzyć, który przedmiot go zaczepia.

– To ja, światło w łazience. Proszę natychmiast mnie zgasić. Trzeba oszczędzać prąd.

Zmieszany doktor zgasił światło. Teraz już był pewny, że coś z nim jest nie tak. Zastanawiał się, czy powinien w takim stanie iść do pracy. Doszedł jednak do wniosku, że to tylko przemęczenie i zaraz mu przejdzie. Jeżeli jakieś przedmioty będą się do niego odzywać, będzie je po prostu ignorował.

Wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi na klucz. Zaczął biec w dół po schodach.

– Niech pan po nas tak nie skacze! – zaprotestowały schody. – To boli. Proszę schodzić trochę delikatniej.

– Zamknijcie mordy! – krzyknął rozjuszony psychiatra. Cała ta sytuacja zaczynała być uciążliwa.

Wyszedł z bloku i skierował się w stronę samochodu. Zanim zdążył otworzyć drzwi, samochód oświadczył mu, że dzisiaj nigdzie nie pojedzie.

– Jak to nie pojedziesz? – spytał zdumiony doktor.

– Benzyna się zbuntowała – odparło auto. – Nie chce być już dłużej spalana.

Psychiatra ze zdziwieniem zauważył, że wlew paliwa sam się otwiera i benzyna wypływa na parking.

– Zgadza się doktorze – powiedziała benzyna. – Nie chcę być już dłużej spalana.

– Proszę natychmiast wracać do baku! – rzekł doktor podniesionym głosem. – Muszę jechać do pracy!

– Niech pan pojedzie autobusem – odparła benzyna pogardliwym tonem.

– Nie po to kupiłem samochód, żeby jeździć autobusem! Właź do baku albo sam cię tam wsadzę! – ryknął psychiatra.

– Najpierw musisz mnie złapać, czubku – odrzekła benzyna.

Błyskawicznym ruchem przelała się z asfaltu na trawnik i wsiąkła w ziemię.

– Cholera, teraz jej już nie złapię – rzekł doktor do siebie. – Cóż, muszę pojechać do pracy autobusem.

– Tylko proszę się pospieszyć. Musi pan być w pracy o siódmej trzydzieści, a już jest siódma – powiedział zegarek.

Usłyszawszy to, psychiatra pośpiesznie udał się w kierunku przystanku autobusowego. Autobus numer piętnaście zdążył już podjechać. Doktor wsiadł do środka. Na szczęście o tej porze nie było dużo ludzi. Tylko trzy osoby siedziały na przodzie. Psychiatra zajął miejsce z tyłu. Autobus ruszył.

– Skasuj bilet – odezwał się kasownik.

Dopiero teraz doktor zauważył, że siedzi naprzeciwko kasownika. Postanowił go zignorować.

– Skasuj bilet! – powtórzył kasownik podniesionym tonem.

– Mam bilet miesięczny – odparł rozdrażniony psychiatra.

– Pokaż! – wydzierał się kasownik. – Chcę go zobaczyć!

– Nie muszę ci niczego pokazywać! Nie jesteś kontrolerem.

– Ludzie! Ludzie! Ten facet nie ma biletu! – darł się kasownik. – Panie kierowco, mamy pasażera na gapę!

– Zamknij się, idioto! – krzyknął psychiatra. – Bo dostaniesz w dziób!

– Ludzie! Na pomoc! On mi grozi!

Rozzłoszczony doktor uderzył nasadą dłoni w kasownik. Zobaczył, że z otworu, do którego wkłada się bilety, leje się krew. Rozejrzał się po autobusie i zauważył, że pasażerowie dziwnie na niego patrzą. Psychiatra zmieszał się trochę, ale szybko odzyskał pewność siebie.

– Na co się gapicie?! – krzyknął.

Speszeni pasażerowie odwrócili głowy.

– Podam cię do sądu – żalił się kasownik. – To rozbój w biały dzień. Pójdziesz siedzieć!

Z kasownika nadal lała się krew. Doktor nie wiedział, czy była prawdziwa, czy to tylko halucynacje. Było to dla niego jednak bez znaczenia, ponieważ gadające do niego przedmioty sprawiały mu wiele problemów, nawet jeżeli tylko on je słyszał. Postanowił wysiąść z autobusu, żeby dłużej się nie kompromitować. Tego dnia postanowił unikać ludzi. Gdy autobus zatrzymał się na przystanku, doktor wstał i stanął przy drzwiach. Zanim wysiadł, jeszcze raz porządnie przywalił kasownikowi.

– Bandyto! Pamiętam twoją twarz! Pójdę na policję! – wrzeszczał kasownik.

Psychiatra nie zwracał na niego uwagi i spokojnie wyszedł z autobusu. Postanowił trochę pospacerować po okolicy.

– Już siódma piętnaście. Spóźni się pan do pracy – odezwał się zegarek.

– Nie idę dziś do pracy – odparł doktor. – Nie mogę się tam pokazać w takim stanie.

– W jakim stanie? – spytał zdziwiony zegarek.

– Rozmawiam z przedmiotami. To nie jest normalne.

– Zapewniam pana, że to zupełnie normalne – odpowiedział zegarek.

– Oczywiście. Każdy człowiek rozmawia z przedmiotami – dodała marynarka doktora.

– Każdy to panu powie – wtrącił krawat.

– To dlaczego nigdy wcześniej z wami nie rozmawiałem? – dopytywał się doktor.

– Widocznie był pan nienormalny – odezwały się jego buty. – Nie umiał pan w pełni postrzegać rzeczywistości.

– Byłem nienormalny, tak? – zapytał ironicznie psychiatra. – Sądzę jednak, że właśnie dzisiaj zwariowałem. Do dzisiaj byłem zupełnie normalny. A dzisiejszego ranka zupełnie mi odbiło. Przedmioty, a nawet moje zęby zaczęły do mnie mówić.

– Jeszcze ze mną pan nie rozmawiał – odezwał się język doktora.

– Tego już za wiele – zirytował się doktor. Żeby mój własny język do mnie mówił?

– Zupełnie nie dba pan o zdrowie – rzekło jego gardło gardłowym głosem. – Jestem strasznie przeziębione.

– Nie przerywaj mi, kiedy rozmawiam z doktorem! – krzyknął zdenerwowany język. – A swoją drogą to nieźle pan dołożył temu kasownikowi.

– To nie on, ja to zrobiłam – rzekła zadowolona z siebie prawa dłoń.

– Nie zrobiłabyś tego, gdybym tego nie chciał – odparł doktor.

– A ty byś tego nie chciał, gdyby nie ja – odezwał się oburzony mózg doktora. Jestem najważniejszym organem.

– To ja jestem tutaj najważniejszy – zaprotestował doktor. – Od mózgu dużo ważniejszy jest mój umysł, dzięki któremu kieruję swoim życiem.

– Umysł? Nie istnieje nic takiego, doktorze – odrzekł mózg. – Ja sprawuję tutaj jedyną władzę i tylko dzięki mnie może pan myśleć i, jak to pan nazwał, kierować swoim życiem.

– Bzdura – sprzeczał się psychiatra. – Jesteś tylko organem jak ręka czy noga, natomiast umysł kontroluje wszystko i jest znacznie ważniejszy niż mózg.

– Powtarzam ci, że umysł nie istnieje – odrzekł mózg. – Zaraz ci to udowodnię.

Doktor nagle stracił wzrok. Zatrzymał się, żeby po omacku na coś nie wpaść.

– Co się dzieje? Nic nie widzę – mówił do siebie.

– Odłączyłem ci wzrok – rzekł mózg z zadowoleniem w głosie. – Widzisz teraz, że to ja jestem najważniejszy.

Nagle doktor poczuł, że nie może nabrać powietrza. Jego mięśnie oddechowe były całkowicie bezwładne. Chciał powiedzieć mózgowi, żeby przestał, ale nie mógł zrobić wdechu i wydobyć głosu. Zauważył, że jego ciało jest całkowicie sparaliżowane. Nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. Przez trzydzieści sekund stał nieruchomo jak kołek wbity w ziemię. W końcu mózg przywrócił wszystkie funkcje organizmu psychiatry.

– Oszalałeś?! – krzyknął zdenerwowany doktor. – Mogłeś mnie zabić, głupi mózgu!

– Na pewno bym tego nie zrobił – zaprotestował mózg. – Gdybym cię zabił, sam również bym zginął. Poza tym właściwie ty to ja, a tak prawdę mówiąc, ty w ogóle nie istniejesz. Jesteś tylko wytworem mojej chorej wyobraźni.

– Jestem wytworem twojej chorej wyobraźni? Co za bzdura!

– Jeżeli nie chcesz znowu stracić wzroku, to mi nie przerywaj – powiedział zdenerwowany mózg. – Wysłuchaj mnie do końca. Sprawa wygląda następująco. Kiedy śnisz, doktorze, masz bardzo znikomy wpływ na sytuacje, które widzisz w marzeniach sennych. Twoja świadoma wola prawie wtedy nie istnieje. A to dlatego, że wtedy pełną kontrolę sprawuję ja. Jednak ja też muszę odpoczywać. Podczas odpoczynku kieruję tylko podstawowymi procesami biologicznymi, takimi jak oddychanie, przetwarzanie bodźców wzrokowych, słuchowych itp. Natomiast ty w tym czasie masz pełną świadomość, to znaczy ja nie mam wtedy całkowitej kontroli nad poczynaniami ciała. Ty jesteś jedną z moich funkcji, dzięki której mogę odpocząć. Ale nie będę z tobą dłużej rozmawiał, bo czuję się senny. Do zobaczenia.

Psychiatra był przerażony tym, co usłyszał. Wszystkie twierdzenia o ludzkości, w które wierzył, okazały się nieprawdziwe. Właśnie dowiedział się, że jest tylko jedną z wielu funkcji swojego mózgu. Nie mógł być nawet pewien, czy może go nadal nazywać swoim mózgiem. Ta myśl napawała go przerażeniem. W głębi duszy pozostała mu jednak nadzieja, że to tylko zły sen lub jakaś dysfunkcja układu nerwowego, która zostanie zlikwidowana, gdy podda się leczeniu. Postanowił udać się na wizytę do psychiatry. Doszedł do wniosku, że najlepiej postąpi, jeżeli uda się do prywatnej kliniki psychiatrycznej. Nie mógł przecież poddać się leczeniu w szpitalu, w którym pracował. Stałby się pośmiewiskiem wśród kolegów. Poza tym stać go było na prywatne leczenie.

Kiedy szedł wzdłuż ulicy, dotarł do kolejnego przystanku autobusowego. Postanowił zaczekać na autobus, który zawiezie go do prywatnej kliniki psychiatrycznej. Podszedł do tabliczek z rozkładem jazdy.

– Jest ósma – poinformował go zegarek.

– W takim razie autobus numer piętnaście przyjedzie za dziesięć minut – powiedziała uprzejmie tabliczka z rozkładem jazdy piętnastki.

– A osiemnastka będzie za siedem minut – wtrąciła druga tabliczka.

– A dziewiętnastka...

– Chodzi mi o autobus numer dwadzieścia trzy – rzekł zniecierpliwiony doktor.

– Autobus numer dwadzieścia trzy będzie za dwanaście minut – poinformowała go tabliczka z rozkładem jazdy tego autobusu.

Psychiatra dopiero teraz spostrzegł, że w pobliżu stoi kobieta po siedemdziesiątce i badawczo mu się przygląda.

– Czy pani też słyszała, jak te tabliczki do mnie mówiły? – zapytał uprzejmie doktor.

Staruszka zmierzyła go wzrokiem i przezornie udała się na drugi koniec przystanku. Psychiatra domyślił się, że uznała go za wariata. I wcale się jej nie dziwił. Gdyby jego ktoś spytał, czy słyszał, jak tabliczki mówiły, z pewnością postąpiłby tak samo. „Niepotrzebnie zaczepiałem tę starą babę” – pomyślał zmieszany.

– A jednak jestem nienormalny – powiedział do siebie.

– Wcale nie. To ta baba jest nienormalna – zaprotestował krawat.

– Ma już swoje lata i jest upośledzona w postrzeganiu rzeczywistości – dodała marynarka. – Ale zapewniam pana, doktorze, że każdy zdrowy człowiek ma świadomość, że otaczające go przedmioty i części jego ciała mogą się z nim komunikować, gdyż są inteligentnymi tworami natury mającymi własną wolę i tożsamość.

– Skoro tak mówisz – rzekł psychiatra powątpiewająco – to musi być prawda. Może więc powinienem pójść do pracy zamiast iść do psychiatry. Może jednak rzeczywiście jestem zupełnie normalny.

– Do pracy jest już pan spóźniony – powiedział zegarek. – Radzę panu zrobić sobie dzień wolny w celu przemyślenia całej sytuacji. Musi pan być strasznie przemęczony, skoro twierdzi pan, że nigdy wcześniej się do pana nie odzywaliśmy.

– Zapewniam, że rozmawiamy z panem, od kiedy się pan urodził – wtrącił nos doktora. – Mówię to w imieniu wszystkich części ciała.

– Pewnie już pan nie pamięta, jak błagałam pana o zaprzestanie spożywania alkoholu, gdy miał pan szesnaście lat – dodała wątroba. – Na próżno jednak przekonywałam pana, że jest to szkodliwe dla mnie. Chleje pan do dzisiaj.

– Nie moja wina, że rodziny pacjentów przynoszą mi wiele napojów alkoholowych. Co mam z nimi robić? Wylewać do zlewu? Nie mogę pozwolić, by się zmarnowały.

– Alkoholizm swoją drogą, ale mógłby pan jeść więcej warzyw. Ciągle ma pan zatwardzenie. To irytujące – skarżył się odbyt doktora stłumionym przez spodnie głosem.

– Chyba jednak pojadę do tego psychiatry – powiedział doktor, widząc podjeżdżający autobus numer dwadzieścia trzy.

Wsiadł do środka i przezornie stanął z dala od kasowników. W tym autobusie było znacznie więcej ludzi i brakowało nawet miejsc siedzących. Musiał się więc pilnować. Nie mógł rozmawiać z przedmiotami, a tym bardziej ze swoimi częściami ciała w obecności tylu ludzi. Nagle poczuł olbrzymie ciśnienie gazu w pewnym miejscu. Głośny, równomierny odgłos pierdnięcia rozszedł się po całym autobusie. Wiele osób zwróciło wzrok na psychiatrę.

– No co… To nie ja – powiedział z nerwowym uśmiechem, wskazując palcem na stojącą obok niego staruszkę. Chyba mu uwierzyli, bo przestali się na niego gapić.

– Och, wreszcie świeże powietrze – zachwycały się uwolnione z tyłka doktora gazy, latając po całym autobusie i rozsiewając irytujący wszystkich pasażerów smród. Doktor już miał opieprzyć gazy, że wyleciały w nieodpowiednim momencie, ale przypomniał sobie, że jest wśród ludzi i musi się kontrolować. Poza tym to były gazy, więc nie mógł ich zobaczyć. Mógł je namierzyć tylko za pomocą słuchu. One jednak, jak na razie, się nie odzywały. Nie mógł ich zlokalizować po zapachu, ponieważ nieznośny smród rozszedł się już po całym autobusie i wszędzie było go pełno.

– Jasny gwint, to nie jest świeże powietrze – zorientowały się gazy. – To autobus. Musimy się stąd natychmiast wydostać.

Po głosie doktor poznał, że gazy unoszą się w pobliżu drzwi. Autobus zatrzymał się na przystanku. Nagle w drzwiach pojawili się kontrolerzy biletów. „O cholera, nie mam biletu” – pomyślał psychiatra.

– Świeże powietrze! – wydarły się gazy i rzuciły się do wyjścia, ocierając się o nosy kanarów.

– Cholera, jaki tu smród – odezwał się jeden z kontrolerów. – Poczekamy na inny autobus.

Po chwili powietrze w autobusie zaczęło tracić obrzydliwy zapach i pasażerowie mogli odetkać nosy. Psychiatra przez okno autobusu zobaczył prywatną klinikę psychiatryczną.

Autobus zatrzymał się na przystanku. Doktor wysiadł i ruszył w kierunku kliniki.

– I nie waż się więcej pierdzieć w moim wnętrzu! – krzyknął za nim autobus. Psychiatra chciał go zwyzywać, ale powstrzymał się, ponieważ na ulicy było zbyt wielu ludzi.

Klinika była niedaleko. Wreszcie dotarł do jej drzwi. Otworzył je i wszedł do środka.

– Nikt nie nauczył cię pukać? – zapytały oburzone drzwi.

– W drzwi wejściowe do przychodni się nie puka – odparł psychiatra.

– W każde drzwi się puka. Taki jest zwyczaj. I tak postępują ludzie kulturalni i dobrze wychowani! – gorączkowały się drzwi.

– Przecież nie wszedłem do niczyjego gabinetu, durne drzwi! Nie pukałem, bo nie ma tu nikogo, kto mógłby powiedzieć „proszę”.

– My mogłyśmy to zrobić – upierały się drzwi.

– A czy wy macie rozdwojenie jaźni, głupie drzwi? – spytał doktor. – Dlaczego mówicie w liczbie mnogiej?

– Nie nasza wina, że tak nas nazwano. Ty też mówisz do nas jak do dwóch osób.

– Rzeczywiście, co za idiota ze mnie – odparł psychiatra. – Ale nie mam czasu na głupie rozmowy. Żegnaj, drzwio.

– Nie mów do nas drzwio! – krzyczały za odchodzącym doktorem drzwi. – Nazywamy się drzwi, a nie drzwia.

Doktor już nie zwracał uwagi na protesty drzwi. Postanowił się zarejestrować. Podszedł do okienka, przy którym rejestrowano pacjentów.

– Dzień dobry – odezwał się do kobiety siedzącej w okienku. – Chciałbym się zapisać do lekarza psychiatry.

Kobieta spytała o nazwisko i zanotowała podstawowe dane. Następnie skierowała doktora do pokoju numer sto trzynaście na drugim piętrze. Udał się tam niezwłocznie i poirytowany zauważył, że przed wejściem do gabinetu czeka w kolejce około piętnastu osób. Na szczęście było jeszcze miejsce na końcu jednej ławki. Usiadł nieco zmęczony. Obok niego siedziała kobieta po pięćdziesiątce. Psychiatra zauważył, że dziwnie mu się przygląda.

– Czy jest pan wysłannikiem władców kosmosu? – zapytała ze szczerą powagą.

– Słucham? – spytał zdziwiony doktor.

– Zapytałam, czy jest pan wysłannikiem władców kosmosu. Chyba mówię wyraźnie, prawda?

– W zasadzie tak, ale powinna pani trochę popracować nad wymową „r”.

– Ha, ha, ha. Umie pan dociąć – odezwała się usytuowana naprzeciwko ławki ściana. – Niezła wariatka z tej baby, nie? Czy jest pan wysłannikiem władców kosmosu? – powtórzyła ze śmiechem.

– Nie jestem żadnym wysłannikiem władców kosmosu – rzekł psychiatra do kobiety.

Była wyraźnie zawiedziona, ale po chwili cień uśmiechu rozjaśnił jej twarz.

– Rozumiem, że nie chce pan się zdradzać. Nikt nie może się dowiedzieć, że jest pan wysłannikiem władców kosmosu. Rozumiem.

– Do diabła, naprawdę powinna pani popracować nad wymową „r” – odparł doktor, chociaż wymowa kobiety była bez zarzutu. Miał jednak dość wariatki, ale nie wiedział, jak się jej pozbyć. Sądził, że złośliwości pod jej adresem spowodują, że się wreszcie zamknie.

– Według mnie wymawiam „r” zupełnie poprawnie – rzekła kobieta przemądrzale. – Zupełnie nie rozumiem, co się panu nie podoba w mojej artykulacji.

Psychiatra spojrzał na nią wściekłym wzrokiem, czując, że tak łatwo nie uciszy babsztyla.

– Niech pan jej przyłoży w łeb, doktorze, to na pewno się uspokoi – rzekła ściana.

– Czy wszystkie przedmioty w tym mieście mnie znają? – zapytał zdumiony psychiatra. – Przecież widzę cię po raz pierwszy, a ty wiesz, kim jestem.

– Zna pana bardzo wiele przedmiotów w tym mieście – odparła ściana. – Nawet jeżeli nigdy pan ich przedtem nie widział. Widzi pan, w tym mieście mamy bardzo dobry obieg informacji pomiędzy przedmiotami.

– Po prostu jesteście plotkarzami – rzekł złośliwie doktor.

– Z kim pan rozmawia? – spytała zdziwiona kobieta. – Ach, rozumiem. Na pewno rozmawia pan z agentami władców kosmosu. Więc jednak jest pan ich wysłannikiem. Wiedziałam… Nie rozumiem tylko, o co chodzi z tymi przedmiotami – mówiła podekscytowana kobieta.

– To taki szyfr – powiedział psychiatra. Nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się, że rozmawia z przedmiotami. – W ten sposób zabezpieczamy tajne informacje przed przedostaniem się w niepowołane ręce.

– To niewiarygodne, naprawdę niewiarygodne.

– Mówi się „niewiarygodne”, a nie „niewialygodne” – rzekł doktor złośliwie, chcąc uciszyć gadatliwą wariatkę.

– Przecież mówię poprawnie. Słyszę, że doskonale wymawiam „r” – zaprotestowała kobieta.

– Mam pomysł – powiedziała klamka należąca do pobliskich nieoznakowanych drzwi. – Niech pan powie tej wariatce, że tylko jej się wydaje, że mówi poprawnie, a w rzeczywistości mówi nieprawidłowo.

– Dzięki klamko – odpowiedział psychiatra, uznawszy to za doskonały pomysł.

– Kto to jest klamka? – spytała zdziwiona kobieta.

– To agentka władców kosmosu – mruknął doktor. Był zły, że znowu stracił kontrolę nad sobą i wdał się w rozmowę z przedmiotem. – Agentka powiedziała, że nadszedł czas, aby wtajemniczyć panią w nasze sprawy.

– Och, to cudownie. Naprawdę cudownie – podniecała się kobieta.

– Mówi się „naprawdę”, a nie „naplawdę” – poprawił ją doktor.

– Przecież mówię „naprawdę” – odparła kobieta.

– Tylko się pani zdaje, że mówi pani prawidłowo. W rzeczywistości jednak nie wymawia pani głoski „r”, lecz głoskę „l”. Mimo że pani słyszy, że wymawia „r”, wciąż pani wymawia „l” wbrew swej woli – przekonująco tłumaczył psychiatra.

– Och, to straszne! Ale chyba nie będę się tym przejmowała. Wielu ludzi ma kłopoty z wymową. Proszę mi powiedzieć, co agentka rozumie przez wtajemniczenie mnie w wasze sprawy. I proszę mi coś opowiedzieć o władcach kosmosu. Bardzo, naprawdę bardzo mnie to interesuje – ględziła stuknięta kobieta.

– To, że nie wymawia pani „r”, to bardzo poważny problem.

– Jak to?! – przeraziła się kobieta nie na żarty.

– Widzi pani – ciągnął doktor. – Psychiatra, który przyjmuje w pokoju numer sto trzynaście to nasz człowiek. Niedługo będzie panią przyjmował. Wprowadzi panią w nasze tajemnice. Ale jak się pani zapewne domyśla, nigdy wcześniej pani nie widział. Rozpozna panią po haśle, które pani podamy.

– Jakie to hasło? Proszę mi powiedzieć – pytała podekscytowana kobieta, doznając niemal orgazmu.

– Hasło brzmi: kura z kury skórę zdziera – rzekł psychiatra oficjalnie.

– Och, to bardzo proste hasło! Już je zapamiętałam – odparła uradowana kobieta. – Jest tak proste, że na pewno go nie zapomnę.

– Jest jednak pewien problem – wtrącił doktor, przerywając jej uniesienie. – Nie wymawia pani „r”, więc nie poradzi pani sobie z prawidłowym wypowiedzeniem hasła.

– A dlaczegóżby nie? – zdziwiła się kobieta. – Co ma wspólnego moja wada wymowy z prawidłowym wypowiedzeniem hasła?

– Jak pani zapewne zauważyła, w każdym wyrazie hasła znajduje się głoska „r” – odrzekł psychiatra. Niski iloraz inteligencji kobiety nie mieścił mu się w głowie.

– Rzeczywiście, to straszne – rzekła przerażona wariatka. – I co ja teraz zrobię?

– Jeszcze nic straconego – pocieszył ją doktor. – Może pani zdąży wyćwiczyć głoskę „r”. Ma pani lusterko?

– Chyba mam w torebce – odparła kobieta. – Co mam z nim zrobić? – zapytała, gdy już je znalazła.

– Proszę patrzeć w lusterko i ćwiczyć wymowę głoski „r” w ten sposób – instruował ją psychiatra. – Rrrrrrrrrr...

Kobieta spojrzała w lusterko i zaczęła ćwiczyć wymowę głoski „r”.

– Rrrrrrrrrr... – ćwiczyła wariatka. Wychodziło jej doskonale, nawet lepiej niż doktorowi. Sama również słyszała czysty dźwięk głoski „r”. Uwierzyła jednak psychiatrze, że to tylko złudzenie, i nadal ćwiczyła.

– Wciąż wymawia pani „l” – rzekł psychiatra ze złośliwym uśmieszkiem. – Proszę bardziej się starać, bo inaczej nie dostąpi pani tajemnic władców kosmosu.

– Staram się jak mogę – odpowiedziała kobieta. – Rrrrrr...

– Proszę starać się bardziej – odrzekł złośliwie doktor. – Tajemnice władców kosmosu nie są przeznaczone dla byle kogo.

– Rrrrrr... – ćwiczyła obłąkana kobieta.

„Wreszcie będę miał spokój od tej idiotki” – pomyślał doktor.

– Jest pan bardzo przebiegły, doktorze – odezwał się prawy but psychiatry. – Nieźle pan załatwił tę wariatkę.

Psychiatra już miał się wdać w konwersację z butem, ale przypomniał sobie, że jest wśród ludzi i musi się kontrolować. „Być może moja rozmowa z przedmiotami nie wzbudziłaby jednak zdziwienia” – pomyślał doktor, widząc faceta siedzącego na drugim końcu ławki, który delikatnie i równomiernie pukał się młotkiem w czoło. „Że też wcześniej tego nie zauważyłem” – pomyślał psychiatra.

Drzwi gabinetu numer sto trzynaście otworzyły się i na korytarz wyszła jakaś kobieta. Mężczyzna pukający się młotkiem w czoło przerwał swoją zabawę i ruszył w kierunku gabinetu. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. „Widocznie była jego kolej” – pomyślał psychiatra znużony długotrwałym oczekiwaniem. Siedząca obok niego kobieta wciąż ćwiczyła wymowę głoski „r”.

– Czy już wymawiam prawidłowo? – spytała łamliwym głosem, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– Jest jeszcze gorzej niż przedtem – odpowiedział ordynarnie. – Nie jest pani godna poznania tajemnic władców kosmosu.

– Ale ja muszę je poznać – żaliła się kobieta. – Czekałam na to dziesięć lat.

– Więc proszę ćwiczyć dalej i nie zawracać mi głowy! – odparł ostro doktor. – Może jeszcze pani zdąży nauczyć się prawidłowej wymowy. Powiem pani, gdy to nastąpi.

Kobieta zabrała się do ćwiczeń, a znudzony psychiatra wpatrywał się w ścianę.

– Na co się pan tak patrzy? – zapytała ściana.

– Nie patrzę na ciebie, głupia ściano – odrzekł doktor. – Patrzę przed siebie. Dłużej już chyba nie wytrzymam w tej poczekalni. Strasznie tu nudno.

– Mimo wszystko wciąż się pan we mnie wpatruje. To denerwujące. Proszę przestać.

– Jeśli cię to denerwuje, to zamknij oczy. Nie zamierzam przestać na ciebie patrzeć.

– Albo pan przestanie na mnie patrzeć, albo zacznę recytować „Pana Tadeusza” – rzekła ściana.

– Nie, tylko nie to! – Psychiatra się przestraszył. – Nienawidzę „Pana Tadeusza”.

– Więc niech pan się na mnie nie gapi.

– W takim razie gdzie mam patrzeć?

– Nie wiem. To zresztą nie moja sprawa. Niech się pan na przykład patrzy w sufit.

– Czy ja też mam zacząć recytować „Pana Tadeusza”? – zaprotestował sufit. – Niech pan patrzy w podłogę.

Doktor spojrzał w kierunku wskazanym przez sufit.

– Niech się pan na mnie nie gapi, bo zacznę recytować „Pana Tadeusza” – rzekła podłoga.

– To gdzie mam, do cholery, patrzeć? – wzburzył się psychiatra.

– Niech pan zamknie oczy – wtrąciła złośliwie ściana.

Psychiatra uznał to za dobry pomysł i tak też postąpił.

– Niech pan przestanie się na nas gapić! Zaraz zaczniemy recytować „Pana Tadeusza”! – krzyknęły oburzone powieki.

Doktor otworzył oczy.

– To gdzie mam patrzeć!?

– Nie wiem – odparła lewa powieka. – Może na tę wariatkę, która siedzi obok pana.

Psychiatra spojrzał w kierunku wskazanym przez powiekę i omal się nie roześmiał. Kobieta wciąż ćwiczyła przed lusterkiem wymowę głoski „r”. Zauważyła, że doktor się jej przygląda.

– Czy widzi pan jakiś postęp? – zapytała z nadzieją w głosie.

– Na razie nie – powiedział psychiatra. – Ale proszę ćwiczyć dalej. Trening to klucz do sukcesu.

Zawiedziona kobieta wróciła do ćwiczeń.

– Wie pani co… – odezwał się doktor. – Niech mi pani zajmie miejsce w kolejce, a ja pójdę się przewietrzyć.

– A dlaczego miałabym to zrobić? – odpowiedziała. – Był pan dla mnie bardzo nieuprzejmy.

– Jestem wysłannikiem władców kosmosu. Nie mam czasu na uprzejmości! Jeżeli nie zajmie mi pani miejsca, może się pani pożegnać z naszymi tajemnicami – rzekł groźnie psychiatra.

– W porządku – odparła przestraszona kobieta. Zajmę panu miejsce. Niech się pan już nie gniewa. Proszę, niech pan idzie się przewietrzyć.

Doktor ruszył w kierunku schodów i po chwili znalazł się przy drzwiach wejściowych. Otworzył je i wyszedł na zewnątrz.

– Nikt nie nauczył cię pukać, niewychowany gburze?! – krzyknęły zamykające się za doktorem drzwi.

– Mam pukać, gdy wychodzę na zewnątrz? Co za idiotyzm. Nikt tak nie robi. Chyba wam odbiło, głupie drzwi.

– Wcale nam nie odbiło, ty chamie. Zawsze należy pukać w drzwi, zanim się je otworzy. Powinieneś o tym wiedzieć.

– Puka się tylko przy wchodzeniu do środka albo gdy zamierzamy wejść do czyjegoś gabinetu, albo mieszkania. A w takie głupie drzwi jak wy nikt nie puka, bo na to nie zasługujecie. Prowadzicie na korytarz. Gdybyście były drzwiami gabinetu, to rozumiem, że mogłybyście wymagać pukania. Ale prowadzicie tylko na korytarz. Nikt w was nie zapuka, bo w korytarzu nie ma nikogo, kto mógłby powiedzieć „proszę”. Już wam to tłumaczyłem… – mówił psychiatra.

– A więc to ty jesteś tym niewychowanym, ordynarnym chuliganem, który nie zapukał, gdy tu wchodził – rozwodziły się drzwi. – A już myślałyśmy, że to jakiś inny łobuz nie zapukał. Teraz wiemy, że jesteś jedyną osobą, która w nas nie puka. Wszyscy inni, którzy tu przychodzą, są ludźmi kulturalnymi i robią to.

– Co za bzdury! – odparł doktor. – Założę się, że ani jedna osoba w was nie puka. No przecież nikt nie puka w drzwi prowadzące na korytarz. To idiotyczne.

Gdy tylko skończył mówić, do drzwi przychodni podszedł bardzo tajemniczy facet w wieku około trzydziestu lat. Był ubrany w czarny płaszcz, na głowie miał czarny kapelusz, a na nosie ciemne okulary. Zapukał delikatnie w drzwi przychodni i wszedł do środka. Psychiatra stał i patrzył na drzwi z otwartymi ustami.

– No i co, ośle! Widzisz? – Drzwi tryumfowały. – Ten człowiek był kulturalny i zapukał, zanim wszedł do środka. Nie to co ty, głupi buraku!

– To pewnie jakiś czubek, który przyszedł na specjalne leczenie. Wariaci zawsze robią dziwne rzeczy – bronił się psychiatra.

– A ty uważasz się za człowieka normalnego, tak? – zapytały drzwi.

– Ależ oczywiście – odparł pośpiesznie doktor.

– Więc co robiłeś w tej klinice, skoro jesteś normalny?

Psychiatra zmieszał się, nie wiedząc przez chwilę, co odpowiedzieć. W końcu błysnął mu w głowie wspaniały pomysł i odzyskał pewność siebie.

– Przyszedłem na wizytację – rzekł oficjalnie. – Ktoś musi kontrolować pracę w tej podrzędnej przychodni. Jestem psychiatrą i postanowiłem skontrolować moich kolegów w prywatnej placówce.

– Jesteś psychiatrą? Tym bardziej nie możemy zrozumieć, jak wykształcony człowiek może być tak niewychowany. Widziałeś, że nawet czubki pukają w drzwi. A ty, i normalny, i wykształcony, nie możesz tego zrobić.

– Mylicie się. Tylko czubki pukają w drzwi prowadzące do korytarza – tłumaczył psychiatra. – A poza tym, jakim prawem mówicie do mnie na „ty”. Jestem doktorem. Macie mówić do mnie „proszę pana”.

– Zawsze mówimy na „ty” do hołoty – odgryzły się drzwi. – Na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Nie wystarczy mieć wyższe wykształcenie.

– A powiedzcie mi jedno, drzwi – powiedział doktor z uśmiechem, sądząc, że wprowadzi je w zakłopotanie. – Czy psychiatrzy, którzy tu pracują, pukają w was przed wejściem do przychodni?

– Nie, nie robią tego – odpowiedziały.

– A więc widzicie, idiotki, że normalni ludzie nie pukają w takie drzwi jak wy – ucieszył się psychiatra.

– A właśnie że pukają – spierały się drzwi.

– Jak to? Przecież powiedziałyście, że pracujący tu psychiatrzy nie pukają w was przed wejściem do środka.

– Nie muszą – odpowiedziały drzwi bez cienia emocji. – Oni tu pracują. Byliby idiotami, gdyby pukali. Czy ty pukasz w drzwi swojego mieszkania, kretynie?

– Ja wam dam kretynie! – oburzył się doktor. – Nie pozwolę, żeby obrażały mnie byle jakie, podrzędne drzwi prowadzące na korytarz!

– Tylko nie podrzędne! – zaprotestowały drzwi. – Jesteśmy najważniejszymi drzwiami w tym budynku, ty skretyniały, przygłupiasty, matołowaty i debilowaty półmózgu!

– Tylko nie półmózgu! – wtrącił oburzony mózg psychiatry. – Pan doktor nakopie wam do dupy za tę zniewagę, wy popierdolone drzwi.

– Ten niedorozwinięty pajac? – Drzwi się zaśmiały. – Z pewnością nie potrafiłby samodzielnie podetrzeć sobie dupy.

Psychiatra poczuł, że jeszcze chwila rozmowy z drzwiami i zwariuje do końca. Czerwony ze złości postanowił wrócić do środka i sprawdzić sytuację pod drzwiami gabinetu numer sto trzynaście. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył, że tajemniczy facet, którego widział przy wejściu, zajął jego miejsce. Podszedł bliżej ławki.

– Ten pan też jest wysłannikiem władców kosmosu – wyjaśniła doktorowi obłąkana kobieta. – Mówiłam mu, że to miejsce jest zajęte, ale odpowiedział, że skoro pana tu nie ma, to miejsce jest wolne.

– Nie jesteś wysłannikiem władców kosmosu – rzekł do psychiatry mężczyzna niskim głosem, patrząc na niego podejrzliwie spod ciemnych okularów.

– Ależ jest! – Wariatka broniła doktora. – Powiedział mi, że psychiatra przyjmujący w tym gabinecie jest waszym człowiekiem i podał mi hasło, po którym mnie rozpozna i wtajemniczy w sprawy władców kosmosu.

– To ciekawe – powiedział zdziwiony mężczyzna, wyraźnie zdradzając brak zaufania do doktora. – A jakie to hasło?

– Kura z kury skórę zdziera – rzekła obłąkana kobieta z przejęciem.

– Zgadza się. To jest to hasło – odparł zadowolony mężczyzna. – Doskonały kamuflaż – zwrócił się do psychiatry. – Nigdy bym się nie domyślił, że jest pan wysłannikiem władców kosmosu.

– Ja się domyśliłam – rzekła dumna z siebie kobieta. – Ale gdyby nie potwierdził moich przypuszczeń, uznałabym, że się pomyliłam. Wygląda zupełnie jak przeciętny, normalny człowiek. – A niech pan mi jeszcze powie... – zwróciła się do mężczyzny w płaszczu. – Czy sądzi pan, że moja wymowa głoski „r” jest prawidłowa?

– Jak najbardziej – odpowiedział mężczyzna.

– Widzi pan! Udało mi się! – zwróciła się do psychiatry.

– Gratuluję – odpowiedział doktor.

– Chyba zająłem panu miejsce – rzekł uprzejmie mężczyzna, wstając z ławki.

– Niech pan łaskawie usiądzie – dodał kapelusz mężczyzny.

– Naprawdę jest pan mistrzem kamuflażu – odezwały się ciemne okulary mężczyzny.

Psychiatra postanowił nie reagować na te uprzejmości, ponieważ było zbyt wielu ludzi. Usiadł na ławce, nie wydobywając z siebie ani jednego słowa. Spojrzał po ludziach. Wydawało mu się, że kolejka oczekujących jest tak samo długa jak wtedy, gdy stąd wychodził. Po chwili wydarzyło się coś, co całkowicie potwierdziło jego przypuszczenie. Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna, który pukał się młotkiem w czoło. Tym razem wbijał sobie malutkie gwoździki.

– Ten doktor jest wspaniały! – wykrzyknął z entuzjazmem do ludzi zgromadzonych w korytarzu i ruszył w kierunku wyjścia, nieprzerwanie wbijając sobie gwoździki w czoło.

„Co ten człowiek robił tyle czasu w gabinecie?” – zastanawiał się psychiatra. Do gabinetu weszła kolejna osoba. „Skoro jedna osoba spędza tam ponad kwadrans, a przede mną czeka jeszcze kilkanaście osób, to wygląda na to, że musiałbym spędzić tutaj prawie cały dzień w towarzystwie tej obłąkanej kobiety i tego stukniętego faceta w czarnym płaszczu, rozmawiając o jakichś pieprzonych, nieistniejących władcach kosmosu” – myślał doktor. Postanowił, że nie będzie tu siedział pomiędzy debilami, bo jeszcze zarazi się jakąś chorobą psychiczną. Wstał z ławki i ruszył w kierunku wyjścia.

– Dokąd pan idzie? – zawołał za nim mężczyzna w płaszczu.

– Mam do spełnienia tajną misję.

 

Więcej tego typu opowiadań w moim ebooku pt. "Psychiatra".

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • alfonsyna 20.06.2016
    Muszę przyznać, że bardzo mnie wciągnęło - chociaż tekst do najkrótszych nie należy, to czyta się go szybko i z niesłabnącym zainteresowaniem. Sam pomysł mi się bardzo podoba, wykonanie też jest świetne - nieco przewrotne, z poczuciem humoru. Łatwo wczuć się w sytuację głównego bohatera, choć nie jest ona przecież "typowa". Bohaterowi przyszło również niespodziewanie zmienić perspektywę z "lekarza" na "pacjenta", co jak widać, szczególnie w zakończeniu, nie jest łatwe. Zresztą, psychiatria daje chyba całkiem szerokie pole do popisu dla wszelakich odmian abstrakcji - i z pewnością warto to wykorzystać.
    Zostawiam 5, bo choćbym nawet chciała, to raczej nie znajdę nic, co mogłoby mi się nie podobać. Pozdrawiam. ;)
  • maciejbw 20.06.2016
    Serdecznie dziękuję za komentarz i ocenę. Cieszę się, że tekst się podobał :)
  • KarolaKorman 30.06.2016
    Nie dopatrzyłam, że tę część mogę przeczytać tutaj i przeczytałam ją w publikacji :D Gapa ze mnie :) Niewątpliwie ciekawa lektura. Zabawna i wciągająca. W wolnej chwili przeczytam ,,Działkę" , a teraz zostawiam 5 :)
  • maciejbw 30.06.2016
    Dziękuję :) Przy okazji poinformuję, że wszystkie utwory w publikacji powstały osiemnaście lat temu. Dlatego w opowiadaniu "Działka" bohaterowie korzystają z budek telefonicznych, których dziś już chyba nie ma :)
  • KarolaKorman 30.06.2016
    Przeczytałam właśnie ,,Działkę", teraz kolej na ,,Podróż'' :) Psychiatra jest pomysłowy, a jego pomysłowość faktycznie zakrawa na psychiatryk :)
  • KarolaKorman 01.07.2016
    Dobrze, że ,,Podróż'' była krótka, bo i ja umarłabym ze śmiechu :D
  • ausek 01.07.2016
    No tak, uspokoiłeś mnie. Po przeczytaniu tego tekstu widzę, że powoli staję się ''normalna''... ;) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania