Wykopki

Jesienny deszcz sączył się z nieba już kolejny dzień. Nie wiadomo, kiedy się pojawił, a najgorsze, że nic nie zapowiadało zmiany. Szare dni jedne po drugich nie przynosiły nic dobrego. Wojewoda co rano gniewnie wjeżdżał na folwark i kolejny dzień od świtu rozpoczynał od kłótni z włodarzem. Czas na wykopki. Czas najwyższy. Nic jednak nie dało się zrobić tak jak planowano. Co rano wyjeżdżały wozy w woły na pola. Chłopi pańszczyźniani i komornicy co rano opatuleni ciągnęli za wozami jak na skazanie. Nim docierali na miejsce każdy był przemoczony i już bez sił. Co rusz któryś kasłał, co rusz wracał z gorączką.

— Panie szanowny, nic na to przecie nie poradzimy – wręcz przez łzy usprawiedliwiał się włodarz. – Nie ludzkie jest gnać ich jak bydło, ani rajki nie zrobią i już po robocie.

— Co mi z tego! Perki pogniją lada dzień w polu, nie zbierzemy to czeka nas jaki czas? – krzyczał na cały folwark Mielżyński. Nie schodził już nawet z konia. Krążył między wozami nerwowo. – Dalej, jakieś derki im dajcie, juty na kark!

— Panie, mniej, że litość, chorobą ich zmorzysz i na nic ten trud – włodarz biegał za koniem szlachcica. – Poczekajmy do jutra chociaż…

—Każdego dnia czekamy od jutra. Już tydzień tak czekamy.

Nikt z chłopstwa nawet nie odważył się podnieść głowy. Włodarz Andrzej zrezygnowany dał znak parobkowi od wołów, aby ruszał. Wozy cięły rozmiękłą drogę, wrzynając się kołami coraz głębiej. Woły z opuszczonymi głowami ciągnęły puste wozy jak pług w orce z oporem. Nic nie mogło odmienić decyzji wojewody.

— Jędrzej, ciągnijmy na Zakrzewo, spróbujemy od rowu. Tam wyżej, może będzie łatwiej… — zrezygnowany włodarz dał instrukcję parobkowi. – Na drodze wóz ostawim. W pola nie ma co zjeżdżać.

Nasączona jesiennym deszczem kolumna wyszła z bramy folwarku, jakby na ostatnią podróż. Nie było jednak innego rozwiązania. Swój obowiązek każdy winien odrobić, a i wiedzieli, że to trochu i racja szlachcica. Jeszcze kilka dni, a nie będzie po co iść w pole, to zaś odczują wszyscy na przedwiośniu.

Gdy jedną bramą ruszał korowód na pola, drugą od pałacu wyszła równie opatulona pani dworu. Gdy jedni w gniewie i z przekleństwami złorzeczyli na pogodę, wojewodzianka każdego ranka z pokorą szła na skraj parku. Tam posadowiona była uświęcona figura Nepomucena. Pozostałość to po braciach czeskich, a dziś uznany za patrona od ochrony pól i zasiewów. Obrońca od powodzi, ale i suszy.

Gdzie wiec lepiej miała szukać szlachcianka wsparcia, jak nie u tego świętego.

— Nepomucenie nasz szacowny, patronie naszych ziem… — przyklęknięta postać wielkiej pani na klęczniku wznosiła poranne modły. – Mniej wejrzenie na nasz lud utrudzony, na ich bolączkę i cierpienie. Daj im zlitowanie…

Z każdym dniem coraz mniej do folwarku przychodziło na odrobek, pluta i chłody kładły chorobą co słabszych i dzieci. Nikt nie pamięta takiego roku co by tak źle wróżył każdemu.

— Patronie nasz, rozegnaj tych chmur kołtuny, pozwól nam już zaznać słońca. Daj nam z łask pana zebrać owoce. – Deszcz przesączał się już przez kaptur Wirydiany. Czuła, jak wdziera się woda i powoli opływa jej włosy. Pochyliła się jeszcze bardziej aby stróżki opływały jej rant nakrycia. – Śluby ci panie składam, na politowanie nad nami. Każdego ranka, do czasu Adwentu będę zachodzić przed Twoje oblicze, aby ci złożyć modły dziękczynne, abyś sam tu nie pozostał.

— Matko! Na rany Chrystusa. – Ester odnalazła wreszcie wojewodziankę. – Błagam cię, przecież całaś mokra, zaraz cię choroba zmorzy i co poczniemy!? – drżącym głosem wyszeptała do matki. – Wstań proszę, chodźmy do domu. – Podniosła z klęczek matkę. Ta zdążyła się przeżegnać i bez słowa oddała się siłom córki. Spojrzała jeszcze w oczy figury, jakby prosząc o przyjęcie ślubowania.

—Chodźmy. Naparzę ci ziół, siądziesz przy kominku. – Ester okryła matkę kolejną narzutą, zdejmując przemoczoną. – Mój Boże całaś przemoczona…

Tegoż dnia, Wirydianna już poczuła swą niemoc. Ten deszczowy poranek przelał możliwości jej ciała. Wieczorem przyszła temperatura i kaszel. Estera biegała a to do kuchni, a to do matki.

W porankiem nadeszła jednak odmiana. Jak tylko Mielżyński zajechał na folwark i jak już chciał rozpocząć utarczki z włodarzem, nagle słońce wyjrzało zza rozchodzących się pospiesznie chmur. Tak nagle, że każdy zaniemówił. Stanęli wszyscy jak zaklęci. Wydawało się, że nawet woły uniosły do słońca pyski, aby podziękować.

— Dziękuję ci święty Nepomucenie. – wyszeptała Wirydianna, gdy promień poranka zajrzał do jej sypialni. Była zbyt słaba, aby wstać i spojrzeć przez okno. Słyszała tylko jak w cieple słońca wybudziła się cała natura. Ptaki poczęły wyśpiewywać, nawet psy inaczej ujadać. – Ślubów dopełnię, jak nie mym sercem to córek moich. Nie będziesz już czuł samotności w swym patronowaniu.

Wojewodzianka ślubów dopełniła i choć sama ich nie mogła rozpocząć, poprosiła swą córkę Ester. Opowiedziawszy jej co obiecała świętemu, ta widząc jaką cenę na zdrowiu zapłaciła matka, a i jak słowny jest patron, ochoczo przystała na prośbę Wirydiany.

Od tego czasu, aż po rozpoczęcie adwentu Estera co ranek wychodziła do figury świętego. Nieraz by się pomodlić przy nim a nieraz tyko posiedzieć i popatrzeć w dal uchodzącej drogi do Zbąszynia. Z upływem czasu i zbliżającego się adwentu, Estera myślała jak patrona nie pozostawić później samego. I tak w połowie grudnia już wyszukała mu nową siedzibę. Za zgodą matki, święty Jan Nepomucen został przeniesiony na postument, na cmentarz chobienicki. Obie szlachcianki doszły do wniosku, że duch świętego dobrze czuć się będzie wśród tych co pomarli z okolicy, a i żywi przechodząc obok z pewnością się pomodlą. Tak to Jan Nepomucen po dzień dzisiejszy spogląda ze skraju chobienickiego cmentarza. Pilnuje wód okolicznych, strzeże przed powodziami i czeka aż ktoś przysiądzie przy nim.

 

—Jędrzeju mój, jeden Bóg się chyba nad nami zlitował — roześmiany włodarz dobiegł do parobka. – Niechże cię wyściskam, taki jestem rad. – i pochwycił młodzieńca zupełnie zaskoczonego, a tak go mocno przycisnął, że temu wypadły lejce od wołów.

— Pan mnie niech nie udusi. – drobny parobek próbował się oswobodzić z uścisków szczęścia. – Dobrze, że ustało, jużem myślał, że zemrzemy w tych pyrach.

— Nic tylko Bogu dziękować! – puszczając parobka zawołał do zebranych. – Wreszcie mamy słońce i z nim teraz robota pójdzie, jak należy. Ładować kosze i grabki na wozy, zaraz wychodzimy.

Wykopki, zbiory ziemniaka na chobienickich polach z roku na roku były coraz lepsze. I już każdy znał, co im do wzrostu potrzeba, ale też każdy zrozumiał jak ważnym to plonem jest warzywo. Dawało się przechowywać po samą wiosnę. Skarmiać można tym i drobiazg, i bydło. Każdy w chałupie wiedział, że zimę przetrzyma jak kopiec z pyrkami za domem, pod słomą spoczywał wypełniony. Na przedwiośniu już tylko z biedy nadawały się do jedzenia, ale i z obierków mąkę robiono i krochmal na pranie, a no i gorzałkę wojewoda najlepszą. To chyba największe było jego zmartwienie, jak deszcze nie chciały odpuścić. Co rok zwiększał sobie plan na gorzałki uwarzenie, więc niepokój w gniew się przerodził.

Perki w redlinach sadzone, wyrastały do jesieni dając spod krzaka i 10 i 14 sztuk ziemniaka. Włodarz bardzo pilnował, aby dobrze trójzębem zagarnąć w poprzek rajki i aby głęboko go baby w ziemię wbijały. Tak jednym pociągnięciem cały krzak na wierzch się wysypywał bieląc ziemniakami ciemną ziemię. Jak po deszczu ciężko było i kopać i zbierać, tak w kilka dni później, jak słońce ziemię osuszyło, miło było aż patrzeć jak na rajkach błyszczą się ziemniaki. Skrzętnie wszystkie zbierane, co do jednej sztuki do wielkich koszy wiklinowych, chłopy na wóz odnosili i następne puste podawali kopaczom.

Zdarzało się, że kto chciał włodarza przechytrzyć i co rusz miast ziemniaka podnieść i do kosza wrzucać, zadeptywał w ziemię, licząc, że później się cofnie i cudze zagrabi. Wyczulony był na to Andrzej i choć coraz rzadziej się to trafiało, zawsze się taki znalazł co chciał go przechytrzyć.

Tak więc nim robota się kończyła. Jak tylko całą rajkę para przeszła, zaraz Jędrzej brał konia z broną przypasanego i przejeżdżał po niby obranej części. Nie raz za zębami maszyny poczęły wyskakiwać pyry. Znak to był nieuchronnej kary na tych co pokombinować pomyśleli. Taką to metodą, z czasem każdy już się bał, bo jak włodarz na czymś takim przyłapał z razu już na wykopki nie brał. A kto w pole nie chodził ten ordynarii nie dostawał. Kara więc była sroga. Im zima sroższa tym wina boleśniejsza.

Tak zebrane pyry na wozy, w woły ciągnione, wracały do folwarku. Tam skrajem chewni parobki mieli nakopane doły. Spodem wyściełane słomą. Nim jednak ziemniak trafił na spoczynek zimowy, baby raz jeszcze musiały go przebrać. Na inny sort szły małe, na inny duże. Wszelkie poranione i parchate na jeszcze inne miejsce. Każda bulwa musiała przejść kontrolę. Jedne trafią za rok na pole, inne do kuchni, a jeszcze inne do chlewa i do gorzelni.

Zapach wykopków roznosił się po całej okolicy. Świeża wilgotna ziemia kojarzyła się tylko z jednym. Na folwarku to teraz było najważniejsze.

Nie sposób, aby z tego nie korzystać miała kuchnia pałacowa. Pomiędzy nią a folwarkiem szła mała wąska ścieżka. Nieraz tędy jajka na kuchnie niesiono, czy mleko. A nieraz i kuchcik przemykał wysłany przez Macieja. Panie szlachcianki uwielbiały plyndze z cukrem a wojewoda z kwaśną śmietaną. Więc jak tylko na kuchni dało się poczuć zapach ziemi, zaraz kucharz posyłał młodego do dołów, aby z kosz dużych perków zaraz doniósł. Obiad gwarantowany.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Bajkopisarz 05.09.2020
    Bardzo ładna scenka rodzajowa. Aż by się prosiło, żeby to był fragment jakiejś dłuższej opowieści, idealnie by się wpasował jako element opisywanego świata i tła.
  • MaciejBarton 05.09.2020
    Dziękuję, zawsze pozostawiam furtkę, trafia do katalogu do kiszenia :)
  • Pasja 05.09.2020
    Bardzo ciekawie opisujesz dawne czasy i zwyczaje. Dodatkowo używasz ówczesnych zwrotów językowych. Przypominasz mi trochę opisy z opowieści Myśliwskiego. Ciekawie wplatany wątek figury święty Jana Nepomucena i zwrócenie uwagi jak ważna była wiara i modlitwa. Bardzo ciekawe i jak Bajka stwierdzam, że można by pociągnąć dalej. Sporo błędów i niedociągnięć, interpunkcja i zaimki... ale nie jestem specjalistka od korekty. Może ktoś inny się skusi, bo warto.

    Pozdrawiam
  • MaciejBarton 05.09.2020
    historia moje drugie imię :)
  • Zapraszamy do wzięcia udziału w zabawie. Do 07 września można napisać opowiadanie proza, proza poetycka i wrzucić na główną. ( w razie czego przedlużymy termin)
    Odpowiednio zatytułować i dodać link na Forum do wątku:
    https://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-proze-linki-do-w934/
    I wygrać.
    Tematy to:
    Temat pierwszy - „Restart”
    Temat drugi - „Zawierzenie”
    Można. na jeden, można na drugi, można połączyć.
    Czekamy i liczymy na ciebie
    Literkowa
  • piliery 05.09.2020
    Rano wcześnie dałem piątkę. Nie miałem czasu na koment. Czytałem nie wierząc oczom. Noce i dni mi wyrosły przed oczami. Dostrojony język, plastyka. Znajomość obyczajów (segregacja pyrów) i ten Jan Nepomucen. Mam kolekcję zdjęć figur z całej Polski. Niewyobrażalne jak ten święty był popularny w Polsce. Bardzo to dobre.
  • MaciejBarton 05.09.2020
    Jan Nepomucen, dziś nieomal zapomniany, na Wielkopolsce był personą. wiele znamienitych postaci szlachty i magnaterii nosiło jego imię. Ta figura z tej opowiastki nadal stoi na cmentarzu w Chobienicach
  • Jarema 05.09.2020
    MaciejBarton a ta historia z dziedziczką modlącą się pod figurą jest prawdziwa, czy to legenda?
  • MaciejBarton 06.09.2020
    Jarema , raczej legenda. nie ma na to jakiś dowodów tych zdarzeń. Są tylko fakty pobożności ogromnej Wojewodzianki, i jest fakt istnienia tej figury. Lecz nie podpiszę się, mówiąc, że to prawda.
  • Jarema 05.09.2020
    Jak zwykle bardzo dobre.
  • MaciejBarton 05.09.2020
    dziękuję pięknie

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania