Wyskocz do...

Ludzie od zawsze spotykali się pod kościołami lub na jarmarkach.

Pod kościołami spotkania były nieco sztywnawe, bo to i miejsce święte, i ksiądz dobrodziej był w pobliżu. Wypadało więc być poważnym. Siłą rzeczy więc ograniczano się tylko do powitań i innych zdań grzecznościowych, a właściwe rozmowy toczono po mszach w karczmach.

Co innego jarmarki. Tam się handlowało, targowało, spotykało różnych ludzi, a przede wszystkim gadało. Z jarmarków przynoszono do domu nie tylko zakupy, ale i mnogie wieści. Nie zawsze udawało się korzystnie pohandlować, ale nowe wiadomości były zawsze.

Teraz pod kościołami raczej się już nie stoi, a po jarmarkach słuch zaginął. Gdzie zatem ludzie mają się spotykać - ot tak sobie, żeby popatrzeć na innych i zamienić parę słów - tylko w sklepach.

Nie mogą to być supermarkety ani galerie handlowe, bo w nich człowiek czuje się jak w pracy. Lista zakupów, wózek, żona, dzieci, każdy ciągnie w inną stronę - harówka. To muszą być małe, leżące po sąsiedzku sklepiki. Takie, że gdy czegoś nagle zabraknie, wtedy mówi się: „Wyskocz do… „.

Tu przewagę mają mieszkańcy wsi, bo tam przeważnie sklepy są niewielki, ludzie się znają i chętnie rozmawiają. Mieszczuchy mają gorzej, bo u nich małe, fajne sklepy znikają, wypierane przez różne markety.

Na szczęście tam gdzie mieszkam, zostało jeszcze parę sklepików i właśnie o nich jest ta opowieść.

Zaraz naprzeciw wyjścia z bloku mam sklepik wielobranżowy. Jest w nim czysto, towary są równiutko poukładane - słowem wzorcowy sklep. Nazywa się on „Twój Market”, lecz ja nazywam go „U smutnych”. Pracują w nim bowiem cztery panie w wieku czterdzieści plus, bardzo zadbane i uprzejme, ale dziwnie czemuś smutne. Sprawnie obsługują klientów, lecz mają takie miny, jakby dopiero co wróciły z pogrzebu kogoś bliskiego. Ten ich smutek promieniuje na cały sklep i klienci też zachowują się w nim poważnie. Nie słychać tam zwykłych pogwarek sąsiadek i nawet dzieci z sąsiadującej szkoły wpadające tam po czipsy lub colę, zachowują się bardzo grzecznie. Mimo to, jest w tym sklepie zawsze dużo ludzi, bo jest dobrze zaopatrzony.

Jest też tam lottomat i kiedyś jeden z klientów żartem zagadnął obsługującą go smutną:

– A pani nigdy nie zagrała? Może by się pani poszczęściło.

– E, nie warto, bo ja nie mam szczęścia w grze – odpowiedziała.

– O! To pewnie ma pani szczęście w miłości – powiedział klient i uśmiechnął się zalotnie.

– Tym bardziej nie – usłyszał w odpowiedzi.

W tym momencie uśmiech zniknął mu z twarzy i stał się poważny, jak na to miejsce przystało.

Nie jest to sklep, gdzie robię duże zakupy, ale korzystam z niego jak z pogotowia. Gdy nagle zabraknie soli - biegnę do smutnych, gdy padną baterie w pilocie - do smutnych. Wpadam, kupuję co trzeba i uciekam, bo boję się, żeby czasem jakimś niestosownym gestem czy słowem nie naruszyć powagi tego sanktuarium smutku.

Zupełnym przeciwieństwem jest sąsiadujący ze smutnymi jarzyniak. Ma on nazwę „Mira”, ale dla mnie jest to sklep „U Krysi-Gosi”, bo pracują w nim dwie panie o tych imionach. Panuje w nim artystyczny bałagan, lecz mimo to widać, gdzie co leży i łatwo po wszystko sięgnąć. Część towarów klienci wybierają sami, a resztę podają ekspedientki. Są to kobiety w wieku smutnych, ale jakże inne: uśmiechnięte, skore do rozmowy i dowcipne.

– Proszę kilo i dwadzieścia osiem deko ziemniaków – powiedziałem żartem któregoś dnia do Gosi.

– Robi się – odpowiedziała jakby nigdy nic.

Wsypała ziemniaki do woreczka, postawiła na wadze i zapytała:

– A kilo czterdzieści siedem może być?

– No trudno. Może – odpowiedziałem, podtrzymując przyjętą formę rozmowy

– Weź se pan jeszcze winogron. Dobre są. Spróbuj pan.

Urywałem kuleczkę i zjadłem. Była smaczna.

– Dobre. Proszę jedno gronko.

– Jedno? Weź pan dwa, żebyś się pan nie musiał wracać.

Wziąłem dwa gronka i poprosiłem o rachunek.

– Trzynaście czterdzieści trzy. No, toś pan dzisiaj zaszalał – podsumowała mnie Gosia.

– No właśnie. Zaszalałem, a nie mam tyle forsy.

– Ale plastik pan masz?

– Mam.

– No to jazda – powiedziała Gosia, podsuwając mi terminal.

Takie rozmowy są w tym sklepie na porządku dziennym i dlatego zakupy tam są lekkie, łatwe i przyjemne.

Stałym „elementem dekoracyjnym” tego sklepu jest niegustownie ubierająca się, starsza pani o oszczędnej urodzie, ale o wdzięcznym imieniu Lusia. Najwyraźniej ma dużo wolnego czasu i spędza go na pogaduszka w sklepach. U smutnych sobie nie pogada, za to tutaj - jak najbardziej. Staje w kącie przy skrzynkach z jarzynami i opowiada, co będzie gotować na obiad lub dokąd to musi jeszcze pójść tego popołudnia. Ekspedientki czasem odpowiadają jej „aha”, klienci w ogóle nie zwracają na nią uwagi, ale jej to nie zraża i stoi tak godzinami. Tak już się wpasowała w wystrój sklepu, że gdy w czasie pandemii nie mogła tam stać, wyraźnie mi jej brakowało.

Niedaleko jest mały sklepik z pieczywem i słodyczami o wdzięcznej nazwie „Róża”, a króluje w nim ciekawie wyglądająca pani. Ma bujne, marchewkowe włosy, tipsy i mocny makijaż. Ubiera się w jasne ciuchy i nosi dużo biżuterii. Pewnego dnia do tego wszystkiego dodała jeszcze wytatuowane na przedramionach różyczki. Gdy pierwszy raz je zobaczyłem, byłem tak zaskoczony, że - choć nie lubię tatuaży - aż je skomplementowałem.

– Fajne są. Nie? – ucieszyła się. – A zięć ich nie lubi – dodała po chwili.

Po tym wyznaniu ze zdziwieniem skonstatowałem, że jest już teściową i od tamtego dnia jej sklepik nazywam „U teściowej”.

Teściowa skądś wie, że chodzę po górach. Ilekroć bowiem w pogodny dzień kupuję jagodziankę lub drożdżówkę, pyta, czy idę w góry. Gdy potwierdzam, uśmiecha się i mówi, że „to faaajnie”, a gdy zaprzeczam, robi zaskoczoną minę i pyta, dlaczego. Na pewno liczy na jakieś wyjaśnienia, które mogłaby podać do publicznego obiegu, ale ja tylko odpowiadam, że „tak jakoś dzisiaj wyszło” i pozostawiam ją w nieświadomości.

Trochę dalej jest sklep mięsny „U chłopa”, który naprawdę nazywa się on „R & R”. Jego właściciel to kawał chłopa i stąd ta nazwa. Sam chłop dowozi tylko towar, a sprzedają panie poubierane na czarno i wyglądające jak nindże.

Nie robię tam dużych zakupów, ale schabowe kupuję tylko tam. Lubię mocno rozbite, duże jak lotniskowce kotlety, a nindże przygotowują je perfekcyjnie. Tak się już do moich kotletów przyzwyczaiły, że gdy kiedyś poprosiłem o wątróbkę, były bardzo zdziwione.

Mam też pod nosem niewielką aptekę obsługiwaną przez trzy drobniutkie panie. Wszystkie są bardzo fachowe, ale najlepsza z nich jest „mała doktor”. Nazywam ją tak, bo zna się na chorobach i lekach tak dobrze, że niejeden lekarz mógłby się u niej uczyć.

Jest też niedaleko kwiaciarnia, której właścicielka wiecznie straszy, że ją zamknie.

– Już się nie wyrabiam – narzeka. – Wszystko coraz droższe, a ja nie mogę podnosić cen. Jeszcze z miesiąc, dwa i rzucę to wszystko.

Tak utyskując, robi piękne bukiety i zawsze żegna mnie uśmiechem.

Nigdy nie traktowałem tych narzekań poważnie, aż tu któregoś dnia na drzwiach kwiaciarni zobaczyłem karteczkę: „Sklep zamknięty do odwołania”. Zrobiło mi się trochę smutno, tym bardziej że w pobliżu nie ma innej kwiaciarni. Ku mojej radości gdzieś tak po miesiącu, zobaczyłem sklep otwarty i właścicielkę myjącą okno wystawowe.

– O! Jest pani – zagadnąłem. – A już się martwiłem, że pani zlikwidowała sklep.

– Nie. Byłam w szpitalu, ale teraz już jestem zdrowa i wróciłam – odpowiedziała.

– To dobrze, bo brakowało tu pani.

– Miło mi i zapraszam, jak coś będzie trzeba – powiedziała, nie przerywając pracy.

Tak oto na moim osiedlu utrzymało się jeszcze kilka sklepików z duszą i mam nadzieję, że nie dożyję czasu, gdy zabiją je jakieś dyskonty, lub zostaną one zamienione na bezpłciowe Żabki.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (24)

  • kamińe 8 miesięcy temu
    marian, ty we żabce sexu szukasz?
    nie masz koleguf?
  • Marian 8 miesięcy temu
    Seksu nie szukam, więc i tam nie chodzę.
  • kamińe 8 miesięcy temu
    ale ładny jezdeś
    ja to bych sie zakohał w ciebie
  • Tjeri 8 miesięcy temu
    Uwielbiam Twoje spostrzeżenia, Marianie! Fajnie jak ktoś z codzienności i rzeczy, na które inni nie zwracają uwagi, wyciąga smaczki, które zatrzymują i pobudzają do refleksji.
    Uśmiechnął mnie ten tekst, "pani o oszczędnej urodzie" również :D
  • Marian 8 miesięcy temu
    Tjeri, dziękuję za odwiedziny i miły komentarz.
    Pozdrawiam.
  • Noico1 8 miesięcy temu
    Spodziewałem się czegoś turystyczno - krajoznawczego, bo dawno nie było, ale to też było ciekawe.
  • Marian 8 miesięcy temu
    Noico1, dzięki za wizytę i komentarz.
    Właśnie się męczę nad jednym "turystyczno - krajoznawczym" tekstem, ale jakoś słabo mi idzie. Musisz poczekać.
  • Marek Adam Grabowski 8 miesięcy temu
    Esej w prawdzie nie jest, jak to ujął Celina, "turystyczno-krajoznawczy", ale jest kompatybilny z ogółem twórczości Mariana. Chyba Marian to mój ulubiony twórcza internetowy. Pozdrawiam 5
  • Marian 8 miesięcy temu
    Marku, zaniemówiłem i bardzo się cieszę jednocześnie.
  • Marek Adam Grabowski 8 miesięcy temu
    Chyba jestem bardzo stary, gdyż pamiętam odpusty przy kościołach, i to nie tylko na wsi, ale również pod Warszawą, czy nawet jeden nieudany w stolicy. Ciekawy byłby odpust czy jarmark w Kościach Wielkich? A tak przy okazji nieopodal mojej kamienicy jest jubiler, który ciągnę ogłasza rabat związany z likwidacją sklepu.
  • Marian 8 miesięcy temu
    Nie widzę przeszkód, żebyś taki jarmark w Kościach Wielkich zorganizował. Ludzi odpowiednich tam masz.
    Pozdrawiam.
  • Marek Adam Grabowski 8 miesięcy temu
    Marian Inna sprawa, że ostatnio nie pisze o Kościach. A jeśli o tym mowa polecam moje najnowsze opowiadanie.
  • Marian 8 miesięcy temu
    Szkoda, bo Kości to fajna wioska.
  • Marek Adam Grabowski 8 miesięcy temu
    Marian Spoko; mam w zanadrzu kilka niepublikowanych jeszcze epizodów; ale wrzucę je jesienią bądź zimą. Pozdrawiam
  • droga_we_mgle 8 miesięcy temu
    Bardzo sympatyczny tekst :) A ja jakaś bardzo wiekowa nie jestem, a pamiętam przynajmniej jeden jarmark (a pewnie było ich więcej, tylko nie wryły mi się w pamięć tak mocno), na który się natknęłam w drodze na wakacje. I te ,,odpustowe" też kojarzę.
    Ale kto wie, może to rzeczywiście kiedyś zupełnie zniknie i naszą ,,pamiątką" pozostaną takie teksty jak Twoje :)

    Pozdrawiam
  • Marian 8 miesięcy temu
    Dziękuję za wizytę.
    One znikną z całą pewnością, to tylko kwestia czasu.
  • kamińe 8 miesięcy temu
    Bardzo piękne / najwyższa nota.
  • Marian 8 miesięcy temu
    Bardzo dziękuję.
  • Lotos 8 miesięcy temu
    No tak, podobnie myślę w tym temacie.
  • Marian 8 miesięcy temu
    No, to jest nas dwóch.
  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Marian↔Mam takie pokręcone skojarzenie, ze Wszechświatem, tym tutaj i teraz, gdzie każde "planety inaczej krążą" i to jest przedziwnie uroczę, w którym człowiek odnajduję pewną radość, będąc sam satelitą, w tym całym "chaosie zdarzeń różnorakich":)↔Pozdrawiam😆.:)
  • Marian 8 miesięcy temu
    Wow! Faktycznie pokręcone skojarzenie, ale jakże Twoje.
    Pozdrawiam.
  • Zdzisław B. 7 miesięcy temu
    Tak, to są sklepy "z duszą". Niestety, jest ich coraz mniej... Jeżdżę często i dużo na rowerze, to co chwila zauważam po wioskach zamykane stare sklepiki. Zwłaszcza tem, gdzie w pobliżu wyrastają markety. Niestety, lokalny klimat "swojskości" zanika.
    Z przyjemnością przeczytałem ten tekst.
  • Marian 7 miesięcy temu
    Dzięki za wizytę i komentarz.
    Chodząc po górach, też zauważam umieranie małych sklepików.
    To chyba taki znak czasu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania