Zaćmienie

Trzy zakapturzone postacie jechały konno krętą drogą o zmierzchu. Nie dało się dostrzec ich twarzy, ponieważ zasłaniały je kaptury, a okolicę spowijał mrok. Jedynie kolor nakrycia i maść koni nie były tajemnicą.

Jeździec smukłej budowy jechał na śnieżnobiałym koniu. Taka sama była barwa jego kaptura.

Jeździec rosły, o potężnej budowie ciała na głowie miał krwistoczerwony kaptur, a koń, którego dosiadał wydawał się srebrny, naładowany energią. Złą energią.

Ich towarzysz był najwyższy z całej trójki. Sprawiał wrażenie niedożywionego. Jego stare, przerażająco chude, pomarszczone dłonie przyprawiały o dreszcze. Jego oblicze zasłaniał kaptur czarny jak noc; czarny jak zły sen. Koń, którego dosiadał jeździec, również był czarny.

Każdy, kto ma w sobie choć kroplę ludzkiej krwi, na ten widok przeraziłby się niezmiernie. Odwróciłby wzrok. Uciekłby jak najdalej. Byle by na to nie patrzeć.

 

Jeźdźców otaczała zadziwiająco mroczna aura. Czuć było od nich chłód, krew i determinację.

 

Jechali w absolutnej ciszy. Przez całą drogę nie odzywali się do siebie ani słowem. Słychać jak było jedynie tętent kopyt, ale właściciele koni nie wydawali żadnego dźwięku. Nie było słuchać ich oddechów. Dążyli do celu. On był najważniejszy. Bo każdy musi zapłacić za to, co zrobił.

 

°°°°°°°°Δ°°°°°°°°°

 

Wysoki mężczyzna wziął nóż i po cichu podszedł do schodów prowadzących do piwnicy. Wyjął z kieszeni stelę i narysował sobie na ramieniu trzy runy, czarne jak atrament. Widzenie w ciemności, Odwaga, Pewny krok - powtarzał sobie, gdy przeciągał stelą po skórze.

Schował podłużny przedmiot w kieszeń płaszcza i zszedł po skrzypiących schodach.

Stanął przed wielkimi, masywnymi drzwiami. Wziął klucz, który cały czas kurczowo trzymał w dłoni. Włożył go do zamka i przekręcił.

Znalazł się w dużym pokoju o czarnych ścianach, którego każdy kąt znał tak doskonale, jak własną kieszeń. Przy jedynym, zakratowanym oknie siedziały w rzędzie złote postacie, przykute do ściany srebrnymi kajdankami. Z pleców każdej, wystawały, niczym wachlarz białe skrzydła. Każdy, na ich widok zachwyciłby się, ale dla tego mężczyzny to była codzienność.

Anioły. Dla niektórych niezwykłe, nieosiągalne, boskie. Dla niego zwyczajne, na wyciągnięcie ręki.

Wyjął zza pleców nóż i podszedł do istoty mającej najmniejszy dostęp do światła. Biorąc ją za przedramię, poczuł lekkie pieczenie. Skrzywił się z bólu, ale mimo to, kontynuował. Przycisnął ostrze do Złotej skóry Anioła. Istota nie opierała się. Nie miała wystarczająco dużo siły, by sprzeciwić się oprawcy.

Z dłoni ofiary pociekła złota, jak łzy słońca krew.

Mężczyzna z pośpiechem przystawił do niej srebrną czarę,która napełniła się błyskawicznie.

- Dziękuję, Gabrielu - jego głos był melodyjny i przyjemny dla ucha. Nie był to głos bezwzględnego oprawcy. Był to głos przyjaciela. Kogoś, kogo bez trudu można pokochać. - Spisałeś się dzisiaj -uśmiechnął się. A uśmiech miał piękny. - Dużo tego. Zostaniesz za to nagrodzony.

Podszedł do stołu na środku pokoju. Postawił na nim czarę. Pośród kielicha znajdowały się kwiaty. Mężczyzna delikatnie wziął w dłoń białą różę i włożył ją do anielskiej krwi. Ta, po chwili zmieniła kolor. Przybrała barwę posoki. Gdy na twarzy Nocnego Łowcy zaczął pojawiać się uśmiech triumfu, kwiat stał się czarny.

Usłyszał pukanie do drzwi.

Gwałtownie przewrócił czarę z krwią na ziemię i ruszył w stronę drzwi.

Wybiegł z piwnicy, zamykając ją na klucz i stanął przed drzwiami wejściowymi.

Nie zauważył jednak, że gdy wylał krew na ziemię, ta ułożyła się w napis:

Za dużo wszystkiego może zabić.

 

°°°°°°°°°Δ°°°°°°°°°

 

Gdy otworzył drzwi, ujrzał trzy zakapturzone postacie. Jedna w białym, druga w czerwonym i trzecia w czarnym kapturze.

- Dzień dobry - odezwał się biały kaptur. Głos miał piękny i czysty, ale też twardy jak stal. Mężczyzna miał wrażenie, że zna ten głos. Jakby już wcześniej rozmawiał z tą osobą. - Możemy wejść? Chyba nie będziemy rozmawiać przez próg? - dodał i podszedł leniwie, by wejść do środka.

Mężczyzna zagrodził mu przejście ręką.

- Przepraszam, ale nie znam państwa. Nie mogę...

- Och, znamy się lepiej niż myślisz, Ravenscar - wtrącił czerwony. Głos miał szorstki, nieprzyjazny, wściekły. Wepchnął go do środka.

Wszyscy czworo stanęli na środku pokoju.

- Nie zajmiemy Ci dużo czasu. Mamy po prostu parę spraw do wyjaśnienia - ciągnął czerwony.

- Proszę się streszczać - odpowiedział wystraszony mężczyzna - Mam pracę.

- Pracą nazywasz torturowanie Aniołów i sprzedawanie ich krwi? - odezwał się w końcu czarny. Głos miał zachrypnięty, szorstki, znudzony i pełen nienawiści. Nocny Łowca miał wrażenie, że nie używał go od kilkuset lat.

Cisza.

- Odpowiedz na pytanie - powiedział biały nagle, wszystko ułożyło się w składną całość. Już wiedział, skąd znał ten głos. Pod białym kapturem krył się Anioł.

- Nie wiem, o co mnie posądzacie - starał się być spokojny, ale w tej sytuacji było to prawie niemożliwe.

- Nie próbuj nas okłamać, bo wszystko wiemy. Oddaj Anioły dobrowolnie, albo załatwimy to inaczej! -wtrącił czerwony.

- Spokojnie - westchnął czarny - Krzyk w niczym nam nie pomoże. Trzeba grzecznie, Asmodeuszu. Przynajmniej na początku.

Asmodeusz. Młody Ravenscar przypomniał sobie, gdy czytał o nim siedem lat temu. Książę Piekieł.

- Przelałeś za dużo krwi niebios, Thomasie Ravenscar. Pora to skończyć. Jeżeli postąpisz inaczej, niż Cię o to poprosimy, spadnie na Ciebie gniew Boży. A Bóg to chyba jedyna osoba, której radziłbym Ci się bać - czarny przeszywał go wzrokiem. Thomas był tego pewny. Mimo, że ten miał na sobie kaptur.

- Nie oddam wam ich. To wszystko, co mam - odrzekł po chwili.

- Jesteś pewny tego, co mówisz? - zapytała cała trójka.

- T... Tak - odpowiedział po chwili wahania.

Czarny zdjął kaptur.

Nefilim nigdy czegoś takiego nie widział.

Potwór, którego przed chwilą uważał za człowieka nie miał skóry. Posiadał jedynie czaszkę. Ludzką czaszkę. W oczodołach widział ciemność. Pustkę. Ale wiedział, że Śmierć wpatruje się w niego niematerialnymi oczami. Bo to właśnie była Śmierć. Niebyt, powód miliona przelanych łez, autor wszystkich tragedii stał przed nim we własnej osobie.

- Wiedziałem, że tak będzie - powiedział, po chwili. Gdy mówił, ludzka szczęka poruszała się wolno. -Nigdy byś ich nie oddał. I mieliśmy tego pewność, gdy do Ciebie jechaliśmy.

- Nie wszyscy - wtrącił Anioł - Zawsze jest szansa na nawrócenie.

- Nie przerywaj, Raphaelu. Będziesz miał swoją kolej - wziął głęboki oddech i zaczął od nowa - Za kilka lat, będziesz bogaty, Thomasie. Dorobisz się niezłej fortuny, na tym okrucieństwie, które wyrządzasz boskim istotom. Będziesz szczęśliwy. Poślubisz piękną kobietę. Wydaje się piękne, prawda? Ale nie jest prawdziwe. Miłość, dom rodzinny i wsparcie kupione za zabójstwa niszczy wartość tych morali. Ale Ty tego nie zauważysz. Dlatego musimy Ci pomóc.

- Pomóc? - zazgrzytał zębami. Przeczesał kasztanowe włosy drżącą dłonią.

- Od każdego z nas dostaniesz prezent - uśmiechnęła się Śmierć. Jeżeli za uśmiech można uznać przekrzywienie żuchwy. - Może zacznę... - położył mu rękę na ramieniu. Thomas najchętniej by ją strząsnął, ale przez strach nie mógł nawet ruszyć palcem. Poczuł, że wraz z dotykiem zimnej dłoni śmierci na jego skórze, runa Odwagi blednie i w końcu znika. - Zabiorę to, co najbardziej kochasz. Nie dzisiaj, nie jutro, ale w momencie Twojego największego szczęścia. To kara za to, co robiłeś z istotami z chmur - powiedziała i skierowała się do drzwi. Gdy już do nich doszła, odwróciła się do mężczyzny. - I do zobaczenia, Thomasie. Bo przecież na pewno się spotkamy.

I poszła.

Mężczyzna stał pośrodku pokoju z otwartymi ustami. Cały się trząsł. Ale to był dopiero początek.

- No to co? - powiedział obojętnie czerwony - Teraz moja kolej?

Podszedł do Nocnego Łowcy i zdjął kaptur.

To było gorsze niż widok Śmierci.

W przeciwieństwie do swojego poprzednika, demom miał namacalną skórę kości i oczy. Ale jakie. Przypominały wąskie szparki. Były żółte, ale nie tak jak u kota. Jak u węża. Albo smoka. Z ust umazanych krwią wysunął się długi, obrzydliwy język. Wyglądało to tak, jakby był głodny. Zagłodzony. A jedynym przysmakiem na horyzoncie był Thomas. Gdy uśmiechnął się do niego, chłopak zauważył wielkie, żółte zęby, z których ciekł zielony jad.

- Pewnie zastanawiasz się, dlaczego wziąłem stronę Aniołów. Kiedyś byłem jednym z nich. Prawą ręką Boga. Ale gdy stworzył ludzi, przestał się nami interesować. Traktował nas po prostu jak poddanych. Nigdy nas nie kochał. A tego chyba wszyscy oczekujemy, prawda? Żeby ktoś nas pokochał. Ale przejdźmy do rzeczy - wygiął ręce tak, że aż trzasnęły mu kostki - Śmierć mówiła mi o Twojej żonie. Będziesz ją kochał, jak nikt inny. To byłoby piękne. Żyli długo i szczęśliwie, nie? Mylisz się. Po tym co zrobiłeś, nie możesz skończyć szczęśliwie. Gdy Śmierć zabierze Twoja żonę, jej zwłoki zamienią się w coś, dzięki czemu następne pokolenia będą nazywać ją czerwonym całunem. To tyle, z mojej strony -po czym, jak gdyby nigdy nic, założył kaptur i wyszedł.

Thomas został sam na sam z Aniołem. Podziękował wszystkim świętościom, że to zaraz się skończy.

Anioł podszedł do niego, powoli i z gracją. Już zapomniał, jak poruszają się te istoty. Tak dawno nie wypuszcza ich na wolność.

Raphael zdjął biały kaptur.

Ravenscar ujrzał to, co się spodziewał. Piękne, ostre i dumne rysy. Bystry oczy. Ciało ociekające złotem. Delikatne, bladozłote włosy.

Anioł uśmiechnął się delikatnie. W tym uśmiechu było tyle dobra, czułości i szczerości, że Thomasa zaczęło nękać poczucie sumienia.

- To, co zrobiłeś bez wątpienia było karygodne i obrzydliwe - jego głos był czysty jak woda w górskim potoku - Ale nie mogę życzyć Ci źle. Jestem Aniołem. Wysłannikiem Boga. I tak jak Bóg, mam nadzieję, że się nawrócisz. Więc postanowiłem Ci w tym pomóc. Wydarzenia, które opisywała Śmierć wydarzą się za dziesięć lat. Wtedy, zanim to wszystko się zacznie wyślę do Ciebie człowieka o złotym sercu. On Cię nawróci. Pomoże wyjść na prostą. Dlatego pamiętaj, by nie odmawiać nikomu gościny, bo każda osoba może być moim wysłannikiem. Każda może okazać się tą, która przyjdzie Ci z pomocą - Anioł poszedł w stronę drzwi i powiedział, nie odwracając się - Życzę Ci szczęścia, Thomas. Jeżeli Ci się uda, bramy niebios są zawsze dla Ciebie otwarte - Ravenscar nie widział twarzy Raphaela, ale wiedział, że ten się uśmiecha.

Gdy drzwi się zamknęły, Thomas zaczął się pakować.

 

°°°°°°°°°°Δ°°°°°°°°°°°

 

Każde z trzech odeszło w swoją stronę.

Anioł przekroczył bramy nieba.

Demon wrócił do piekła.

A Śmierć?

Śmierć szukała nowej ofiary.

 

°°°°°°°°°Δ°°°°°°°°°°

 

Dziesięć lat później Thomas Ravenscar otrzymał zaszczytny tytuł Sir'a. Mieszkał w wielkim zamku. Zamku, którego wnętrze skrywało miliony tajemnic, w tym jedną, która nigdy miała nie ujrzeć światła dziennego.

Mężczyzna poślubił miejscową piękność - Przyziemną Suzanne Roth. Miała piękne,czekoladowe włosy, pełne kości policzkowe i urocze dołeczki, gdy się śmiała, a robiła to dość często. Była radosną osobą i niepoprawną optymistką. Kochała teatr i ciasto czekoladowe.

Thomas nie mógł wymarzyć sobie lepszej żony.

Żyli szczęśliwi. Nigdy się nie kłócili. Można było powiedzieć, że ich życie było idealne.

Wszystko jednak zmieniła pewna deszczowa noc.

Suzanne kochała oglądać deszcz. I to samo robiła też tego dnia. Stała przy oknie, gdy wiązki energii rozdzierały nieboskłon. Rozmarzona zamykała oczy i nuciła Dla Elizy Betovena. Thomas jej towarzyszył. Obejmował ją ramieniem. Opierał swoją głowę o jej i wdychał zapach jej włosów. Pachniała wiosną.

Rozległo się pukanie do drzwi.

Niespodziewane wizyty nie były jednymi z najlepszych wspomnień Thomasa.

- Otworzę - powiedział i pocałował ją w czoło - Poczekaj, zaraz przyjdę.

Gdy szedł do drzwi wejściowych słuchać było jedynie stukot jego skórzanych butów o posadzkę.

Otworzył wrota.

Przed nim stał wysoki chłopak. Wyglądał, może na osiemnaście lat. Uchodziłby za przystojnego, gdyby nie brudna twarz, porwana koszula i przetłuszczone włosy.

- Dobry wieczór - uśmiechnął się nieśmiało - Czy przenocowałby pan zagubionego wędrowca? Jestem Herondale. James Herondale. Nie będę przeszkadzał. Tylko jedna noc - Thomas zauważył błysk w niebieskim oku.

Każda może okazać się tą, która przyjdzie Ci z pomocą

- Proszę wejść - Nefilim wskazał wejście.

Chłopak zachwycił się ogonem przestrzeni, jaką dysponował gospodarz.

- Dziękuję - wyjąkał - Dziękuję!

- Nie ma sprawy. Proszę się osuszyć. Ręczniki w łazience - wskazał drzwi na prawo. - Kochanie! Mamy gościa.

Do pomieszczenia weszła brązowowłosa kobieta z rozmarzoną miną. Gdy zobaczyła chłopaka, od razu wyciągnęła rękę na przywitanie.

-vSuzanne Racenscar - uśmiechnęła się dobrodusznie - Bardzo mi miło.

- James Herondale - odwzajemnił uścisk - Mnie również.

- A to mój mąż, Thomas. Thomas, kochanie. Chodź, zrobimy panu Herondale'owi coś dobrego. Doprawdy, wygląda pan, jakby nie jadł pan nic przez tydzień.

- Co nie mija się z prawdą...

- O mój Boże, Thomas! Musimy szybko dać panu coś do jedzenia.

Po umyciu i posileniu się, James rozmawiał w najlepsze z nowo poznanymi znajomymi. Nim się obejrzeli, a zbliżał się ranek.

- Chyba się położę - ziewnęła Suzanne -Jeżeli chcecie, możecie jeszcze rozmawiać, nie będziecie mi przeszkadzać - ziewnęła po raz kolejny i podążyła do sypialni.

Po chwili cała swoboda młodego człowieka znikła. Zapytał, śmiertelnie poważnym tonem.

- Nadal to robisz, Tom?

Nocny Łowca podskoczył na fotelu.

- Co robię? - zapytał, niby zaskoczony.

- Nie udawaj idioty, Tom. Jest piękna. I inteligentna. Naprawdę chcesz ją stracić?

- Jest jedynym powodem, dla którego nadal utrzymuję się przy życiu. Kocham ją. Tylko ją. Nikogo innego nie pokochałem - poczuł, że z prawego oka płynie mu słona łza.

- I nie możesz przestać dla niej?

- Kiedy ja robię to tylko i wyłącznie ze względu na nią! Gdyby nie Anioły... Nie mielibyśmy pieniędzy. Zginęlibyśmy w tym świecie. Nie chcę jej tego zrobić! - powiedział z przejęciem. Ręce mu się trzęsły.

- Spróbuj innego życia, Tom. To możliwe. Naprawdę - młody Herondale mówił spokojnym, zachęcającym głosem.

- Nie - odpowiedział błyskawicznie - To moja ostateczna decyzja.

Rezydencja zadrgała w osadach.

Chłopak podniósł się od stołu.

- Dobrze. Nie będę Cię zmuszał. To Twoja decyzja.

Zabrał swoje rzeczy i poszedł.

Anioł zapłakał.

Thomas westchnął głęboko. Poszedł do sypialni. Nagle ogarnęło go zmęczenie.

Suzanne już nie spała. Siedziała na łóżku i czytała książkę.

- Czemu nie śpisz, kochanie?

Promieniała.

- Mam Ci coś ważnego do powiedzenia - uśmiechnęła się.

- Słucham - usiadł obok niej i przeczesał dłonią jej włosy.

- Jestem w ciąży.

- Naprawdę? To wspaniale! Będę ojcem! - przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.

Upadła martwa na posłanie. W dłoni nadal miała Wichrowe wzgórza.

Śmierć odchrząknęła.

Gdy chciał sprawdzić jej puls, ciało ukochanej w ułamku sekundy zmieniło się w płatki czerwonej róży.

Czerwony całun.

Demon zaśmiał się ochryple.

Chwilę po tym, co się stało, Thomas wypuścił Anioły na wolność i poderżnął sobie gardło.

 

°°°°°°°Δ°°°°°°°

 

- Moim zdaniem ten zamek nie jest dobrym miejscem na poszukiwania - powiedział swoim czystym głosem.

- Każde miejsce jest dobre na poszukiwania! - odpowiedziała kobieta, która mogłaby uchodzić za szesnastolatkę, ale jej oczy były wiekowe. Zdradzały wszystko.

Cały teren porósł bluszcz. Kierowali się do miejsca, które uważali za sypialnię. Kobieta zatrzymała się na korytarzu, by chronić tyły.

- Tessa! - głos mężczyzny był taki jak zawsze, ale dobroć zastąpiło przerażenie.

Kobieta weszła do pokoju i zasłoniła usta dłonią.

Na wielkim łóżku leżały płatki róż, układające się na kształt ciała kobiety. Nie były one stare, bez kolorów. Jem miał wrażenie, że wysypano je na łóżko kilka godzin temu. Obok ciała leżała książka. W miejscu gdzie powinna być jej dłoń, była druga ręka. Ręka szkieletu ludzkiego. Jedną dłonią trzymał płatki róż, a w drugiej miał nóż umazany wyschniętą krwią. Najprawdopodobniej swoją.

- Chodźmy stąd.

Uciekając, nie zauważyli, że książka była otwarta w konkretnym miejscu. I zaznaczony był w niej cytat.

Wszyscy popełniamy pomyłki, ale wszyscy mamy wybór.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Julsia 18.09.2016
    Nie dodawaj od razu wszystkiego. Wstawaj dwa dziennie. Robisz spam i opowiadania innych zostaną usunięte ze strony głównej. Poza tym nikt tego nie przeczyta, bo za dużo tego.
  • Miła 18.09.2016
    Faktycznie mogły by być trochę krótsze. Ale opowiadanie jest fajne.
  • KarolaKorman 04.11.2016
    ,, Słychać jak było jedynie tętent kopyt, ale właściciele koni nie wydawali żadnego dźwięku. Nie było słuchać ich oddechów. '' - w pierwszym zdaniu nie potrzebne słowo ,,jak'', a kolejnym powtórzenie ,,słychać'' - to z jedne z pierwszych zdań. Unikaj takich wpadek, wystarczy przeczytać tekst po dwóch, trzech dniach lub dać go komuś zaufanemu do przejrzenia, ale takie wpadki zdarzają się każdemu i niech Cię nie zrażają do pisania.
    Już po wstępie widać, że masz dar do tworzenia opowiadań. Dziś nie przeczytałam całości, w wolnej chwili wrócę, pozdrawiam :)
  • Lord_Of_Dark 05.11.2016
    Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania