Wspaniały koniec lata

Było popołudnie, trzynastego marca 1938 roku. Tadeusz pastując oficerki, słuchał radiowego komunikatu o zajęciu Austrii przez Trzecią Rzeszę. Informacja ta wzbudziła w nim niepokój. Od dłuższego czasu żywo interesował się tym, co się dzieję za zachodnią granicą Polski. Przecież musiał, był wojskowym. Oficerem lotnictwa polskiego, zastępcą dowódcy eskadry w 142 Eskadrze Myśliwskiej w Toruniu. Odnośnie poglądów na politykę, miał trochę inne zdanie niż reszta kolegów z oddziału. Owszem, potępiał i coraz bardziej obawiał się Niemców. Ich rozpoczęte zbrojenia, ciągłe parady wojskowe i niesamowicie agresywna polityka zagraniczna denerwowały go, tak samo jak innych. Jednak on bardziej niż otoczenie dostrzegał w zachodnich sąsiadach zagrożenie dla własnego kraju. Czuł się niepewnie i informacja o zajęciu Austrii trochę go zmroziła. Austria to górzysty, alpejski kraj. Trudny do zdobycia. Możliwość przerzucenia tam cennego sprzętu, rezerw złota, żywności i przemysłu jest ogromnym atutem Niemców w ewentualnej wojnie. A przecież Europa ledwie dwadzieścia lat wcześniej spłynęła krwią światowej wojny. Starszy brat Tadeusza zginął, wcielony do armii Cesarstwa Niemieckiego. Matka nie otrząsnęła się po tym już nigdy. Jego pokolenie zna smak wojennej pożogi. Ale przecież dopiero co wyrosło nowe, zrodzone i wychowane w wolnym kraju. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby przecież, aby i ci młodzi ludzie musieli przez to przechodzić. Codziennie w koszarach i podczas lotów patrolowych widział te młode twarze niektórych pilotów. Dla nich wojsko było na razie świetną przygodą, a latanie wielka pasją, która dawała im emocje i doznania niedostępne dla reszty ich rówieśników. Jednak kiedy Hitler i jego świta spojrzą łakomym wzrokiem na miasta i wsie położone na wschód od Berlina, świat tych młodych ludzi może się zawalić.

Wieczorem był umówiony do kina. Dzień na poligonie skończył się na próbnym strzelaniu. Wylądowali koło południa, potem jego grupa pilotów była wolna do następnego ranka. Tadeusz był bardzo zamożnym człowiekiem. Oficerska pensja, połączona z majątkiem odziedziczonym po ojcu-przemysłowcu stawiała go w elicie społeczeństwa kraju. Korzystał z pieniędzy bardzo rozrzutnie i prowadził dość ekscentryczny tryb życia. Przepiękny, drogi kabriolet Mercedes 500K wraz z hojnym gestem i iście ułańska fantazją pozwalał mu zdobywać rzeszę znajomych, zwyczajnych klakierów, no i oczywiście hurtowe ilości niewieścich serc. A te ostatnie Tadeusz upodobał sobie szczególnie. Bez skrępowania można wziąć słowa „ Nie będziesz ty, to będzie inna”, za jego życiowe credo. To z przeboju tamtego roku, autorstwa Mariana Hemara. Upodobanie do restauracji, dansingów, alkoholu i pięknych kobiet nie raz sprowadzało na niego kłopoty, ale niewątpliwy urok osobisty za każdym razem pozwalał mu wychodzić z nich obronną ręką.

Srebrny kabriolet z zasuniętym dachem miękko zaparkował przy chodniku pod jedną z toruńskich kamienic. Światła latarni dekorowały wypolerowany lakier licznymi odbiciami. Ulice pełne były kałuż, a oświetlone mury miasta znajdowały w każdej swój obraz. Bruk był wilgotny i błyszczał. Podbite oficerki stukały po drewnianych schodach i był to świetny sygnał dla jego towarzyszki na tamten wieczór, że za chwilę czas otwierać adoratorowi drzwi. Po chwili dystyngowany oficer lotnictwa już stał przed drzwiami mieszkania i miarowym pukaniem ogłaszał swoje przybycie. Ucałowanie ręki, danie kwiatów i krótka niezobowiązująca rozmowa na powitanie. Tadeusz miał wszystkie takie punkty opanowane do perfekcji. Dbał też o każdy detal. Wiedział, że kiedy częstuje papierosem, mają to być najdroższe papierosy, a jego inicjały na papierośnicy mają lśnić. Wiedział co i w której chwili skomplementować u damy, przy której towarzystwie akurat bawił, aby ta poczuła się oczarowana, ale nie przesadnie adorowana. Tego wieczora wychodził z Natalią. Była to młoda dziewczyna, która niedawno zaczęła pracę w ich oficerskiej kantynie. Była kelnerką. A właśnie do kelnerek pilot miał akurat słabość. Szczególnie, gdy biało-czarne, damskie uniformy zgrabnie podkreślały figurę panny. A figura Natalii była chyba wymarzoną dla każdego projektanta wszelakiej odzieży. Wyglądała by dobrze zarówno w wieczorowej kreacji, jak i w bojowym kombinezonie lotniczym. Ciemne, odrobinę pofalowane włosy do połowy pleców spadały na lekki wiosenny płaszcz, który przewiązany paskiem, podkreślał wąską talię dziewczyny. Spod ronda kapelusza zalotnie spoglądały duże, brązowe oczy. Przy krótkiej rozmowie zdążyła się już kilka razy uśmiechnąć i zaprezentować Tadeuszowi dołeczki w pełnych, trochę zaczerwienionych od wiatru policzkach. Tadeusz otworzył drzwi Natalii, po czym odpalił silnik i samochód delikatnie ruszył, mącąc wodę we wszystkich kałużach na starym mieście. Lotnik zawsze wybierał na początek randki kino. Nie trzeba za wiele rozmawiać, a potem tematów do rozmowy przysporzy sam film. Albo ponarzekają jaki był słaby, albo rozpłyną się w pochwałach nad dobrym poziomem widowiska, być może dowcipnie skomentują gagi. Następnie zjedzą smaczną kolacje, gdzie rozgrzani aperitifem i digestifem, już bardziej się spoufalą. Tematy staną się luźniejsze, a flirt bardziej oczywisty. Na koniec romantyczna przejażdżka gdzieś nad Wisłę, no i oczywiście, jak na dżentelmena przystało, eskorta pod samo mieszkanie. Tadeusz doskonale znał plan działań i wszelkie te manewry miał wyśmienicie opanowane.

Film podobał się oficerowi średnio. W sumie i tak nie dla filmu tam przyszedł. „Zapomniana Melodia”- komedia muzyczna z romantyczną nutą. Tadeusz miał po dziurki w nosie takich filmów, ale pannom się podobały, więc jakoś zawsze wysiedział do końca. Natalia świetnie się bawiła, kilka razy się uśmiała, na koniec wzruszyła. Wiedział więc doskonale, że wybrał właściwy repertuar. Młode zakochane dziewczyny lubią historię o młodych zakochanych dziewczynach, znajdujących księcia z bajki. A Tadeusz miał na ekranie ściągawkę, jak dać jej owego księcia. Problemem było tylko którą bajkę wybrać. Nawet o to oficer nie musiał się zbytnio martwić. Jego życie przypominało przecież bajkę. Był nieprzyzwoicie bogaty, miał świetny gust, a na dodatek miał dostęp do czegoś, czego większość ludzi dostępu nigdy mieć nie będzie. Do nieba, chmur, widoku wschodzącego słońca, które obserwuje się lecąc kilka kilometrów ponad horyzontem. Kobiety uwielbiały słuchać o jego podniebnych wyczynach. O zapierających dech widokach, strącanych balonach ćwiczebnych, ostrzelanych treningowych rękawach i o wykonywanych akrobacjach. Przegadali na te właśnie tematy całą kolację. Mercedes, jakby inaczej, zaparkował pod najdroższym lokalem w Toruniu, niedaleko Placu Teatralnego. Lody na deser już tylko rozbełtał i zostawił, nie miał nawet na nie ochoty, ale widział błysk w oczach Natalii, kiedy kelner przyniósł kartę z deserami, wiec odroczył jeszcze wyjście z restauracji. Rozmowa z nią nie była frapująca. Czuł się trochę jak guwernant udzielający lekcji gimnazjalistce. Przecież sam doskonale wiedział, że nie wspaniałego rozmówcy dzisiaj szuka. I nawet trochę podskórnie wyczuwał, że Natalia też to rozumie. Kiedy wracali, donośne pomruki silnika kabrioletu wyznaczały rytm trasy pełnej ciasnych zakrętów. Tadeusz starał się przejechać miasto jak najbardziej malowniczą trasą. Już pod samą kamienicą Natalia nieco zmieszana zdobyła się w końcu na odwagę i zapytała:

-Może wejdziesz na herbatę?

„Tak, na herbatę mhmm… O 2 w nocy”- pomyślał Tadeusz, ale od razu odparł:

-Z największą przyjemnością.

* * * * * * * *

Obudził się na potężnym kacu. To był jego przedostatni dzień urlopu, a już czuł jak go spędzi. Zapowiadało się, że nad kefirem, łykając co chwilę aspirynę. I tak z trudem dostał ten urlop. Był maj 1939 roku. Niemcy zajęli w marcu litewski port w Kłajpedzie, oraz całe terytorium Czechosłowacji. Sytuacja na arenie międzynarodowej stała się napięta. W wojsku i wśród cywili czuć było poruszenie. Ciężko było o urlopy w armii. Tadeusz tak zaciekle go wywalczył, a i tak w okazało się, że w efekcie prawie połowy nie pamięta. Wyjechał do Sopotu, poplażować, pobawić się w kasynie i zwyczajnie popić wódkę. Było całkiem możliwe, że to ostatnie takie dni, kiedy jeszcze Polacy mogą wjechać na terytorium Wolnego Miasta Gdańska. Hitler cały czas straszył, że chce Gdańsk i autostradę do Prus przez Polskę. Politycy w kraju robili twarde miny i zbywali te groźby, ale jednocześnie cały czas z nadzieją patrzyli w stronę Wielkiej Brytanii i Francji, bo wiedzieli, że tak rozochocone sukcesami Niemcy nie odpuszczą łatwo swoich żądań. Głowa zaczynała go boleć coraz bardziej. Myślał już tylko o jakiejś ocalałej cudem flaszce wódki i małym kieliszku na dobry początek dnia. Przetrząsnął cały pokój hotelowy. W końcu znalazł butelkę i mógł zacząć kurację. Od dźwięków intensywnych poszukiwań gorzały, na łóżku zaczęła budzić się jakaś druga postać. Leniwe kobiece jęki i odgłosy ziewania zwróciły uwagę Tadeusza:

-Przepraszam, dokąd panią odprowadzić? Jest już ranek- wyraźnie nie miał teraz ochoty na niczyje towarzystwo.

-Was?- zapytała zadziwiona młoda blondynka z potarganymi włosami.

Wyglądało na to, że przynajmniej na razie, Polska wygrywała 1:0.

 

Wracał do Torunia pociągiem, piątego maja. Było ciepło i duszno, więc od razu otworzył okno w przedziale. Z nudów wyciągnął gazetę. Prawie sama polityka. Nie dziwiło go to. Czytał nawet z zaciekawieniem. Czuł, że to co właśnie dzieje się na świecie, może przynieść coś złego. Na razie nie padł jeszcze żaden strzał. Jeszcze oddawano Hitlerowi co chciał, przy stole pełnym papierów do podpisania. Ale to za chwile może się skończyć. Gdzieś przecież jest granica. Kiedy dotarł na dworzec główny, cześć megafonów transmitowała przemówienie sejmowe. To przemawiał minister spraw zagranicznych Polski, Józef Beck:

„Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.”- słychać było z głośników.

A więc już wiadomo kto postawi granicę. Tym pierwszym odważnym miała być Polska. Przy dworcu i dalej w głąb miasta, wszędzie poruszał się rozentuzjazmowany przemówieniem tłum. Ludzie wiwatowali, niektórzy nieśli flagi. Tadeusz patrzył na nich z podziwem, ale też smutkiem. Czuł, że nie wszyscy zdają sobie sprawę, co za chwilę może się zdarzyć. W Sopocie w lokalach i kasynach spotykał wielu niemieckich oficerów. Byli niezwykle pewni siebie i z dużą pogardą patrzyli na polski mundur. Jakby czuli przewagę przed zbliżającą się rozgrywką. To był bardzo niepokojący widok. Mijał kolejne ulice i kierował się ku swojej jednostce. Po drodze słyszał urywki rozmów. Głosy były podniecone. Niektórzy nie mogli się doczekać co teraz zrobią Niemcy. Prawie każdy był pewny, że odpuszczą. Przecież dodatkowo widać było zbliżenie w relacjach Polski z Anglią. Choć żadne dokumenty i sojusze nie były jeszcze podpisane. Tadeusz po niedawno oglądanych minach ogrywanych w karty szkopów, wiedział, że nie odpuszczą. Oni po prostu nigdy nie odpuszczają. Coś pękło w tym narodzie, po tym, jak brunecik z dokładnie przystrzyżonym wąsem objął władzę. Teraz już nie chylą czoła przed niczym.

 

Lato 1939 roku było upalne, a plaże, wszelkie kurorty i uzdrowiska pełne wczasowiczów. Choć nagłówki gazet i audycje radiowy zarażały niepokojem, a wśród wieczornych rozmów dało się czasem słyszeć przytłumione „wojna”, to jednak doskonała aura wyciągała do zabawy wszystkich. Wojsko co rusz ćwiczyło na poligonach, na festynach przeprowadzano zbiórki na zaopatrzenie wojskowe, ćwiczono pierwszą pomoc, a w ludziach budziła się dziwna pewność siebie. Przekonanie graniczące z pewnością, że pobijemy Niemców, a do pierwszych jesiennych deszczów w Berlinie zawiśnie biało-czerwony sztandar. Podniecone rozmowy spod znaku: „będzie wojna, czy nie?”, albo „przecież nikt nie pobije szóstej armii świata”. Szósta armia świata- im bliżej końca lata, tym częściej to określenie przewijało się w przemówieniach polityków i gazetowych artykułach.

Tadeusz prowadził za sobą klucz podkomendnych. Właśnie schodzili z trzech kilometrów na tysiąc metrów i wchodzili w obszar ćwiczeń strzeleckich na rękawie ciągniętym przez nieuzbrojony samolot. Po doprowadzeniu ich na obszar ćwiczeń odleciał wyżej, kołując i czekając na swoją kolej strzelania. Próbował się jako ostatni. Latali nad Borami Tucholskimi. Mocne, popołudniowe słońce wyłuskiwało spośród soczystej zieleni lasu, małe, zagubione w gęstwinie jeziorka. Stała jak szkło tafla odbijała blask. Wyglądało to, jakby ktoś podziurawił zielony wojskowy namiot i dał słońcu możliwość bezkarnego wdzierania się, do ciemnego wnętrza. Równa praca silnika P11 przypominała Tadeuszowi, że to nie płótno namiotu, a pradawna puszcza, widziana z przeszło kilometra nad powierzchnią ziemi. Jedenastki to bardzo wdzięczne w pilotażu maszyny. Niezwykle zwrotne, niewymagające długiego szkolenia. Stałe podwozie pozwala wylądować niemal natychmiast, nawet na trawiastych lotniskach. Jednak sama konstrukcja samolotu, na początku lat trzydziestych uchodząca za cud techniki, robiła się już przestarzała. Skrzydła w formie górnopłatu zastrzałowego, zwane nawet płatem polskim, nie pozwalały osiągać prędkości dawanych przez dolnopłaty. Tamte, były następnym krokiem w rozwoju lotnictwa. Niestety, nie był to krok postawiony przez Polaków. Za zachodnią granicą zaczęto oblatywać dolnopłaty w momencie, kiedy w Polsce były dopiero kreślone na papierze. Tadeusz doskonale o tym wiedział. Jako zastępcy dowódcy eskadry, mówiono mu o nowinkach wojskowych. Wiedział o oblatywanym w Warszawie P50 Jastrząb. Nie mógł się już doczekać transportu pierwszych cudeniek do jednostki. Na razie ciągle coś w nim poprawiali. I ciągle zapewniali, że za chwilę będzie. Tadeusz raz po raz patrzył na skrzydła i wnętrze kabiny poczciwej jedenastki. "Żal będzie się z tobą rozstawać…”-myślał-„Ale na wojnie to już na pewno nam się nie przydasz. Potrzebne są szybsze panny od ciebie.” Tymczasem chłopakom strzelanie szło sprawnie. Raporty o kolejnych trafieniach docierały przez radio do Tadeusza i lekko wyginały kąciki jego ust w górę. Jednak bez względu na wynik, strzelanie miało trwać trzy kolejki. Każdy musiał zaliczyć trzy podejścia do strzału. Oficerowi trochę się spieszyło. Tamtego wieczora jedna z nadwiślańskich knajp miała rozkładać parkiet na dansing pod gołym niebem. Kogo jak kogo, ale jegomościa w dowódczym P11 nie mogło tam zabraknąć. Gdy przyszła kolej Tadeusza jego P11 z numerem bocznym 14 podręcznikowo zszedł lotem koszącym, dochodząc cel z godziny trzeciej. Zgodnie ze sztuką wziął poprawkę na prędkości obu samolotów, wycelował trochę przed cel i trafił prawie idealnie. Całe szczęście najlepiej z grupy. Tuż obok namalowanej na rękawie swastyki. Przy drugiej kolejce swoich podopiecznych już przez cały czas nerwowo spoglądał na zegarek. Po kilkudziesięciu minutach strzelili wszyscy. Znów jako ostatni podszedł Tadeusz. Kolejny raz poprawne zejście. Ale tym razem krzyż celownika wskazywał co innego. Podleciał minimalnie bliżej niż za pierwszym razem. Wziął głęboki wdech. Palec na spust. Seria… Poszło! Oczom lotników eskadry ukazał się rękaw dryfujący spokojnie z wiatrem i odlatujący w sina dal samolot, który go ciągnął. Tadeusz trafił w linkę przypiętą do imitacji celu i zakończył tym samym ćwiczenia. Wiedział, że transport nowego rękawa z Torunia na miejsce ćwiczeń potrwa zbyt długo i zapadający zmrok wygoni wszystkich z poligonu.

- Toruń obiór! Tu niebieski czternaście! –meldował Tadeusz przez radio.

-Słyszymy cię niebieski czternaście, tu Toruń, melduj!- padło z drugiej strony.

-Któryś z chłopaków przypadkiem trafił w linkę, zwiało nam rękaw. Nie mamy w co strzelać. Jest 18.00.

- Dobra, wracajcie do bazy, jutro dokańczacie strzelanie o 6.00.- To właśnie niebieski czternaście chciał usłyszeć.

 

Zbliżali się do Torunia. Z kabin widać już było charakterystyczną plamę zabudowań, wtopioną w soczystą, lipcową zieleń. Dwie szare kreski mostów dzieliły na części połyskującą szarfę wód Wisły. Gdzieniegdzie wyłaniały się żółte plamy piaszczystych łach. Z każdym tygodniem gorącego lata były coraz liczniejsze. Pilot samolotu z numerem czternaście mijał te krajobrazy bez nuty zachwytu, a nawet zainteresowania. Myślami był już w koszarach i wybierał spinki do mankietów na dzisiejszy dansing. Z ćwiczeń był zadowolony. W końcu to on zafundował grupie wolny wieczór. Lokal na pewno będzie zatłoczony, a tańczących będzie multum. Noc zapowiadała się piękna i był to jeden z tych wieczorów, które celebruje się, a potem pamięta długo. Tadeusz nie mógł już się doczekać.

Do restauracji wszedł pewnie i od razu zajął stolik z widokiem na drewniany parkiet, ustawiony przy brzegu rzeki. Najadł się w koszarach, więc odmówił kelnerowi, gdy ten zaproponował kartę dań. Zamówił natomiast dwa kieliszki i zmrożoną flaszkę wódki Baczewskiego. Musiał jeszcze zaczekać kilkanaście minut na Tomasza. Jednego z młodszych lotników z jego eskadry. Mimo różnicy wieku znaleźli ze sobą wspólny język i z czasem Tomasz stał się towarzyszem wieczornych eskapad zastępcy dowódcy. Był zawsze rozgadanym, pełnym werwy i optymizmu młodym człowiekiem. Pewnym siebie, przebojowym. Obok tego dało się niestety zauważyć u niego roztargnienie i zapalczywość, tak typowe dla dwudziestokilkulatków.

-Oto pańskie zamówienie. Czy coś jeszcze dla pana?- rzekła kelnerka podając tacę z wódką.

Tadeusz oniemiał. Dziewczyna była piękna. Lśniące blond włosy, spięte wysoko, zapewne do pracy. Bystre, niebieskie oczy patrzyły na niego wyczekująco. Skromny dekolt sukienki zgrabnie zaznaczał piękny, młody biust, ale nie pozwalał gapić się zbyt długo i zapamiętale. Niewielkie, krwistoczerwone usta powoli zaczęły uśmiechać się kpiąco, w miarę jak twarz Tadeusza rozanielała się coraz bardziej.

-Czy będzie pan potrzebował czegoś jeszcze?- spytała głośniej niż poprzednio.

-Nie, nie na razie to wszystko. Dziękuję tak uroczej damie za obsługę, jeżeli tylko będę czegoś chciał, z przyjemnością panny poszukam.-otrząsnął się w końcu Tadeusz, włączając swoją najurokliwszą minę i najniższy możliwy ton głosu.

Blondynka odeszła spoglądając z niemal niedostrzegalną nutką zażenowania. Doskonale natomiast dostrzegalna dla pilota przy stoliku. Wtem w końcu przysiadł się Tomasz. Został od razu zasypany gradem pytań o kelnerkę.

-Znasz tę nową dziewczynę z obsługi?-zaczął od razu.

-No widzę, że dzisiaj bez przywitania.-skwitował młodszy kolega.- Tak pracuje tutaj od dwóch tygodni chyba. Już raz ją tu widziałem. Czemu pytasz?

-Czemu??!-Tadeusz nie rozumiał jak można nie zachwycać się zjawiskiem, które objawiło się przed chwilą przy jego stoliku.- Przecież ona jest przepiękna. Cały Toruń się pewnie za nią ogląda. Mościcki powinien jakiś most jej imieniem nazwać. A właśnie, nie wiesz może przypadkiem, jak ona się nazywa?

- Jakoś na B… Basia chyba… Tak Basia, chłopaki w koszarach już o niej też gadają godzinami.

-Basia. Dobry prognostyk. Żadnej Basi jeszcze w to lato bliżej nie poznałem.- zawadiacko rzucił Tadeusz.

Jednak w głębi duszy czuł, że to nie będzie kolejna dziewczyna na lato. Następna Krysia, Asia, albo jeszcze inaczej, z końcówką na A. Jej widok, melodia głosu i każdy grymas twarzy tak ściął go z nóg, że choć jeszcze nie wychylił ani kieliszka wódki, czuł się jak po kilku głębszych.

Wieczór trwał, a oni rozmawiali na przeróżne tematy. Oficer raz po raz spoglądał na Basię. Ta za każdym razem wyłapywała spojrzenie i ostentacyjnie się odwracała, albo ignorowała go.

-Podobno Anglicy przyślą nam sto swoich Hurricane’ów do eskadr myśliwskich.- spróbował oderwać Tadeusza od kelnerki Tomasz.

-Jak przyślą, to podziękujemy, na razie- nie wierz w to.-odparł twardo Tadeusz.

-Czemu „nie wierz”? To przecież sojusznicy.

-Kiedy świat się zapali, każdy będzie myślał wyłącznie o sobie.-próbował tłumaczyć.

-Jaki świat, o czym ty mówisz. Pogonimy Niemcom kota, góra dwa tygodnie. My ich tu przyjmiemy, a Anglia i Francja im wjadą od tyłu tak, że się wydrą jak koty w marcu.

-Podziwiam twój optymizm. I bardzo bym chciał żebyś miał rację.- mówił, patrząc zmartwionym wzrokiem na Tomasza.

-I mam rację. A pewnie i tak będzie, że w ogóle ten Hitler stchórzy i żadnej wojny nie będzie, tylko trochę powydziera tę mordę do mikrofonów.

Po opróżnieniu niemal całej flaszki Baczewskiego, Tadeusz postanowił zacząć działać.

-Poproszę tutaj szanowną panią!-rzekł wyłapując wzrokiem z tłumu w restauracji kelnerkę Basię.

-Czy coś jeszcze panowie sobie życzą?-spytała

-Chciałem poprosić panią do tańca, wyjdźmy na parkiet przed lokal.- powiedział wstając i stukając obcasami oficer.

-Niestety muszę pana zmartwić, w godzinach pracy nie tańczę.- odparła Basia.

-A kiedy kończy pani zmianę?- nie odpuszczał lotnik.

-Za dwie godziny.- powiedziała uśmiechając się.

- Więc zaczekam, a pani obieca mi taniec i spacer po dansingu.- zwietrzył w końcu szansę Tadeusz.

-Muszę ponownie pana zmartwić, gdyż nie umawiam się z lotnikami. A to mundur lotniczy, nieprawdaż?- odparła ze smutkiem, który wydawałby się prawdziwy, gdyby nie wesołe oczy.

-A cóż ma pani za pretensję do lotników?- zapytał trochę zbity z tropu.

-A skąd ja potem będę wiedziała, czy w ogóle warto ziemniaki na obiad wstawiać, jak latacie tymi maszynami z takim pędem!- szybko odpowiedziała Basia- Starczy tej pogawędki, ja muszę wracać do pracy, życzę miłego dansingu panom.- rzuciła odchodząc od stolika.

 

Następne dni w jednostce minęły Tadeuszowi na rozpamiętywaniu urody kelnerki z restauracji nad Wisłą i na próbach zdobycia o niej jakichś informacji. Bardzo chciał się z nią umówić, ale już wiedział, że będzie musiał się postarać. Albo jest faktycznie tak niedostępna, albo tak świetnie gra. Lotnik wiedział, że raczej tylko to drugie wchodzi w rachubę. Trzeba będzie się wspiąć na wyżyny. Jednak podobało mu się to. Dziewczyna miała w sobie coś takiego, że dla niej mógłby się starać i próbować choćby i cały czas. Byle tylko móc znowu ją zobaczyć. A z tym może być trudniej. W jednostce ukrócono nocne eskapady podkomendnych w związku z napiętą sytuacją na arenie międzynarodowej. Mówiło się, że wojna może wybuchnąć w każdej chwili. Zwiększono liczbę lotów patrolowych. Chłopaki, którzy wracali znad pomorza nieraz meldowali o niemieckich samolotach obserwacyjnych zapuszczających się w polską przestrzeń powietrzną.

Pewnego dnia, w końcu udało mu się wyrwać z koszar. Samoloty jego części eskadry były w serwisie i męczono drugą grupę pilotów. Niestety wczesna godzina powrotów nadal obowiązywała i trzeba było stawić się na apelu o 19.00. Tadeusz zamiast w kantynie postanowił zjeść obiad poza jednostką. Oczywiście jego wybór padł na miejsce pracy jego obiektu westchnień, czyli restaurację „Staromiejska” nad Wisłą. W środku całkiem sporo ludzi, typowe jak na porę obiadową, w tak atrakcyjnym miejscu. Oficer zajął stolik i złożył zamówienie. Obsługiwał go jednak jeden z kelnerów i nijak nie mógł wyłuskać w tłumie ludzi wzrokiem Basi. Spokojnie jadł obiad, kiedy awantura przy stoliku obok przykuła jego uwagę.

-No co Icek, czemu wpieprzasz szynkę, żydki nie mogą przecież! Hahaha!- jeden z dwóch starszych facetów wyśmiewał młodego chłopaka, z wyglądu pochodzenia żydowskiego.

-To jest pieczeń z indyka…-rzekł młody chłopak wlepiając wzrok w talerz i próbując nie prowokować mężczyzn.

-To dawaj, musim skontrolować!- krzyknął drugi i zabrał chłopakowi talerz.- No i miałeś racje… ale żydki dzisiaj jedzą z ziemi!- powiedział przełykając kęs i resztę zrzucając na podłogę.

-Hahaha! Właśnie. Ciesz się, bo u Hitlera to we wszystkie dni tygodnia byś tak żarł. Albo wcale!- wtórował drugi z mężczyzn.

Tadeusz słyszał wszystko i widział całą scenę dokładnie. Wstał i podszedł do stolika obok, możliwie bezgłośnie. Obaj faceci byli pochyleni nad chłopakiem i ciągle mu ubliżali. Lotnik wziął odpowiedni zamach i bliższemu sobie amatorowi pieczeni wymierzył siarczystego kopa prosto w zadek. Po restauracji dał się słyszeć pomruk zaciekawienia. Oczy wszystkich zwróciły się na jeden stolik.

-Coś pan, kurwa Polaka tłuczesz? Nad Żydem się pan litujesz?!- krzyknął kopnięty odwracając się i od razu stracił rezon na widok oficerskiego munduru.

- W JAKIEJ ARMII BĘDZIE SŁUŻYŁ?- syknął przez zęby Tadeusz łapiąc gościa za fraki.

-Kto? Kto w jakiej będzie służył?- piskliwie pytał przestraszony zakapior.

-Ten młodzieniec, któregoście przed chwilą poniżali. Jaka armia wyśle mu powołanie lada moment, jak Niemcy połamią szlabany?!- pytał wzburzony oficer.

-Nnnooo…No…No nasza.

-Tak, baranie! Polska armia będzie go potrzebować i właśnie ten chłopak będzie bronił twojego domu przed wrogiem, jeżeli wybuchnie wojna!- krzyczał Tadeusz.

-Dobra, dobra, już zrozumiałem. Niech pan mnie puści, już wiem.- prosił chłystek, podczas gdy jego kolega już dawno ulotnił się po angielsku.

Lotnik puścił ubrania faceta, ten opadł na ziemię. Ludzie po skończonym widowisku, jedni po drugich wracali do posiłku. W drzwiach od kuchni stanęła z tacą pełną naczyń Basia. Tadeusz zauważył jej przestraszone hałasem oczy i już chciał tłumaczyć sytuację, kiedy to ona podeszła do niego.

-Wszystko widziałam, dobrze pan zrobił. Jako jedyny. A widzieli i słyszeli to też inni. Te dwa typy często tu przyłażą. To barany.-mówiła do oficera, a na jej twarzy malował się podziw i pękł mur obojętności dotąd odbijający się w każdym jej spojrzeniu na Tadeusza.

-Też nazwałem ich baranami!-trafnie zauważył i rozluźnił nieco atmosferę wybawca młodego chłopaka.

-Hahaha! Rzeczywiście.-serdecznie uśmiechnęła się Basia.

-Proszę zjawić się dzisiaj koło 18.00 na punkcie widokowym dla panoramy Torunia. Nad rzeką. Przyślę po panią szofera.

-Żadnych szoferów! Mam rower!- odparła śmiejąc się kelnerka.

-Jak pani chce. Do zobaczenia zatem.- odpowiedział, stuknął obcasami, ukłonił się i wyszedł.

Randka nad Wisłą bardzo się udała. Choć nie do takich miejsc przywykł Tadeusz, który po zdobyciu oficerskich szlifów stał się prawdziwym lwem salonowym wszystkich znamienitych miejsc w Toruniu i jego okolicach. Czuł jednak, że świetnie trafił z tą propozycją. Intymna atmosfera spotkania pozwoliła mu bliżej poznać Basię, porozmawiać o wszystkim, nawet o najbardziej błahych sprawach. Z każdą minutą tej luźnej rozmowy coraz lepiej rozumiał się z czarnowłosą kelnerką, wręcz wyczuwając w niej bratnią duszę. Toruń na który spoglądali wyglądał przepięknie. Woda w rzece była tego dnia niezwykle spokojna i fasady budynków oświetlonych przez zachodzące słońce odbijały się w Wiśle. Nawet nie spostrzegli jak szybko mijają kolejne godziny. Chłód wieczorów ostatnich dni sierpnia stał się sprzymierzeńcem Tadeusza i pozwolił mu objąć Basię, bo ta zaczęła wzdrygać się z zimna. Wraz z upływem czasu na wodach rzeki zaczęły połyskiwać światła zapalanych latarni i lampionów kawiarenek położonych nad brzegiem. Słychać było stłumione odgłosy rozmów, śmiechów i muzykę dansingów. Ludzie korzystali z ostatnich dni wakacji.

 

Tadeusz wrócił do jednostki późno. Długo nie mógł zasnąć, w głowie powtarzał sobie cały przebieg spotkania z Basią. Naprawdę polubił tę dziewczynę. I chyba pierwszy raz zaczęło mu na kimś zależeć. Przyciskał głowę do poduszki, ale to i tak nie pomagało mu się uspokoić. Wpatrywał się w ścianę i wciąż myślał o pięknej kelnerce. Światło księżyca znalazło szparę między zasłonami i delikatnie oświetlało zegar na ścianie i kalendarz. Następny dzień to piątek, pierwszy września.

 

Niedługo po wschodzie słońca obudził go dźwięk syren. To był alarm bojowy. Na korytarzach z głośników odtwarzany był komunikat radiowy:

„Halo, halo! Tu Warszawa i wszystkie rozgłośnie polskiego radia. Dziś rano o godzinie piątej, minut czterdzieści oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską, łamiąc pakt o nieagresji. Zbombardowano szereg miast. Za chwilę usłyszą państwo komunikat specjalny…”

Tłum porwanych z wojskowych prycz żołnierzy pędził w różnych kierunkach. Tadeusz też włączył się do tej masy ludzi. Każdy biegł na swoje stanowisko, w głowie mając jedną myśl: „A więc jednak stało się. To prawda. WOJNA”

 

Po kilku minutach kołował już po płycie lotniska. Prowadził eskadrę na pierwszy lot bojowy. Całkiem możliwe, że na pierwszy lot bojowy polskich jednostek w historii tej wojny. Pogoda była znakomita. Jak na ironię, tego czarnego i smutnego dnia niebo było krystalicznie czyste, a blask wschodzącego słońca oświetlał malownicze kamienice uśpionego jeszcze Torunia. Tego dnia poranek będzie wstrząsający. Śniadania będą przebiegały w atmosferze napięcia i strachu. Po starcie Tadeusz wraz z podkomendnymi zaczął kierować się w stronę Grudziądza. Jego eskadra miała pomóc bombardowanemu miastu i uratować jednostki ułanów tam stacjonujące.

Lecąc na miejsce akcji oficer widział doskonale płonące zabudowania miasteczek i wsi. Kolumny wojsk zmierzające na linię frontu, by wziąć udział w bitwie granicznej, przedzierające się przez pobojowiska zastępy straży pożarnej. Zbierał w nim gniew, bo widział dramat ludzi, którzy z wojną nie powinni mieć nic wspólnego. Zniszczone gospodarstwa i dobytki zwykłych obywateli były stałym widokiem na trasie jego przelotu. Lotnictwo w tej wojnie zostało użyte po raz pierwszy nie tylko do celów militarnych, ale też do zwykłego terroryzowania cywili.

 

Dolatując do Grudziądza, Tadeusz wraz z eskadrą lecieli swoimi P11c na 6000 metrów. Miasto było widoczne z oddali. Niestety już dymiło. Nad dymami unosiły się, krążąc czarne kropki. Na tle lazurowego nieba były doskonale widoczne i od razu można było oszacować liczbę samolotów. Poruszały się miarowo i spokojnie, to były ciężkie bombowce wroga. Pod nimi, co rusz opadając w dół i wznosząc się latały inne kropki. To były bombowce nurkujące Junkers 87, zwane Stukasami – prawdziwy postrach dla czołgów i ludzi maszerujących w kolumnach.

Tadeusz rozkazał zaatakować bombowce namierzające cele z lotu nurkowego od strony słońca, a uszkodzone samoloty gonić aż do zestrzelenia. Strzały miały być oddawane z jak najbliższej odległości. Wiedział, że P11c jest wolniejszy od niemieckich samolotów, gdyby zaczął strzelać zbyt szybko, wróg zdążyłby uciec. Polski myśliwiec był za to niezwykle zwrotny, więc potrafił wyminąć ostrzeliwanego wroga, nawet będąc bardzo blisko. Tadeusz miał zasadę strzelania dopiero gdy dostrzeże twarz wrogiego pilota. To karkołomne, ale możliwe do wykonania zadanie.

 

Będąc już w ogniu walki, wybrał sobie cel. Cała eskadra z Torunia zatoczyła koło i zaczęła z impetem spadać na wroga od strony słońca. Tadeusz wraz z jego skrzydłowym namierzyli jeden z bombowców nurkujących, właśnie wzbijał się do góry po upuszczeniu ładunku. Był przez to wolniejszy i stanowił łatwiejszy cel. Kropka w celowniku oficera szybko rosła. Stukas także leciał w ich stronę, przez co zbliżali się do siebie w zawrotnym tempie. Niemiec nie widział dwóch samolotów nacierających na niego, przeszkadzał mu w tym blask słoneczny na czystym niebie. Kiedy polski pilot był sto metrów od Junkersa 87, zaczął strzelać. Maszyny minęły się z rykiem silników, każda odbiła w swoją prawą stronę. Polak gwałtownie skręcił i przez chwilę pociemniało mu w oczach od przeciążenia. W samolocie ze swastyką na ogonie zadymiło, a z silnika buchnęły krople oleju. Kompan Tadeusza okrążył w tym czasie Niemca i próbował zlikwidować tylnego strzelca. Dowódca eskadry wykręcił beczkę i też zaczął pościg za Stukasem, w którym silnik miał coraz większe problemy z równą pracą. Eskadra z Torunia na dobre rozpierzchła się po nieboskłonie nad Grudziądzem. Mrowie maszyn podzieliło się na dwójki i czwórki goniące się wzajemnie i manewrujące gwałtownie, by tylko nie dać się zestrzelić lub by zagonić przeciwnika w swój celownik.

 

Przez radio docierały do niego komunikaty eskadry o poniesionych stratach i toczonych pościgach. Stracił już dwóch ludzi, a trzech musiało awaryjnie lądować. Jednak główny cel misji, jakim było sparaliżowanie ataku bombowego na Grudziądz, został osiągnięty. Tadeusz kazał dokończyć pościgi, a uszkodzonym samolotom i pilotom bez toczonych walk zlecił powrót do bazy. Sam postanowił dokończyć swój pościg, skrzydłowego oddelegował do jednostki.

 

Niemiecki samolot ścigany przez Tadeusza obniżył lot. Silnik pracował nierówno, a za maszyną ciągnęła się szara smuga dymu. Pilot ze Stukasa postanowił uciekać na południe. Musiał lecieć nisko, a na północy w pobliżu Grudziądza oraz na granicy z Prusami Wschodnimi toczyły się walki. Przy takim pułapie, lecąc w tamtą stronę ryzykowałby ostrzałem z pola bitwy. Z każdą minutą zagłębiał się coraz bardziej w głąb terytorium Polski. Dla Tadeusza stało się jasnym, że będzie trzeba go zmusić do awaryjnego lądowania i wziąć załogę do niewoli. Niemiec leciał nisko nad polanami i lasami, raz po raz odbijając to w lewo, to w prawo, aby polski P11c nie mógł go trafić. Dowódca toruńskiej eskadry starał się siąść mu na ogonie. Jednak kiedy się zbliżył ogon Stukasa poczęstował go serią z karabinu. Kule zaświstały wokół kabiny, na szczęście nie muskając nawet maszyny Tadeusza. Momentalnie dotarło do niego, że jego podopieczny jednak nie zdołał zlikwidować tylnego strzelca. Pozostało czekać, aż szwabowi skończy się amunicja. Tadeusz podlatywał i prowokował strzelca, po czym błyskawicznie odbijał w bok. Po kilki takich próbach serie Niemca były coraz krótsze, aż w końcu karabin zamilkł. Zabawa w ciuciubabkę ze Stukasem przeciągała się i z czasem oba samoloty coraz bardziej zbliżały się do Torunia. Polak miał jeszcze trochę pestek i kilka razy poczęstował przeciwników seriami. Zdawało się, że uszkodził ster kierunku, bo w pewnej chwili hitlerowiec uspokoił lot i poruszał się dalej prosto. Widać już było zabudowania Torunia. Ludzie na ulicach przyglądali się pościgowi i wiwatowali na cześć samolotu z polskim oznakowaniem. Tadeusz modlił się, żeby pilotowi w samolocie na jego celowniku nie przyszło do głowy coś głupiego. Pod nimi migały kolejne budynki miasta. Lecieli wzdłuż Wisły. Polak starał się zagonić go na polany po drugiej stronie rzeki. W pewnym momencie Stukas znalazł się dokładnie naprzeciw knajpek położonych nad rzeką. Otworzył serię z przednich karabinów i wystrzelał wszystko co miał. Budynki restauracji i dansingów trzaskały jak zapałki. Ludzie wybiegali przestraszeni na ulicę i padali ścięci kulami z karabinu maszynowego. „Boże, tam pracuje Basia!”- pomyślał Tadeusz. Widok rozpadających się budynków i śmierci ludzi na ulicy zmroził go i te kilka sekund oglądanej przez niego rzezi, trwało w jego umyśle wieczność. Coś jakby ostry, zimny szpikulec wbił się w klatkę piersiową i nie pozwolił już nigdy normalnie oddychać. Kiedy tylko ocknął się z tego letargu otworzył przepustnicę na pełną moc i ruszył na Niemca. Zbliżył się na tyle, że widział białka oczu przerażonego tylnego strzelca, który mógł już tylko obserwować bieg wydarzeń. Skok ze spadochronem odpadał, byli za nisko. Strzelec zaczął panikować, machać rękami. Tę samą panikę w ruchach, Tadeusz widział przed momentem na ulicach Torunia. Nacisnął spust. Błagalne gesty ustały. Zasłoniła je czerwień krwi rozbryzgującej się po szybie owiewki. Kilka kul dosięgło usterzenie na ogonie. Niemiecki pilot mógł już tylko korygować wysokość, ster kierunku został uszkodzony. Oba samoloty zmierzały w kierunku polan po drugiej stronie Wisły. Stukas wyraźnie chciał już awaryjnie lądować. Nie miał żadnego innego wyjścia.

 

Wroga maszyna w końcu usiadła na zielonej polanie pośród lasów. Lądowanie było twarde i samolot stracił podwozie. Przy takich uszkodzeniach nawet tego typu posadzenie wymagało dużych umiejętności. Tadeusz wylądował zaraz po nieprzyjacielu, cały czas uważnie go obserwując. Kiedy tylko P11c się zatrzymał, pilot wyskoczył z kabiny i pobiegł w kierunku wroga. Wyciągnął z kabury pistolet i celując w pilota, pokazał ręką, że ma wyjść. Owiewka się otworzyła i ze środka wygramolił się młody blondyn. Na pierwszy rzut oka, dopiero przekroczył dwudziestkę. Nie był nawet draśnięty. Uniósł obie ręce do góry i stanął naprzeciwko Tadeusza. W jego oczach nie było strachu. Była tylko obojętność. Zimne, nieobecne spojrzenie lustrowało polskiego oficera. Wycelowany w głowę pistolet nie zmieniał wyrazu twarzy młodego Niemca ani odrobinę. Wyciągnięta ręka trzymająca broń zaczęła lekko drżeć. Polak poczuł ogarniającą go nienawiść. Gniew za to co widział niedawno nad Toruniem, ale i na tę bezczelność szczeniaka, który patrzy mu w oczy zupełnie bez strachu, a nawet z lekką kpiną wypisaną na twarzy. Tadeusz zacisnął zęby. Nie zamienili ze sobą słowa. Wzrok obu żołnierzy oddał wszystkie emocje. Nienawiść pomieszaną z pogardą. Nagle huk wystrzału spłoszył ptaki z zarośli nad rzeką. Młody pilot Luftwaffe padł na trawę z roztrzaskaną głową. Ciemnoczerwone krople zrosiły wygrzaną w słońcu polanę. Pistolet polskiego pilota dymił. Tadeusz wiedział, że grozi mu za to sąd wojenny. Że zapewne złamał wszystkie możliwe konwencje wojenne, a przede wszystkim kodeks honorowy. Ale w dupie już miał honor. Pojęcie sprawiedliwości w jeden dzień skarlało w jego głowie do prostego- oko za oko, ząb za ząb. Nad brzegiem Wisły przybrało wtedy formę- życie za życie. Coś w nim pękło, coś się skoczyło. W pierwszym dniu wojny stracił człowieczeństwo.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • kingkongog 26.12.2015
    Kocham opowiadania historyczne, a to jest po prostu świetne :-). Pozwala się wczuć w klimat wydarzeń przerabianych właśnie przez moją klasę w liceum. Zostawiam 5 i czekam na kolejne opowiadania :-).
  • littlelies 26.12.2015
    Nawet ciekawe, ale troszeczkę za długie :) Jak dla mnie 4 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania