Z ŻYCIA WZIĘTE
Na dworze zaczynało padać.
- Pada – powiedziałem do żony.
Żona spojrzała przez okno, a na jej twarzy ukazał się grymas.
- To nazywasz deszczem? To nie jest deszcz tylko mżawka.
- Niech ci będzie mżawka – odrzekłem.
- Niech mi będzie? Czy to ode mnie zależy, jaka jest pogoda?
- No więc zgoda – to jest mżawka.
- Mówisz tak żeby mnie zbyć, ale wcale tak nie myślisz – ciągnęła dalej.
- Nie chcę się kłócić z tak błahego powodu – odparowałem.
- Nie chcesz się kłócić, a już się kłócisz - nie dawała za wygraną żona.
- I znowu zaczynasz. Czy my nie możemy już normalnie porozmawiać?
- A czy z tobą można normalnie rozmawiać?
- Nie chcesz, to nie rozmawiaj.
- Aha, więc mamy nie rozmawiać. To oto ci chodzi.
- Chcę rozmawiać, ale nie w ten sposób.
- Nie chcesz, nie chcesz. To widać. Czyli mamy już ze sobą nie rozmawiać. No to pięknie!
Pomału zaczynało mnie to już wkurzać. Krzyknąłem:
- Przestań! To już jest nie do zniesienia!
- No, pokrzycz sobie, pokrzycz! Inaczej nie potrafisz. Odezwał się pan i władca!
- No nie! Teraz już przesadziłaś! Nie mam zamiaru słuchać tego dalej i wychodzę.
Pobiegłem do drzwi, otworzyłem i chcąc uniknąć dalszej lawiny słów, szybko wyszedłem. Za drzwiami usłyszałem jeszcze:
– No, nareszcie pokazałeś, że masz mnie w d...
Poirytowany już na dobre, pośpiesznie wyszedłem na zewnątrz domu. Wziąłem głęboki oddech i próbowałem jakoś uspokoić myśli. Deszcz padał coraz mocniej. Zamknąłem oczy i przez moment próbowałem sobie wybrazić Wielkiego Sędziego, rozstrzygającego ludzkie spory, biorącego w obronę skrzywdzonych i wydającego sprawiedliwe sądy.
– Dzień dobry sąsiedzie! I znowu, choroba, pada! – Z zadumy wyrwał mnie głos sąsiada, wracającego do domu ze swym psem.
– Ano, nic na to nie poradzimy – odpowiedziałem i zacząłem powoli wracać na ziemię. W warsztacie czekało na mnie jak zwykle sporo roboty.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania