Wybór Pierwszego Prezydenta

Grzegorz Brańka

Wybór Pierwszego Prezydenta

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niniejsze opowiadanie przedstawia autentyczne wydarzenia. Tekst powstał w oparciu o artykuł "Gabriel Narutowicz - Niechciana Prezydentura", dostępny na stronie Historia.org, a także filmu fabularnego "Śmierć Prezydenta", w reżyserii Jerzego Kawalerowicza.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

Trudne Wybory

Warszawa, 27 listopada 1922 r.

Salę posiedzeń sejmu wypełniał dźwięk oklasków. Wreszcie na mównicy pojawił się oczekiwany polityk. - Niech żyje Naczelnik Piłsudski! - krzyknął któryś z parlamentarzystów. Marszałek uciszył aplauz ruchem ręki, po czym rozpoczął przemówienie.

- Szanowni Panowie Posłowie! Czuję się niezmiernie szczęśliwy, że mogę po raz drugi otwierać Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. Jest to pierwszy sejm zwyczajny, gdy nie trzeba nawoływać do obowiązku nowej walki, lecz spokojnej, pokojowej pracy. Zalecam Panom współdziałanie ponad podziałami partyjnymi, jako, że te mury nieraz były już świadkami awantur i burzliwych scen, co wzbudzało niepokój znacznie szerszych grup obywateli, niż było to zamiarem Panów Posłów!

Następnie głos zabrał nowo obrany marszałek sejmu, Maciej Rataj.

- Dziękuję za okazane mi zaufanie. Chciałbym wszystkich panów zapewnić, że nie będę się uważał za męża zaufania jedynie tej większości, która oddała na mnie głosy, lecz zrobię wszystko co w mojej mocy, by przez bezstronność pozyskać sobie zaufanie wszystkich stronnictw i wszystkich posłów. Jeśli kiedykolwiek dojdę do wniosku, że nie potrafię lub nie mogę osiągnąć tego celu, uznam za stosowne złożyć laskę marszałkowską w godniejsze ręce.

Ostatnim punktem posiedzenia stał się wniosek o zwolnienie z aresztu śledczego dwóch parlamentarzystów-elektów: Marko Łuckiewicza i Stefana Królikowskiego. Gdy sejm podjął uchwałę, nakazującą zwolnienie aresztantów, Marszałek Rataj wygłosił specjalne oświadczenie.

- Na sobotę 9 grudnia wyznaczyłem termin zwołania Zgromadzenia Narodowego. Zgromadzenie dokona wyboru pierwszego w historii Rzeczpospolitej prezydenta.

 

 

*

 

8 grudnia

Gabriel Narutowicz, Minister Spraw Zagranicznych, odbywał właśnie codzienną przejażdżkę konną po ogrodach swojego resortu. W pewnym momencie odezwał się towarzyszący dostojnikowi lekarz wojskowy

- Panie Ministrze, ludzie coraz częściej mówią, że opuści pan sprawy zagraniczne.

- Pan też chce, żebym wrócił do Szwajcarii? Ma pan dość porannego wstawania i ministra na koniu? - Narutowicz uśmiechnął się.

- Coraz głośniej mówi się o Pańskiej kandydaturze...

- Ależ jaka kandydatura, doktorze!

- Może jednak warto to rozważyć?

- Wracajmy. Tylko tego brakuje, żeby się pan przeziębił, wtedy to ja musiałbym leczyć pana.

 

*

 

Przed drzwiami gabinetu na dygnitarza oczekiwał jego adiutant. - Panie Ministrze - powiedział. - Poseł Thugutt prosi o rozmowę. Co prawda nie był umówiony...

- Dobrze, spotkam się z nim.

W gabinecie oczekiwał niewysoki mężczyzna w średnim wieku, ubrany w granatowy garnitur, w okularach na nosie. Był to Stanisław Thugutt, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego Wyzwolenie. Gdy obaj panowie podawali sobie ręce na powitanie, gość niezwłocznie ujawnił cel swojej wizyty.

- Przepraszam pana Ministra, że niepokoję. Mimo to muszę wrócić do tematu naszej rozmowy, ponawiam moją prośbę, żeby zgodził się pan startować jako kandydat Wyzwolenia.

- Drogi panie Stanisławie, wczoraj przedstawiłem już wszystkie swoje argumenty przeciwko. Powtórzę je jednak: Nie mogę ubiegać się o prezydenturę bez oparcia partii. Sam jestem demokratą-radykałem i dotąd żadne stronnictwo polityczne w Polsce nie odpowiada moim poglądom, uważam, że człowiek w podobnym mojemu stanie zdrowia nie powinien być najwyższym przedstawicielem państwa. Wreszcie jestem zdania, że wszystkie ugrupowania lewicowe powinny zaproponować wspólnego kandydata, który zyskałby poparcie Naczelnika Państwa.

- Obecnie jest to niemożliwe. Wyzwolenie na pewno nie poprze Wojciechowskiego, a niewątpliwie to o nim pan myśli, jako wspólnym kandydacie. Co pan jednak uczyni, jeśli mimo wszystko pańska kandydatura zostanie oficjalnie zaproponowana?

- Jest jeszcze pan Józef! - bronił się Narutowicz.

- Piłsudski kategorycznie odmówił kandydowania i nie widzę już szans na zmianę tej decyzji. Powstała w ten sposób próżnia wyraźnie zwiększa szanse na wybór kandydata prawicy, warto tu nadmienić, kandydata wciąż niewyłonionego, bo Marszałek Senatu Trąbczyński raczej nie może spodziewać się elekcji. Proszę teraz wysłuchać mnie uważnie. "Chjena"(tzn. Chrześcijański Związek Jedności Narodowej - dop. aut.), a w ślad za nią cała prawica, dokładnie określiła plan umocnienienia swojej pozycji. Do czego dokładnie dążą ci ludzie? chcą obsadzić swoimi ludźmi urzędy marszałków Sejmu i Senatu, doprowadzić do wyboru prezydenta, który wywodziłby się z ich szeregów, wreszcie zamierzają utworzyć swój rząd. I jak pan Minister uważa, będzie mógł pracować w gabinecie będącym tak przeciwko Piłsudskiemu, jak przeciwko nam wszystkim? Nie, proszę na to nie odpowiadać, proszę jednak o jasną deklarację: co pan uczyni, gdy mój klub uprze się przy wystawieniu pańskiej kandydatury?

- Powiem jedynie, że nie można być prezydentem, jeśli tak naprawdę nikt tego nie chce. Sam nie będę zabiegał o ten urząd. Do widzenia, panie Stanisławie.

- Do widzenia, panie Ministrze.

 

*

 

9 grudnia, dzień wyboru prezydenta

Już od wczesnych godzin porannych, w sejmowych kuluarach rozpoczęły się rozmowy przedstawicieli poszczególnych stronnictw parlamentarnych. Żaden z klubów, nawet dysponujący 217 głosami CHZJN, nie był w stanie samodzielnie przeforsować własnego kandydata, więc usiłowano zbudować wyborcze koalicje. Nie było to łatwe, nawet między tak bliskimi sobie partiami jak PSL Wyzwolenie i PSL Piast.

Gdy Stanisław Thugutt zwrócił się do Wincentego Witosa o poparcie ministra spraw zagranicznych, chłopski przywódca odpowiedział wyraźnie podniesionym głosem: - Mamy wybrać prezydenta o tak niejasnych poglądach? Pan Narutowicz nie jest ani ludowcem, ani socjalistą.

Ten argument nie zrobił jednak na liderze Wyzwolenia wrażenia. - Moi panowie, przynależność partyjna nie ma tu znaczenia. Na takim urzędzie potrzebny jest takt, niezbędny do godzenia skłóconych stronnictw, a także znajomość stosunków międzynarodowych, a te Narutowicz zna lepiej niż jakikolwiek kandydat, którego tu wskażemy.

Następnie głos zabrał inny poseł PSL Piast, chcąc pozyskać poparcie Polskiej Partii Socjalistycznej dla pretendenta "Piasta", Stanisława Wojciechowskiego. Odpowiedź przedstawicieli największego ugrupowania lewicowego była jednak negatywna. Wywołało to kolejną utarczkę między zgromadzonymi politykami.

-A kogo panowie poprzecie? Narutowicza? Przecież ten człowiek nie ma żadnego stałego oparcia! Nie reprezentuje żadnej partii. Przecież znacie Wojciechowskiego. Ten człowiek wyszedł z PPS-u!

Reagując na powstałe zamieszanie, odezwał się inny parlamentarzysta Piasta. - Wszyscy doskonale wiemy, że nie dokonamy wyboru bez wspólnego poparcia któregoś z kandydatów, a widzę, że taki kompromis jest możliwy tylko między Piastem a Wyzwoleniem. Decydujcie, panowie, my powiedzieliśmy już wszystko!

Ludowcy opuścili salę, za ich przykładem poszli posłowie pozostałych partii. Próba wyłonienia Głowy Państwa ponad podziałami ostatecznie zakończyła się fiaskiem. Pozostało już tylko wyłonienie kandydatów poszczególnych frakcji.

 

*

 

W trakcie osobnego zebrania klubu CHZJN przemówił Stanisław Stroński. - Te negocjacje doprowadziły nas donikąd! Proponowaliśmy panu Witosowi między innymi hrabiego Zamoyskiego, generała Hallera, odrzucił te propozycje i wszystkie inne, wysuwa się z tego jeden wniosek: mimo wszystko wysunąć kandydaturę pana Maurycego Zamoyskiego!

Apel Strońskiego wywołał jednak pewne zaskoczenie jego kolegów. - To niewątpliwie dobry człowiek, ale hrabia! Największy obszarnik ziemski! Jak chłopi mają go poprzeć? - Witos nie ma alternatywy, wysuwany przez niego Wojciechowski nie ma większych szans, a jego ludzie nie zagłosują na Narutowicza. Nie mogą zapomnieć Thuguttowi forsowania własnego kandydata.

Podobne konkluzje przyniosła narada w partii Wincentego Witosa. Reprezentujący to ugrupowanie parlamentarzyści zadecydowali, że nie należy próbować budować sztucznych koalicji. - Skoro tak się sprawy mają, niech każde stronnictwo wystawi swego kandydata, a w zależności jak kolejny pretendent będzie odpadał, przeniesiemy głosy na tego, który będzie miał największe szanse - stwierdzono w trakcie zebrania.

Nie było to jednak stanowisko wszystkich członków ugrupowania. Uwidoczniło się to w momencie, gdy około godziny 12:00 kolejni elektorzy kierowali się w stronę sali obrad, gdzie miały odbywać się głosowania. Zmierzający na pierwsze Scrutinium Witos zwrócił się do towarzyszących mu podwładnych.

- Prezes jest w partii po to, żeby prowadzić politykę, członkowie powinni go popierać.

- Ależ my popieramy, ale co mamy robić, jeśli nasz kandydat przepadnie? Idziemy z prawicą, czy z Thuguttem? Tu nie ma mowy o "albo, albo" musimy...

- Nic nie musimy! - lider Piasta wyraźnie tracił cierpliwość. - Będziemy mieli czas na wszystko, póki co głosujemy za Wojciechowskim - kiedy wszyscy członkowie Zgromadzenia Narodowego zajęli swoje miejsca, głos zabrał przewodniczący posiedzeniu Maciej Rataj.

- Na urząd Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej zgłoszono następujące kandydatury: w imieniu Polskiej Partii Socjalistycznej, Ignacy Daszyński; w imieniu PSL Wyzwolenie, Gabriel Narutowicz; imieniem Piasta, Stanisław Wojciechowski; z poparciem Klubów Mniejszości Narodowych, Jan Baudouin de Courtenay; imieniem Chrześcijańskiego Związku Jedności Narodowej, Maurycy Zamoyski.

- Wzywam członków Zgromadzenia Narodowego do składania w urnie kart do głosowania, po wyczytaniu nazwisk przez Sekretarza Stefana Sołtyka.

Pierwsza tura głosowania dała następujące wyniki: Maurycy Zamoyski - 222; Stanisław Wojciechowski - 105; Jan de Courtenay - 103; Gabriel Narutowicz -62; Ignacy Daszyński - 49.Nie osiągnięto więc wymaganej większości 50% głosów plus jeden.

 

*

 

Po raz kolejny elektorzy mieli spotkać się o godzinie 15:30. Podobnie jak o poranku tego dnia, nastroje między przedstawicielami różnych stron politycznych była wyraźnie napięta. Gdy na obrady zmierzali dwaj posłowie Mniejszości Narodowych, zostali zatrzymani przez parlamentarzystów prawicy. - Radzimy Panom, głosujcie na Zamoyskiego!

- Proszę nas przepuścić! - krzyknął jeden z zatrzymywanych elektorów.

- Dobrze radzimy, głosujcie na hrabiego Zamoyskiego!

- Nie oddamy głosu pod przymusem!

- W takim razie nie wejdziecie na salę!

- Cóż to, panowie?!- zawołał przechodzący obok funkcjonariusz Straży Marszałkowskiej. - Głosowanie jest tam.

Już po raz drugi tego dnia parlamentarzyści złożyli w urnie wyborczej karty z zaznaczonym nazwiskiem kandydata na prezydenta. Drugie głosowanie dało następujące wyniki: Zamoyski - 228; Wojciechowski - 153; Narutowicz - 151; de Courtenay - 10 ; Daszyński - 1.

Kolejny raz Zgromadzenie Narodowe nie wyłoniło Głowy Państwa. Trzecia tura wyborów miała rozpocząć się 10 minut przed godziną 17. W chwili rozpoczęcia głosowania, głos ponownie zabrał Marszałek Sejmu.

- Ponownie wzywam członków Zgromadzenia Narodowego, by składali karty do głosowania po wyczytaniu przez Sekretarza Stefana Sołtyka. Proszę wskazywać kandydatów z wyłączeniem Pana Ignacego Daszyńskiego, którzy w poprzedniej turze otrzymał najmniejsze poparcie.

Tym razem preferencje elektorów rozłożyły się następująco: Maurycy Zamoyski ponownie uzyskał 228 głosów, Gabriel Narutowicz - 158, Stanisław Wojciechowski - 150, Jan Baudouin de Courtenay - 5.

 

*

 

Była godzina 17:45, gdy sala posiedzeń parlamentu ponownie się zapełniła. Wówczas pozostało już trzech pretendentów do fotela prezydenckiego. Byli to: Maurycy Zamoyski, Gabriel Narutowicz i Stanisław Wojciechowski. Szczególne obawy budziła przyszłość tej ostatniej kandydatury. Jeszcze przed rozpoczęciem głosowania, wśród posłów i senatorów PSL Piast panowała wręcz namacalna atmosfera napięcia. Parlamentarzyści oczekiwali od prezesa swego ugrupowania jasnej deklaracji.

- Co mamy robić, jeśli po tej sesji stracimy kandydata? - Witos wyraźnie nie spieszył się z podjęciem decyzji. - Wojciechowski jeszcze nie odpadł, zobaczymy co się stanie - odpowiedział tylko.

Kolejne Scrutinium przyniosło dość zaskakujące rezultaty: Zamoyski uzyskał 224 wskazania, Narutowicz- 171, Wojciechowski - 146. Spełniła się obawa przedstawicieli Piasta. Partia stanęła wobec konieczności poparcia jednego z cudzych kandydatów. Podsumowano to następująco: - Jednego(Zamoyskiego) nie chcemy, drugiego(Narutowicza) nie możemy.

 

*

 

Późnym popołudniem Marszałek Rataj opuścił gmach parlamentu, by spotkać się z ministrem spraw zagranicznych i poinformować o zaistniałej sytuacji. Sama rozmowa była krótka.- Panie Ministrze, wybór jest między panem, a hrabią Zamoyskim. Co pan uczyni, jeśli zostanie wybrany? - Rataj powiedział tylko.

- Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Poczekajmy na wyniki ostatniego głosowania.

Piąta sesja rozpoczęła się o godzinie 19:15. Minuty mijały powoli i wkrótce okazało się, że liczenie głosów trwa dłużej niż dotąd. Na sali dało się wyraźnie odczuć oznaki zniecierpliwienia. - Panie Marszałku, o cóż oni się tak kłócą, jak długo to jeszcze może trwać!? - krzyknął któryś z posłów.

Wreszcie dokładnie o godzinie 20:00, na mównicę wyszedł Stefan Sołtyk, Sekretarz Zgromadzenia Narodowego. Przybyły odczytał następujące oświadczenie: - W głosowaniu wzięło udział 541 posłów i senatorów. Oddano 25 głosów nieważnych, przeto głosów ważnych padło 516. Kandydaci otrzymali następujące poparcie: Gabriel Narutowicz - 289 głosów, Maurycy Zamoyski -227.

Zebrani zareagowali na komunikat oklaskami. Chwilę później marszałkowie sejmu i senatu, którym towarzyszył Prezes Rady Ministrów, Julian Nowak, udali się do MSZ, by przekazać nowemu prezydentowi wiadomość o wyborze. Mimo późnej pory, Narutowicz przyjął gości w swoim gabinecie. Premier przedstawił wyniki głosowania, poczym oświadczył: - Panie Ministrze, w tym stanie rzeczy, został pan wybrany na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej. Przyjmuje pan wybór?

- Zgodnie z wolą Zgromadzenia Narodowego, przyjmuję - po chwili milczenia elekt odezwał się.

- Serdecznie gratuluję wyboru i zawiadamiam, że zaprzysiężenie nastąpi w poniedziałek, o godzinie 12:00 - ponownie głos zabrał Maciej Rataj.

Ostatnią osobą, jaka zabrała głos, był premier Nowak. - Panie Prezydencie, gdy już przejmie pan uprawnienia od Naczelnika Państwa, wraz z całym gabinetem złożę dymisję.

 

Rozdział II

Prezydentura na pięć dni

Rozstrzygnięcie rywalizacji o najwyższy urząd bynajmniej nie rozładowało nagromadzonych wokół wyborów emocji. Ledwo ogłoszono oficjalne wyniki, przez Warszawę przetoczyły się prawicowe demonstracje.

- Precz z Narutowiczem! Niech żyje Prezydent Zamoyski! - krzyczeli protestujący. Demonstracje nie ustały również w niedzielę 10 grudnia. Rozruchy wręcz się nasiliły. Powodem tego stanu rzeczy, najpewniej było przemówienie, jakie z okna swojego domu wygłosił generał Józef Haller.

- Rodacy i Towarzysze Broni! Gdy wybieraliśmy pierwszego prezydenta, Polskę sponiewierano! Wy, którzy broniliście Ojczyzny przed dwoma laty, macie szczególne prawo protestować przeciwko tej hańbie! Wasze działania są wskaźnikiem, że oburzenie, którego jesteście rzecznikiem, wzrasta i potężnieje jak fala! Nie ulegajcie zdradzie posłów, manifestujcie, czyn to szlachetny, cieszę się z tego! Idźcie jutro pod Sejm! Sprawcie, by Narutowicz nie przyjął godności!

Sytuacja stała się tak napięta, że Stanisław Łepkowski, zastępca powstającej kancelarii prezydenta, zadzwonił do ministra spraw wewnętrznych. - Jakie działania zamierza pan podjąć wobec faktu, że dotąd nie opanowano sytuacji na ulicach, a już jutro odbędzie się ceremonia zaprzysiężenia prezydenta?

- Ależ drogi panie, przecież to tylko nieco młodzieży i kilka rozhisteryzowanych kobiet. Naprawdę nie ma powodów do niepokoju - Antoni Kamiński wyraźnie nie zamierzał interweniować.

- Oby miał pan rację - westchnął Łepkowski odkładając słuchawkę.

*

 

W tym samym czasie Gabriel Narutowicz po raz kolejny pochylił się nad biurkiem w swoim ministerialnym gabinecie. Prezydent-elekt wziął do ręki jedną z leżących przed nim kartek, na papierze widniały następujące słowa:" Panie Ministrze, dosięgnie Pana śmierć, jeśli natychmiast nie złoży Pan godności prezydenta. Dnia 10 grudnia 1922 roku. Patriota".

Druga kartka zawierała podobny tekst: "W związku z wyborem Pana Ministra na Prezydenta Rzeczypospolitej głosami lewicy i mniejszości narodowych, bloku nam wrogiego, będąc pewnymi, że będzie się Pan wywdzięczał obozowi lewicy i mniejszości, przekonani, że minister nie stworzy rządu o silnej ręce, wreszcie, ponieważ śmiał Pan przyjąć ofiarowaną sobie kandydaturę, grozimy Panu Ministrowi najfantastyczniejszym mordem politycznym. Z poważaniem, Polski faszysta. Wilno, dnia 10 grudnia 1922 r."

Rano 11 grudnia, na ulicach stolicy wciąż trwały manifestacje. Gdy zbliżała się godzina rozpoczęcia inauguracji, tłum gwałtownie zgęstniał. Do zebranych sympatyków prawicy przemówił zasiadający w parlamencie ksiądz Kazimierz Lutosławski.

- Jak śmieli Żydzi, Niemcy, Białorusini, narzucić Polsce swego prezydenta?! Prezydenta niewierzącego, nie Polaka, który jeszcze kilka dni temu był obywatelem szwajcarskim! Hańba zdrajcom! Hańba posłom, którzy go wybrali!

Słowa duchownego wywołały kolejny tumult. - Zajmujemy ulice! Nie dopuścimy do Sejmu posłów, którzy zdradzili Polskę!

 

*

 

W tym samym czasie przyszły prezydent przygotowywał się do ceremonii złożenia przysięgi. Do mieszkania Narutowicza w Łazienkach wszedł przedstawiciel kancelarii premiera, któremu towarzyszył Stefan Przeździecki, szef protokołu dyplomatycznego MSZ.

- Panie Prezydencie - zwrócił się Przeździecki do elekta. - Poinformowano nas właśnie, że Premier Nowak z powodu złego samopoczucia nie będzie towarzyszył panu do sejmu - urzędnik biura Prezesa Rady Ministrów skinął głową, na potwierdzenie tych słów. - Czy, skoro jedzie pan na ceremonię wciąż sprawując urząd Ministra Spraw Zagranicznych, nie powinien jechać z panem szef protokołu?

Nowy prezydent uśmiechnął się. - To trochę bizantyjskie. Zgoda, panie Stefanie.

Wreszcie obaj mężczyźni wsiedli do czekającego powozu, który otoczył reprezentacyjny odział kawalerii, i ruszyli w stronę gmachu Parlamentu.

Jak wkrótce miało się okazać, wszelkie trasy przejazdu przez miasto zostały zablokowane przez prawicowe bojówki. Była to część wcześniej opracowanego planu: nie dopuścić jak największej liczby członków Zgromadzenia Narodowego na uroczystość zaprzysiężenia, by później oświadczyć, że akt złożenia przysięgi prezydenckiej był nieważny, gdyż odbył się przy pustej sali.

Gdy kawalkada Głowy Państwa opuszczała Łazienki, awanturnicy zaatakowali przedstawicieli Partii Socjalistycznej: Ignacego Daszyńskiego i sprawującego mandat senatorski, Bolesława Limanowskiego. Obu Parlamentarzystów uwięziono w bramie najbliższego budynku.

- Niech żyje polski faszyzm! - krzyknął jeden z bojówkarzy. - Niech żyje Mussolini! - odpowiedział mu chór demonstrantów. Inny z posłów został dotkliwie pobity i musiał ratować się ucieczką. Podobne sceny rozgrywały się w całej Warszawie. Policyjne patrole były świadkami wszystkich tych zajść, niemniej mundurowi pozostawali bierni, obojętnie przyglądając się rozbojom. Gdy powóz z prezydentem-elektem wjechał w Aleje Ujazdowskie, przejazd był już przegrodzony drewnianą barykadą, otoczoną przez wzburzonych agitatorów.

- Niepolski prezydent! - podniosły się okrzyki. - Nie dojedziesz do sejmu, zdrajco narodu! Wracaj do Szwajcarii! - wielu demonstrantów obrzuciło powóz garściami śniegu i błota, trafiając pasażerów w twarz. Dowódca szwadronu honorowego zwrócił się przodem do wichrzycieli. - Proszę się rozejść! -wezwanie nie wywołało żadnej reakcji. - Proszę się rozejść, bo każę szarżować!

Tłum w dalszym ciągu atakował kawalkadę. - Pierwsza trójka! Lance do boju! Skokiem, naprzód marsz! - oficer wydał rozkaz. Dopiero widok nacierających kawalerzystów odstraszył prawicowych bojowników. Wreszcie kolumna stanęła przed gmachem parlamentu. Narutowicz wysiadł, po czym zwrócił się do stojącego na schodach Stanisława Cara, szefa powstającej Kancelarii Prezydenta. - Raczej oddam życie, niż w tych warunkach odrzucę urząd.

 

*

 

W korytarzu oczekiwał na elekta Maciej Rataj. - Jeszcze jedna kwestia, panie Prezydencie, poseł Dubanowicz zgłosił zastrzeżenie, czy pan, bezwyznaniowiec, może składać przysięgę religijną. Czy pan ją uznaje?

- Panie Marszałku, skoro zdecydowałem się na złożenie takiej przysięgi, daję dowód, że ją uznaję.

Politycy weszli na salę obrad. Połowa miejsc, jakie mieli zająć parlamentarzyści, była pusta. Nikogo to jednak nie zdziwiło, gdy już dzień wcześniej przedstawiciele CHZJN zadeklarowali, że zbojkotują ceremonię. Rozległy się jednak rzęsiste oklaski i okrzyki. - Niech żyje Prezydent Narutowicz!

Ponownie przewodzący zgromadzeniu Marszałek Sejmu zwrócił się do Narutowicza. - Panie Ministrze, Zgromadzenie Narodowe na posiedzeniu odbytym 9 grudnia wybrało pana na prezydenta Rzeczypospolitej. Zapytuję pana, czy pan wybór ten przyjmuje?

- Przyjmuję.

- Wzywam więc pana do złożenia przysięgi, przewidzianej artykułem pięćdziesiątym czwartym konstytucji - elekt podniósł w górę dwa palce prawej ręki, lewą położył na spoczywającym na taborecie tekście Ustawy Zasadniczej.

- Proszę powtarzać za mną. Przysięgam Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu i ślubuję tobie, Narodzie Polski,

- Przysięgam Bogu Wszechmogącemu, w Trójcy Świętej Jedynemu i ślubuję tobie, Narodzie Polski…

- Na urzędzie Prezydenta Rzeczypospolitej, który obejmuję: praw Rzeczypospolitej, a przede wszystkim Ustawy Konstytucyjnej święcie przestrzegać i bronić; dobru powszechnemu Narodu ze wszystkich sił wiernie służyć; wszelkie zło i niebezpieczeństwo od Państwa czujnie odwracać; godności imienia polskiego strzec niezachwianie; sprawiedliwość względem wszystkich bez różnicy obywateli za pierwszą sobie mieć cnotę; obowiązkom urzędu i służby poświęcać się niepodzielnie. Tak mi dopomóż Bóg i święta syna jego męka. Amen.

- Stwierdzam, że Pan Prezydent Rzeczypospolitej złożył przysięgę konstytucyjnie przypisaną - przez salę ponownie przetoczyła się owacja. Gdy zebrani opuszczali salę, grupa posłów wypatrzyła szefa MSW.- To tak wywiązuje się pan ze swoich obowiązków?! - krzyknął Stanisław Thugutt. - Dlaczego nie zabezpieczono przejazdu prezydenta?!

- Jak mógł pan pozwolić, by tłumy blokowały przejścia przez ulice, a jedni posłowie bili innych?! - zapytał ze wzburzeniem inny parlamentarzysta, pokazując oklejone plastrem rozcięcie nad prawym okiem.

- Proszę panów, za to odpowiedzialny jest komendant policji - odpowiedział obojętnie Kamiński.

- To pański obowiązek, jako Ministra Spraw Wewnętrznych!

- Proszę mi podać numery służbowe policjantów, którzy zaniedbali swoje obowiązki, proszę o nazwiska winnych!

- Dlaczego dotąd nie uwolniono Daszyńskiego i Limanowskiego?! - zabrzmiał kolejny głos. Thugutt po raz kolejny zaatakował nieudolnego urzędnika. - Niech się pan wynosi, nie ma w Sejmie nic do roboty! Idź Pan na ulice, gdzie dzieją się bezprawia, a potem radzę podać się do dymisji!

- Żegnam panów! - rzucił naburmuszony minister, zbierając się do odejścia. Do drzwi parlamentu zbliżało się osobiste otoczenie Głowy Państwa. - Panie prezydencie - odezwał się dowódca eskorty. - Barykady usunięte, przejazd wolny. Może jednak lepiej skorzystać z samochodu?

- Nie - zdecydowanie odpowiedział świeżo inaugurowany prezydent. - Pojadę, jak przyjechałem.

 

*

 

Manifestacja Polskiej Partii Socjalistycznej, z pieśnią na ustach zbliżyła się do bramy, gdzie wciąż przebywali więzieni parlamentarzyści. Nagle przed zgromadzeniem wyrósł widocznie liczniejszy tłum.

- Bij komunę! - wrzasnęła tłuszcza, nacierając na Socjalistów za pomocą kijów i pałek. Chorąży próbował odpędzić napastników, używając jako oręża czerwonego sztandaru na długim drzewcu. Jeden z prawicowych bojowników sięgnął do kieszeni, ułamek sekundy później grudniowym powietrzem wstrząsnął wystrzał. Człowiek z chorągwią upadł, na śniegu pojawiły się ciemnoczerwone plamy krwi.

Obie strony sięgnęły po broń, rozległo się jeszcze kilka strzałów, jednak policja wreszcie zdecydowała się interweniować. Po chwili na miejscu utarczki pozostał odcinający się na śniegu czerwony sztandar, obok okrwawione zwłoki człowieka, który jeszcze przed momentem wznosił go nad głową.

 

*

 

W belwederskim gabinecie Józefa Piłsudskiego, Naczelnik Państwa wyszedł zza biurka i przechadzając się po pomieszczeniu, zwrócił się do stojących pod ścianą dwóch prawników. - Czy z chwilą złożenia przysięgi przez Prezydenta Rzeczypospolitej, przestałem być Naczelnikiem Państwa?

- Nie - odpowiedzieli jednocześnie obaj przedstawiciele Palestry. - Musi odbyć się jeszcze ujęta osobnym protokołem, ceremonia przekazania władzy.

- Dziękuję panom - gdy marszałek został sam, uchylił drzwi gabinetu i skinął ręką w głąb korytarza. Natychmiast zameldował się adiutant.

- Jeśli powtórzy się rozlew krwi, musimy być przygotowani do wdrożenia wojskowych środków ostrożności. Proszę przekazać oddziałom, które obecnie znajdują się w najmniejszej odległości od Warszawy, rozkaz podwyższenia gotowości bojowej.

Decyzja ustępującego przywódcy szybko dotarła do najwyższych kręgów rządowych. Ministrowie zajęli całkowicie jednoznaczne stanowisko: wojsko wejdzie do stolicy, niewątpliwie jest to konieczne, nie stanie się to jednak na podstawie decyzji Piłsudskiego. Skompromitowany Antoni Kamiński podał się do dymisji, zaś jego obowiązki przejął Ludwik Darowski.

 

*

 

Nadszedł 14 grudnia, dzień ostatecznego przejęcia przez prezydenta obowiązków szefa państwa. Krótko przed godziną 12:00, powóz z Gabrielem Narutowiczem wyruszył do Belwederu. Tym razem przejazd był pozbawiony zakłóceń, gdyż regularne odziały wojska oczekiwały w pełnej gotowości na rogatkach Warszawy.

Józef Piłsudski oczekiwał na swojego następcę w szarej kurtce Legionów Polskich. W tym stroju wszedł do pałacu przed czterema laty, by objąć urząd Naczelnika Państwa. Prezydentowi ponownie towarzyszył Stefan Przeździecki. W salonie pałacu belwederskiego byli już obecni: Stanisław Car-szef Kancelarii Cywilnej Naczelnika Państwa, mającą przekształcić się w Kancelarię Prezydenta, Maciej Rataj - Marszałek Sejmu, Wojciech Trąbczyński - Marszałek Senatu, Julian Nowak - Prezes Rady Ministrów.

Car odczytał porządek uroczystości. Marszałek Sejmu miał odczytać protokoły posiedzeń Zgromadzenia Narodowego z 9 i 11 grudnia 1922 roku, zaświadczające o wyborze Gabriela Narutowicza na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i odbyciu się ceremonii zaprzysiężenia. Następnie zaplanowano spisanie protokołu, w myśl którego Piłsudski miał złożyć uprawnienia, jakie otrzymał na mocy uchwały Sejmu Ustawodawczego 20 lutego roku 1919. Oznaczało to ostateczne rozpoczęcie urzędowania nowo wybranego prezydenta.

Gdy dwaj najważniejsi sygnatariusze składali swoje podpisy pod dokumentem, za oknami rozległo się 101 salw armatnich. Następnie protokół podpisali przewodniczący obu izb parlamentu oraz szef rządu. Teraz głos zabrał były Naczelnik Państwa. - Panie Prezydencie Rzeczypospolitej! Czuję się niezmiernie szczęśliwy, że pierwszy w Polsce mam prawo podejmować w moim jeszcze domu, pierwszego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. Panie Prezydencie, jako jedyny oficer służby czynnej, który dotąd przed nikim nie stał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą ty reprezentujesz, wznosząc ten toast. Niech żyje pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej!

Gdy obecni udawali się na przyjęcie, Piłsudski poprosił Narutowicza o chwilę rozmowy na osobności. - Proszę jeszcze o podpisanie jednego protokołu dodatkowego.

- O jaki protokół chodzi?- odpowiedział pytaniem prezydent.

- Stwierdzający stan kasy osobistej mieszkańca Belwederu.

Marszałek podniósł leżące na stole tekturowe pudełko. - Proszę o przeliczenie tych pieniędzy. Szef państwa spełnił tę prośbę, co zakończyło oficjalną część uroczystości.

 

*

 

Wieczorem 14 grudnia, Belweder odwiedził Karol Kozłowski, prezes Towarzystwa Sztuk Pięknych "Zachęta". Złożył na ręce Stanisława Cara zaproszenie dla prezydenta na otwarcie nowej wystawy, co miało nastąpić w sobotę 16 grudnia. Niemniej uprzedzono, że w gmachu towarzystwa obecny będzie Józef Haller. Narutowicz przyjął zaproszenie z wyraźną radością.

- Nie byłem w "Zachęcie" już dwa lata, chętnie się wybiorę, a jeśli będzie generał Haller, to trudno.

 

*

 

Rankiem 16 grudnia, prezydent odbył tradycyjną przejażdżkę konną w towarzystwie adiutanta, Majora Polkowskiego. - Nareszcie, trochę powietrza po tym ciężkim tygodniu -odezwał się szef państwa, głęboko wdychając zimowe powietrze.

- Koń też wypoczął - odpowiedział Polkowski.

- Zgadza się, wcale nie czuje ciężaru prezydenta - zauważył dowcipnie Narutowicz. - Zwłaszcza, że ten prezydent przez tydzień chyba trochę się postarzał, panie doktorze.

- Dzisiaj znowu czeka pana ciężki dzień - odezwał się major z wyraźnym współczuciem.

- Nie bardzo. Najpierw rewizyta w kurii, później do "Zachęty", raczej przyjemnie.

Około godziny później prezydent powrócił do codziennych obowiązków. Właśnie pochylał się nad prośbą u ułaskawienie pewnego więźnia, który oczekiwał na egzekucję.

- Pański wniosek: ułaskawić?

- Tak jest, panie Prezydencie - odpowiedział Stanisław Car, do którego skierowane było to pytanie. - Ten Ukrainiec nie jest zwykłym mordercą, z materiału dowodowego wynika to jednoznacznie.

- Cieszę się, że mogę rozpocząć urzędowanie od aktu przebaczenia - przywódca podpisał dokument.

- 11:00, już czas.

- Ten akt to nie tylko łaska wobec przestępcy, również gest tolerancji wobec mniejszości narodowych - powiedział mąż stanu wstając. - W końcu jest ich w Polsce ponad 8 milionów, ale niektórzy nie chcą o tym pamiętać, zwłaszcza ci, którzy mnie atakują, żem "niepolski prezydent".

W drzwiach gabinetu pojawił się Leopold Skulski, przyjaciel Gabriela Narutowicza, z którym ówczesny kandydat umówił się na polowanie. Uzgodniono, że prezydent potwierdzi swoją obecność telefonicznie, we wczesnych godzinach wieczornych. Jeszcze na schodach Belwederu Narutowicz zwrócił się do Skulskiego. - Panie Leopoldzie, w razie nieszczęścia proszę zaopiekować się moimi dziećmi - wsiadł do samochodu, nie reagując na pytanie przyjaciela "Jakie znowu nieszczęście?"

 

*

 

Prezydent spotkał się z kardynałem Aleksandrem Kakowskim w pałacu arcybiskupów warszawskich o godzinie 11:30. Decyzja była podyktowana chęcią odparcia prawicowych oskarżeń o ateizm. Mniej więcej w tym samym czasie do gmachu "Zachęty" wszedł wysoki, szczupły, łysy mężczyzna. Był to Eligiusz Niewiadomski, artysta malarz i były krytyk Ministerstwa Kultury i Sztuki. Żaden z pracowników Towarzystwa Sztuk Pięknych nie zwrócił uwagi, że gość trzyma prawą dłoń w kieszeni płaszcza.

Auto prezydenta zatrzymało się przed budynkiem towarzystwa dokładnie w południe. Stojący przed drzwiami ludzie rozstąpili się w szpaler, wołając: - Niech żyje Prezydent Narutowicz!

W sali wystawowej na Głowę Państwa oczekiwali już adiutanci, premier Nowak, a także Stefan Przeździecki, Wacław Makowski - Minister sprawiedliwości, Kazimierz Kumaniecki - Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego. Gdy prezydent przyglądał się obrazowi "Fronton Zachęty" Bronisława Kopczyńskiego, do Narutowicza podszedł ambasador brytyjski Wiliam Muller w towarzystwie żony.

- Pozwoli pan sobie pogratulować, panie Prezydencie - powiedziała kobieta po francusku, wyciągając rękę.

- Raczej złożyć kondolencje - uśmiechnął się prezydent. Chwilę później mąż stanu, ściskając dłonie napotkanych po drodze gości, stanął przed obrazem "Szron", dziełem Teodora Ziomka. Nagle rozległy się trzy suche trzaski, Narutowicz zachwiał się i osunął się na ziemię. Przywołany przez premiera dr Śniegocki pochylił się nad rannym, przez chwilę badał puls, wreszcie wyprostował się.

- Pacjent zmarł w wyniku rany postrzałowej kręgosłupa- orzekł lekarz. W tym samym momencie Edward Okuń, wiceprezes Zachęty zauważył stoją za swoimi plecami Eligiusza Niewiadomskiego. Mężczyzna wciąż trzymał w ręku broń, mierząc w kierunku zwłok prezydenta. Okuń przywołał jednego z adiutantów zamordowanego, poczym wspólnie rozbroili zamachowca i wyprowadzili go do osobnego pomieszczenia. Tam przekazano zabójcę w ręce wezwanej w międzyczasie policji. Powóz ze zwłokami Narutowicza opuścił "Zachętę" tuż po godzinie 14:30.

 

Epilog

Jeszcze tego samego dnia Maciej Rataj, działając na podstawie artykułu 40 konstytucji, przejął obowiązki Prezydenta Rzeczypospolitej. 20 grudnia Zgromadzenie Narodowe dokonało wyboru nowej głowy państwa. Jeszcze tego samego dnia na najwyższy urząd powołano Stanisława Wojciechowskiego. Pozostał on prezydentem do ustąpienia, dnia 15 maja 1926 roku.

Eligiusz Niewiadomski stanął przed sądem 30 grudnia 1922 roku. Nigdy nie okazał skruchy, motywując swój czyn koniecznością pomszczenia narodowej hańby, narzucenia elekcji Narutowicza przez obce narodowości. Na własną prośbę został skazany na karę śmierci, wobec odmowy ułaskawienia ze strony Prezydenta Wojciechowskiego, Niewiadomskiego stracono przez rozstrzelanie na stokach Cytadeli Warszawskiej 31 stycznia roku 1923.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania