Za nas

Niby wiedziałem, co się święci, ale nie chciałem mu tego mówić. Zawsze był uśmiechnięty, miły dla wszystkich; nie chciałem go zamartwiać. Dobrze widziałem jak tamci na niego patrzą. Ciągle śledzili go wzrokiem. Zawsze byli gdzieś za plecami, podsłuchiwali, notowali każde jego słowo. Brzydzili się jego nauk; uważali, że są niewłaściwe, niezgodne z ich wizją. Zacząłem się niepokoić. To jasne, zawsze mieliśmy wrogów. Nie wszyscy chcieli za nami podążać - to zrozumiałe. Nie każdy był gotowy na tak wielkie zmiany. Jednakże oni byli inni. Czułem, że otaczają nas węże. Gotowe do ataku, analizujące przeciwnika. Nie, nie bałem się. Gdy z nim byliśmy mogliśmy czasami wątpić, ale nikt nie odczuwał strachu. Oni, ci wszyscy obserwujący nas z ukrycia, wydawało mi się, że coś knują. Chcieli krwi. To okropne, że ludzie mogą tak myśleć, ale wydawało mi się, że tak właśnie jest. Powoli tracili swój świat, swoje zasady i tych, którzy żyli według nich. Ta wizja ich przerażała. Nie chcieli zmian. Chcieli utrzymania władzy, dotychczasowego porządku. Poczuli zew krwi. Arogancja i chciwość spętała ich dusze. Obserwowali nas. Wiedziałem o tym, ale nic nie mówiłem. Myślę, że on też o tym wiedział. Czasami myślę, że on wiedział o wszystkim na długo przed nami, ale z jakiegoś powodu to ukrywał. Albo, choć wolałbym, żeby tak nie było, zaakceptował to.

Tamtego wieczora jeden z nas złożył na jego ustach pocałunek. Byliśmy druhami, prawdziwymi braćmi, każdy równy sobie. On wyszedł przed szereg z różą w ręku. Jednakże, gdy płatki opadły został tylko nóż. Gołe ostrze połyskujące srebrem. Byłem gdzieś w oddali, niedaleko, i wszystko widziałem, choć nie chciałem patrzeć. On, nas mistrz, nie bał się, przyjął to z godnością, jakby ta zdrada była prezentem, a fałszywy pocałunek obietnicą wieczności. Widziałem; za nim go jeszcze pojmali podał mu rękę. On, jeden z nas, uczeń żądny wiedzy, gorzko wtedy zapłakał. Jego smutna twarz mieniła się niczym złoty kruszec. Płakał, choć tak naprawdę to nie on powinien wylewać te łzy. Odszedł szybko, nie chciał widzieć twarzy mistrza. On, gdy go szarpali i powalili na ziemię, ciągle się uśmiechał, a jego twarz błyszczała. Chcieliśmy go uratować, ale on odmówił. Nie chciał rozlewu krwi, nie chciał agresji. Wolał odejść. Poświęcić się dla nas, choć ta ofiara zdawała się niepotrzebna. Za nim wzeszło słońce go już nie było, a my zostaliśmy sami.

Następnego dnia widziałem go po raz ostatni. Szedł zraniony, poszarpany. Tłum za nim krzyczał, rzucał kamieniami. Spuściłem wzrok, choć przez chwilę widziałem jego twarz. Cała brudna, niepodobna do tej, którą miał na co dzień, jednak nadal ta sama. Ciągle był tym samym człowiekiem, choć wszyscy wokół uważali, że jest kimś innym. Przytłoczyli go swymi kłamstwami, a on szedł uginając się pod ich ciężarem. Przyjął je wszystkie, żadnego się nie wyparł, żadnemu nie zaprzeczył. Powiedział kim jest, lecz oni zaprzeczyli, jakby bali się, że prawda, którą mówi sprawi, że porzucą swoje dotychczasowe, wygodne życie. Był kim był, a oni byli kim byli, choć mogli być razem z nim i być jednością. Nie chcieli. Potępili jego słowa, a potem skazali na cierpienie, żeby ochronić swoje proste, puste życie. Mogłem mu pomóc, rzucić się w ten tłum, ale tego nie zrobiłem. Jestem pewien, że on tego nie chciał. Być może myślał, że to była jedyna droga by wszyscy zrozumieli i przyjęli jego słowa. Tylko on mógł się zdobyć na coś takiego.

On, nasz mistrz, zdawał się być z innego świata, choć tak naprawdę to on był prawdziwym człowiekiem, a my tylko imitacjami. Dał nam swoje słowo i wskazał drogę, a następnie nas opuścił przyjmując kłamstwa tych, którzy nie chcieli uwierzyć. Zostawił nam puste miejsce abyśmy je wypełnili i stali się tacy jak on.

Tamtego dnia widziałem jak umiera na górze wyszydzany i opluwany, ale w moim sercu była nadzieja. Już się nie uśmiechał, ale jego serce nadal było czyste. Stal otworzyła go na ludzi, a oni przyjęli jego ciało i naprawiając swój błąd sprawili, że stał się nieśmiertelny. Nawet gdyby o nim zapomniano jego słowa by nie przepadły, bo był taki sam jak my, więc wcale nie był godzien większej pamięci od naszych martwych braci i sióstr. Każdy jest nim, a on jest każdym, więc jego słowa są naszymi i są naprawdę prawdziwe, bo dotyczą każdego z nas.

Wtedy, kiedy umierał widziałem w nim siebie i w głębi duszy chciałem, by moja krew była jak jego. Tak też się stało, bo kiedy przyszedł czas na mnie wyszeptał cicho, że widzi w mym ciele swoją mękę. Jesteśmy tacy sami, więc wystarczy posłuchać, by pójść właściwą drogą.

 

//nie, nie wierzę//

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania