Wszystko zaczęło się od wojny

Rozdział 1

 

Wszystko zaczęło się od wielkiej wojny. Było to tak dawno że sam nawet tego nie pamiętam. Chyba nikt tego nie pamięta. Zdarzyło się to przed moimi narodzinami, może to dobrze. Nie wiele osób ją przeżyło. Pewnie pytasz się “ Dlaczego ? “. No cóż, jak to mówił mój dziadek, wszystko zaczęło się od “ Wielkiej Wojny”. Brały w niej udział trzy królestwa, Południowe ludzi, Zachodnie ludzi i elfów. Elfy wywołały wojnę. Chciały mieć władzę nad całym światem, dzięki odkrytej przez nich broni “Czarnej Śmierci”. Władca elfów Madiha czwarty użył tej broni aby zniszczyć lód którego nienawidził, nas ludzi. Podczas wielkiej bitwy gdzie zderzyły się moce 3 królestw ich broń okazała się niestabilna. Kto by pomyślał. Przeogromna moc energii zamkniętej w ich reaktorze magii uwolniła się i sprowadziła “ Czarną Śmierć “ na cały świat. Elfy dostały za swoje, ale ucierpiał na tym cały swiat. Życie albo umierało, albo się zmieniało. Podobno na każdego działo to różnie. Słyszałem opowieści jak ciała które dotknęła ta zaraza samoistnie wybuchały, miotając wnętrznościami i krwią na wszystko wokół. Po tym wydarzeniu wiele nie przeżyło, jedynie najdalej oddalone miejsca zostały ledwie tknięte. Większość świata zamieniła się w pustynie, jałową, gorącą i groźną . Ocalałych ludzi i elfów były ledwie setki z milionów ówcześnie żyjących.

Po kilkudziesięciu latach działanie czarnej śmierci ustało i można było wyjść z ukrycia na całkowicie nowy swiat, ale dziadek mówił że nic już nie było takie same. Podobno kiedyś “ normalne zwierzęta “ były wszędzie, wszystko było porośnięte trawą i drzewami. To musiały być wspaniałe czasy. Jedyne zwierzęta jakie ja znam to te które mordują wszystko na swojej drodze i powodują że musimy walczyć o każdy dzień.

Ci którzy przeżyli już czuli do siebie nawzajem nienawiść, ale musieli przystosować się do nowego świata. Najlepiej miały ludy północne, których wybuch nie dotknął wcale, ale także ucierpieli. Magia, zaklęcia, runy, i inne, które praktykowali tyle tysiącleci nagle przestały spełniać swoje działania, zwyczajnie przestały działać. Najwidoczniej już nigdy nie zobaczę jak wyglądała magia. Lecz ludy północy po wybuchu odkryli coś całkowicie nowego nie znanego światu. Nazwali to “flames vermelle” czyli czerwone płomienie. Jest to do teraz nasze jedyne źródło energii i obrony.

Czerwone płomienie to minerał który wydobywa się głęboko z pod ziemi. Działa niczym węgiel, ale jest o wiele potężniejsze. Bardzo szybko się rozgrzewa i na wiele czasu wytwarza przeogromną ilość ciepła. To odkrycie spowodowało nadejście nowej ery, ery pary. Dzięki nowemu źródłu energii zmieniło się wszystko, zaczęto od nowa budować bronie, pojazdy i wszystko co nas otacza.

Ale Północ nie wiedziała że wybuch to dopiero początek. Ich królestwa zniszczyły potwory które powstały z energii stworzonej przez Czarną Śmierć. Mimo wszystko jest ono największym imperium w dzisiejszych czasach, ponieważ innych nie ma.

 

 

 

 

Rozdział 2

 

Czas: 320 lat od wybuchu, lato

 

W pustym, betonowym i ciemnym pokoju rozległ się buczący i hałaśliwy dźwięk. Dochodził on z małego budzika stojącego na drewnianym stoliku obok łóżka na którym leży brudna poduszka z okryciem, ze skóry jakiegoś zwierzęcia. Pod okryciem leży młoda kobieta. Ma bardzo delikatne rysy i podłużną twarz. Jej twarz jest biała niczym śnieg, na twarzy znajdują się wielkie oczy i wysoko osadzone brwi. Ma mały zadarty, szpiczasty nosek i wąskie usta. Po szpiczastych i długich uszach można się domyśleć że jest elfem.

Podniosła się z łoża unosząc przy tym swój długi kosmyk włosów. Wyciągnęła rękę i zaczęła delikatnie, wymacywać ręką stoliczek aby znaleźć budzik. Kiedy już go znalazła wyłączyła alarm i sprawdziła godzinę. - Cholera, już ranek - wypowiedziała cicho ledwie otwierając zeschnięte usta. Gdy stanęła na zimną betonową podłogę pokazała się jej postura. Jest wysoka i szczupła, nosi na sobie brudną bieliznę. Powoli podchodząc do jednej ze ścian i przeciągając się kliknęła w guzik na ścianie. Po chwili rozległ się dźwięk cicho płynącej pary przez rury w pokoju i powoli zaczęło wydobywać się światło z umieszczonej na suficie żarówki. Jej światło było słabe ale wystarczające aby oświetlić całe pomieszczenie.

Pokój jest mały, mieściło się w nim ledwie łóżko, mały stoliczek i szafa. Cały jest w zimnych, szorstkich betonowych ścianach. Młoda elfka otworzyła powoli drzwi swojej szafy i wyciągnęła z niego spodnie ciemno brązowe spodnie jak i biały ubrudzony top.

Wyszła ze swojego pokoju gasząc światło za sobą. Ujrzała wielki korytarz z równo oddzielonymi od siebie pomieszczeniami. Korytarz był ciemny i oświetlała go tylko jedna lampa. Wszystko w środku było chłodne. Gdy przemieszczała się w stronę światła które prowadziło do wyjścia z pomieszczenia powoli docierało do niej gorące i suche powietrze z zewnątrz.

Gdy wyszła na zewnątrz dotarło do niej oślepiające światło. Zakrywając ręką oczy rozglądała się po całej wiosce. Była ona mała i stworzona z wychodzących z jednego wzgórza tuneli. Wszystko wokół pokrywał piasek. Przed wzgórzem stała kamienna studnia. Po lewej od niej stała drewniana budka z napisem “ Bar “ a po prawej “ Zbrojownia”. Całość była otoczona stworzonym ze złomu i drewna półokrągłym murem przyłączającym się do wzgórza.

Ale jedyne o czym teraz ona myślała była chłodna woda z baru. Powolnym i chwiejnym krokiem dotarła do baru. Bar był drewnianym małym domkiem z którego wystawała lada i krzesła. - Po proszę jedną szklankę wody - zwróciła się cichym i zachrypniętym głosem do barmana. Barmanem był starszy elf z podłużną twarzą, wysoko wysuniętymi koscmi policzkowymi, z długimi i siwymi włosami splątanymi w kucyk. Jego twarz była pokryta zmarszczkami, a jego oczy błyszczały białą barwą. Ubrany był w brudną niebieską koszulę i długie ciemne spodnie. - Co dzisiaj tak wcześnie Yahima? Myślałem że Murmondy wyprowadza się popołudniu. - powiedział głośno i szczęśliwie z uśmiechem na ustach. - To źle myślałeś, po ostatnim wypadku mam je wyprowadzać rano do pobliskiej oazy. - Odpowiedziała pijąc wodę która delikatnie

spływała po jej suchym gardle. Przetarła usta i klepiąc się w policzki spojrzała na barmana jeszcze lekko dotknięta snem. - Rozumiem, ci bandyci są gorsi od potworów. - Odpowiedział nieco zniesmaczony. Spoglądnął w jej wielkie zielone oczy, które błyszczały jak szafiry. Mógł tak wpatrywać się w nie przez cały dzień, były dla niego jedynym miłym widokiem przez cały dzień. Cała wioska jeszcze się nie obudziła, jedyną osobą która im towarzyszyła był strażnik siedzący w wierzy. Wieża była jak całe ogrodzenie, zardzewiała i każdy się dziwił że stoi, ale spełniała swoją funkcję, było widać z niej cała okolicę. - Masz racje, potwory ostatnio się nie pokazują, chyba jesteśmy dostatecznie daleko od większości gniazd. Ale oni coraz bardziej nas atakują. Kurwa, w takich czasach mnoży się ich jak szczurów.- Ta także spojrzała w jego martwo blade oczy, ale nie widziała w nich nic nadzwyczajnego, być może widziała w nich za mało i to ją ciekawiło w jego spojrzeniu. Po chwili barman uśmiechnął się i śmiejąc się powiedział - przynajmniej nasze strachy na wróble mają co robić -. Yahima uśmiechnęła się, ale po chwili spoważniała i odpowiedziała - Nie gadaj tak , wiesz że oni są naszą jedyną ochroną. Być może przez cały dzień nic nie robią, ale przydają się w sytuacjach z bandytami. -. Zmazała tymi słowami barmanowi uśmiech z ust. Ten chwycił szklankę i zaczął ją czyścic szmatką. Drapiąc się po głowie chwycił za coś pod ladą i powiedział - Gdzie moje maniery...- Wyciągnął z pod lady nowo zrobione buty ze ciemno brązowej skóry. Po chwili z uśmiechem wykrzyknął - Wszystkiego najlepszego panno ! Już jestes starsza o rok. Chociaż ani jednej zmarszczki na twojej twarzy jeszcze nie widzę -. Ona zaskoczona z wytrzeszczonymi oczami na prezent uśmiechnęła się szeroko. Spojrzała miło na barmana i powiedziała - Ahh... Nur, jesteś taki kochany. -. Mówiąc to przytuliła go z za lady. Zaczęła oglądać buty i zaraz je przymierzyła. - Widzę ze pasują, a ile to już lat za karkiem ? - powiedział Nur oglądając jak jej małe stópki wyglądają w nowych butach. Elfka wyprostowała się i wpatrując się w buty odpowiedziała - Kobiety o wiek się nie pyta. -. Elf wzdychnął i obrócił się na zegar wiszący za nim na ścianie. Elfa podążyła za nim wzrokiem i wykrzyknęła - O nie ! Już powinnam wychodzić, bardzo dziękuję. Do zobaczenia.-. Powiedziała to i pobiegła do zagrody.

Zagroda była przy samym murze, a przywiązane były w niej stworzenia podobne do krów. Miały one 2 pary oczu i były nieco większe od znanych nam krów i miały wystające kły. Mimo wszystko nie wiele je różniło. Tak jak się domyślasz Yahima była pasterką. Odwiązała swoje krowy, więła swój łuk i podeszła z nimi do bramy. Machnęła do faceta siedzącego w wierzy by ten otworzył jej bramę. Wyszła i powoli udała się na zachód kierując się do pobliskiej oazy.

Gdy dotarła siadła na gałęzi jednego drzewa niczym pantera na sawannie. Ucieszona prezentem oglądała swoje nowe buty. Murmondy powoli skubały trawę i rozkoszowały się wolnością. Praca Yahimy była bardzo ważna, była głównym dochodem pożywienia w wiosce. Yahima robi to od wielu lat, bardzo lubi swoją pracę ponieważ może się w niej zdrzemnąć. Tak też zrobiła i tym razem.

Obudziła się po kilku godzinach, słońce było wysoko. Mimo że Oaza była najbliższa wioski, ledwie można wypatrzyć wioskę z niej. Elfka przeciągnęła się i zeskoczyła z drzewa. Oglądnęła swoich podopiecznych i dokładnie policzyła. Na szczęście ich liczba

się zgadzała. Ponieważ zgłodniała przez to spanie, wskoczyła ponownie na drzewo i zerwała kilka owoców. Jedząc je zauważyła cos dziwnego. Na dalekim horyzoncie w miejscu gdzie zawsze widziała swoją wioskę widziała jedynie unoszący się dym. Zaskoczona tym zjawiskiem szybko ześliznęła się z gałęzi i niczym kot usiadła na ziemi. Po zejściu bez zastanowienia pobiegła w kierunku wioski. Gdy docierała na miejsce czuła coraz większą falę gorąca i unoszący się duszący dym. Zauważyła wyrwaną z zawiasów bramę i zwłoki strażnika zwisające z wieży strażniczej. Jedna ze scian wierzy zmieniła kolor na kolor krwi poległego elfa. Gdy weszła do środka wioski obraz który się jej ukazał spowodował łzy w oczach. Płonąca zbrojownia i bar i krzyki dobiegające z tuneli wzgórza. Gdy rozglądała się zauważyła leżące ciało. Podbiegła do niego i przewróciła na drugą stronę. Obraz który się jej okazał powalił ją na kolana. Leżącym trupem był znany jej dobrze barman Nur. Jego twarz była blada, usta ma bordowe od zakrzepniętej krwi a oczy puste i szeroko otwarte. Po chwili poczuła że rękę ma położoną na czymś miękkim i mokry, gdy przekierowała na to wzrok zauważyła wielką ranę z prawej strony jego brzucha. Rana była wydarta i ogromna, ale już nie ciekła z niej krew, ponieważ w jego ciele już jej nie było. Wyglądała jakby ktos wydarł ją mieczem w jego brzuchu. Ze łzami w oczach położyła jego ciało na ziemi i ręką przymknęła jego oczy. Rozglądając się widziała jeszcze wiele innych ciał, po chwili ukazał jej się ubrany w ciężką metalową zbroję mężczyzna z białą czaszką wymalowaną na hełmie. Była pewna, to na pewno ci bandyci którzy ich atakowali. Mężczyzna na swych barkach niósł jednego z mieszkańców wioski ze związanymi rękoma. Yahima wyprostowała się, w jej oczach było widać tylko chęć zemsty i mordu. Sięgnęła po łuk na jej plecach, wybrała strzałę i napięła cięciwę łuku tak mocno że wrzynała jej się w palce. Wycelowała prosto w głowę bandyty. Po chwili pościła cięciwę. Strzała poleciała niczym piorun i trafiła bandytę prosto w bok głowy. Strzała przebiła hełm a potem czaszkę bandyty. Było słychać dźwięk zgięcia się metalu i cichy trzask jego czaszki. Strzała przesyła go na wylot. Bandyta rzucony siłą strzały przewrócił się na ziemię. Po chwili rozniósł się niski głos jakiegos mężczyzny - Johnny ! Johnny nie żyje, ktoś go zabił strzałą ! -. Po chwili z tunelu wybiegł ubrany w taką samą zbroję mężczyzna, rozglądał się po terenie i podbiegł do swojego rannego towarzysza. Ich zbroja była wykonana niczym łuski gada, była złożona z wielu płyt i ciężko było znaleźć jakaś lukę. Gdy uklęknął było słychać cichy trzask zbroi i zaczął oglądać ciało swojego przyjaciela. Elfka mimo wszystko dobrze wiedziała co robić w głowie miała tylko jeden plan “ Zabić tych wszystkich skurwysynów.”. Więc bez większego zastanowienia wzięła kolejną strzałę i znów napięła cięciwę łuku. Wycelowała w jego głowę. Po chwili mężczyzna się obrócił i spojrzał na Yahimę. Wyglądała dość zwyczajnie i słabo, lecz w jej oczach widniał demon który sparaliżował bandytę. Bandyta zdążył ledwie wykrzyknąć - Jest tutaj jakaś elfka ! To ona zabiła Johnny-ego-. Po tych słowach Elfka bez zastanowienia puściła cięciwę i przebiła czoło bandyty. Po kolejnym strzale poczuła bezsilność spowodowaną niesamowitym smutkiem. Nagle usłyszała za nią jakiś dziwny dźwięk, obróciła się. Stał za nią ogromny bandyta ubrany w podobną zbroję. Jedyne co jeszcze zdążyła zrobić to sięgnąć po strzałę ale niestety poczuła jak coś uderza ją w głowę, po czym zemdlała.

Obudziła się z ogromnym bólem głowy, związana i leżąca w jakims ciemnym pomieszczeniu. Po chwili dotarły do niej wszystkie sytuacje. Jej wioska została zniszczona a jej mieszkańcy zostali wzięci jako niewolnicy. Po wszystkich wydarzeniach elfy nie mają najlepiej na tym świecie. Po tym wszystkim dotarł do niej głosny dźwięk szlochania i płaczu. Nie był to płacz jednej osoby ale wszystkich osób, które były wraz z nią w tym pomieszczeniu. Cały ten hałas koszmarnie zgrywał się z jej bólem głowy, ale rozumiała tych ludzi. Jedyne co siedziało w tym momencie w jej głowie był ogromny smutek. Ze szlochów wydobył się głos jakiegoś dziecka - Dlaczego ? Dlaczego oni nam to robią. -. Po chwili odezwał się głos jakiegoś starca - Za naszych przodków którzy stworzyli ten świat takim jakim jest. To przez nich inne rasy nas nienawidzą -. Yahima nie chciała tego słuchać ale sama wiedziała że to prawda. Niestety to wszystko to nie ich wina, ale ich przodków. W jej głowie urodziło się wtedy pytanie - Czy taki los czeka każdego Elfa ? -.

Rozdział 3

 

Czas: 318 lat od wybuchu, Wiosna

 

- Wiosna, to chyba jedyny okres który wygląda tak pięknie -. Pomyślał młody mężczyzna siedzący na skraju urwiska. - Wszystko zarasta zielenią i zwierzęta wracają do życia. -. Siedział on na urwisku w wielkim lesie. Tak jak powiedział wszystko było zielone w tym okresie na północnych wyspach. Oddalone od pustkowi rozwijają się pięknie i bezpiecznie. - Abir ! Wracaj do domu ! -. Ze stóp wzgórza rozległ się krzyk kobiety. Abir od razu zerwał się z miejsca i pobiegł scieszką w stronę głosu. - Dobrze ! Już biegnę -. Odpowiedział i czym prędzej pobiegł do swojej rodzicielki. Po kilku chwilach był już pod wzgórzem. Wszystko pachniało pięknie w tym iglastym lesie a pszczoły siadały na polanach pełnych kwiatów. Gdy podszedł do swojej matki zobaczył jej pomarszczoną i zmęczoną pracą twarz. Była niewysoka i ubrana w strój pokojówki. - Jesteś tak podobny do swojego ojca. -. Powiedziała to uśmiechając się przy tym swoimi suchymi ustami i patrząc mu głęboko w oczy swoimi błyszczącymi niebieskimi oczami. Rzadko widywał jej uśmiech odkąd ojciec wyjechał na wojnę. Było to już 2 lata temu wiec nikt już nie spodziewa się że wróci. Ale jak mówiła jego matka, był bardzo podobny do swojego ojca. Był wysokim ciemnowłosym mężczyzną z kwadratową twarzą i wysuniętym podbródkiem. Jego oczy świeciły jasnym brązem a usta były wydatne. - No, no... Za niedługo będzie trzeba rozglądać się za panną dla ciebie. Taki przystojny i dobrze zbudowany mężczyzna jak ty będzie miał powodzenie. -. Matka mówiąc to poklepała go po barku i powoli zaczęli wracać do swojej wioski.

Wioska była oddalona o jakiś kilometr od lasu. Wokół niej rozciągały się wielkie pola uprawne otaczające las. Wioska nie była wielka, było tam ok 20 domów. Biegła obok niej jedna z głównych dróg północnego królestwa. Wioska była zbudowana obok niej wzdłuż małej drogi odbiegającej od głównej. Wioska wyglądała dość staro jak na te czasy, wszystkie domy były drewniane i małe. W odróżnieniu w mieście większość domów jest zrobionych z betonu i przebiegają przez nie setki rur z parą które je zasilają. Te domki są małe a wszelkie rury prawie nie widoczne od zewnątrz. Wszystko wyglądało niczym wioska z baśni. Gdy dochodzili do niej widzieli bawiące się dzieci, kobiety robiące pranie i mężczyzn pracujących w polu. Gdy już doszli do domu Abir przysiadł się z matką i rodzeństwem do stołu na obiad.

Ich rodzina była dość duża, miał matkę, dwie siostry i małego brata. Sam miał ledwie 19 lat, jedna siostra 15, druga 13 a brat 7. Cała rodzina była utrzymywana przez najstarszego brata. Matka zajmowała się domem i dziećmi. Mimo wszystko w domu prawie niczego nie brakowało, mieli co jesć, pić, gdzie spać i w czym chodzić. Abir był młodym lecz bardzo utalentowanym kowalem i co w dzisiejszych czasach jest ważne był obyty z nowymi technologiami. Dom nie był duży, był zbudowany z drewna, miał jeden korytarz i 4 przyłączone do niego pokoje. Sypialnie matki, sypialnie dzieci, kuchnie i łazienkę. Gdy siedli do stołu gospodyni zaczęła podawać porcje zupy, oczywiście najwięcej dostał jedyny pracujący. Był on głową rodziny i przykładem dla dzieci. Kuchnia była dość duża, mieścił się w niej duży stół mieszczący całą rodzinę i aneks kuchenny. Gdy Abir skończył swoją porcję wyszedł z domu i poszedł do swej kuźni.

Jego kuźnia była oddalona o 2 budynki od jego domu. W jego rodzinie z pokolenia na pokolenia każdy mężczyzna był kowalem. W tych czasach kuźnia wyglądała nieco inaczej, ponieważ większość broni i przyrządów wykonywanych były zasilane czerwonymi płomieniami, a trzeba było stworzyć do nich specjalne urządzenia. Więc czasami praca kowala zamieniała się w pracę zegarmistrza delikatnie tworzącego układy napędzające urządzenia. Dla młodego kowala takie sprawy były chlebem powszednim. Od niedawna nie miał wiele czasu na odpoczynek ponieważ dostał zlecenie od samego władcy aby wytworzyć broń dla żołnierzy z jednego oddziału. Miałby to być miecze o kształcie szabli lecz podgrzewane od środka za pomocą kryształów czerwonych płomieni. Im lepiej będą one wykonane tym więcej dostanie pieniędzy, więc miał motywacje. Sam projekt broni został już dawno skończony teraz wystarczyło do produkować brakujące 3 sztuki i odebrać jutro nagrodę. - Nic prostszego -. Powiedział sam do siebie i wziął się za pracę.

Praca kowali jest potrzebna jak żadna inna, zwłaszcza że z powodu ostatnich wzmożonych ataków potworów zrodzonych z czarnej śmierci. Król pozwolił mieszkańcom na posiadanie broni do samoobrony. Więc “żyć nie umierać”. Z tego powodu Abir mógł się utrzymywać z tego co kocha. Pracując do wieczora chłopak skończył ostatni egzemplarz z 60 broni dla oddziału. Wykończony udał się do domu. Wchodząc przez drzwi starał się nie obudzić spiącej rodziny, była dla niego wszystkim. Przyrzekł swojemu ojcu że będzie jej strzegł i że będzie ciężko pracował dla jej dobra. Potem rozebrał się ze swojego przepoconego ubrania, udał się do łazienki aby przemyć swoje przepracowane ciało. Potem udał się spać.

Rankiem rozległo się pukanie do drzwi ich domu. Abir obudzony hałasem wstał ubrał się i poszedł otworzyć drzwi. Powoli zaspany podchodząc do drzwi usłyszał nieznajome głosy. Mimo to otworzył drzwi a za nimi stał przywódca oddziału dla którego miał wyprodukować broń. Ucieszony zapytał - Pan kapitan ? -.Był to starszy mężczyzna z dużym zarostem ubranym w szarą zbroję. Miał wielki wystający z brody nos przypominający kartofel i brązowe oczy. Jego zbroja była wykonana z wielkich płyt metalu, nie wyglądała na nowoczesną robotę ale na pewno spełniała swoją rolę. Żołnierze w nich wyglądali jak w puszkach. Zbroja była podzielona na dwie półokrągłe płyty chroniące korpus i plecy, cztery półokrągłe płyty chroniące ramiona, 4 płyty chroniące przedramiona. Nogi były chronione przez stalowe buty sięgające do kolan. - Tak, to ja. - Odpowiedział. -Przygotował pan towar ? -. Zapytał brodacz swoim niskim głosem. - Oczywiście. -. Odpowiedział ucieszony i szybko pobiegł do swej kuźni. Ludzie wyglądali ze swoich okien i uważnie przypatrywali się co się dzieje. Już obudzony Abir otworzył bramę swojego drewnianego warsztatu przypominającego z zewnątrz stodołę. Żołnierze z podziwem przyglądali się wszystkim wynalazkom jakie tworzył młody kowal.

Chłopak przynosił jedno po drugim ostrze i podawał je każdemu żołnierzowi. Każdy dokładnie oglądał jak to wygląda i działa więc Abir postanowił zademonstrować. Wziął miecz w swe ręce i kciukiem przeciągnął małą wajchę na pomalowanej na złoto rękojeści. Po chwili było słychać jak powoli zaczyna przez miecz przepływać coraz gorętsza para i rurami ogrzewając ostrze obudowane od góry całym mechanizmem. Ktos z tłumu powiedział - Nagrzało się to w końcu ? Nawet czerwone się nie robi. -. Chłopiec uśmiechnął się i włożył ostrze w wiadro wody. Woda zaczęła niesamowicie szybko parować i ulatniać się. - Nie jest to zwykła stal ale specjalny stop wytrzymujący wysokie temperatury, wart swojej ceny. -. Gdy skończył nosić broń dodał - Mam nadzieje że pan zadowolony, a teraz poproszę zapłatę. -. Chłopak uśmiechnął się i pewnie spojrzał w oczy kapitana, był on o około głowę niższy od chłopaka. Na twarzy kapitana ułożył się grymas złości. Chłopak nieco wystraszony odsunął się trochę. Potem kapitan powiedział. - Żartujesz sobie ze mnie wieśniaku ? Daj resztę broni ! -. Chłopak nie wiedział o czym mówi kapitan i ze zdziwieniem na twarzy odpowiedział - Dostałem umowę o 60 broni i tyle przygotowałem. -. Kapitan ze wściekłością odpowiedział. - O czym ty mówisz gnoju ? Moich ludzi jest setka, w co mam ich uzbroić ? Jutro wyruszamy na bój o twoją pierdoloną ziemię !-. Chłopak wystraszony odpowiada - Nic mi o tym nie wiadomo, wypełniłem swoją rolę poproszę wynagrodzenie i możecie się wynosić -. Kapitan się uśmiechnął i powiedział - Wiesz z kim ty rozmawiasz ? Mam pozwolenia od króla na zabijanie gdy ktoś będzie stawiał opór !-. Chłopak cofając się odpowiada - Ja nie stawiam oporu, wypełniłem swoją rolę, proszę tylko o wynagrodzenie, może coś pomyliłeś ?-. Kapitan znów zdenerwowany - Nikt mnie nikt tak nie obraził. Nikt nie będzie robił ze mnie idioty ! -. Gdy krzyknął Abir poczuł paskudny odór alkoholu z jego ust i wtedy wiedział że nie skończy się to dobrze. Chwycił za wielki topór kiedyś wykonanego przez jego ojca i stanął w pozycji obronnej. Potem Kapitan uśmiechnął się pokazując paskudne żółte zęby i powiedział - Podpalcie jego dom i zamknijcie aby nikt nie mógł uciec. -. W tym momencie młody kowal stanął jak wryty w ziemie, sparaliżował go strach. Poczuł jak powoli przyspiesza mu tętno. Po chwili rzucił się w pogoń za zbrojnymi. Skoczył w ich stronę i zamachnął się z za siebie oburącz ogromnym metalowym toporem. Topór miał 1,5 długości i ważył ok. 50 kg, był wykonany solidnie, cały ze stali, a na całej długosci miał metalowe zdobienie wyglądające podobnie do pajęczyny. Cały był srebrny, lecz zdobienie było czarne. Miał wyryte na ostrzu starożytne runy oznaczające “ Obrona bliskich jest najważniejsza”. Ojciec jego wykuł ten topór w dzień gdy władca zezwolił na posiadanie broni. Miał on służyć do ochrony przed potworami, także takimi jak ci żołnierze. Chłopak wykonując zamach ze swych ramion strudzonych od najmłodszych lat ciężką pracą i wykonał niesamowite cięcie które przebiło się przez przestarzały pancerz jednego z rycerzy i rozcięło go w pół na wysokości pasa. Górna cześć jego ciała odleciała w bok wyrzucając z siebie wnętrzności i ukazując przecięty kręgosłup. Korpus wylądował na ziemi odsłaniając twarz martwego “ potwora “ i ukazując grymas strachu na jego twarzy. Na ziemi na której wylądował zaczęła powoli tworzyć się kałuża krwi. Jego nogi niczym nogi lalki upadły bezwładnie na ziemię. Żołnierze stojący za martwym pobratymcem zostali skąpani w krwi wyrzuconej z impetem w ich stronę. Przez chwilę wszyscy stali wpatrzeni w truchło gdy nagle rozległ się głos kapitana krzyczącego - Brać go debile ! On jest tylko jeden ! -. Wszyscy ruszyli na kowala który chciał się obronić ponownie machając toporem. Niestety jego atak został zblokowany przez jego własne ostrze. Po chwili drugi żołnierz złapał go od tyłu, dołączyło dwóch następnych i przyszpilili go do ziemi. Inni żołnierze podbiegli do domu chłopaka i zamknęli drzwi blokując je wielką palą drzewa opartą o dom. Nagle poczuł że coś ciągnie go za włosy, przed nim ukazała się twarz kapitana z wymownym uśmiechem na twarzy. Wygiął jego głowę tak aby dobrze widział co robią jego żołnierze. Chłopak ze łzami w oczach widział jak żołnierze wybijają okna i wrzucają do środka rozgrzane do czerwoności czerwone płomienie ze swych mieczy które po zetknięciu z drewnianą podłogą i zasłonami zaczęły zapalać cały dom. Po chwili było słychać krzyk jego najmłodszej siostry krzyczącej - Pali się ! Pali się ! Mamo ! -. Potem kapitan dodał - Słyszysz ? Jak błagają ? A gdzie ty teraz jesteś ? Nie możesz im pomóc.. Jaka szkoda. -. Po tym zaczął się śmiać i patrzeć na swe dzieło. Chłopak próbował się wyrywać ale nic to nie dawało. Słyszał jedynie przerażający krzyk swojej rodziny i nawoływania - Gdzie jest Abir ? Co się dzieje ?-. Gdy wpatrywał się w niszczący płomień żołnierze podnieśli go i usadzili na krześle w jego warsztacie, przywiązali grubym sznurem i wyciągnęli jego prawą rękę aby położyć ją na pniaku. Znów ukazała się mu twarz kapitana który wziął jedną z broni wykonanej przez kowala i powiedział - Zobaczymy czy jest czegoś warta -. Włączył mechanizm grzejący i uważnie oglądał zdobienia wykonane na całym złoto srebrnym mieczu. Po chwili dodał - Piękna robota, widocznie wart swojej ceny, ale nikt nie będzie mnie tak lekceważył. A to co ci teraz zrobię to za mojego poległego żołnierza.-. Brodacz przyłożył gorące jak ognie piekielne ostrze do ramienia Abiram i powoli zaczął przecinać jego rękę. Abir krzyczał z całych sił z bólu gdy powoli czuł jak jego mięsnie, żyły, ścięgna i kości zostają przecinane. Gdy było już po wszystkim leżał wpółprzytomny przywiązany do krzesła i widział jak kapitan chwali jego broń i wychodzi z całą zgrają z jego kuźni. Powoli zamykając oczy myślał tylko o straconej całej rodzinie, przez jeden kaprys jakiegoś kapitana. Czekając na śmierć powoli odpłynął w sen.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania