Za dużo pytań?

Polip był najzwyklejszym w świecie chłopakiem, człowiekiem z definicji. Nosił krótkie spodenki i hawajską koszulę. Siedział sobie na parterze budynku w którym mieszkał, konkretniej, najzwyklejszego w świecie domu rodzinnego z parterem i strychem. Tylko dach poprowadzony do ziemi wyróżniał tą budowlę o pomarańczowych ścianach. Polip siedział i gapił się w wyłączony telewizor. W pokoju było dość ciemno, a na zewnątrz panował upał. Polip nudził się do granic możliwości, a jego umysł wypełniała niezorganizowana pustka. Odgłos wskazówek zegara doprowadzał go do szału. Dlaczego tak było? Nie wiedział nawet sam Polip. Oczywiście najlogiczniejszym ruchem byłoby zrobienie czegokolwiek, żeby wyrwać się z tego odrętwienia. Z takiego założenia wyszedł również Polip gdy wyszedł z domu na podwórko z tyłu. Uderzyło go słońce znajdujące się od dłuższego czasu w zenicie, albo i nie, ale panował taki upał, że „w zenicie” było jak najbardziej adekwatnym stwierdzeniem. Trawa rosła nierówno ale Polip nie widział potrzeby jej przycinania. Ogródek otaczał krzywy, niski płotek z desek ułożonych tak że przestrzenie między nimi układały się w romby. Dom Polipa sąsiadował z czterema innymi i znajdował się na wysokim wzgórzu, kawałek od głównej drogi. Za ogródkiem mieszkali ostatni sąsiedzi w sześciennej, pomalowanej na żółto kostce. Ich posesja była otoczona takim samym płotkiem jak ogródek Polipa. Tam jednak trawa była równo ścięta, a spalinowa kosiarka stała dumnie przed wejściem do garażu, który znajdował się w piwnicy. Polip westchnął pocąc się obficie. Powiódł wzrokiem po krajobrazie rozciągającym się za żółtą kostką. Aż po horyzont rozciągały się pagórki porośnięte zbożem. Połacie zboża nie kołysały się bo nie było wcale wiatru. Piaskowa droga oddzielająca płotek Polipa od płotku sąsiadów wiodła do prostopadłej asfaltowej drogi kawałek dalej. Ta najbardziej główna ulica w okolicy była otoczona wysokimi liściastymi drzewami i prowadziła w dal, w górę i w dół, poza zasięg wzroku. Jako, że pustka nie zniknęła z umysłu Polipa po wyjściu do ogródka, chłopak zdecydował się przeskoczyć płotek i wolnym krokiem przejść obok posesji sąsiadów. W tak upalny dzień idealne byłoby zimne piwo, jakiś basen, ale Polip nie miał na to ochoty. Wiedział, że te działania nie zaspokoją jego potrzeb. Piwo najwyżej rozpuściło by resztki jego woli, a basen z drugiej strony pobudził do akcji, co doprowadziłoby do zabicia czasu i Polip znów obudziłby się w odrętwieniu słuchając wskazówek zegara. Nie, Polip chciał coś zrobić, ale chciał, żeby to było coś wyjątkowego, a zarazem zwykłego, coś co będzie mógł odczuć a nie do końca zrozumieć. Dlaczego? Ponieważ Polip był pewnego rodzaju poszukiwaczem doznań, ale nie koniecznie wrażeń. On szukał czegoś bardziej nietypowego, czegoś co dosłownie połechtało by jego stoickie uczucie odrętwienia. Jakiś narkotyk mógłby być odpowiedzią, ale Polip szukał czegoś prawdziwego; umysł był dla niego wystarczającym narkotykiem. Idąc i zadając sobie pytania na które nie było odpowiedzi Polip zauważył za płotem sąsiadów malutkiego, kremowego króliczka na fioletowej smyczy, a właściwie wstążce. Chłopak rozejrzał się na około i nie zauważył nikogo więcej. W tym momencie Polip uznał, że pójście gdzieś, co niektórzy mogliby określić jako „spacer” jest satysfakcjonującą opcją, pozwalającą na szwendanie się nie tylko własnemu ciału ale również na szwendanie się umysłu. Polip nie poprzestał jednak na tej decyzji i zadał sobie kolejne pytania: Po co miałby zabierać króliczka, kraść właściwie i zabierać go ze sobą na tą wyprawę? Dlaczego miałby to robić? Dokąd w ogóle pójdzie? Kontynuował rozważanie tych pytań oddalając się od zabudowań i głównej drogi, zmierzając piaskową drogą na otwarte pola z fioletową wstążką w dłoni i skaczącym na jej końcu kremowym króliczkiem. Tak minęło sporo czasu, budynki i wysokie drzewa zniknęły z pola widzenia, a słońce ciągle pozostawało w zenicie. Nie pojawiły się również odpowiedzi na pytania, a Polip ciągle czuł dziwną pustkę. Nagle króliczek zatrzymał się i zastrzygł uszami w stronę czegoś po lewej. Był to niewielki lasek iglasty, do którego odchodziła inna piaskowa droga. Ten zagajnik przyciągnął również uwagę Polipa i nie tylko dla tego, że na około rosło tylko zboże. Te drzewa był w całości pokryte śniegiem, który błyszczał w pełnym słońcu królującym na bezchmurnym niebie. Skąd ośnieżony, iglasty zagajnik pojawił się na środku pola, w taką pogodę? Tak myślał Polip przechodząc przez tą przedziwną knieję. Króliczek skakał niewzruszenie, a jego puste czarne oczy i ruchliwy nosek nie wyrażały specjalnego zaciekawienia. Polip dotknął jednego z drzew i potwierdził, że biała substancja to najprawdziwszy, zimny, mokry śnieg, który od razu stopił się na jego spoconej dłoni. Drzewa były pokryte śniegiem ale nie wydzielały chłodu. Upał był równie natarczywy jak poza zagajnikiem. Polip zaakceptował to zjawisko na tyle na ile było to możliwe i ruszył dalej z króliczkiem na fioletowej wstążce. Bo co innego miał zrobić? Nie był, żadnym naukowcem, nie miał przy sobie aparatu ani telefonu, a na słowo nikt by mu nie uwierzył. Doznał tego miejsca na tyle na ile zdołał po czym odklejając spocona koszulę od ciała dotarł do innej asfaltowej drogi, dochodzącej do głównej z wysokimi drzewami. I tak Polip szedł po gorącym asfalcie z króliczkiem, który skakał poboczem, po ugniecionym zbożu. W końcu trafił do niewielkiej miejscowości gdzie krzyżowały się drogi. Jedyni ludzie których spotkali Polip i króliczek krzątali się po swoich posesjach ogrodzonych wysokimi płotami i krzakami. Jeśli któryś z mieszkańców zauważył Polipa rzucał mu nieprzyjemne spojrzenie. Niektórzy pluli i pokazywali środkowy palec. Gdy wąsaty jegomość w szelkach zaczął rzucać w stronę Polipa wymyślnymi przekleństwami a kolejny rzucił się do płotu z wściekłą miną i naostrzonymi widłami, Polip przyspieszył kroku i biegiem dotarł do drogi otoczonej wysokimi drzewami. Chłopak schylił się oddychając ciężko, podczas gdy króliczek nie okazywał śladu zmęczenia. Dlaczego ci ludzie tak go nie nienawidzili i byli tak wściekli? A może zdenerwował ich króliczek? Czy któryś z nich zrobił coś źle? Jak to możliwe, że śnieg się nie topił na tamtych drzewach? Dlaczego słońce było ciągle w zenicie, a króliczek wcale się nie męczył? Możliwości odpowiedzi na te pytania zajmowały pustkę w głowie Polipa i wyrywały go z odrętwienia, podczas gdy szedł asfaltową drogą i obserwował korony wysokich, liściastych drzew. Dotarł do piaskowej drogi prowadzącej na jego osiedle i skierował się w tamtą stronę. Po jakimś czasie dostrzegł posesje sąsiadów, a na niej dużego otyłego sąsiada, z ciemnym zarostem i ciemnymi włosami. Mężczyzna chodził nie spokojnie wzdłuż płotka. Polip wiedział, że może zostać oskarżony o kradzież zwierzątka i już przygotował swoją wersję wydarzeń. Według niej jak normalny człowiek Polip wybrał się na „spacer” i znalazł króliczka który najwyraźniej musiał uciec od sąsiadów—puste romby w płotku były wystarczająco szerokie. Tak też Polip powiedział sąsiadowi, który w ramach podziękowania zaprosił chłopaka do siebie. Króliczek został na zewnątrz. Nad piwnicą znajdowała się niewielka kuchnia a w podłodze i odpowiednio w suficie widniały prostokątne dziury. Sąsiad wyjaśnił spokojnie że ma zamiar wstawić tu komin. Polip uraczył się gęstą kawą bez mleka rozmawiając z sąsiadem o panującym na zewnątrz upale. Sąsiad dodał, że jego żona i córka, która była w wieku Polipa pojechały szukać zaginionego króliczka. Chwile później dwie kobiety wróciły do domu. Obie miały jasne włosy i były naprawdę ładne; córka w niewinny dziewczęcy sposób, a matka była piękną dojrzałą kobietą. Naturalnie obie nosiły letnie ubrania i był spocone jak Polip i otyły mąż, który zaraz wszystko wyjaśnił, przekazując wersję Polipa. Matka zmarszczyła brwi i poprosiła swojego męża na stronę. Oboje zeszli do piwnicy. Polip został w kuchni z córką, z którą naprawdę dobrze mu się rozmawiało. Kątem oka dostrzegł przez dziurę w podłodze nerwowo rozmawiających sąsiadów. Gdy wrócili matka powiedziała, żeby Polip poszedł z nią na górę, a ona mu się odwdzięczy za znalezienie króliczka. Pokój na górze był pomalowany na różowo, a ściany pokrywały plakaty wytatuowanych ludzi. W rogu znajdowało się coś jakby studio tatuażu, a na blacie leżała maszynka do tatuowania. Matka wyjaśniła, że tatuowanie to jej sposób na spędzanie wolnego czasu i że zrobi Polipowi za darmo specjalny tatuaż na brzuchu ale musi go przy tym przywiązać do krzesła i zawiązać mu oczy, bo jak ona robi tatuaże to klienci narzekają że za bardzo ich boli. Polip był całkowicie zdezorientowany i zaskoczony ale poddał się zabiegowi, w końcu ten dzień i tak był już dosyć nieszablonowy. Matka miała rację bolało jak diabli. Gdy Polip uwolnił się z krzesła, zdjął opaskę i przetarł z twarzy pot i łzy zauważył że pokaźny tatuaż przedstawia Jezusa Chrystusa przekreślonego gruby czarnym krzyżykiem. Co? Dlaczego? Tak pytał zagubiony Polip podczas gdy matka wytłumaczyła mu, że to kara za to że ukradł im króliczka, a kradzież to jest grzech; ojciec i córka obserwowali to wszystko przez dziurę w podłodze. Polip doszedł jakoś do siebie. Nie wierzył w boga, a co dopiero w Jezusa Chrystusa. Jakiś czas potem znów siedział u siebie w domu. Tatuaż był całkiem ładny i koniec końców przypadł Polipowi do gustu. Z czasem gdy odpowiedzi na pytania się nie pojawiły wróciło odrętwienie i doprowadzający do szału odgłos wskazówek zegara.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania