Wojna wymaga poświęceń

*Uwaga: przez małą chwilkę dość niekonwencjonalny pairing*

 

- Niech ktoś wyłączy wreszcie ten jazgot! – jęknął Syriusz.

Wydobywający się ze stojącego na komodzie radia donośny głos Celestyny Warbeck zakończył właśnie potężnym vibrato refren jednego z tych smętnych, romantycznych kawałków, których Black szczerze nie znosił.

Ktoś z tłumu gości z ulgą podchwycił pomysł i po chwili salon państwa Potterów wypełniły szybkie dźwięki rock’n’rolla.

- Czy mogę prosić pana do tańca? – zapytała z figlarnym uśmiechem młoda kobieta o rudych, sięgających ramion włosach, dygając z galanterią przed własnym mężem.

- Cóż, nie wiem – odparł, przyglądając się z uwagą paznokciom swej lewej dłoni i próbując z całych sił powstrzymać drganie kącików ust. - Być może później rozważę tę propozycję.

- Czyżby wolał pan bawić się dziś w innym towarzystwie? – Lily usadowiła się na kolanach ukochanego i czule przytuliła policzek do jego niesfornej czupryny.

- Oh nie, wydało się! – jęknął teatralnie James. – A miałem nadzieję, że nie zauważysz, że od samego początku miałem ochotę tańczyć tylko z Łapą!

Lily zachichotała.

- Cóż, szczęście chyba ci nie dopisuje…

W ostatniej chwili przesunęli się na kanapie, by nie paść ofiarą walcujących energicznie przez pokój Syriusza i rozpływającej się z zachwytu w jego ramionach Marleny McKinnon. James parsknął śmiechem. Przyjaciel pokazał mu za plecami partnerki uniesiony w górę kciuk.

- Hobogobliny nieźle grają, nie? – krzyknął, wykonując przy tym szybki obrót, po czym potrząsnął głową, by odrzucić opadającą na oczy grzywkę.

Opierający się o gzyms kominka Remus uśmiechnął się pod nosem na widok tego gestu. Był to uśmiech pełen melancholii, tak doskonale znany wszystkim jego przyjaciołom. Dręczony niepokojem niemal całe swoje życie Lupin nawet na przyjęciu urodzinowym najlepszego przyjaciela nie umiał, jak inni, po prostu dobrze się bawić. Myśl o grożącym im wciąż niebezpieczeństwie nie dawała mu spokoju.

Upił łyk rumu porzeczkowego ze swojego kieliszka i skrzywił się nieznacznie. Przez moment znów mignęła mu w tłumie sylwetka Syriusza. Na krótką chwilę ich spojrzenia spotkały się. Remus nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu, kiedy dostrzegł w szarych oczach przyjaciela tak charakterystyczne, chyba nigdy niegasnące ogniki radości.

Machnął dyskretnie różdżką w stronę radia. Muzyka ucichła nieco, choć wciąż była wystarczająco głośna, by zagłuszać bębniące o parapet krople pierwszej porządnej marcowej ulewy.

Piosenka skończyła się. Syriusz z nonszalancją ucałował dłoń zarumienionej od tańca Marleny.

Alicja Longbottom, ubrana w śliczną, błękitną sukienkę bez rękawów, wkroczyła do salonu za unoszącym się w powietrzu talerzem z niewielkim, lecz ślicznie przyozdobionym tortem.

- Zdrowie Jamesa! – zakrzyknął donośnym barytonem Fabian Prewett, unosząc szklankę z resztką swojej ognistej whisky Blishena.

Siedząca obok niego siostra obrzuciła krytycznym spojrzeniem jego niezdrowo zaczerwienione policzki. Otwierała już usta, by skomentować jakoś zachowanie brata, ale mąż złapał ją za rękę i mruknął uspokajająco:

- Daj spokój, Molly. To w końcu urodziny Jamesa. Wszystkim nam należy się odrobina odpoczynku od tego wszystkiego. Za Jamesa! – dodał już głośniej, nie puszczając jednak jej dłoni.

- Za Pottera! – Po pokoju rozszedł się gwar nierówno wypowiadanych życzeń i wznoszonych raz po raz toastów.

- Twoje zdrowie, Rogacz – powiedzieli cicho Remus i Syriusz, unosząc w górę kieliszki.

 

*

- Jak ci się podoba impreza, Luniaczku? – zapytał zaczepnie młody Black, podchodząc kolejny raz do obserwującego przyjęcie Remusa. – Nie zauważyłem, żebyś jakoś świetnie się bawił. Spójrz tylko, nawet Glizdek nie jest dzisiaj aż takim sztywniakiem jak ty.

Remus wywrócił oczami i wzrokiem odszukał przyjaciela.

Peter Pettigrew siedział w jednym z obitych perkalem foteli, pogryzając kruche ciasteczka przyrządzone przez Molly Weasley. Od czasu do czasu wzdrygał się gwałtownie na dźwięk tej czy innej dosadnie wyrażonej myśli Alastora Moody’ego, który prowadził z nim dziwnie przypominającą monolog rozmowę, nie przejmując się zupełnie tym, że rozmówca wyraźnie nie jest zachwycony jego towarzystwem.

Lupinowi drgnęły delikatnie kąciki ust. Glizdogon był czasem niesamowicie pocieszny w tej swojej nieporadności. Chyba właśnie za to lubili go Syriusz i James. Remus szczerze wątpił, by pałali oni do Petera sympatią z powodu jego przesadnej uniżoności czy faktu, że zawsze, nie do końca bezinteresownie, lgnął do silniejszych i lepiej postawionych od siebie. Był jednak częścią ich dawnej szkolnej paczki, ich starym przyjacielem. Gdyby zaszła taka potrzeba, zrobiliby wszystko, by wyciągnąć go z tarapatów. Ufali też, że i on zrobiłby to samo dla nich.

- W ogóle mnie nie słuchasz. Co z ciebie za przyjaciel? – poskarżył się żartobliwie Syriusz. – Idź lepiej trochę poszaleć, bo osiwiejesz zupełnie jeszcze przed trzydziestką, jak będziesz się tak ciągle wszystkim przejmował. Patrz, Dorcas nie może od ciebie oderwać wzroku cały wieczór. Gołym okiem widać, że cię lubi. Rusz ten swój wilczy zadek i poproś ją wreszcie do tańca.

Remus wbił wzrok w swój kieliszek. Jemu też wydawało się, że kobieta coś do niego czuje, ale przecież nie mógłby dać jej nadziei tylko po to, by później ją odrzucić. Bo na nic innego nie mógłby sobie pozwolić. Nie on.

- Pamiętaj, Remusie, że świat potrzebuje miłości. Bez niej wszyscy bylibyśmy nic niewarci.

Lupin wzdrygnął się, przestraszony słowami Dumbledore’a, który pojawił się nagle tuż przy nim, odpowiadając w dodatku na jego najskrytsze myśli. Staruszek uśmiechał się delikatnie, choć widać było, że jest czymś bardzo zatroskany.

- Nie zapominajmy, że trwa wojna, Albusie.

- Masz rację, o tym nie można zapominać. Ale czyż właśnie w takich niespokojnych czasach nie potrzebujemy być jeszcze bliżej siebie nawzajem? Czas już na mnie – zwrócił się do przechodzącego właśnie obok Jamesa. – Wybacz, że nie mogę zostać dłużej, ale sam rozumiesz… Przepraszam cię też za niebyt oryginalny prezent, ale widzę, że na szczęście inni wyjątkowo cię dziś rozpieszczają.

- Daj spokój, uwielbiam kandyzowane ananasy! A co do skarpetek, ich nigdy nie ma się za dużo – uśmiechnął się James.

Dumbledore puścił do niego oko znad swoich okularów połówek, w których nagle wyraźniej odbił się ogień płonący na kominku. Właśnie pojawiła się w nim głowa mężczyzny o sympatycznej, inteligentnej twarzy.

- Podobno ktoś tu ma dziś urodziny! – wykrzyknęła radośnie. – Wszystkiego dobrego, James!

- Frank! Dzięki, że wpadłeś! No, przynajmniej częściowo – uradował się solenizant, klękając przy kominku. Ponad jego ramionami inni goście także spoglądali w płomienie, bo każdy chciał chociaż przelotnie przywitać się z powszechnie lubianym Longbottomem.

- Chciałem wyrwać się z pracy, ale niestety muszę jeszcze zostać. Dobrze, że chociaż Alicja mogła przyjść. I jak mija wam wieczór? Widzę, że nieźle się bawicie.

- Zawsze nieźle się bawiliśmy. Już po prostu weszło nam to w krew – uśmiechnął się Syriusz, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z Jamesem, Remusem i Peterem.

Głowa Franka drgnęła nagle i mężczyzna powiedział cicho:

- Muszę już iść. Jeszcze raz wszystkiego dobrego, James. Do zobaczenia.

Po chwili z płomieni zniknęły wszelkie oznaki magii, a tłum wokół kominka przerzedził się nieco.

- Ja niestety też wychodzę. Życzę wszystkim dobrej nocy. Widzimy się niedługo – pożegnał się z zebranymi Dumbledore, po czym założył na siebie nieco zbyt krótką mugolską pelerynę przeciwdeszczową wykonaną z cienkiej, fioletowej folii, pomachał na do widzenia i wyszedł z domu państwa Potterów w deszczowy późnomarcowy wieczór.

- Szkoda, że Albus nie mógł zostać dłużej – zwróciła się do męża Lily, kiedy za staruszkiem zamknęły się drzwi. – Zresztą, to bardzo miło z jego strony, że w ogóle wpadł. Ma przecież tyle na głowie…

- Myślę, że przyszedł głównie z powodu niewidki – mruknął zasępiony nagle James. – Poza tym, nie on jeden musiał już iść. – Mężczyzna wskazał głową na kolejnych zbierających się do wyjścia gości.

Gideon i Artur podtrzymywali chwiejącego się delikatnie Fabiana, który, ku uciesze zebranych, zaczarował właśnie poustawiane na półkach bibeloty, sprawiając, że zaczęły krążyć wokół głowy jego siostry. Udręczenie na twarzy Molly wskazywało na to, że jej zdecydowanie nie podobają się takie wygłupy, ale powstrzymała się od uwag, pamiętając o czym wcześniej wspominał jej Artur. Nie chciała zresztą wszczynać awantury, bo spieszyło jej się do domu, gdzie czekali na nią synowie pozostawieni pod opieką jej wyjątkowo zrzędliwej i wiecznie niezadowolonej ciotki Muriel.

Jednym szybkim ruchem różdżki odesłała na miejsce wyjątkowo natrętną porcelanową figurkę, która obijała się o jej czoło, obrzucając przy tym swego bawiącego się świetnie brata spojrzeniem godnym bazyliszka.

- Naprawdę mam nadzieję, że żadne z naszych dzieci nie odziedziczyło tej skłonności do głupich żartów. – Kobieta zwróciła się do męża.

Artur odchrząknął, natychmiast przestając się uśmiechać, choć bawił go widok kłapiącej przykrywką pozytywki, unoszącej się nad głową jego żony. Wiedział, że nie warto złościć Molly, ale skrycie miał nadzieję, że jego synowie będą jednak odznaczali się poczuciem humoru.

Kiedy bracia Prewettowie wraz z siostrą i jej mężem opuścili już przyjęcie, na stole w salonie zaczęły pojawiać się przenoszone z kuchni przez Alicję i Lily tace pełne poukładanych w schludne stosy kanapeczek.

- Beniowi by się to spodobało – mruknął markotnie Remus, wspominając w myślach wiecznie głodnego przyjaciela. Uśmiechniętego, wygadanego, lubianego przez wszystkich.

Przypomniał mu się dzień, w którym Frank poinformował ich o odnalezieniu jego ciała, a raczej tego, co z niego zostało. Śmierciożercy po prostu rozwalili Benia na kawałki. Remus nigdy nie potrafił sobie wyobrazić, że ktoś może świadomie czynić tyle zła. Kiedy przychodziły czasem godziny kryzysu, kiedy nie wiedział, czy na pewno dobrze zrobił opowiadając się po stronie, która chciała walczyć, kiedy dopadały go wątpliwości, czy nie lepiej byłoby wybrać łatwiejszą drogę, wystarczyło pomyśleć, że żaden z jego przyjaciół nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Nawet najgorszemu wrogowi.

Peter spojrzał na przyjaciela z dziwnym wyrazem twarzy. Zwykle unikali rozmów o tych, którzy odeszli. W dodatku byli właśnie na przyjęciu urodzinowym Jamesa, więc mężczyźnie wydawało się, że tym bardziej Remus nie powinien tego mówić. Z drugiej strony, on pomyślał dokładnie to samo. Benio Fenwick zawsze był wielkim łasuchem. To on najbardziej i najgłośniej chwalił wszelkie wyroby kulinarne Alicji czy innej z koleżanek. Był osobą, której brakowało wszystkim, ale też nie jedyną, która zginęła z rąk popleczników Voldemorta. Glizdogon był zdania, że powinno się o nich pamiętać, ale nie przywoływać wspomnień o nich zbyt często. Kiedy myślał o wszystkich złych zdarzeniach, w które owocowała wojna, zawsze zaczynał się bać. Nigdy nie był tak odważny jak jego przyjaciele. A przecież Dumbledore tyle razy powtarzał, że strach może prowadzić tylko do bólu i cierpienia.

 

*

Dom wypełnił nagle dźwięk głośnego pukania do drzwi. James wyjrzał z kuchni, ale Syriusz uprzedził go i wołając, że otworzy, pobiegł w stronę przedpokoju.

- Pewnie Elfias wrócił po swój największy skarb – zaśmiał się, zaklęciem przywołując z wieszaka jadowicie zielony kapelusz o ogromnym rondzie, którego dumnym posiadaczem był Dodge.

Zamaszystym ruchem otworzył drzwi wejściowe, kłaniając się w pas i wywijając niezwykłym nakryciem głowy, nim w ogóle spojrzał, kogo właśnie wpuszcza do domu.

- Syriusz – powiedział wypranym z emocji głosem Regulus Black.

W jednej chwili różdżka znajdująca się w ręku jego brata została wycelowana wprost w niego.

- Czekaj! – krzyknął Regulus, robiąc gwałtowny unik. Czerwony strumień światła minął jego ramię o milimetry.

- Zdrajca! – ryknął w furii Syriusz. – Sługus Voldemorta!

Krótki moment jego nieuwagi został natychmiast wykorzystany. Różdżka wyrwała się z jego dłoni. Regulus złapał ją w locie.

- Posłuchaj mnie, muszę zobaczyć się z Dumbledore’em. Natychmiast.

Syriusz parsknął histerycznym śmiechem. Do korytarza wpadła grupka ludzi, z których każdy trzymał w pogotowiu różdżkę.

James i Remus w osłupieniu wpatrywali się w dawno niewidzianego młodszego brata swego przyjaciela, o którym wiedzieli, że przystał do śmierciożerców, a który stał teraz w progu tego domu, jak gdyby po prostu postanowił wpaść z koleżeńską wizytą.

- Ścierwo! – warknął Alastor, w myślach wymawiając formułę zaklęcia, które jednak odbiło się od wyczarowanej przez młodszego Blacka tarczy i śmignęło tuż nad głową Petera kulącego się przy schodach.

- Muszę porozmawiać z Dumbledore’em! – powtórzył Regulus.

- Z nikim nie będziesz rozmawiał! – Twarz Syriusza wykrzywiał okropny grymas. Mężczyzna rzucił się na brata, zaciskając palce na jego szyi.

- Voldemort!... – wykrztusił młodszy z braci, z trudem łapiąc powietrze. – On jest… Nieśmiertelny!

- Puść go, Syriuszu – powiedział cichym, ale pewnym głosem pobladły na twarzy Remus. – O czym mówisz? – zwrócił się ostrym tonem do Regulusa, który oddychał ciężko, trzymając się za gardło.

- On stworzył horkruksa. Widziałem go. Muszę rozmawiać z Dumbledore’em!

- I dlaczego niby miałbyś nam o tym mówić, co? Myślisz, że nie zorientujemy się, co on chce przez to osiągnąć? Nie jesteśmy głupcami, wiemy jakimi sposobami działa!

- Przede wszystkim zamknijcie te drzwi. Nie musimy aż tak ułatwiać śmierciożercom zamachu na nasze życia – odezwał się Moody.

Drzwi zamknęły się natychmiast. Auror złapał brutalnie młodszego Blacka za przód szaty, odbierając mu także obie różdżki i przekazując je Syriuszowi, którego twarz wyrażała czystą furię. Wprowadził Regulusa go do salonu, gdzie pchnął go na fotel.

- Incarcerous – powiedział krótko. - Teraz mów.

- Jeśli skłamiesz, dowiemy się o tym – powiedział chłodno James, stawiając na stole lśniący fałszoskop.

- Nigdy nie kłamię – rzucił Regulus z pogardą, choć jego głos załamał się lekko. – Czarny Pan… Voldemort… Rozszczepił duszę. Zrobił to. Horkruks to medalion Slytherina, wiem to na pewno. Widziałem go, czułem jak pulsowało w nim życie.

- I co, tak cię to obrzydziło, że przyleciałeś naskarżyć na niego Dumbledore’owi? – Syriusz wpadł w stan lekkiej histerii, wciąż jednak zachowując coś ze swej zwykłej nonszalanckiej niedbałości. – Jak zabijał setki niewinnych ludzi, był cacy, ale jak sam coś sobie rozerwał to już nie jest?

- Nic nie rozumiesz. – Ostry ton głosu Regulusa zaskoczył wszystkich. Dostrzegli w jego postawie coś z rozpaczliwej desperacji, jedynie maskowanej pogardą. Było jakieś podobieństwo między nim a Syriuszem, choć nikt nie przyznałby tego na głos. – Kiedy dusza jest rozszczepiona, jej właściciel jest praktycznie nieśmiertelny. Dopóki nie zniszczy się horkruksa, nie można też zniszczyć Voldemorta.

- Po krótkiej przerwie na reklamy wracamy do waszej ulubionej audycji – oznajmił nienaturalnie wesoły głos radiowego spikera. – Już za chwilę zagrają dla was Niewerbalne Mandragory, zostańcie z…

Kiedy Lily Potter opuściła swoją różdżkę, w domu zapadła absolutna cisza. Na twarzy kobiety nie odbijały się żadne emocje. Wbijała tępy wzrok w blat stołu, intensywnie próbując ułożyć sobie w głowie to, czego właśnie dowiedzieli się od Regulusa. Nagle uderzył ją bezsens prowadzonej przez nich walki. Jaki cel miało stawianie oporu, jeśli ich przeciwnik rzeczywiście nie mógł zostać pokonany?

- Wiesz gdzie on jest? Horkruks? – odezwał się Moody, przeszywając młodszego Blacka spojrzeniem swych ciemnych, paciorkowatych oczu.

- Nie. Ukrył go. – Mężczyzna opuścił głowę. Czarne włosy opadły mu na twarz, zasłaniając wzbierające w oczach łzy.

- Dlaczego tutaj przyszedłeś? – wycedził przez zęby Syriusz. - Swoim koleżkom też powiedziałeś gdzie nas szukać?

- Nie. Musiałem porozmawiać z Dumbledore’em, myślałem, że tutaj go znajdę. Musiałem o tym powiedzieć.

- Żebyśmy uwierzyli, że nie możemy go pokonać, tak? Żeby odebrać nam nadzieję?! – Starszy z Blacków uderzył pięścią w stół. Policzki drgały mu w nerwowym tiku. W jego oczach czaiła się żądza mordu.

- Nie! Posłuchaj mnie choć ten jeden raz, Syriuszu! Zrozumiałem, że Voldemort nie dąży już tylko do oczyszczenia rasy.

James syknął, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.

– On chce rządzić nami wszystkimi, chce żebyśmy byli jego sługami, podnóżkami! - kontynuował Regulus - Przelewa czystą krew na równi z krwią mugoli! Nie za to chciałem walczyć, rozumiesz?

Syriusz wstał gwałtownie z kanapy, na której siedział i wyszedł do kuchni, by nie słuchać więcej tego, co mówił jego brat. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę są spokrewnieni. Nawet jeśli Regulus postanowił sprzeciwić się Voldemortowi, wciąż był przecież taki sam jak dawniej. Taki sam jak ojciec i matka. Jak prawie każdy w tym przeklętym, zawsze czystym, starożytnym rodzie Blacków. I jednocześnie zupełnie inny niż on sam.

 

*

 

- James, on nie ma dokąd pójść, rozumiesz? – mówiła głośnym szeptem Lily, choć zaczynała już tracić cierpliwość.

- Mówię ci, że nie obchodzi mnie los śmierciożerców!

- Ten śmierciożerca to brat twojego przyjaciela! Poza tym powiedział, że odłączył się od Voldemorta.

- Świetnie, w takim razie już pędzę się z nim zaprzyjaźnić! – parsknął ironicznie James. – Lily, to jest gnojek, który najchętniej pozbyłby się wszystkich mugolaków, z tobą na czele, a ty chcesz, żeby zamieszkał w naszym domu!

- To, że ktoś jest gnojkiem, nie znaczy, że nie należy dać mu szansy! Spójrz tylko na siebie! – Kobieta wyszła szybkim krokiem z sypialni.

Drzwi zatrzasnęły się za nią z donośnym hukiem.

Na schodach wpadła na dziwnie skurczonego w sobie Petera.

- Alastor już wyszedł. Remus pilnuje waszego gościa. Ja… Ja też będę się zbierał. Mam… Muszę coś załatwić. Chciałem pożegnać się z Jamesem, ale chyba już pójdę. Tak…

- Jasne. Dzięki, że przyszedłeś, Glizdku. Do zobaczenia – powiedziała Lily, próbując ukryć złość i rozżalenie, które opanowało ją po kłótni z mężem. Z tego wszystkiego nie zwróciła nawet uwagi na nerwowe zachowanie przyjaciela.

- Regulusie, jeśli chcesz, możesz tutaj zostać. Rozumiem, w jakiej sytuacji się znalazłeś.

Remus obrzucił Lily zdziwionym spojrzeniem. Wiedział, że zawsze stara się być szlachetna i dobra, ale nie pomyślałby nigdy, że mogłaby zaproponować nocleg w swym domu śmierciożercy.

- Nie mam zamiaru zdawać się na łaskę zwykłej szlamy – syknął Black pogardliwie, nawet nie zaszczycając kobiety spojrzeniem.

- ODSZCZEKAJ TO! – ryknął James, stając w progu salonu i celując różdżką we wciąż związanego liną gościa.

- Nie mam zamiaru. – Regulus uniósł dumnie głowę.

- James, nie! – krzyknęli jednocześnie Lily i Remus, wiedząc, co za chwilę nastąpi.

Mężczyzna obrzucił ich szybkim spojrzeniem. Nozdrza drgały mu niebezpiecznie mocno. Opuścił różdżkę. Nagle jednak machnął nią krótko, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Sznur oplatający Regulusa opadł na podłogę, przecięty.

- Wynoś się – warknął Potter.

Black podniósł się i szybko wyszedł z domu, nawet nie oglądając się za siebie.

- James… – szepnęła Lily. Po jej policzkach spływały łzy.

- Powinieneś przynajmniej oddać mu różdżkę – dodał spokojnie Remus, wstając od stołu, przy którym siedział. – To w końcu brat Syriusza, a grozi mu teraz wielkie niebezpieczeństwo.

- Świetnie! – prychnął mężczyzna. Sarkając pod nosem, przywołał różdżkę Regulusa i wyszedł w noc.

 

*

 

- Czekaj! – James złapał Regulusa za ramię, po czym wcisnął mu w dłoń różdżkę. – Przyda ci się.

Black obrzucił go spojrzeniem, którego ten nie potrafił rozszyfrować.

- I co, nie zamierzasz rzucić na mnie żadnego uroku? Nic? – zakpił, próbując ukryć drżenie głosu, ale i tak zdradzały go mokre policzki, błyszczące delikatnie w świetle ulicznych latarni.

- Tym razem masz szczęście – burknął James. - Lily jest stanowczo zbyt dobra dla wszelkiego rodzaju ścierwa. Zabiłaby mnie, gdybym teraz coś ci zrobił. Ale spróbuj tylko jeszcze kiedyś wejść mi w drogę…

- Nie potrzebuję jej litości. Zabij mnie, jeśli chcesz – wycedził Regulus. – Wszystko mi jedno. I tak nie dożyję końca tej wojny. Już Czarny Pan o to zadba, kiedy dowie się, że znam jego sekret. A będzie wiedział niedługo. Zdawałem sobie z tego sprawę, kiedy postanowiłem tu przyjść. Liczę się z tym, że od tej chwili nigdy już nie będę bezpieczny i…

I nagle James zrozumiał, że Regulus tak naprawdę zrobił dla sprawy więcej, niż cały Zakon Feniksa. Podczas gdy oni siedzieli bezpiecznie w swych domach, od czasu do czasu wyłapując jednego czy dwóch śmierciożerców, ten dzieciak ryzykował życie, by odkryć tajemnice swego pana. Co więcej, zdecydował się przyjść do nich, mimo całej nienawiści, jaką przecież musiał wcześniej ich darzyć. Przekazał im informację, bez której nie mieliby najmniejszej szansy pokonać Voldemorta. Bez której szliby na pewną śmierć! Przyszedł i powiedział im to, wiedząc, że mogą nawet próbować go zabić. James nie mógł znieść myśli, że chłopak narażał się, by im pomóc. Że złamał w tym celu wszystkie swoje zasady.

- Nie musisz zginąć – odezwał się cicho, przerywając monolog Regulusa. – Lily miała rację. W końcu jesteś bratem Syriusza. Ja… Przepraszam – skrzywił się. – Zostań u nas. Nie będziesz wychodził, Voldemort cię tutaj nie znajdzie. Możesz nam pomóc, przejść na naszą stronę.

- Już to zrobiłem –powiedział krótko Regulus. – Ja jestem przegrany, ale wy dzięki temu ciągle jeszcze możecie wygrać. Wojna wymaga poświęceń. – Black odwrócił się i ruszył w kierunku furtki.

James ponownie złapał go za ramię.

- Nigdy bym nie pomyślał, że ktoś taki jak ty zrobi tyle, by nam pomóc. Dziękuję.

Przez krótką chwilę patrzyli sobie w oczy. Potem twarz Regulusa znalazła się nagle zaledwie parę centymetrów od twarzy Jamesa. Potter nawet nie zdążył zareagować, kiedy ciepłe usta chłopaka dotknęły jego własnych. Pocałunek trwał jedynie kilka sekund, ale zawarta była w nim każda targająca Regulusem emocja. Wszystko, co czuł do Jamesa odkąd pierwszy raz zobaczył go jeszcze w szkole, strach powodowany groźbą bliskiej śmierci, wątpliwość, czy rzeczywiście podjął słuszną decyzję odwracając się od Czarnego Pana... Niemożliwe do dalszego tłumienia w sobie uczucia zmusiły go teraz do aktu ostatecznej desperacji. Przecież wiedział, że prawdopodobnie nigdy już nie zobaczy tych wiecznie rozczochranych, czarnych włosów Jamesa, jego brązowych oczu skrytych za prostokątnymi okularami. Że nie usłyszy jego melodyjnego głosu ani nie poczuje tego pewnego uścisku na swoim ramieniu.

Kiedy Regulus Black deportował się sprzed domu Potterów, w jego głowie panował zupełny chaos, a gorzkie łzy wypływały z jego szarych oczu i ciekły po zmarzniętych policzkach, zostawiając na nich lśniące ślady.

James stał dłuższą chwilę w ogrodzie, pogrążony w myślach. W końcu wrócił do domu, gdzie czekała na niego żona i dwójka najlepszych przyjaciół. Nigdy nikomu nie opowiedział o tym, co zaszło tamtego wieczoru w ogrodzie i tak samo nigdy nie przyznałby się do tego, że przepłakał wiele godzin, kiedy dowiedział się od Syriusza o tajemniczym zniknięciu jego brata. Aż do końca był pewien, że chłopak zginął z ręki Voldemorta. Nie wiedział, że ten los był pisany komu innemu.

Gdy ponad dwa lata później Ten-którego-imienia-nie-wolno-wymawiać stał na progu jego domu, celując różdżką wprost w niego i uśmiechając się szeroko, jak gdyby zabijanie było najlepszą z możliwych zabaw, Jamesowi stanął przed oczyma obraz znikającego w ciemnościach marcowej nocy Regulusa. A potem życie uleciało z niego, jak wcześniej z Benia Fenwicka, Caradoca Dearborna, Marleny McKinnon, Edgara Bonesa, Gideona i Fabiana Prewettów, Dorcas Meadowes i tylu innych, którzy zginęli, bo odważyli się stawić opór.

„Wojna wymaga poświęceń” było ostatnim zdaniem, które zdążył sobie przypomnieć James Potter, nim padł na podłogę niczym pozbawiona życia kukła.

Nigdy nie dowiedział się, że dokładnie ta sama myśl towarzyszyła samotnej śmierci Regulusa Blacka.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania