Wyznaniówka

Był to dzień, na który czekał całe życie. Dzień, w którym miał wygłosić kazanie przed najwyższymi dostojnikami Kościoła, w tym przed samym prymasem. Był to dzień, w którym miał otrzymać godność kanonika honorowego kapituły katedralnej. Był to dzień, w którym miał się wykazać swoją erudycją, elokwencją i pobożnością.

 

Przygotowywał się do tego kazania miesiącami, studiując Pismo Święte, Ojców Kościoła, teologów i historyków. Chciał przedstawić swoją wizję Kościoła jako wspólnoty wiernych, zjednoczonej w Chrystusie, otwartej na dialog i misję, wierna tradycji, ale nie zamknięta na nowe wyzwania. Chciał pokazać, że jest nie tylko znawcą, ale i świadkiem wiary, który potrafi przemawiać do serc ludzi.

 

Wyszedł na ambonę z pewnością siebie i spokojem. Rozpoczął od cytatu z Listu do Hebrajczyków: "Wiara zaś jest poręką tego, czego się spodziewamy, dowodem tego, czego nie widzimy" (Hbr 11,1). Następnie rozwijał swoją myśl, odwołując się do przykładów z historii Kościoła, z życia świętych i błogosławionych, z własnego doświadczenia. Mówił z pasją, z humorem, z prostotą. Zwracał się do zgromadzonych jak do przyjaciół, nie jak do sędziów. Jego słowa płynęły jak strumień, który niesie życie i orzeźwienie.

 

Zakończył kazanie słowami: "Niech nasza wiara nie będzie martwą literą, ale żywym duchem. Niech nie będzie tylko wiedzą, ale i miłością. Niech nie będzie tylko sprawdzianem, ale i darem. Niech nie będzie tylko obowiązkiem, ale i radością. Niech nie będzie tylko naszą, ale i Bożą. Amen".

 

Zszedł z ambony pod gromkimi brawami i uśmiechami. Prymas podszedł do niego i uścisnął mu rękę. "To było wspaniałe kazanie, synu. Jesteś prawdziwym kanonikiem, nie tylko honorowym, ale i zasłużonym. Niech Bóg ci błogosławi i strzeże". Inni duchowni również gratulowali mu i chwalili. Ludzie podchodzili do niego i dziękowali mu za słowa, które ich poruszyły i umocniły.

 

On sam czuł się szczęśliwy i spełniony. Wiedział, że to nie jego zasługa, ale łaska Boża. Wiedział, że to nie koniec, ale początek. Wiedział, że to nie on, ale Chrystus. Wiedział, że to nie wyznaniówka, ale wiara.

 

Po kazaniu i uroczystości nadania godności kanonika honorowego, został zaproszony na przyjęcie w pałacu arcybiskupim. Tam spotkał wiele znanych i wpływowych osób, zarówno z Kościoła, jak i ze świata. Wszyscy chcieli z nim porozmawiać, pochwalić go, zapytać o jego poglądy, zaprosić do współpracy. On odpowiadał uprzejmie i skromnie, ale nie ukrywał swojej radości i dumy.

 

Wśród gości zauważył jedną osobę, która szczególnie przykuła jego uwagę. Była to młoda kobieta, o pięknych, błękitnych oczach i długich, blond włosach. Miała na sobie elegancką, białą suknię i delikatną, złotą biżuterię. Była to córka jednego z najbogatszych i najbardziej wpływowych ludzi w kraju, właściciela wielkiego koncernu medialnego. Była też znaną dziennikarką i publicystką, która często pisała o sprawach Kościoła i religii.

 

Ona również zwróciła na niego uwagę i podszedł do niej, aby się przywitać. Przedstawiła się jako Anna i powiedziała, że była pod wrażeniem jego kazania. Powiedziała, że podziela jego wizję Kościoła i że chciałaby z nim porozmawiać na ten temat. Zaprosiła go do swojego stołu, gdzie siedzieli jej ojciec i inni ważni goście.

 

On zgodził się i poszedł z nią. Podczas rozmowy, czuł, że między nimi jest jakaś niezwykła więź. Nie tylko zgadzali się co do wielu kwestii, ale też mieli podobne zainteresowania, pasje i marzenia. Ona była inteligentna, dowcipna, odważna i piękna. On był erudycyjny, elokwentny, pobożny i przystojny. Oboje byli młodzi, pełni życia i nadziei.

 

Rozmawiali tak długo, że nie zauważyli, jak minął czas. Dopiero gdy zgasły światła i zagrała orkiestra, zorientowali się, że to już koniec przyjęcia. Ona zaproponowała mu, żeby pojechali razem do jej domu, gdzie mogliby kontynuować rozmowę. On poczuł pokusę, ale też wyrzuty sumienia. Wiedział, że to nie byłoby właściwe. Wiedział, że jako kapłan, złożył śluby czystości i posłuszeństwa. Wiedział, że jako kanonik, miał obowiązki wobec kapituły i diecezji. Wiedział, że jako kaznodzieja, miał być wzorem dla innych.

 

Z trudem, odmówił jej propozycji. Powiedział, że musi wracać do swojej parafii, gdzie czekają na niego wierni i współpracownicy. Powiedział, że chętnie z nią się spotka ponownie, ale tylko w ramach pracy i przyjaźni. Powiedział, że ceni ją i szanuje, ale nie może jej dać tego, czego ona oczekuje. Powiedział, że to nie on, ale Chrystus.

 

Ona była zaskoczona i rozczarowana. Nie rozumiała, dlaczego on odrzucał ją i swoje uczucia. Nie rozumiała, dlaczego on wybierał Kościół i kapłaństwo, zamiast miłości i szczęścia. Nie rozumiała, dlaczego on wierzył w coś, czego nie widziała i nie doświadczała. Nie rozumiała, dlaczego on nie chciał być z nią.

 

Pożegnali się z uśmiechem, ale i z łzami w oczach. On wrócił do swojego samochodu i odjechał. Ona została na schodach pałacu i patrzyła za nim. Oboje czuli się nieszczęśliwi i samotni. Oboje czuli, że stracili coś ważnego. Oboje czuli, że to nie wyznaniówka, ale miłość.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • emiliko 3 miesiące temu
    Smutne, ksiądz to też człowiek. Zapraszam na moje opowiadanie ,,duch dziewczyny był wieczny'' historia jest o człowieku który z rysów twarzy innych ludzi potrafi widzieć ich osobowość. Używał tego do tworzenia postaci w swojej twórczości.
    Serdecznie zapraszam do oceny, nawet do konstruktywnej krytyki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania