Z głębokości

Nadeszła godzina

Myśliciel ją zna

Gdy wśród rozmyślań

Zatrzymał się czas

 

Bardzo się lękam

Lecz kocham nie mniej

Gdy życia udręka

opuszcza swój cień

 

Ten czas rozważania

gdy boleści żar

Ucieka po zmroku

z więzień ludzkich ciał

 

Wpatruję się w lustro

w nim świecy lśni blask

roztacza swe światło

jak z miliona gwiazd

 

I czuję nagle

ramiona cierpienia

Boże - uchowaj

od ich otulenia!

 

To młodzian - ten z lustra

przyczyną strapienia

stoi w milczeniu

a twarz jak z kamienia

 

Wzrok smutny przebija

na wylot me serce

a w nim krzyk o pomoc

o ulgę w swej męce

 

I wielki niepokój

nie daje wytchnienia

bom nigdy nie widział

takiego spojrzenia

 

Lecz w czym ta udręka

ma swe korzenie?

Uczynię w tę rozpacz

głębsze wejrzenie

 

I nagle zajrzawszy

opadły mi ręce

Poznałem młodzieńca

te rysy, rumieńce

 

Ujrzałem też źródło

jego cierpienia

to zagubienie

co nie do zniesienia

 

Dostrzegłem w tych oczach

cząstkę Syzyfa

Co całe życie

górę zdobywa

 

A gdy już blisko

Gdy ma nastać kres

życia na dole

gdzie dolina łez

 

Znowu upada

a kamień się toczy

I znowu po skałę

cierpienia w dół kroczy

 

Jest jeszcze nadzieja

Niech zmieni się to

Niech zamiast upadku

Wyniosę się stąd

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania