Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wybór

Młode małżeństwo, On - dobrze zarabiający, szybko pnący się po korporacyjnej hierarchii urzędnik, Ona - jego spełniony sen, o wiernej, dobrej i troskliwej żonie.

 

Na początku myśleli że sen o raju będzie trwał wiecznie. W zdrowiu i chorobie, w szczęściu i nieszczęściu pozostaną wierni ideałom swojej wzajemnej miłości.

W świecie który był miłości wrogi, starali się stworzyć swoją przestrzeń wolną od niepokojów i smutku. Żyjąc dla siebie, oddani idei która musiała zostać poddana próbie.

Kobieca fantazja o rodzinie, wyryte w sercu dziecięce pragnienie potęgowane siłą słów pokoleń babć i matek.

I twarda, bezwzględna proza życia. Bezlitosny atak na niewinność działań i myśli, dojrzewanie do specjalnie przygotowanych społecznych ról, miejsce czekające tylko dla ciebie.

Oddech niewidzialnego suflera, stygnący powoli na karku. Sprzeczność wiodąca od obłędu do obłędu, pomieszanie dialogu, zgubienie tekstów, własna nadinterpretacja, na oślep.

Improwizując w wyznaczonej przestrzeni, próbując sięgnąć to co po za linią powszechności. Złapać coś tylko dla siebie, czego nikt nie ma.

Własne, wyjątkowe.

Pragnienie...

Tak! - krzyczała w objęciach nocnego kochanka. Ciepłe łóżko i ramiona wymarzonego mężczyzny. Zapach pomieszanych ciał, marzeń, na wpół wypowiedzianych słów, zawieszonych gdzieś w przestrzeni gdzie wystarczy poprosić aby stało się możliwe.

Unia dusz, pełne zrozumienie - zawsze tak jest, bywa tak na początku. Niemożliwe przyciąganie, chemiczna fuzja eksplodująca kalejdoskopem barw, widzianych tylko przez oczy zakochanych. Nie gasnący płomień, heretyckie łamanie ustalonych praw.

Wszystko wydaje się możliwe, niemal błahe. Każdy problem - do rozwiązania.

Taka jest siła miłości.

Jednak wszystko co posiada taką moc, nieuchronnie podąża ku destrukcji. Płomień w końcu wypala się i gaśnie z cichym sykiem, strawiwszy już materię wszystkich niedopowiedzeń. Zostają niespełnione obietnice, zostaje cisza tam gdzie niegdyś słychać było melodię wspólnych dni i nocy.

Magia traci moc, tak jakby nigdy nie istniała. Pobudka ze snu, rzeczywistość sięga do gardła, nieubłaganie zaciskając macki na jej bladej szyi.

Spętany siłą zobowiązań, traci rozpęd, męskość rozdrabnia się w milionach interakcji. Społeczeństwo pragnie go a on odpowiada na nie, najlepiej jak może.

Wchodzi w nową rolę, staje się nią, zapomina kim był. Ona jednak pamięta, wyczekuje, prosi.

W imię czego, dokonała poświęceń? Czasu którego nikt jej już nie zwróci.

Nie rozumie, myśli że czegoś nie wie, stara się zrozumieć. To zwykle była jej wina. Słyszała to zbyt wiele razy, uznała za prawdziwe, bo czemu nie?

Jesteśmy przecież tylko sumą swych relacji.

Nienaganny ubiór, zadbany dom na przedmieściach, symbol rosnącego statusu.

Wrócił z pracy jej mąż. Zmęczony i głodny, podwija mankiety siadając do staranie przygotowanego stołu. Parujące dania przypominają mu zapach tego czego pragnął najbardziej - domu, troski, osoby którą można kochać. Ta właśnie osoba, krząta się wokół niego w zwiewnej sukience, czekała na niego od poranka.

Obraz ten dodawał mu sił w pracy. Świadomość że ma gdzie wrócić, że posiada miejsce które definiuje, sprawiał że miał po co żyć.

Uczucie wobec niej nie zgasło od momentu w którym się poznali, może przycichło trochę, jednak by ogrzać dom nie potrzeba pożaru.

Patrzył na nią z delikatnym uśmiechem, zawsze ta sama, niezmienna, stała. Punkt życiowego oparcia, spełniająca każdy obowiązek jaki jej zadał.

Nie mógł mieć lepszej żony, prawdopodobnie nie istniała.

- Jak minął ci dzień, kochanie? - zapytała słodko, wciąż świeżo, dziewczęco.

Nabił na widelec kawałek, podniósł do ust i starannie przeżuł, oceniając smak przed połknięciem.

- Jak zwykle skarbie... choć zauważyłem że rośnie liczba moich obowiązków, czasu za to mam co raz mniej.

Szef wydaje się bardzo cenić moje zdanie, choć faworytów ma różnych, widzę jednak że poddaje nas próbie.

- Próbie? - kosmyki jej włosów dotknęły jego twarzy, gdy nachyliła się by nalać mu wina.

- Tak, próbie by wyłonić najlepszego kandydata, kogoś kto pełniłby rolę jego prawej ręki. Nie jest to zadanie łatwe, trzeba zapracować sobie mocno na jego zaufanie.

Westchnął ciężko - Lecz, jeśli mi się uda, mogę liczyć na awans i solidną podwyżkę.

Uniósł kieliszek do ust - Te dni są kluczowe.

Zerknęła na niego z ukosa, usta drgnęły w lekkim uśmiechu.

- To dobrze... to wspaniale! - poprawiła się.

Wpatrzyła się w swój kieliszek, czerwony płyn marnował się w przeźroczystym naczyniu, drogi, ekskluzywny wręcz, nie pity.

Zamieszała nim lekko, obserwując jak spokój burzy się, wiruje, przyciąga do siebie bogatym bukietem. Stworzony by smakować, by upić się, by tańczyć.

- Skarbie...? Powróciła do rzeczywistości.

On, na drugim końcu stołu, poprawnie trzymający widelec i nóż, ze zdziwionym, krytykującym ją spojrzeniem. Wciąż w tym samym garniturze, złotym zegarkiem przypominającym mu że czas to pieniądz.

A co z jej czasem? Czy jej życie na prawdę miało zakończyć się tak długo przed trzydziestką? Czy do samego końca, miała już istnieć w tej złotej klatce, wyobrażeniu mężczyzny którego przestawała szanować... i pożądać?

Nie mieli dzieci, jeszcze nie, wiedziała jednak że wkrótce ją o to poprosi. Wtedy nie wyrwie się już z tej klatki nigdy.

Musiała działać. Musiała powiedzieć to teraz.

Nie pamięta już co krzyczała.

Gdy opadła jej złość, zauważyła że nie ma go w domu.

 

II

 

Minęło trochę czasu. Nie wiedziała jak wiele.

Dni snuły się wypełnione pracą, która ją nie interesowała, spotkaniami ze znajomymi których trzymała tylko po to by byli.

Noce dłużyły się, samotność przypominała o sobie, szepcząc do uszu rozwiązania, prowokując do ryzykownych działań.

Marnujesz życie. Marnujesz młodość. Marnujesz czas. A on ucieka, ucieka, ucieka...

Czasami myślała o swoim mężu. Być może uważał ją za wariatkę, być może tęsknił do niej. Postanowili dać sobie przerwę, czas by wszystko przemyśleć, ułożyć.

Tak będzie najlepiej - stwierdziła, przyglądając się swojemu lustrzanemu odbiciu.

Nie znała się z tej strony. Zwykle widziała się tylko przez oczy swojego męża. Był wyrocznią, chciała zmieniać się dla niego.

On.

Zmrużyła oczy, przyglądając się sobie krytycznie. Czym jest jeden mężczyzna, gdy można mieć wszystkich na samo zawołanie?

Po co posiadać piękne ciało, gdy tylko jeden może je oglądać? Po co młodość gdy żyje się jak stary człowiek...

Miała dość pytań, przyszedł czas na odpowiedzi.

.

Wyprowadził się. Nadal w szoku, odjeżdżał z wspólnego mieszkania. Spakowany na szybko, z bagażnikiem pełnym swoich rzeczy, pozbawionych swojego miejsca, walających się bez ładu i składu.

Zacisnął dłonie na kierownicy, wsłuchany w miarowe cykanie migacza.

Na usta cisnęło mu się tylko proste - czemu?

Przecież wszystko układało się idealnie. Czyżby zwariowała, straciła rozum? Nigdy jeszcze nie widział jej w takim stanie. Wzburzona, wściekła, całkowicie pochłonięta furią.

Przedmioty latały po salonie, kieliszek roztrzaskał się, eksplodując czerwienią wina i odłamkami szkła, sypiących się po blacie dębowego stołu.

Oskarżała go, nienawidziła, okładała pięściami jakby winny był niesłychanej zbrodni.

Czerwone światło zamieniło się miejscami z zieloną strzałką. Skręcił, rozglądając się w obie strony.

Dziecko w samochodzie obok, stroiło miny przez szybę, pokazując mu język. Zamrugał.

Musiał się uspokoić, odjechać jak najdalej, zastanowić co właściwie wydarzyło się i jak może to naprawić.

Dodał gazu. Jechał do siebie, starego mieszkania które planował sprzedać gdy będą spodziewać się dziecka.

Plany... - wymamrotał.

.

Stał opierając się leniwie, o pordzewiałą barierkę mostu. Wygląd miał dość nietypowy. Cienie pod zmrużonymi w niechęci oczyma, klasyczny trzy dniowy zarost i dopełniająca obrazu skórzana kurtka. Podrapał się w szczeciniasty policzek, kierując wzrok w chmurne niebo. Nie przyszła.

Wypuścił papierosowy dym z ust, obserwując jak miesza się z powietrzem nadchodzącego wieczoru.

Był znudzony, i szczerze powiedziawszy, lekko na bani.

W dłoni miął różę, podarunek dla dziewczyny. Przyjrzał się jej z dystansem. Kupił ją pod wpływem chwili, romantykiem nie był, jednak wiedział kiedy i jak powiedzieć właściwe słowa.

Sam określiłby się raczej mianem kolekcjonera, jednak nie chwalił się. Wolał utrzymywać świeżość, każdej intymnej chwili.

Spojrzał na zegarek, spóźniała się, lub - wystawiła go. Panna z dobrego domu, nieufny ojciec. Trudno, - zaśmiał się.

Skupił uwagę na strumyczek, biegnący tuż pod nim. Zabierał ze sobą wszystkie brudy tego miasteczka, wszystkie pieprzone sekrety jego zidiociałych mieszkańców.

Przypatrzył się róży, wystarczy tylko ją upuścić, poniesie ją nurt, zapomnienie. Kropla krwi pociekła mu po kciuku, odrywając się i ginąc gdzieś w odmętach.

Poczuł czyjś wzrok na swoich plecach. Czyżby...?

Nie była to dziewczyna z którą się umówił. Mimo niewątpliwej urody, wyglądała dość smutno spoglądając tak na niego bez jednego słowa.

Spojrzała na różę którą trzymał w dłoni, uśmiechając się krzywo.

Wyprostował się z ciekawością, już mając pytać czy...

- Wybacz, przyszłam tu pomyśleć - uprzedziła go.

- Ja też - zaśmiał się - jak chcesz możemy pomyśleć razem - powiedział, przesuwając się na bok.

Po chwili wahania, przyjęła zaproszenie, zbliżając się do barierki i nieznajomego.

- Na co ci ta róża? - zagaiła, gdy wypuszczał papierosowy dym.

- Właściwie to już na nic - odparł, ssąc zraniony palec.

- Zraniła cię? - zapytała ironicznie.

Przyjrzał się jej twarzy.

- To tylko róża, mogę ci ją dać.

- Na co mi zwykła róża? Szybki jesteś, nawet nie znam twojego imienia.

- Zwą mnie Jimi.

- Katerina, miło cię poznać... Jimi.

- Wzajemnie - uśmiechnął się, rad z przebiegu chwili.

Pomilczeli chwilę, zbierając myśli.

Przysunął się, przybliżając kwiat do zasięgu jej wzroku.

- Chcę ci go dać... - zaczął - spojrzała na niego z wyczekiwaniem - ...ponieważ, czemu nie? Pasuje ci. Po za tym nie lubię marnować pięknych rzeczy, uczuć, osób...

- Sugerujesz coś?

- Kolację?

Przyjęła różę, czując jej delikatny zapach.

Odpowiedziawszy uśmiechem.

 

III

Dostał awans. Podwyżkę. Zaufanie szefa.

Ponadto darzono go powszechnym uznaniem, nawet nieliczni zazdrośnicy wiedzieli że należała mu się ta pozycja.

W końcu zapracował sobie na nią.

On sam jednak, nie cieszył się zbytnio.

Czuł gorycz, zdegradowanie. Dziwna reakcja jak na człowieka sukcesu. Przyjmował gratulacje z uśmiechem, w środku jednak nie było za wiele radości.

Co zostało bez niej? Papierowy człowiek - pracownik, wycięty z piętrzących się przez lata dokumentów, cyfr i umów.

W mieszkaniu nikt na niego nie czekał, wieczór witał go szumem miasta.

Obserwował przez żaluzje, uliczny ruch, samochody mknące gdzieś bez początku i końca.

Długo myślał nad tym co zrobił źle, jakie błędy popełnił. Co mógł zrobić lepiej gdy jeszcze był czas.

Przyłożył dłoń do czoła, masując zmarszczone czoło. Bolała go głowa i pocił się.

Symptomy zwykłe dla uzależnienia - pomyślał.

Dali sobie czas. Nie dzwonił tak jak jej obiecał. Ile czasu? Nie wiedziała, to ona miała zadzwonić.

Jednak czas mijał a ona milczała. Na początku, podrywał się gdy tylko słyszał sygnał swojego dzwonka, w nadziei że to ona.

Firma, kontrahenci, biznesowi partnerzy, znajomi, nagle chętni by wyskoczyć gdzieś na miasto.

Nadzieja szybko przekształciła się w pogodzenie z sytuacją. Nadal posiadał obowiązki, odpowiedzialność za dobre imię firmy.

Nie mógł zawieść.

.

Był świetny w łóżku. Nieziemski.

A może była po prostu bardzo spragniona. Odpowiadał na jej pytania, zanim zdążyła je zadać.

Poświęcał uwagę każdemu kawałkowi ciała, eksplorował ją, wbijając flagę zdobywcy z głośnym krzykiem zwycięstwa.

Sąsiedzi zaczęli się niepokoić. Raz odwiedziła ich policja. Nie zamierzali jednak przestawać, odrabiała stracone lata w przyśpieszonym trybie, nienasycona, żądna i władcza.

To on jednak dominował w tym... związku. Czasami pozwalał sobie na zbyt wiele.

Gdy spał, gładziła go po włosach, zastanawiając się jak szybko z żony, zmieniła się w dziwkę.

Nagie ciało, promieniowało przyjemnym bólem, noce stały się intensywne i krótkie.

Nie myślała za wiele o Arturze, nie interesowało ją to co robi.

To co robił było nudne, jak i on sam. Jimi przewrócił się na drugi bok, powinien się ogolić - pomyślała, dotykając jego policzka.

Otworzył oczy, uśmiechając się w zadowoleniu. Dotknęła jego ust.

- Pieprz mnie... - rzekła z naciskiem.

.

Jimi, cieszył się z sytuacji.

Nie wiedział kim był frajer, którego rzuciła, jednak czuł dla drania coś w rodzaju współczucia. Koleś musiał być idiotą, lub impotentem że marnował taki towar.

Dziewczyna była absolutną nimfomanką, urodzoną heterą, czystym pragnieniem namiętności.

Czasami wspominała o swoim byłym ze złością, zwykle były to porównania. Cóż, nie narzekał na to, mile łechtało to jego dumę.

Korzystał więc... wykorzystując ją, traktując jak dziwkę, którą zdaje się była. Był jej seksualnym guru, uświadamiając ją co do prawdziwej natury którą do tej pory zwykła trzymać w tajemnicy.

Należała do niego. Tylko jego, nie potrzebował już żadnej innej.

Zaczął irytować się, słysząc o jej byłym fagasie. Kazał jej więcej no nim nie wspominać. Nie chciał słyszeć tego imienia.

Istniejemy dla siebie - szeptał jej w nocy, biorąc co jego.

Zaczął żądać więcej i więcej.

- Odbiło mu - Katerina zdała sobie z przerażeniem sprawę, patrząc na pogrążonego we śnie Jimiego.

Dziś znowu ją uderzył, mówiła mu że przesadza, że nie życzy sobie takich sytuacji. Że są pewne granice których wolałaby by nie przekraczał.

Mówił że rozumie, potem jednak sytuacja powtarzała się, aż zaczął zwyczajnie ignorować co do niego mówi.

Coraz częściej myślała o Arturze, zastanawiała się jak radzi sobie w pracy, czy dostał ten cholerny awans i czy nadal...

- Co ja narobiłam... - pokręciła głową w niedowierzaniu.

Wybór był prosty. Uciekać zanim będzie za późno, póki ten psychol śpi. Wróci do siebie, ogarnie się i zadzwoni do męża.

Już czas, już czas, już czas... - Ubierała się w panice, spojrzała na zegar - dochodziła 4 rano.

Nie trzymała u niego zbyt wielu rzeczy, tylko ubrania i kosmetyki. Starając się nie robić hałasu, pakowała je do walizki, nie zapalając światła.

Gdy otwierała drzwi, chciwie wdychając ziąb nocnego powietrza, usłyszała pełen wściekłości krzyk.

Wybór był prosty.

.

Artur spacerował po lesie, napawając się spokojem poranka.

Wszystko układało się dobrze. Przyzwyczaił się już do jej braku, przestał postrzegać to negatywnie.

Jego życie wypełnione było pracą, uznanie jakim się cieszył oraz jej owoce napawały go dumą.

Uśmiechnął się lekko, na wspomnienie żony. Miał nadzieję że znalazła to czego szukała.

On sam... Telefon za wibrował w specjalnej melodii.

To mogła być tylko jedna osoba.

Wahał się widząc na wyświetlaczu jej imię. Miał znów usłyszeć jej głos...

- Cześć... - odezwała się miękko.

- Hej... - wziął głęboki oddech - dawno się nie słyszeliśmy - dodał.

- Spotkajmy się - zaproponowała krótko, od razu przechodząc do sedna.

Zdziwiło go to. Jednak mogła się zmienić... tak samo jak on.

- Dobrze, teraz?

- Teraz.

- Spotkajmy się więc przy lesie, przejdziemy się.

Dobiegł go odgłos dławionej irytacji.

- Dobrze, daj mi pół godziny - rzuciła, rozłączając się.

Długo wpatrywał się w swój telefon, próbując znaleźć znaczenie tej sytuacji.

Ocknął się z zawieszenia.

- Zobaczmy więc...

Denerwowała się czekając na niego.

Założyła sukienkę w której zawsze mówił że mu się podoba, zrobiła makijaż w jakim jeszcze jej nie widział.

Była zdecydowana by naprawić tą relację. Dręczyły ją wyrzuty sumienia i strach. Płakała całą noc, spoglądając przez okno czy przed domem nie czeka ten wariat.

Wydzwaniał do niej non stop, musiała zablokować jego numer. Tylko raz na początku znajomości wspomniała mu gdzie mieszkała, jednak dla niego ta informacja mogła być wystarczająca.

Z rozmyśleń wyrwał ją mąż. Zobaczyła jak nadchodzi, z nieśmiałym uśmiechem i śladem niepokoju na twarzy.

Spojrzał po niej od góry do dołu.

- Prawie cię nie poznałem - powiedział, wyciągając ramiona na powitanie.

Nawet pachnie inaczej - przemknęło mu przez myśl.

Bardzo powoli oderwała się z jego objęć, kierując spojrzenie prosto w jego oczy.

- Przepraszam... Przepraszam. Popełniłam błąd.

Wytrzeszczył oczy w zdziwieniu.

- Proszę, zacznijmy od nowa... - prawie załkała.

Nie mógł otrząsnąć się z szoku.

- Ale ja... mam kogoś - powiedział, czując jak zapada cisza.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Szudracz 02.02.2018
    Dawno Cię nie było, tym bardziej się cieszę, że jesteś. :)
    Trudny związek i spore tego konsekwencje.
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania