Wygrałem życie

Pustka – to poczułem, gdy usłyszałem diagnozę, tylko, czy można się temu dziwić? Miałem szesnaście lat, dopiero odkryłem jak delektować się chwilą i przedłużać ją w nieskończoność. Poznałem smak pierwszego pocałunku otwierającego bramy do ...

 

No właśnie, do czego, gdy w wieku szesnastu lat dowiadujesz się, że zostało ci pięć lat życia. Mrok nie chciał czekać i momentalnie przytulił mnie w beznadziei, zasłaniając promienie zachodzącego słońca. Pogrążałem się w pustym wnętrzu, nie zwracając uwagi na rozpaczliwe próby rodziców, by wyrwać mnie z odrętwienia. Dwa lata – tyle zajęło im przywrócenie nadziei na moje lepsze jutro. Terapia eksperymentalna podobno dająca rewelacyjne skutki to było coś, w co warto było zainwestować każdy grosz.

 

Rozpoczął się nowy etap w naszym życiu – pogoń za mamoną. Dużo pracy, sprzedaż domu, pomoc rodziny, znajomych i uzbierała się kupeczka pozwalająca na zakup leku. Boże jak się cieszyłem, przyjmując jego pierwszą dawkę. Będę żyć! Chciałem, to wszystkim wykrzyczeć, bo w końcu tylko to się liczyło. Nadzieja dodała mi skrzydeł, jednak nie przywróciła beztroskiego i ufnego podejścia do świata. Ja żyłem, niestety ojciec odszedł – rozległy zawał, tak powiedzieli lekarze. Podobno nie było szans. Tak jak ze mną?

 

O dziwo terapia przyniosła skutek i choroba się cofnęła. Nie, nie zniknęła zupełnie, tylko czmychnęła poza granice postrzegania. Wiszące nade mną przekleństwo przypominało, że tylko pieniądze mogą mnie uratować. Teraz nie tylko mama zasuwała w pracy, ja również podłączyłem się do chorobliwej pogoni za "więcej". Pracowałem jak opętany, a przełożeni, widząc moje zaangażowanie, powierzali mi coraz to bardziej odpowiedzialne funkcje. Nawet nie przeszkadzało im to, że nie jeżdżę na spotkania integracyjne, że nigdy nie piję alkoholu, nie zapalę w przerwie. Liczyło się tylko to, że zawsze mogli na mnie liczyć, a ograniczenie (choroba), przepoczwarzyło się w atut – przynajmniej chwilowy.

 

W końcu stało się to, co stać się musiało, nawrót choroby i uderzenie ze zdwojoną siłą. Tym razem wydawało się, że nic mi nie pomoże, nawet pieniądze. Terapia eksperymentalna nie działała, a wszelkiej maści uzdrowiciele tylko obiecywali, nie dając nic więcej. Rozpacz za utraconą przyszłością przyniosła rozgoryczenie rozlewające się wokół mnie. Nie miałem siły na dalszą walkę, ale miałem coś znacznie ważniejszego – kochającą matkę. Obiecała Bogu swoje życie, w zamian za moje. Poskutkowało, ona umarła, a ja ozdrowiałem i ... zostałem sam.

 

Teraz już nie mogłem liczyć na jakiekolwiek wsparcie, a więc pracowałem ze zdwojoną siłą, by odbudować utracony na leczenie majątek. Dobiegając trzydziestki, poznałem dziewczynę, a właściwie to ona próbowała poznać mnie. Tak, to chyba jest lepsze określenie tej relacji. Gdzie się nie obróciłem, była ona, walczyła jak lwica, by rozbić ścianę, która była między mną a światem. Ponownie poczułem, jak smakuje pocałunek i ... nic ponadto. Czułem strach, że mogę być ciężarem dla niej, że mogę mieć dziecko, dla którego nie znajdę czasu. Bałem się, że wkrótce umrę, bo choroba musiała wrócić. Demony zadomowiły się w moim wnętrzu i nic nie mogłem na to poradzić. Nie mogłem?

 

– Dlaczego mnie odrzucasz? – pytała.

– I tak nie zrozumiesz, nie mogę być z tobą – odpowiadałem, kreśląc w myślach koszmarne scenariusze.

– Czemu nie możesz? – Tyle razy zadawała to samo pytanie i za każdym razem widziałem coraz większy smutek w jej pięknych, zielonych oczach.

– Muszę walczyć o życie, ty tego nie zrozumiesz. A żeby żyć, muszę mieć pieniądze.

– Może powinieneś pokochać, by żyć?

– Właśnie nie mogę kochać – odpowiadałem, chociaż tak bardzo pragnąłem miłości.

– Czasem warto jest poświęcić całe życie, dla kilku miesięcy szczęścia – mówiła cichutko, była w tym taka delikatna, ale ja tego nie chciałem słyszeć.

– Łatwo ci mówić! – krzyczałem. – Chcesz mojej śmierci?

– Nie, to nie to – wycofywała się spłoszona.

– To nie nad tobą wisi widmo śmierci.

– A życie?

– To jest moje życie, ciągła walka.

 

Nie rozumiałem jej podejścia i tego, dlaczego o mnie tak walczy? Poddała się, gdy kolejny raz udało mi się pokonać chorobę, tak więc ponowna wygrana łączyła się z utratą bliskiej osoby. A życie toczyło się swoim rytmem, praca, dom, praca, praca i tak bez końca. Nie miałem przyjaciół, a z jedynymi ludźmi, z jakimi rozmawiałem, to współpracownicy i lekarze. Lustro nieubłagalnie odliczało czas, ukazując coraz to więcej zmarszczek i siwych włosów, a choroba cyklicznie przypominała, po co żyję.

 

Aż stałem się dziwakiem (o może zawsze nim byłem), którym nikt się nie interesował, nawet choroba. W końcu, gdy miałem nieco ponad siedemdziesiąt lat, zrozumiałem, o czym mówiła jedyna w moim życiu dziewczyna, czy raczej koleżanka.

 

Wygrałem życie, przegrywając je.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Grain dwa lata temu
    Niby to już było w literaturze, filmie. Ale dla narratora, to jego życie. Naznaczone piętnem śmierci. Dobrze, że narracja nie poszła w stronę przesady. Granica postrzegania starczy za fajerwerki. Uderza poświęcenie rodziców i mimo wszystko odpowiedzialność narratora, wymuszona ale jednak. Pewnie ktoś inny żyłby na koszt poświęcenia, potem litości, Hedonizował. Nie będę sie więcej rozpisywał.
    Pozdrawiam.
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Dzięki za koment.
    Czasami jedna rzecz może przysłonić wszystko. A rodzice zazwyczaj za dzieckiem pójdą w przysłowiony ogień.
    Pozdr
  • MartynaM dwa lata temu
    Smutne... ale rozumiem. Nie chciał nikogo obarczac
    sobą i swoją chorobą, tym bardziej że odeszli ludzie, których kochał, którzy byli wsparciem. Odeszli, bo wykończyła ich walka o jego życie.
    Przegrał już w chwili diagnozy, reszta była tylko następstwem.
    Dobra proza! Życiowa 5
    Pozdrawiam
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Może nie mógł wygrać, a może przywoływał chorobę, czasami tak jest, że nasze myśli kreują zdarzenia.
    Pozdr
  • krajew34 dwa lata temu
    Jedna z kilku dróg, a jednak bardzo podobna do wielu, wystarczy zmienić np. na władzę, ideologie, zdrowie, władzę itd. Bezmyślna pogoń po trupach zawsze prowadzi albo do klęski albo do pyrrusowego zwycięstwa. Jednakże ucieczka przed śmiercią, czy też gonienie uciekającego życia, niczym za symbolicznym serduszkiem wydaje mi się najtrudniejsza, najbardziej bezwzględna i przepełniona smutkiem. W końcu jak się nie próbować chwycić za przysłowiową brzytwę, gdy daje choć cień szansy na sukces? Próbujemy odrzucić wszelką logikę, jeśli tylko ujrzymy maleńki promyczek. Trudno potępić takie zachowanie, mimo tego, że opinia sama ciśnie się na usta...
    Tak na koniec, kiedy w porę zauważyć, kiedy walka, staje się pościgiem za tombakiem, a kiedy to wciąż konieczność? Tak myśle sobie, czy wolałbym żyć przez te kilka lat w miłości, cieple i jako takim dostaku, czy uczepić się życia długiego, na samych niekończących próbach przedłużania prac syzyfowych bez wsparcia, bez ciepła drugiego człowieka z samymi zimnymi zerami na końcie, wyrzekając się wszelkiego dobrego jadła i napitku, mając na względzie tylko zdrowie...Każda skrajność jest zła, albo raczej niekorzystna, jednakże sam skłaniałbym się bliżej tej pierwszej opcji.
    Jak zwykle się rozpisałem, trudno skracać myśli. Co do postaci z utworu, z drogi konieczności chwycenia się każdej sposobności, byle żyć, wstąpił na drogę przymusu w pogoni za symbolicznym garncem złota, który okazał się tylko zimnym metalem, albo przesadzoną walką ze strachem... a może ja coś pokićkałem w odbiorze. Kto tam wie.. utwór typowy, można rzec, jeśli chodzi o życie a jednak wciąż mimo wiedzy, wzbudza emocje
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Dana sytuacja zmienia postrzeganie. Jak mój teść umierał, to marzył, by przejść się na krótki spacer z balkonikiem. To daje do myślenia
    Pozdr
  • Poncki dwa lata temu
    Przypomina mi się film "Knockin' on Heaven's Door", genialna niemiecka tragikomedia kryminalna Thomasa Jahna z 1997. Film właśnie o tym jak wygrać życie przegrywając je.

    Swoją drogą, mam przyjaciela, który cały czas swoje chce przegrać i pomimo moich usilnych starań ciągle odpowiada:
    - Ty nie wiesz jak to jest z tą chorobą...
  • Poncki dwa lata temu
    a i jeszcze jedno:
    "...nawrót choroby i uderzenie ze zd>W<ojoną siłą"
    ;)
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Każdy walczy sam, bo w końcu składamy się z myśli
    Pozdr
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Poncki poprawiłem, dzięki:)
  • Marek Adam Grabowski dwa lata temu
    Ciekawe, na swój sposób mądre opowiadanie. Pozdrawiam 5
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Dzięki
  • Noico1 dwa lata temu
    Fajnie napisane, chociaż moim zdaniem sylwetka bohatera nieco psychologicznie przekombinowana.
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    Tak już mam?
    Dzięki
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Józef Kemilk↔Dobrze napisane. Rzec by można, że zamiast cieszyć się "chwilą" chciał je "przedłużać." Mimo, że mu się udawało, przeszedł "obok życia" jednocześnie, o życie walcząc:)
    Tak jakoś mnie się skojarzyło↔Pozdrawiam:)
  • Józef Kemilk dwa lata temu
    O to mi chodziło, chociaż różnie to bywa
    Pozdr

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania