Wróżka Zębatka
I
Mój związek z Katarzyną Anną skończył się tak samo jak zaczął - przypadkiem i bez sensu.
Zostawiła mi po sobie niewiele - nawyk odpukiwania w niemalowane drewno, nieuzasadniony podziw dla twórców postmodernizmu i prawie dziesięć kilogramów zębów. I to nie byle jakich!
Porządnych trzonowców i siekaczy, koloru kości słoniowej, o precyzyjnie wytoczonych korzeniach, nienaruszonej glazurze szkliwa, ciężkich i chłodnych jak perły.
Nie były to zęby Katarzyny Anny.
Szczerze mówiąc, moja była dziewczyna nigdy się o tej kolekcji nie dowiedziała.
A to przecież wszystko było przez nią.
*
Zaczęło się od z pozoru niewinnej gadki. Siedzieliśmy na przerwie w pracy, Katarzyna Anna piła imbirowe piwo bezalkoholowe, ja pospiesznie wrzucałem w siebie kanapki z salcesonem. Nie wiem w którym momencie wyłączyłem uwagę - i kiedy ocknąłem się z powrotem, Katarzyna Anna dryfowała na fali wspomnień.
- Wiesz, co robię, aby wrócić do tych pięknych dni? - zapytała ze wzruszeniem. - Przed pójściem spać wsadzam pod poduszkę stare kąpielówki Piotra. Śni mi się wtedy jak żywy - jego uśmiech, opalenizna, gwizdek ratownika!.. Mam wiele takich amuletów. Zeszyty szkolne przenoszą mnie w czasy podstawówki, gałęzie świerku do niezapomnianych wakacji w leśniczówce sprzed czternastu laty, zaś opakowanie mleka instant do czasów niemowlęcych...
- Nie jest ci przypadkiem w nocy trochę za twardo pod główką? - zapytałem, nawet nie udając troski. Już wtedy K.A. zaczynała mnie drażnić.
- Jest, oczywiście. - Przynajmniej była szczera. - Ale niewygoda nic nie zmienia. Wiesz, Bernardzie, to naprawdę działa. Na kreację snów. Poezje Pawlikowskiej zawsze zsyłają na mnie jakąś słodką i romantyczną fantasmagorię. Wysuszone kwiaty-
- A pieniądze? - zapytałem, bo ostatnio tylko to miałem w głowie. Jak to mówią, "głodnemu chleb na myśli". - Chętnie bym sobie pośnił, że jestem bogaczem, rozrzucającym studolarówki na prawo i lewo, rozbijającym się nowym bugatti. Jak myślisz, banknot zadziała?
- Nie mam pojęcia - zirytowała się, okulary w mocnych oprawkach zjechały jej na czubek nosa. - Nigdy nie próbowałam. Nie mam tak prymitywnych potrzeb, Bernardzie.
Nie słuchałem więcej jej ględzenia. Po prawdzie, nigdy nie miała nic ciekawego ani pożytecznego do przekazania. Truła dupę o każdy drobiazg i błyskawicznie odpływała, gdy tylko miała okazję wykazać się swoją - tfu! - wrażliwością i inteligencją.
Chyba pokłóciliśmy się tamtego wieczora, ale nie przejmowałem się tym. Głęboko w głowie utkwiła mi wizja siebie siedzącego na kupie złota - chociaż przyznawałem uczciwie, że to wybitnie dziecinne, nieprawdopodobne i żałosne, to jednak powziąłem stanowczy zamiar wywołania smakowitego snu.
Późniejsza rzeczywistość trochę mnie przerosła, fakt.
*
Różanolicy Bolesław Chrobry zniknął.
Śniło mi się, że jestem w szkole, próbuję rozwiązać trudny test z matematyki, z przerażenia pocę się jak mysz, a na koniec orientuję się, że mam obsrane spodnie.
Zwyczajny, ubogi szczyl w wyświechtanym mundurku i czaszce wygolonej na pałkę, taki, jakim byłem przez całe dzieciństwo. Żadnej kupy złota, wręcz przeciwnie
Po przebudzeniu zdążyłem się porządnie zdenerwować - na Katarzynę Annę, że wciska mi takie bzdury, i na siebie, że jestem aż tak głupi.
Podniosłem poduszkę.
RÓŻANOLICY BOLESŁAW CHROBRY ZNIKNĄŁ.
Każdy normalny człowiek dosłownie ruszyłby głową - rozejrzał się na boki, zajrzał pod łóżko, materac, kołdrę, szafki - bo a nuż, a zrzuciłeś banknot gdzieś na podłogę, a nuż dwadzieścia zeta zaplątało się w odmęty piżamy.
Nie zrobiłem nic z tych rzeczy, bo...
Dziesięć wielkich, błyszczących, olśniewających zębów leżało pod moją poduszką.
Zahipnotyzował mnie ich blask na dobrą minutę, zanim zerwałem się na równe nogi, krzycząc, klnąc, szukając pieniędzy (bezskutecznie) i wystukując numer telefonu do Mateusza.
Kiedy odbrał, zaspany i zmęczony po nocnej zmianie, wyjaśniłem mu pokrótce sytuację i poprosiłem o pomoc.
- Sprawdzałeś, czy w twoim uzębieniu niczego nie brakuje? - zapytał flegmatycznie.
Pomacałem językiem dziąsła.
- Co do sztuki... Minus spróchniałe ósemki, usunięte wiele lat temu - odparłem.
- No to faktycznie dziwactwo - Mateusz westchnął z rezygnacją. - Nie zostawię kumpla w potrzebie. Przyjadę do ciebie pod wieczór i przedstawię swój plan.
- Ty już masz plan? - zdziwiłem się.
- Hehehe. No - sapnął. Jego głos zabrzmiał niespodziewanie poważnie, gdy powiedział: - Coś mi tu śmierdzi, bracie. Ale jestem pewien, że rozwiążemy zagadkę w trymiga. To coś na moją głowę.
- W takim razie zapraszam cię serdecznie na wieczór - wymamrotałem, nie mając nawet pewności, czy mnie usłyszał, bo szybko się rozłączył.
Spojrzałem na ściskane w dłoni zęby.
Po dwa złote za sztukę. To tanio czy drogo?
*
- Jestem przekonany - powiedział Mateusz z namaszczeniem. - Że Wróżkę Zębuszkę popierdoliło. Nie przerywaj mi! - huknął, widząc, że zaczynam oponować. - Interesy z Wróżką Zębuszką funkcjonowały na prostej zasadzie - ty jej dajesz zęby, a ona tobie szmal. Oczywiście, że robili to nasi starzy, nie myśl sobie, że jestem idiotą - spiorunował mnie wzrokiem. - Twoi rodzice wyrzekli się ciebie już na studiach, więc wątpię, aby to była ich sprawka.
- Więc czyja? - wtrąciłem.
- Jeżeli Katarzyna Anna jest jedyną osobą, która wiedziała o twoim planie, to tylko jej. - Mateusz siorbnął zimnej herbaty. - Ewentualnie któregoś z sąsiadów, który cię śledzi, widzi każdy twój ruch i posiada dorobione klucze do mieszkania.
- Nie zachwyca mnie ta wizja - wyznałem.
- Przede wszystkim, Bernardzie - Mateusz podniósł głos. - Nie wykluczajmy ostatniej opcji. Że najprawdziwsza Wróżka Zębuszka macza w tym palce.
- Jednak jesteś idiotą - stwierdziłem.
- Człowieku! - Kiedy Mateusz się denerwuje, trzęsą mu się wszystkie fałdy tłuszczu i wygląda wtedy jak Jabba the Hutt. - Wiem, że twojej małej, ciasnej głowinie ciężko jest przyswoić tak szerokie myślowe horyzonty, ale uwierz mi - dla mnie jest to najsensowniejsza opcja.
Milczeliśmy przez chwilę. W kuchni cicho kapało z kranu. Rolety postukiwały o szybę, przez nieszczelne okna przeciskał się chłodny wiatr. Spojrzałem na zegar wiszący obok okopconego okapu i w półmroku z trudem doczytałem się godziny.
- Dochodzi dwudziesta trzecia - odezwałem się w końcu. - Zamontujmy kamerę, rozwieśmy nici, rozsypmy mąkę, jedźmy z całym tym koksem, bo zaczynam mieć już dosyć.
- Najważniejsze - Mateusz uniósł palec wskazujący do góry i przez chwilę tak stał, czekając, aż skupię na nim uwagę. - Dwadzieścia zeta pod poduszkę. Niech Wróżka wie, że ma w tobie stałego klienta.
*
W nocy oczywiście nie mogłem zasnąć. Po pierwsze ze zdenerwowania, po drugie z powodu pełnego pęcherza, którego nie mogłem normalnie opróżnić - zerwałbym misternie rozplecione po korytarzu nici i zadeptał cieniutką warstwę mąki na progu, co zniszczyłoby bezpowrotnie plan Mateusza.
Obudziłem się niewyspany i podekscytowany do granic możliwości. Wepchnąłem dłoń między prześcieradła - są, kolejne dziesięć ciężkich, zimnych zębów, czystych i śliskich.
- Mam cię, kurwo! - wrzasnąłem z zachwytu i natychmiast zadzwoniłem do Mateusza. Nie czekałem nawet sekundy, odebrał od razu, jakby siedział przy aparacie przez całą noc.
- Jesteś w łóżku? - zapytał ostrym tonem.
- Tak.
- Wstań ostrożnie i zapisz nagranie na kamerze.
Posłusznie wykonałem polecenie. Ręce trochę mi się trzęsły, ale to nic.
- Teraz podejdź do progu - polecił Mateusz. - Widzisz coś?
Przykucnąłem przy drzwiach. Przyjrzałem się z najgłębszą uwagą umączonej listwie.
- Ani śladu - zaraportowałem. - Widocznie Zębaty przeskoczył nad progiem.
- Teraz sprawdź nici, ostrożnie - nakazał Mateusz. Wyczułem podekscytowanie w jego głosie.
Powoli wstałem na równe nogi i ostrożnie wyjrzałem na korytarz. Jasne promienie słońca wpadające przez okno oświetliły cztery czerwone nici, przylepione starannie taśmą klejącą na różnych wysokościach do ścian.
Żadna nie była zerwana.
- Bez zmian - oznajmiłem i nagle przestraszyłem się jak głupi.
Stałem tak, ściskając w dłoniach framugi drzwi, z sercem dudniącym w piersi i jedną nogą zawieszoną w powietrzu, nie mogąc zdecydować się na pierwszy krok. Mateusz krzyczał coś do mnie, pieklił się, ale nie rozumiałem słów.
Dotarło do mnie jedno. Właśnie wplątałem się w bardzo dziwne interesy.
II
Zerwałem kontakty z Katarzyną Anną, przestałem rozmawiać z Mateuszem. Nagranie na kamerze nie pokazało niczego niezwykłego - słabo oświetlony pokój i wiercący na łóżku facet, który przez sen jęczy, bełkocze i ślini się jak pies. Żadnych ciemnych sylwetek przylepionych do ściany, żadnych upiornych dłoni wysuwających spod łóżka. Ani śladu pana Zdzisia i pani Helenki, ani śladu Katarzyny Anny. Tylko ja, moje głośne gazy i kolejne stracone dwadzieścia złotych.
Mateusz ze swoimi teoriami o Wróżce Zębuszce doprowadzał mnie do dzikiej pasji, zwłaszcza, że sam szczerze je podzielałem. Katarzyna Anna denerwowała mnie swoim wiecznym fartem i spojrzeniem niewiniątka.
Wszyscy zresztą mnie denerwowali.
Myślałem, że dam sobie spokój z tymi zębami. Przestanę kłaść forsę, zadowolę się dwudziestoma pięknymi siekaczami i trzonowcami, wykleję sobie nimi tabliczkę z nazwiskiem na drzwiach, czy coś.
W nocy jednak przyszedł do mnie lęk i poczucie straty, jakby coś niepowtarzalnego i niezwykłego właśnie miało wymknąć mi się z rak. Leżąc tak w przepoconej pościeli i licząc pęknięcia na suficie sypialni, stałem jednocześnie w obliczu nieznanego, jak pierwszy odkrywca na amerykańskim lądzie.
Niewykluczone, że kiepsko romantyzowałem, bo po prawdzie, trochę się bałem tych szemranych handelków z przedstawicielami Małego Ludku.
Jednak poczułem się nieco bardziej interesujący niż zwykle i chyba to przesądziło sprawę.
Pod poduszką wylądowało dziesięć złotych. Następnego dnia znalazłem pięć zębów.
*
Minął miesiąc.
Stałem się właścicielem prawie pięciuset zębów. Leżały pomiędzy kłakami waty w pudełkach po butach na wszystkich blatach i krzesłach. Ważyły łącznie ponad półtora kilograma i były przedmiotem mojej irracjonalnej dumy i troski.
Mateuszowi powiedziałem, że zerwałem z Wróżką Zębuszką. Oczywiście kłamałem. Przestałem kupować gazety i brać prysznice. Stwierdziłem, że do utrzymania kontaktu z Wróżką można poświęcić bardzo wiele.
Bardzo dużo pieniędzy, to mam na myśli.
Zastanawiałem się czasami, jak wykorzystać te wszystkie zęby. Skompletować garnitur całej szczęki i sprzedać jakiemuś stomatologowi? Puścić na olx? Może jakiś zboczeniec by się zainteresował? Albo studenci medycyny (masło maślane)?
Tak naprawdę nie chciałem się z nimi rozstawać. Były - są - naprawdę bardzo piękne. Ponadczasowe. Klasyczne w kształcie, eleganckie w swej prostocie. Odczuwałem przyjemność, biorąc je po prostu do ręki i przesypując między palcami, wsłuchany w ich grzechot.
Problem zaczął się zimą, kiedy podnieśli ceny gazu.
Naraz okazało się, że czternaście stopni w mieszkaniu nie uśmiecha mi się zanadto.
Benzyna osiągnęła zawrotną cenę dwudziestu czterech złotych za litr i teraz pozostało mi jedynie ślizganie się na rowerze po gołoledzi do pracy.
Papierosy i alkohol kupowałem tylko w niedziele, w inne dni tygodnia piłem wodę z kranu i żułem korę dębu.
Przyszedł dzień, w którym musiałem dokonać wyboru - albo chleb, albo zęby.
Zrozumiałem, że od najbliższej decyzji zależy całe moje życie.
I wtedy przyszło mi na myśl złoto.
*
Jedyne złoto, jakie posiadałem, to dwa medaliki - ze chrztu i komunii, zachomikowane głęboko po szufladach, oraz stara obrączka babci.
Na pierwszy ogień poszła obrączka, wolałem nie denerwować Gościa z chmurki.
Literalnie umierałem ze strachu, że transakcja nie przejdzie. Niczym królewna na ziarnku grochu odgniotłem sobie mózg na kamiennym kancie pierścienia.
Rano obudziłem się na łożu z zębów - naliczyłem ich prawie sześćset. Moja kolekcja dostała świeży zastrzyk, a ja chlipałem z nerwów i szczęścia, że Wróżka jest tak wyrozumiała, że tak świetnie zna wartość złota i nie oszukuje, że tak uczciwa i stabilna jest nasza współpraca.
Nie muszę dodawać, że nazajutrz zastawiłem medaliki w lombardzie.
Każdego dnia zdobywając po pięć-dziesięć sztuk do kolekcji, przebrnąłem jakoś kolejne trzy miesiące.
Zbliżał się grudzień.
*
Jeżeli jakiś naiwniak (ja) łudził się, że kryzys przeminie, że inflacja zastopuje, kurs złotówki chociaż ciut bardziej wypłaszczy, a benzynę przestaniemy odmierzać w kieliszkach, to był SKOŃCZONYM DURNIEM!
Koniec końców wyszło na to, że zbliża się Boże Narodzenie, a ja poza paczką najtańszych papierosów nie mam w domu niczego, dosłownie NICZEGO, co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość rynkową. Odniosłem swoje najlepsze ubrania do skupu, sprzedałem skórzane buty. Za połowę wypłaty kupiłem wódkę i śledzie.
Tak wyglądała moja Wigilia dwa tysiące dwudziestego drugiego roku!
Położyłem się spać zbuntowany i nieszczęśliwy, pijany i głodny, wepchnąwszy paczkę chesterfieldów pod głowę. Zasnąłem szybko, zanadto znękany, aby myśleć o przyszłości.
Może już się domyślacie, drodzy czytelnicy...
Tak! Ofiara została przyjęta.
Nawet Wróżka Zębuszka zrozumiała sens i pożytek handlu wymiennego.
Miała łeb.
Brała papierosy. Brała alkohol. Bez słowa przyjęła zakoszony panu Zdzisiowi kanisterek z benzyną. Pogodziłem się z Mateuszem, byle wyłudzać od niego wódkę, którą pędził nielegalnie na strychu.
Biedny grubas myślał, że popadłem w alkoholizm, ale tym razem jego przenikliwy umysł nie odkrył prawdy.
Kiedy Tomek przyniósł mi cztery gramy białego proszku na spróbowanie, nawet się nie zastanawiałem. Wymieniłem je bez namysłu i bez żalu na dwieście pięćdziesiąt nowych zębów - co prawda, odniosłem wrażenie, że nie są tak duże i dorodne, jak poprzednie, ale wciąż były to moje ukochane siekacze, trzonowce i kły.
*
Na pierwszego maja wyrzucono mnie z pracy.
Pieniędzy starczyło mi na przeterminowany serek topiony i czerstwe bułki.
Opierdoliłem je ze smakiem i poszedłem spać.
Minęła pierwsza noc, kiedy nie ofiarowałem Wróżce ani grosza.
Byłem tak zdesperowany i wynędzniały, że nie starczało mi sił, aby jeszcze dodatkowo się tym martwić.
Łudziłem się, że Wróżka o mnie zapomni.
O swoim najwierniejszym kliencie.
III
- Nie masz Boga w sercu, Bernard - stwierdziła Wróżka Zębatka.
Poranek siódmego maja był niezwykły.
Z chorobliwego snu wybudził mnie nagły cios w szczękę, po którym przez długą chwilę nie mogłem sobie przypomnieć, jak się oddycha.
Oślepiony z bólu - ostatnią bitkę miałem w wieku dwunastu lat, wygrałem ją, stosując nieuczciwe zagrywki typu "gryź i drap" - zdołałem podskoczyć całym ciałem do góry, wrzasnąć głucho:
- Pomocy!!..
I zaliczyć jeszcze jedno uderzenie, tym razem w swoją starą, biedną, spracowaną wątrobę.
- Ty nie masz Boga w sercu, Bernard - powtórzyła Wróżka Zębatka.
Siedziała mi na piersi, ciężka i niewzruszona na podobieństwo kamienia. Objętościowo przypominała dużego niemowlaka z nieproporcjonalnie rozdętą głową i oczami rozstawionymi nieomal na skroniach. Po szczęce cały czas ciekły jej strumyczki śliny - zanim się obejrzałem, zamoczyła mi całą piżamę.
Najwstrętniejsze były w niej usta - miękkie, rozkisłe, wiszące wargi, ukazujące czarne jak u psa dziąsła, a w nich ZĘBY, ZĘBY, ZĘBY!...
Jednak nie były one jak niegdyś białe, kryształowe, błyszczące - z bólem ujrzałem, jak pożółkłe, połamane i nieatrakcyjne się stały. Potrójne rekinie szczęki pełne ułomków, pełne skarlałych zębin.
- Jak to? Jak to? - wysapałem w końcu, gdy tylko odklęsły mi płuca.
- A tak to, ludzki cwaniaku - z ust Wróżki Zębatki wionęło chlorem. - Ja z tobą grzecznie, ty ze mną grzecznie. Ty kombinujesz - ja rozumiem, ja się dostosuję, czasy są ciężkie. Też pokombinuję. A POTEM! - ryknęła metalicznym, chropawym głosem. - Zrywasz ze mną? Gdzie woda ognista, gdzie dymiące wici, gdzie gwiezdny pył?
- Masz na myśli... kokainę? - wycharczałem oszołomiony. Zrobiło mi się niedobrze.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli. - Nachyliła się nade mną, nisko, nisko. Pomyślałem, że zaraz zwymiotuję. - To były dobre rzeczy, to były smaczne rzeczy. Nie powinnam była łamać reguł, może. Od tego towar zaczął się psuć. - Rozdziawiła szeroko usta, zobaczyłem jej ruchliwy, fioletowy język i serce podeszło mi do gardła.
- Wodę ognistą znajdziesz w kuchni - wymamrotałem z trudem.
Wróżka Zębatka przyjrzała mi się uważnie.
- Na stole - dodałem. - Zostało mi trochę wódki.
Wróżka Zębatka nie spuszczała ze mnie swoich wielkich, mętnych, rozlanych źrenic. Swych naprutych oczu narkomana.
- Zostań tu - poleciła, jednym susem znalazła się na podłodze i wydając groteskowy tupot, wyleciała z pokoju.
Oczywiście, że się jej nie posłuchałem. Od razu chwyciłem telefon i zadzwoniłem do Mateusza.
*
- Więc tak - wysapał Mateusz, gdy pijaną w sztok i nieprzytomną Wróżkę związaliśmy paskami i wsadziliśmy do torby na zakupy. - Mamy kilka rozwiązań. Pierwsze, zabić diablicę. Przywiązać kamień do stóp i wrzucić do Wisły. Albo poćwiartować siekierą. Ewentualnie zachlać ją na śmierć, wystarczy pomoczyć w spirytusie. Druga opcja to wsadzić ją pod poduszkę i sprawdzić, czy nie zainteresują się inne Wróżki Zębuszki.
- Zębatki - poprawiłem.
- Skąd wiesz?
- Jestem ekspertem. W i e m .
- Możemy też spróbować ją przekupić, albo-
- Mam lepszy pomysł - przerwałem mu zdecydowanie. - Zróbmy ogłoszenie na olx. Wrzucimy kilka fotek, powiemy, że za symboliczną opłatę odstąpimy demona. Na pewno kogoś zainteresuje.
Mateusz długo się opierał, ale w końcu uległ moim żarliwym namowom.
Wieczorem zgłosili się studenci medycyny. Obiecali, że dobrze się Wróżką zaopiekują.
*** Zostałem więc ja, Mateusz, moje dziesięć kilo zębów, pusty portfel i wspomnienie Katarzyny Anny, na którą zwaliłem całą odpowiedzialność za tę historię. I nie poczuwam się do żadnej winy, jeżeli jesteście ciekawi.
To tyle. ***
Komentarze (2)
Szacun autorowi z wyobraźnię?(zębuszek
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania