Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wokulski, Bela, Papcio i współczesne refleksje

Wychowany na lekturach Mickiewiczów, nie umiał odnaleźć się w świecie pragmatycznym i wykastrowanym z empatii; to poezja wysublimowanych piedestałów, na których umieszczono kobiety, poezja romantyczna w wydaniu polskim, zdominowana przez wizerunek bóstwa do abstrakcyjnego kochania, kobiety wiotkiej i uduchowionej, kobiety o kształtach anioła, kobiety, do której można tylko wzdychać, wielbić ją i tęsknić, stała się przyczyną jego klęski, a pozorem zwycięstwa Izabeli Łęckiej.

Literatura westchnień, nakazująca mężczyznom manifestowanie sztucznych afektów, podniosłych i histeryczno-łzawych nastrojów, wyrządzała im więcej szkody, niż przynosiła pożytku. Czołobitne i nabożne traktowanie kobiet uniemożliwiało im dokonywanie trafnego wyboru, gdyż w myśl obowiązującej reguły, wszystkie kobiety były IDEAŁAMI; niezależnie od przywar, których im nie brakowało, należało je czcić.

Lecz nie tylko mężczyźni poddawali się czarom romantycznej poezji. Ofiarami jej czytania były również kobiety. Im także wmówiono wyjątkowość; one też żyły w mylnym przeświadczeniu, że są doskonałe.

*

Panna Izabela, produkt zakłamania, hipokryzji i przekonań o wyższości szlacheckiego pochodzenia nad pogardzanym stanem kupieckim, również tęskniła za miłością. Za pięknym księciem z pięknej bajki. Z tym, że jej wygórowane oczekiwania i nierealne nadzieje na miłość, zawężone były do kasty, w której przebywała. Inne nie wchodziły w grę.

Spokrewniona z arystokracją, przyzwyczajona do bywania na wielkopańskich salonach, próżna, manieryczna, snobka i estetka, wyobrażała sobie, że jest dobrą partią, podczas gdy w istocie należała do rodu nieposażnego. Nosząc dumną główkę powyżej kapryśnego nosa, traktowała imć Wokulskiego i zaloty jego jak nieproszone konkury sklepikarza, przykre urozmaicenia nudy w dni wolne od przyjęć lub teatralnych wizyt.

Mówiła, że był liczykrupą, a równocześnie - zakompleksionym neurotykiem bawiącym się w Pana Boga. Zarzucała mu, że jest dorobkiewiczem; kupcem o prymitywnej strukturze moralnej. Nie dostrzegała w nim natomiast pobudek szlachetnych, tego, że był jednym z ostatnich romantyków traktujących miłość do kobiet w sposób zgodny z duchem przemijających czasów.

Kim był dla niej? Miał to nieszczęście, że ośmielił się w niej zadurzyć. Z początku budził odrazę i przerażenie. Bała się jego odmrożonych rąk, czuła, że ją osacza, że wszelkimi sposobami stara się do niej zbliżyć. A potem, gdy już oswoiła się z jego natrętną obecnością, gdy zdecydowała się na przyjęcie jego oświadczyn i popełnienie mezaliansu, raz chciała, by był zabawką, nakręcanym przez nią pajacykiem, to znów innym razem – poczciwiną, totumfackim, uczuciową spluwaczką do pokornego wysłuchiwania jej podniebnych zwierzeń, rodzajem zausznika, wiernego psa, kamerdynera dopuszczonego do konfidencji, czymś na kształt eunucha, któremu łaskawie powierzałaby swoje najintymniejsze sekrety.

Zaś dla jej ojca? Traktował pana Stanisława z góry, pogardliwie i ze szlachecką wyższością. Znosił jak konieczne zło. Był dla niego prywatnym kołem ratunkowym, instrumentem do udzielania pieniężnej pomocy i finansowym zbawcą.

Wokulski, naukowiec, a równocześnie kupiec galanteryjny, mężczyzna przeszło czterdziestoletni, wdowiec, człowiek czynu, syberyjski zesłaniec, niemiłosiernie bogaty i na dokładkę - filantrop, który dorobił się na uczciwych dostawach dla wojska, który zamierzał utworzyć w Warszawie spółkę do handlu z Rosją, wyłabudał go z finansowych tarapatów, obronił go przed nieuchronną ruiną i całkowitym bankructwem.

Papcio panny Izabeli był zakochanym w sobie utracjuszem, niefrasobliwcem kompletnie wyzutym z rozumienia czegokolwiek, co należało do twardego chodzenia na własnych nogach. Żył w marzycielskiej pewności, że jest człowiekiem zamożnym. Niestety, pewność ta należała tylko do niego, albowiem wierzyciele mieli odmienne zdanie i zbiorowo nałazili mu dom wymachując niezapłaconymi wekslami.

*

Być może doczekam chwili, gdy za banalne parę lat wykluje się następca Prusa. Lecz kiedy dzisiaj słucham niektórych wypowiedzi na temat znajomości lektur (choćby w matura, to bzdura. pl), to myślę, że przy aktualnym systemie kształcenia nawet pół wieku nie starczy, byśmy dorobili się podobnego arcydzieła.

A gdy czytam artykuł o „Lalce!” i autor reklamujący się jako PISARZ twierdzi z powagą, że Wokulski był rosyjskim szpiegiem, a pod jego tekstem znajduję mrowie zachwyconych komentarzy, to nie sądzę, by mnożenie portali z intelektualnymi zmazami miało pomóc czytelnikom. Wprowadza tylko niepotrzebny mętlik w niedouczone głowy. A takie tworzenie nie ma nic wspólnego z rzetelnym pisarstwem.

Co się tyczy duchowej młodości, to racja. W tym miejscu posłużę się cytatem: „młodym być, to mając pod setkę, strzelić z procy w łysą czachę luminarza…”

*

Ze zgrozą czytam o tym, jak współcześni postrzegają pana Stanisława na tle Laluni Łęckiej. Jak widzą i oceniają faceta uwikłanego w miłosne i dorobkiewiczowskie perypetie. Mężczyznę żyjącego na pograniczu dwóch epok. Epoki odchodzącej, zwanej – romantyczną, i nadciągającej, pozytywistycznej: w połowie tu, w połowie tam. Wśród czasu, w którym przyszło mu borykać się z chłodem codzienności. Z jej sprzecznymi dezyderatami.

Tragiczne jest to, że za arbitralne wypowiadanie się o Wokulskim, zabierają się ci, którzy „Lalkę” znają tylko z przelotnego słyszenia, albo nabrali o niej wiedzy z filmu lub - nonszalanckiego streszczenia szkolnej lektury zawartego w jednym z bryków.

Dzisiaj nie ma w tych zdaniach nic dziwnego: przecież znajdujemy się w świecie sceptycznych sądów, w otoczeniu buntowników bez wyraźnego powodu i w kraju spychanym na europejskie manowce przez marne przedsięwzięcia. W gronie osób chorobliwie niezdolnych wierzyć w normalne uczucia, cudzą wrażliwość i niewyrachowane zamiary; tak za Prusa, jak i teraz mamy do czynienia z dwulicowymi fachowcami od psucia wszystkiego, co istnieje.

W tym miejscu odgrzewam wspomnienia związane z lekturą zapisków starego subiekta i przenoszę się w ginący czas kupieckiej rzetelności, czas związany z początkami wejścia Rzeckiego do zawodu. Zanim stary Mincel dopuścił terminującego Ignasia do lady z klientami, przeczołgał go przez zajęcia z towaroznawstwa, by chłopak wiedział, co sprzedaje. A także jaką ma wartość. Zatem uczył go o cynamonie, o tym, do czego służy i gdzie „mieszka”, a miejsce to pokazywał mu na globusie.

*

Kupiecka rzetelność już wtedy poddawana była rewizjom przez profesjonalnych szwindlarzy. W wyniku czego malutkie oszustwa i znikome kradzieże (jak pieniądz gorszy, który wypierał lepszy), rozpalały nieuczciwe umysły. W wyniku czego rosły szeregi aferzystów o miedzianych czołach.

Malwersacje dokonywane w kupieckim stanie, niczym zaraza roznoszona przez pchły, przeskoczyły z dziedzin handlu na dziedziny pozostałe i, stając się usankcjonowanym obyczajem, objęły wszelakie instytucje i całą gospodarkę. Rozpleniły się tak znacznie, tak silnie wżarły się w mętną osobowość aferzystów, że występowanie owych malwersacji uznano za standard, rutyną i jakby nową tradycję.

Tradycja do oszukiwania zaczęła przybierać nagminne formy zaraz po wywalczeniu niepodległości. Co prawda była potępiana przez władze, lecz potępiano ją łagodnie, z wyrozumiałością i lekuchnym przymrużeniem oka, traktując jako przejściowy spadek po trzech zaborach.

Kłamstwo pod wezwaniem prawdy, żarliwość w zapieraniu się mówienia tego, co mówiło się przed chwilą, są to cwaniackie wyjaśnienia i usprawiedliwienia niecnych postępków, są to faryzeuszowskie tłumaczenia się cechami odziedziczonymi po naszych niewolniczych przodkach zmuszanych do kluczenia pośród obcych nakazów i rozporządzeń.

A więc afery, przekręty i chamskie łupiestwo - występują otwarcie.

Brane są za przyzwoite praktyki, za czynności stosowane w cywilizowanych krajach. Kwitowane twierdzeniem, że są słuszne, potrzebne i oczekiwane, że, wbrew faktom, cieszą się powszechną aprobatą obecnych aparatczyków: obecnych podejrzanych kreatur prących do powrotu na zdetronizowane łono PRL.

Bo warunki sprzyjały hochsztaplerkom; wszystkie nasze zabory dysponowały niejednolitym prawem i odrębnymi miarami. Wykorzystywanie dzielących je różnic, wykorzystywanie dysharmonii między nimi, rozziewów spowodowanych ustawodawczym zamieszaniem, wszystko to wzięte razem, wręcz zapraszało nieuczciwych ludzi do dynamicznego mnożenia ciemnych interesów.

Mimo to w narodowym pamiętaniu ciągle istnieje tęsknota za przestrzeganiem norm i dotrzymywaniem słowa. Lecz choć istnieje, choć ówczesne podziały miedzy zaborami zasypano już dawno, pomimo, że ujednolicono normy w całym kraju, to w dalszym ciągu pokutuje w naszej statystycznej mentalności przekonanie, że co państwowe, to niczyje i można kraść ile wlezie.

*

Przypominam sobie, jak to zmęczony życiem staruszek Rzecki wprowadzał w czyn swój śmiały plan wyjazdu z Warszawy. Ledwie wsiadł do pociągu, już z niego wyskoczył, a na pytanie, co z podręcznymi bagażami podróżującymi dalej, odpowiedział, iż odbierze je z Piotrkowa Trybunalskiego.

Czy podobne przedsięwzięcie byłoby dzisiaj możliwe? Ponoć jesteśmy zachwyceni technicznym postępem. Ponoć koleje szybciej docierają do stacji docelowych. Lecz w porównaniu do dziewiętnastowiecznych rozkładów jazdy, jesteśmy daleko w tyle za zmianami na lepsze.

Brakuje nam też poczucia pewności, zaufania, bezpieczeństwa. Nie brakuje nam za to rozchwiania kryteriów. Za czasów Rzeckiego małe dziecko z imitacją dowodu osobistego, z kartką na piersi zastępującą dzisiejszą wizytówkę, mogło, pod opieką konduktora, spokojnie i bezpiecznie wędrować pociągiem. Identycznie z podróżnymi bagażami: od razu trafiały do rąk właściciela. Docierały do niego bezzwłocznie, czyli następnego dnia, a nie, czyli jak teraz, w rytmie galopującego żółwia: na święty nigdy, błądząc po Polsce przez okrągły rok.

Średnia ocena: 2.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • befana_di_campi 13.06.2020
    "Bella" czy "Bela"? Pierwsze słowo - imię, drugie "Bela" [bela] sukna ...

    Dywagacje mocno uproszczone; pan Stanisław Wokulski był szlachcicem, Panna Łęcka hrabianką, pan Tomasz Łęcki pożyczał [z niejakim wstydem] kasę od kamerdynera.
    Pan Stanisław nie taki znów głupi, kiedy świadomie dawał się ogrywać panu Tomaszowi. Jedynym pechem pana Stanisława było jego zadurzenie się w pustej babie o wielkiej urodzie.
    Lalka, czyli późniejszy synonim panny Izabelli to jedynie przyczynek do czegoś zupełnie innego, ponieważ w pierwotnym zamyśle Autora dotyczyła ona zabawki. Lalki małej Helenki Stawskiej, identycznej do tej, która pozostała po zmarłej córeczce baronowej Krzeszowskiej.
  • Freya 13.06.2020
    Zapewne fonetyczne spolszczenie może być zabiegiem dopuszczalnym,
    Izabela Łęcka także nie jest Izabellą ?
    A tak w ogóle chyba wówczas jezyk francuski był sterem okrętu?
  • Equinox 18.06.2020
    A jednak!
    Prus nie nazwał swej bohaterki "Izabella", lecz "Izabela". Co prawda pierwsza forma jest w Polsce także stosowana, ale pannie Łęckiej na chrzcie dano Izabela - stąd zdrobnienie Bela. I nie inaczej!
    Dla pewności sięgnęłam na półkę, żeby potwierdzić mniemanie - bo to różne figle pamięć czynić potrafi.
    No, i jest czarno na białym. Bela!
  • nerwinka 14.06.2020
    Nie musimy się lubić. Nie ma obowiązku czytania. Nie musimy oddawać komentatorskiego moczu pod każdym cudzym tekstem, by zaznaczyć swoją obecność w literaturze. Wystarczy nie wchodzić na strony kontrowersyjnego autora.
  • Zaciekawiony 14.06.2020
    Nie lubisz, gdy ci komentują teksty?
  • befana_di_campi 14.06.2020
    Zaciekawiony Lubi, lubi. Sam wprawdzie (prawie) nikomu niczego nie (s)komentuje, jednak peany, to przyjmuje, że ho, ho ;-)
    Znam tego pana [wprawdzie nie osobiście] jednak z określonych poglądów, to w miarę dobrze :p

    Serdecznie :)
  • DEMONul1234 14.06.2020
    befana_di_campi Jak sam Pan nerwinka ujął kiedyś, że komentuje jedynie tego warte teksty. Czym my jesteśmy wobec takiego wyznacznika doskonałości ^^
  • Lotos 14.06.2020
    Oj przepraszam, coś mi się źle nacisnęło, a tekst dobry
  • nerwinka 14.06.2020
    Befana
    Co prawda znamy się tylko zaocznie (na szczęście), ale na przykładzie Twoich komentarzy mogę stwierdzić, że jesteś za bardzo humorzasta, zmienna w sądach i w zależności od poruszanego tematu reagujesz alergicznie. Widać to choćby po „recenzji” mojego artykułu o Wokulskim.
    Oczywiście nie musisz mnie pouczać o jego szlachectwie. Podobnie o umiejętności przegrywania w karty. Jak i o genezie tytułu. Niestety, utarł się zmanierowany obyczaj domagania się od autora/ki - „uściślenia”. Bohater musi być przedstawiony „na tacy”. Ile ma lat, skąd się wziął, gdzie mieszka, z kim i jaki nosi numer kołnierzyka. Podobnie arbitralnie wymaga się od autora jednoznacznego opisu poczynań.
    Zapominamy, że literatura, to nie policyjny raport ani szkolne wypracowanie ząbkującego polonisty. Adresat, to nie stylistyczny księgowy latający z kwaśnym cyrklem po utworze; ma swój rozum, własne odczucia i osobistą fantazję pozwalającą mu na uzupełnienie „luk” w tekście.
    Napisałem artykulik mający ZACHĘCIĆ do lektury, a nie STREŚCIĆ książkę. Gdybym przeprowadzał jej wszechstronną analizę, miałby o wiele większe rozmiary.
    Dobra literatura polega na współdziałaniu dwóch wyobraźni: czytelnika i piszącego tekst. Tekściarz ma swoją, odbiorca – swoją. Niekiedy się spotykają i wówczas iskrzy. Lecz niekiedy czytelnik za cholerę nie rozumie, co autorowi rzęzi w duszy i wtedy mamy klasyczne pytanie: „powiedzcie, dzieci, co poeta chciał nam powiedzieć?”. Otóż jakiś współczesny poeta odpowiedział, że komentatorzy prześcigają się w interpretacjach i nieraz przychodzą im do głowy takie rozwiązania, na jakie autor nigdy by nie wpadł.
    Podejrzewam, że część poświęcona „Lalce” byłaby dla Ciebie strawniejsza, gdyby nie część druga „upolityczniona”. W tej materii zawzięcie milczysz, ale to ona stanowi źródło niecelnych ataków.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania