Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zakręt

Na dość wysokiej skarpie, porośniętej brzózkami, znajdowały się dwie osoby. Jedna, ubrana w zieloną pelerynę z kapturem, trzymająca w reku nóż, druga natomiast ubrana w granatową koszulę, mierząca z pistoletu do postaci z nożem.

– Całe wieki na to czekałem, ty popieprzony zboczeńcu! – wykrzyknął pan Marcel Toporski, ściskając w dłoni rękojeść pistoletu. – Odrzuć ten cholerny nóż, albo wpakuje ci do ryja cały magazynek!

– Tak bardzo mi przykro, to jest silniejsze ode mnie – odpowiedział drżącym głosem mężczyzna w zielonej pelerynie.

– Przykro ci? Naprawdę? Ty sukinsynu, przez takich jak ty, moja córka nie żyje! Powtarzam ostatni raz, rzuć nóż zasrańcu!

– Bardzo przepraszam, już nie będę, to jest silniejsze ode mnie… – w tym momencie padł strzał. Kula przeszyła głowę, trzymającego nóż, a pan Marcel momentalnie pobladł na twarzy.

– Boże – pomyślał. – Przecież ja nie chciałem strzelić.

Mężczyzna przez moment poczuł ulgę, jednak po chwili, na jego twarzy pojawił się wyraz bólu i przerażenia. Z nieba zaczął padać istny deszcz krwi. Na domiar złego, krew ta była żrąca jak kwas – wypalała dziury w koszuli i parzyła skórę pana Marcela. Policjant rzucił broń w krzaki i zaczął zbiegać w dół zbocza. Po chwili znalazł się na drodze, prowadzącej na parking, gdzie zostawił samochód. Wybiegł z dawnego kamieniołomu, pędząc leśną ścieżką w stronę wozu. Nagle zza drzewa, wyszedł mężczyzna w rozdartej czerwonej koszuli. Jego twarz, całkowicie zdeformowana, wyglądała jak z horroru. Nie posiadał prawego ucha, z przebitej gałki ocznej wyciekała krew. Okolice szczęki były pozbawione skóry – tak, że można było dostrzec zęby. Ogromna rana na brzuchu, z której swobodnie zwisały jelita, świadczyła o jednym – ten mężczyzna jest martwy, a przynajmniej powinien być. Pan Marcel zrozumiał, że spotkał żywego trupa. Potwór, podniósłszy z ziemi kamień, zaczął biec w stronę policjanta. Toporski, bez chwili namysłu, puścił się pędem przez gęsty las. Biegł bardzo szybko. Słyszał za sobą kroki i ciężkie sapanie. Był tak przerażony, że bał się odwrócić. Czuł na plecach oddech potwora. W końcu odwrócił głowę. Ku jego zdziwieniu, żywy trup zniknął. Pan Marcel, dostrzegł jednak w głębi lasu czyjąś sylwetkę. Ten ktoś (lub coś) szedł w jego stronę. Mężczyzna nie mógł ruszać nogami. Miał wrażenie, iż stopy ugrzęzły mu w jakimś bagnie. Tajemnicza postać, była coraz bliżej. Toporski dostrzegł wielkie, owłosione cielsko. Zamiast stóp, widziadło posiadało kopyta. Największe przerażenie, budziły jednak czerwone ślepia bestii, umiejscowione w koźlej głowie. Pan Marcel, nigdy wcześniej nie widział diabła, jednak teraz był pewny – stał oko w oko z diabłem. Diabeł wydał z siebie okropny ryk. To było jakby połączenie dźwięku porysowanej płyty, z jazgotem potrąconego przez samochód psa. Po chwili, policjant poczuł ogromny ból. Spojrzał w dół i ujrzał, że ziemia, na której stoi, płonie. Nagle, spod płonących liści, wyłoniło się mnóstwo spalonych dłoni. Dłonie te chwytały za nogi Toporskiego i wciągały go pod ziemię. Mężczyzna wrzeszczał w niebogłosy.

Pan Marcel usiadł na łóżku i piszczał jak mała dziewczynka.

– Kochanie spokojnie, to tylko sen… – próbowała uspokoić męża pani Klaudia, jednak, gdy tylko chwyciła małżonka za ramię, zainkasowała solidny łokieć w nos.

– Nie! Zostaw mnie! – wrzeszczał Toporski, wyskakując z łóżka, przewracając przy tym deskę do prasowania. Podbiegł do rogu sypialni, położył ręce na czubku głowy, przykucnął i zaczął płakać. Żona zapaliła światło. Mężczyzna, dopiero wówczas wybudził się z koszmaru.

– Kochanie, nie możesz tak żyć – mówiła pani Klaudia do męża, który leżał ponownie w łóżku. – Nie możesz tak bardzo angażować się w to śledztwo. Przecież złapiesz w końcu tego zboczeńca.

– Złapiesz, złapiesz, ale kiedy do cholery?! – wykrzyknął mąż. ¬– Ile kobiet, jeszcze skrzywdzi, zanim go zapuszkujemy.

– Marcel, co się z tobą dzieje?! Nigdy na mnie nie krzyczałeś. Od kilku miesięcy nie jesteś sobą…

– Co się ze mną dzieje? Przez takich sukinsynów jak Pan Przepraszalski, nie żyje nasza córka!

Małżeństwo jeszcze długo się kłóciło – w zasadzie zasnęli dopiero nad ranem. Ich starsza córka, siedemnastoletnia Eliza, popełniła przed rokiem samobójstwo, po tym jak zgwałcił ją jej były chłopak. Pani Klaudia jest silną kobietą – dość szybko pozbierała się po rodzinnej tragedii. Inaczej było z panem Marcelem. Mężczyzna, załamany po śmierci dziecka, zaczął pałać ogromną nienawiścią do każdego napotkanego gwałciciela. Nie zależało mu tylko na schwytaniu ich. Najchętniej mordowałby każdego po kolei. O szóstej trzydzieści, rozbrzmiał dźwięk budzika. Toporski wstał, umył się, ubrał. Przed zejściem na dół do kuchni, pocałował swoją żonę w czoło (miała drugą zmianę) i zerknął do pokoju swojej młodszej córki Bianki. Dziewczynka jeszcze spała, lecz pan Marcel wiedział, że i ją za chwilę obudzi dźwięk budzika. Przypomniał sobie jak sam był dzieckiem i wstawał do szkoły. Klękał na łóżku, zwracał się w stronę pozłacanego obrazu, przedstawiającego dzieciaka z białymi skrzydełkami i odmawiał modlitwę do Anioła Stróża. Następnie podchodził do małego akwarium, by nakarmić złotą rybkę. Gdy to zrobił, ubierał się w zależności od pogody i pory roku, po czym schodził do kuchni na śniadanie.

Pan Toporski kończył śniadanie. Po chwili ubrał buty, dżinsową marynarkę i wyszedł z domu.

Jechał do pracy okrężną drogą. Przejeżdżał akurat przez ostry zakręt, na którym przed kilkoma miesiącami, spowodował tragiczny wypadek.

Był koniec lutego, złe warunki na drodze. Toporski jechał późnym wieczorem do domu. Wracał od kochanki, z którą wdał się w przelotny romans po utracie córki. Mężczyzna zapewniał później żonę, iż musiał zostać dłużej w pracy. Tego dnia, para oficjalnie zakończyła romans, dość szaloną przygodą w łóżku. Pan Marcel wiedział, że gdyby tylko żona się dowiedziała, zniszczyłoby to doszczętnie ich małżeństwo i całą rodzinę. Kiedy wsiadał do auta (był lekko pijany i roztrzęsiony), słyszał jakiś wewnętrzny głos

– Nie rób tego, idź na autobus. Jutro wrócisz po auto.

Toporski zdawał sobie jednak sprawę, że żona, która i tak już coś podejrzewa, mogłaby odkryć prawdę. Mężczyzna mknął swoim fordem, ponad osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Przejeżdżając przez wspomniany wcześniej zakręt, samochód wpadł w poślizg i zjechał na pobocze, którym poruszał się mężczyzna w czerwonej koszuli. W wyniku uderzenia, człowiek ten przeleciał niczym szmaciana lalka kilkanaście metrów w powietrzu, po czym uderzył głową o gałąź dębu. Pan Marcel spanikował. Nie próbował nawet sprawdzić czy potrącony żyje. Odjechał do domu, a oddając samochód do znajomego mechanika (maska była mocno wgnieciona) powiedział, że miał kolizję z sarną.

Do dziś nie ustalono sprawcy wypadku. Komisarz potwornie się z tym czuje. Coraz częściej ma nocne koszmary, lecz nie może się przyznać. Prócz utraty pracy oraz wolności, straciłby przede wszystkim rodzinę. Wyszłoby na jaw skąd wracał, przez co żona zażądałaby rozwodu. Wyrzuty sumienia są większe z każdym dniem – zwłaszcza, że tragicznie zmarły miał żonę i czwórkę dzieci.

Toporski wszedł do swojego biura. Wziął się po raz enty, za czytanie akt. Pracował nad sprawą seryjnego gwałciciela, zwanego przez policje Panem Przepraszalskim, lub Zielonym Kapturkiem. Człowiek ten, porywa atrakcyjne, młode kobiety, usypia chloroformem, następnie gwałci i zostawia związane w okolicach dawnego kamieniołomu. Jego pseudonimy, wzięły się stąd, że zboczeniec dzwoni po skończonej „robocie” na policję, informuje o kolejnej ofierze, przeprasza za to, co zrobił, tłumacząc, iż to jest silniejsze od niego i obiecuje więcej tego nie robić. Kilku świadków widziało, zakapturzoną niską postać, w zielonej pelerynie, uciekającą z miejsca przestępstwa. Było już paru podejrzanych, lecz badania genetyczne nie potwierdziły ich winy.

Pan Marcel wertował strona po stronie i nagle natrafił na coś dziwnego. Między stronami, włożona była biała koperta z jego inicjałami. Mężczyzna wyciągnął z koperty małą, zieloną kartkę z napisem: SZUKASZ ODPOWIEDZI? NIE ZNAJDZIESZ JEJ W AKTACH, LECZ W STARYCH KAMIENIACH. Toporski zapytał koleżankę, czy nie widziała, aby ktoś obcy kręcił się po biurze, lecz ta przecząco pokręciła głową. To pewnie tylko głupi żart, ale lepiej raz jeszcze przyjrzeć się starym kamieniołomom – pomyślał policjant. Być może coś przeoczyliśmy. Pan Marcel postanowił, nie pokazywać nikomu tajemniczej przesyłki. Sam chciał dorwać Pana Przepraszalskiego.

Komisarz, zaparkował wóz na parkingu, obok pensjonatu „Róża”. Następnie ruszył w górę leśnej drogi. Po kilkuminutowym marszu, minął ostry zakręt i znalazł się na wielkiej polanie.

Po prawej stronie, dostrzec można było siedem drewnianych ławek i miejsce na ognisko. Nieco dalej rozciągała się wysoka skarpa. Kiedyś to z tego miejsca czerpano kamienie, dziś rosną tam drzewa (głównie brzozy). Przez środek polany, biegła ścieżka, prowadząca do pobliskiego schroniska w górach. Po lewej stronie, dawał znać o sobie górski potok, którego wody z głośnym hukiem, rozbijały się o wielkie kamienie na brzegu.

– Boże! Co za piękne miejsce! – wykrzyknął pan Marcel, zbliżając się do potoku. Kiedy był tu poprzednio, zaraz po ataku gwałciciela, nie dostrzegał tego piękna. Zapach wszechobecnych kwiatów sprawił, że po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuł, ogarniające go szczęście.

Nagle ujrzał wysoki dąb, rosnący nad brzegiem potoku i coś zrozumiał. Zrozumiał, że owszem, wszechświat jest piękny, ale co z tego? Może i to miejsce jest magiczne, niosące nadzieje, ale świat w którym żyje jest zgoła odwrotny. Zatopiony w kłamstwie, lęku. Lęku, iż pewnego dnia, przyjdzie do pracy i usłyszy od kolegów:

– Marcel, to koniec. Wiemy, że to ty przejechałeś tego człowieka. Byłeś pijany? Jesteś zatrzymany.

Dąb posiadał gruby konar, jakieś dwa metry nad ziemią. Policjant zatopił w nim wzrok. Tak się zamyślił, że nie usłyszał kroków postaci, zbliżającej się do mężczyzny.

– Kiedyś życie było takie proste – pomyślał. – Człowiek był wolny, wystarczyło być sobą. A teraz? Liczy się tylko gra. Należy umieć dobrze grać. Udawać, że wszystko jest w porządku. Jeżeli nie będziesz wystarczająco dobry, w odgrywanej roli, stracisz ją. Odbiorą ci ją, lub zmuszą, byś sam z niej zrezygnował.

Komisarz już wcześniej myślał o popełnieniu samobójstwa, lecz nigdy nie był tak bliski podjęcia tej decyzji jak teraz. Jedno szarpniecie liny, owiniętej wokół szyi, mogłoby zakończyć to życiowe piekło – myślał pan Marcel. Ta jedna decyzja, dałaby koniec poczuciu strachu, olbrzymim wyrzutom sumienia, bezradności, nienawiści. Ta jedna pierdolona decyzja…

– To tylko dzięcioł. – Usłyszał nagle, za plecami Toporski. Mężczyzna odwrócił się i ujrzał chłopca, stojącego tuż za nim. Dzieciak wyglądał na nie więcej niż dwunastolatka.

– Że co? – zapytał zmieszany stróż prawa.

– To dzięcioł tak stuka. Wczoraj też pracował na tym drzewie.

¬– Dzięcioł? Nie słyszałem.

– Więc, czemu się pan tak przygląda temu drzewu?

¬– Bo ja… no, bo … ono… to drzewo jest… zaraz! A ty nie powinieneś być w szkole?! – odparł ostro Policjant. Chłopiec lekko się uśmiechnął, po czym spuścił głowę. Po chwili ciszy zapytał Toporskiego

– Dlaczego pan się tak denerwuje? W taki piękny dzionek.

– Słuchaj mały. Jestem tu służbowo, więc idź do domu i nie przeszkadzaj.

– Nie wygląda pan na leśniczego.

– Jestem z policji. Wracaj do domu, tu jest niebezpiecznie!

– Nadal nie odpowiedział pan na pytanie, dlaczego się tak denerwuje.

– Chcesz wiedzieć dlaczego? Dobra powiem ci. Wkurza mnie pewien mały gnojek! Może być?!

– Ooouuu, teraz to pan pocisnął. Zagramy sobie?

– Co? Niby w co mamy zagrać.

– No przecież widzę, że ma pan w torbie szachy – odparł chłopiec.

Pan Marcel spojrzał na swoją skurzaną torbę, przewieszoną przez ramię i zorientował się, że jest otwarta. Zaczął nerwowo przeszukiwać jej wnętrze, sprawdzając, czy coś nie wypadło.

– Tego pan szuka? – odparło dziecko, wyciągając z kieszeni czarnych dżinsów, plastikowe etui, z umieszczoną wewnątrz zieloną kartką (tą, którą mężczyzna znalazł w swoim biurze), oraz ze zdjęciem żony i dwóch córek. – Wypadło to panu, niedaleko stąd. To pana rodzinka?

– Tak. Dziękuję, że chciało ci się za mną iść taki kawałek.

– Drobiazg! – wykrzyknął dzieciak. – Jedna partyjka w szachy i będziemy kwita!

– Nie mam czasu na głupoty – odparł policjant. – Mam kilka rzeczy do zrobienia, a ty lepiej stąd idź, chyba, że mam donieść rodzicom, że wagarujesz.

– Pewnie się pan boi, że przegra. Cóż…

– Ja przegram?! Dobrze! Okej, zagrajmy. A jak cię już pokonam, to się odczepisz.

– Stoi. – odrzekł chłopiec.

Po dwóch minutach, pan Marcel i dzieciak, siedzieli już na drewnianej, prowizorycznej ławce, nieopodal skarpy. Mężczyzna wyciągnął z torby, kieszonkową szachownicę.

– Ja chcę białe, panie… jak w ogóle ma pan na imię?

– Marcel – powiedział Toporski. Komisarz rozstawił figury i gdy przypatrzył się chłopcu, odniósł wrażenie, jakby już kiedyś go widział. Mężczyzna był osobą, niezbyt lubiącą dzieci (zwłaszcza te przemądrzałe, pozbawione jakiegokolwiek respektu względem dorosłych). Ten dzieciak, miał jednak w sobie coś dziwnego. Coś, co sprawiało, że pan Marcel czuł, jak gdyby znali się nie od dziś.

Gra stawała się coraz to bardziej zacięta. W pewnym momencie, chłopiec powiedział

– Niech pan ruszy wieżą na B8. – Komisarz nie posłuchał rady i przestawił konia na E3.

– Szach-mat! – wykrzyknął uradowany dzieciak. – Gdyby mnie pan posłuchał, gralibyśmy dalej.

– A niech mnie! Kto cię nauczył tak dobrze grać?! Dobra zagrajmy rewanż, myślę, że miałeś szczęście.

– Nie dziś panie Marcel. Muszę już iść. Pan też już chyba musi iść. Córki na pana czekają.

– Córka – odparł Toporski. – Mam tylko jedną…

– Ale na zdjęciu…

– To stare zdjęcie. Eliza… ona… nie żyje. – Mężczyzna poczuł, jak łzy spływają po jego policzkach. – Popełniła samobójstwo, po tym jak ktoś ją…

– Jak ktoś ją co?

– Ach, skrzywdził! Boże, dlaczego ja ci w ogóle o tym mówię! – Pan Marcel zakrył twarz rękoma. Płakał.

– Bardzo mi przykro – odrzekł chłopiec. – Ona na pewno nie chce, żeby pan był taki smutny. Pójdę już. Do następnego razu. Jutro możemy zagrać rewanż. Jeśli pan chce.

– Dobrze – odparł nieco oszołomiony mężczyzna. Jutro o tej samej porze.

Toporski przez kolejne kilka godzin, nie mógł czegoś pojąć. Jakim cudem, rozmawiał z obcym chłopcem, o rzeczach, o których nie rozmawia nawet z własną żoną? Jak mógł się rozpłakać przed jakimś dzieckiem? On, nieustraszony policjant, twardy macho. Jeszcze bardziej trapiła go myśl, że już gdzieś widział twarz chłopca. Tylko gdzie? Kiedy?

Komisarz do późnego wieczora, siedział przy biurku i rozmyślał. Zastanawiał się, kto wcisnął między akta kopertę z tajemniczą informacją. SZUKASZ ODPOWIEDZI? NIE ZNAJDZIESZ JEJ W AKTACH, LECZ W STARYCH KAMIENIACH. Po skończonej grze, oraz rozstaniu z dzieciakiem, Toporski przeszedł się po nieczynnym kamieniołomie, jednak niczego nowego nie znalazł. Żadnych śladów. Przecież wystarczy złapać jedynie Zielonego Kapturka – pomyślał. – Przy ofiarach, zostawia mnóstwo śladów biologicznych. – Pan Marcel, po raz setny, otworzył akta sprawy na stronie, poświęconej zeznaniom świadków. Po raz setny, wziął się za czytanie.

„Szłam z psem, do góry tą drogą, a tu nagle mignęło mi w krzakach coś zielonego. Chwilę potem, natknęłam się na tę biedną dziewczynę. Związaną, zakneblowaną. Ona był taka przerażona.”

„Siedziałem przy potoku. Odpoczywałem i wtedy go zobaczyłem. Zdziwiłem się, że tak późnym wieczorem, ktoś zapuszcza się na to odludzie. Był dość niski, w zielonej kurtce, albo płaszczu z kapturem. Ciągnął coś po ziemi. Widziałem, że ma problem, że się męczy. Myślałem, że to jakiś stary dywan albo coś. Zostawił to na skarpie, po czym zniknął w lesie. Musiał zostawić samochód na parkingu za lasem, bo po kilku minutach usłyszałem dźwięk odpalanego silnika. Podszedłem zobaczyć, co on tam zostawił. To była dziewczyna, w podartych rajstopach, roztarganej bluzce. Była przytomna i przerażona.”

Toporski przewrócił kilka stron, by ponownie przeczytać, zeznania jednej z ofiar.

„Wyszłam, jak co wieczór, pobiegać po parku. Tam nikogo nie było, ale czułam na sobie czyjś wzrok. Tam są takie gęste krzewy. Za każdym razem, przebiegając koło nich, miałam wrażenie, że ktoś tam stoi. On zaszedł mnie od tyłu. Przyłożył mi coś do twarzy, jakąś szmatę. Obalił mnie na ziemię i cały czas przykładał mi ją do twarzy. To strasznie śmierdziało. Leżałam tak dobre kilka minut, potem odpłynęłam. Musiał mnie przewieźć w samochodzie, bo jak się obudziłam, to ciągnął mnie po ziemi w zupełnie innym miejscu. Byłam związana, miałam wrażenie, że umieram. To chyba przez tą szmatę. Ona była czymś nasączona. Potem, on zdarł ze mnie ubranie i zgwałcił. Widziałam, że miał ciemne spodnie, zieloną kurtkę i był zakapturzony. Boże jego twarz, jego oczy. Nigdy nie zapomnę tego widoku.”

Kolejny dzień, rozpoczął się dla Toporskiego jak każdy poprzedni. Mężczyzna w drodze do pracy, odwiedził stację benzynową, by napić się kawy i zjeść pączka. Wchodząc na komisariat, wpadł na kolegę, prowadzącego sprawę śmiertelnego wypadku – tego, którego sprawcą był pan Marcel.

– Jak tam? Masz już tego Kapturka, czy jak go tam zwą? – zapytał Michał Skowron, łysawy, dobrze zbudowany glina po trzydziestce.

– Cholera, skurwiel jest jak duch. Zawsze ktoś go zobaczy, ale zanim się zorientuje, że to przestępca, to koleś znika. A jak tam twoja sprawa? Macie już coś?

– Ostatnio coś ruszyło – Toporski zalał się potem. – Mamy świadka, który prawdopodobnie widział markę i kolor samochodu.

– I co, jaki to samochód? – zapytał drżącym głosem pan Marcel.

– Świadek ma przyjść dziś po południu. Mam nadzieję, że dorwę wreszcie tego chuja. Zabił ojca czwórki dzieci.

– Też mam taką nadzieję. Pójdę już, muszę zahaczyć jeszcze o WC. Żona zrobiła wczoraj te fasolki na kolację, o których ci kiedyś mówiłem.

– To w takim razie życzę powodzenia – odparł ironicznie komisarz Skowron.

Toporski usiadł przy biurku. Był roztrzęsiony. Jego sekret mógł się wydać jeszcze tego samego dnia. Wyciągnął z torby, plastikowe etui ze zdjęciem rodziny. Wiedział, że może to wszystko stracić. Najpierw rozprawa karna (w czasie procesu, zapewne wyjdzie na jaw, skąd mężczyzna wracał, tego tragicznego wieczora), potem za pewne rozwód. Żona już wiele błędów mu wybaczała, ale zdrady na pewno nie przebaczy. Nagle z etui, wypadła zielona kartka, o której policjant całkiem zapomniał. SZUKASZ ODPOWIEDZI? NIE ZNAJDZIESZ JEJ W AKTACH, LECZ W STARYCH KAMIENIACH. Pan Marcel przypomniał sobie o umówionym spotkaniu z chłopcem. W normalnych okolicznościach, komisarz nie opuszczał by pracy, żeby zagrać sobie w szachy. W zaistniałej sytuacji, czuł jednak, że powinien tam pojechać. Musi oderwać się na chwilę od tego stresu.

Toporski zaparkował wóz obok pensjonatu „Róża”. Kiedy szedł w górę leśnej drogi, odczuwał, iż z każdym krokiem, jego stres maleje. Te zielone drzewa, pachnące kwiaty, dźwięk rwącego potoku, oraz śpiew ptaków. To go uspokajało. Gdy tylko minął zakręt, spostrzegł, że dzieciak już na niego czeka.

– Spóźnienie, panie Marcel! – wykrzyknął chłopiec.

– Lepiej późno, niż wcale – odparł mężczyzna.

Gdy komisarz wyjął szachy i zaczął rozstawiać figury, przypomniał sobie słowa Michała Skowrona. „Świadek ma przyjść dziś po południu”. Toporski znów poczuł, jak pot zalewa mu twarz. Wyraźnie spoważniał.

Gra się rozpoczęła. Pan Marcel, bardzo wolno podejmował decyzje o kolejnych ruchach. Bardziej skupiony był na swoich problemach, niż na grze.

– Co pan dziś taki spięty? – spytał chłopiec.

– Nie jestem spięty, po prostu skupiam się na grze.

– Ta jasne. Jeśli moje towarzystwo tak bardzo panu nie odpowiada, to możemy przestać grać.

– To nie tak. Ja po prostu mam swoje problemy i o nich myślę…

– Nie powinno się rozmyślać o problemach, w tak pięknym miejscu – odrzekł dzieciak.

– Kiedy tu dziś przyszedłem, poczułem ulgę. Jednak teraz znów mnie to dopadło. Ten strach.

– O rany. Skoro nawet w to miejsce, pańskie problemy przywędrowały za panem, to znaczy, że musi pan coś ukrywać.

– Skąd wiesz, że… to znaczy, ja nic nie ukrywam! – wykrzyknął ostro pan Marcel.

Tymczasem nieopodal, spacerowała brzegiem strumienia pewna zakonnica. W szkole, w której uczy religii, nazywają ją „Odjazdową Siorką”. Starsza, otyła kobieta, jest niezwykle surowa względem swoich podopiecznych. Pewnego razu, jakiś żartowniś, rozsypał przed drzwiami klasy, w której znajdowała się zakonnica, gumowe kulki. Gdy siostra przeszła przez próg, nie zauważywszy pułapki, „przejechała” w pozycji stojącej, dobre kilka metrów, wymachując do tyłu rękami. Gdyby nie drewniana osłona kaloryfera, którą roztrzaskała swym wielkim brzuchem, być może jej „rajd” na gumowych kulkach trwałby jeszcze dłużej.

Zakonnica kroczyła wzdłuż potoku, odmawiając różaniec. Jednak dzięki tej przechadzce, nie tylko bardziej przybliżyła się do życia wiecznego, medytując nad kolejnymi tajemnicami radosnymi. Zauważyła także pewnego wariata, grającego z samym sobą w jakąś grę planszową. Wiedziała już, że przykład tego mężczyzny, przytoczy na kolejnej lekcji religii, dotyczącej „Niebezpieczeństw płynących z samotności”.

– Kiedy podzielimy się z kimś, tym, co leży nam na sercu, wówczas jest nam łatwiej – odrzekł chłopiec. – Może powie mi pan, co pana trapi i razem poszukamy wyjścia z tej sytuacji.

Komisarz Toporski, odczuł rozdarcie wewnętrzne. Na zdrowy rozum, to idiotyczne – rozmawiać o prywatnych sprawach, wielkim sekrecie, z dzieciakiem, którego widzi się drugi raz w życiu. Mężczyzna miał jednak wrażenie, jakby znali się od dawna. Rozmowa z nim jest taka swobodna. – pomyślał pan Marcel. – A może on ma rację. Kiedy komuś o tym powiem, będzie mi łatwiej.

– Niech pan przesunie damę na G7.

– Mam lepszy pomysł. – Policjant ruszył koniem na A5.

– Szach mat! – wykrzyknął chłopiec. – Gdyby mnie pan posłuchał, zasłoniłby pan króla i gralibyśmy dalej.

– Ech… mówi się trudno – westchnął bez życia Toporski. – Pójdę już. Muszę wracać do pracy.

– Nadal mi pan nie powiedział, co pana gryzie. Może warto spróbować?

Spojrzenie dziecka, oraz łagodny ton jego wypowiedzi, sprawiły, że mężczyzna zaczął się wewnętrznie przełamywać. Odnosił wrażenie, jakoby tajemnica, którą od miesięcy trzyma zamkniętą w sobie, coraz bardziej rozsadzała wnętrze policjanta, chcąc się wydostać na zewnątrz. Komisarz, wciąż miał przed oczami, człekokształtnego kozła (diabła), zsyłającego go do piekieł.

– Ja po prostu mam pewien sekret! – wykrzyknął w końcu pan Marcel. – I już dłużej nie mogę!

– Jaki sekret? – spytał chłopiec.

– Nie mogę powiedzieć! – Głos mężczyzny zaczął się załamywać. – To zniszczyłoby mi całe życie. Straciłbym wszystko! Rozumiesz?! Wszystko!

– Czyli chce pan żyć z sekretem, który nie pozwala panu normalnie funkcjonować. To ma być życie?!

– Dobra! Chcesz wiedzieć?! Powiem ci, co mnie gryzie! Zabiłem człowieka! Co?! Dalej chcesz ze mną pograć w te głupie szachy?! – Policjant usiadł ponownie na ławce i zaczął płakać. Zakrył twarz rękoma i płakał jak dziecko. Czuł sporą ulgę. Mijały sekunda za sekundą, minuta za minutą. Odjazdowa Siorka, na pewno skończyła już odmawiać różaniec, a ponadto wróciła do klasztoru. Kiedy pan Marcel podniósł wreszcie głowę, na jego twarzy dostrzec można było zdziwienie. Cały czas sądził, iż chłopca już przy nim nie ma. Uciekł przerażony, powiedzieć mamie, że spotkał prawdziwego zabójcę. Jednakże, dzieciak cały czas stał nieopodal, trzymając ręce w kieszeniach zielonkawej bluzy typu hoodie.

Dziecko wcale nie wyglądało na przerażone – wręcz przeciwnie. Pewnie podeszło w stronę Toporskiego i usiadło obok niego, na drewnianej ławce. Milczało, jednak ta cisza, była bardziej wymowna, niż jakiekolwiek słowa. Cisza, oraz spojrzenie tego jasnowłosego, błękitnookiego chłopaka, oznaczały, że chce usłyszeć od komisarza, co takiego się wydarzyło. Pan Marcel nigdy nie zrozumiał, co go wówczas skłoniło do tej decyzji. Przetarł bowiem oczy i zaczął opowiadać dzieciakowi, wszystko po kolei. O tym jak zdradził żonę, potrącił mężczyznę, zbiegł z miejsca wypadku. Kiedy skończył opowieść, wstał, spakował szachownicę i oddalił się w stronę samochodu, zostawiając chłopca, siedzącego na drewnianej ławce, w starym kamieniołomie.

W drodze do pracy, Toporski był przerażony. Podzielenie się z drugim człowiekiem, tą wielką tajemnicą, dodało mu otuchy, pewności siebie. Jednak mężczyzna przypomniał sobie coś strasznego. Świadek wypadku. Za pewne już złożył zeznania i Skowron coś podejrzewa.

Pan Marcel znów zderzył się z komisarzem Skowronem na korytarzu.

– I co? Był ten świadek od wypadku? – spytał Toporski, cały zlany potem.

– Był – odparł pan Michał. – To był najprawdopodobniej czarny mercedes, o końcowych numerach 43. Tyle zapamiętał.

Komisarz Marcel odetchnął z ulgą. Świadek się pomylił, lub wskazał jakiś inny samochód, który w tym samym czasie przejeżdżał w okolicy miejsca wypadku. Toporski, ma bowiem ciemnego forda, a końcowe numery to 34, a nie 43.

Policjant wyraźnie odprężony udał się do swojego biura. Wchodząc tam czuł, że znów mu się upiekło. Otworzył drzwi i silny przeciąg (okno było otwarte) zerwał z tablicy korkowej, portret pamięciowy Pana Przepraszalskiego (zrobiony przy pomocy jednej z ofiar). Portret przedstawiał wizerunek mężczyzny, w wieku około czterdziestu lat, o dość delikatnych rysach twarzy. Przez ostatnie tygodnie, Toporski niemal codziennie zerkał na tę twarz. Twarz znienawidzonego przezeń człowieka.

Pan Marcel, obudził się nazajutrz we własnym, wygodnym łóżku. Obok własnej, ukochanej żony. Gdyby wiedział, że zakończy ten dzień, w zupełnie innym budynku, w dużo twardszym, mniejszym łóżku, to za pewne delektowałby się tą sielanką nieco dłużej. Toporski nie był jednak jasnowidzem. Wstał, ubrał granatową koszulę (nie ubierał jej od roku), zjadł śniadanie i pojechał do pracy.

W połowie drogi, zadzwonił telefon. Odebrał.

– Słucham.

– Dzień dobry. Pan Komisarz?

– Tak, ale kto mówi?

– Teresa Zabłocka, właścicielka pensjonatu „Róża”. Pan mnie przesłuchiwał, w sprawie tego gwałciciela i powiedział pan, że jak bym go zobaczyła, to mam do pana dzwonić.

– I co?! – wykrzyknął policjant. – Widziała go pani?!

– Na parkingu zatrzymał się jakiś samochód i wysiadł z niego niski mężczyzna w zielonej kurtce.

– Niech pani wejdzie do pensjonatu, zamknie drzwi i nie wychodzi. Zaraz tam będę.

Pan Marcel zawrócił, po czym ruszył z piskiem opon, w stronę kamieniołomów. Mknął na obrzeża miasteczka, czując, że to ten dzień. Dzień, w którym dorwie Zielonego Kapturka.

Po kilku minutach, był już na parkingu. Wysiadł z wozu i ujrzał zakapturzoną postać, w zielonym płaszczu, trzymającą nóż, zmierzającą w górę leśnej drogi. Nie miał pojęcia, dlaczego Pan Przepraszalski akurat teraz przyjechał do kamieniołomu. Zwykle przywoził tu swoje ofiary wieczorem. Może chce się upewnić, że jego poprzedni „obiekt uczuć”, został odnaleziony, przeżył.

Komisarz sprawdził szybko samochód, którym przyjechał przestępca (gwałciciel nie zamknął wozu), by się upewnić, czy nie ma tam żadnej związanej dziewczyny. Gdy to uczynił, ruszył w pogoń za bandytą.

Kiedy zbliżył się do Przepraszalskiego, na odległość jakichś trzydziestu metrów, zboczeniec wiedział już, że jest ścigany. Zaczął uciekać przed Toporskim. Zielona, rozpięta peleryna, falowała wskutek silnego wiatru. Pan Marcel biegł najszybciej jak tylko mógł. W pewnym momencie, wydawało mu się, iż ujrzał kątem oka, jakąś postać, stojącą w głębi lasu.

– Stój, bo strzelam! – wykrzyknął komisarz, oddając strzał ostrzegawczy.

Przestępca uciekał jednak dalej, zwiększając nieco, dzielący ich dystans. Zielony Kapturek, zboczył nagle z drogi i rozpoczął wspinaczkę na skarpę. Toporski również wbiegł w gęsty las i gnał co sił w nogach, kierując się ku podnóżu skarpy, porośniętej brzózkami. Skarpa była stroma, jednak pan Marcel sprawnie ją pokonał. Będąc na szczycie, dostrzegł zieloną postać, znikającą za rozłożystą brzozą. Teraz cię mam, sukinsynu. – pomyślał mężczyzna, mierząc pistoletem w kierunku drzewa. Podchodził pewnym krokiem w stronę brzozy, słysząc jakiś szelest, dochodzący z tamtej strony.

– Co? Znudziło ci się uciekanie, cwelu?! – krzyknął Toporski i w tym momencie zza brzozy wyszedł… chłopiec.

– Dzieńdoberek, panie Marcel. Zagramy sobie?

Komisarz stanął na moment jak wryty. Całkowicie zgłupiał. Zapomniał, kogo gonił, oraz dlaczego. Po chwili przypomniał sobie jednak wszystko, lecz było za późno. Zielony Kapturek uciekł i za pewne był już daleko.

– Co ty najlepszego zrobiłeś?! – wrzasnął Toporski, w stronę dzieciaka.

– Ja tylko spytałem…

– Tylko spytałeś?! Ten człowiek, którego goniłem to niebezpieczny bandyta! To pieprzony zboczeniec, który powinien już dawno zgnić w więzieniu!

– No tak – odparł szyderczo chłopiec. – A pan to jest za to wzorowym obywatelem, który nigdy nie skrzywdził nawet muchy. Zawsze działa zgodnie z prawem, nie mając sobie nic do zarzucenia.

Po tych słowach, mężczyzna poczuł się, jakby oberwał obuchem w głowę. Stał dłuższą chwilę z kamienną twarzą, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Nieopodal, słychać było dźwięk odpalanego silnika.

– To jak panie Marcel? Zagramy?

– Możemy zagrać. Ale muszę wrócić na parking. W samochodzie zostawiłem torbę.

Toporski, całą drogę do wozu i z powrotem rozmyślał. Dopiero teraz zrozumiał, że jest takim samym sukinsynem jak Pan Przepraszalski, a może nawet większym. Próbuje schwytać przestępcę, jednocześnie mając wciąż do czynienia z innym przestępcą – samym sobą. Codziennie widzi penisa tego bandyty (samego siebie), kiedy oddaje mocz. Karmi, poi owego przestępcę. Śpi z nim w jednym łóżku, trzymają głowę na jednej poduszce. Jest tak blisko, a jednak robi wszystko, aby złoczyńcy, nie dosięgła ręka sprawiedliwości.

Chłopiec był dziś nad wyraz uśmiechnięty. Jego delikatne rysy twarzy, wydawały się jeszcze bardziej subtelne. Obaj zaczęli grę, na tej samej ławce, co poprzednio. Tempo rozgrywki, malało z każdym kolejnym ruchem. Pan Marcel sprawiał wrażenie zamyślonego, zmartwionego. Dzieciak widząc to, doskonale wiedział, o czym mężczyzna myślał w tamtym momencie.

– Może już czas to zakończyć, panie Marcel.

– Nie, nie, grajmy dalej. Tak się tylko na chwilkę zamyśliłem – odrzekł Toporski.

– Nie mówię o grze w szachy. Myślę, że powinien pan powiedzieć prawdę żonie.

– Zwariowałeś? To będzie mój koniec! Ona mnie zostawi, ja pójdę siedzieć.

– Nie zostawi pana. Z tego, co pan ostatnio mówił, to kocha pana najbardziej na świecie. A więzienie? Teraz też jest pan w więzieniu. I jeżeli nie wyzna pan prawdy, zostanie pan w nim do końca życia, a może nawet i dłużej.

Komisarz Toporski, znajdował się obecnie w tak głębokiej rozpaczy, że nie zwracał uwagi na dziwność tej sytuacji, tej rozmowy.

– Nie, nie tak! – wykrzyknął nagle chłopiec. – Lepiej ruszyć koniem na B2.

Pan Marcel od niechcenia wykonał ten ruch i… wygrał.

– Hahh… nie wierzę. Szach-mat – powiedział łamiącym się głosem komisarz.

– A ja nie wierzę, że pierwszy raz odkąd się znamy, posłuchał pan mojej rady. (Nie rób tego…) Może zaufałby mi pan raz jeszcze i powiedział o wszystkim żonie? Ona zasługuje na prawdę. Pan zasługuje na wolność!

Toporski się rozpłakał. Trudno opisać to uczucie, jakie wówczas opanowało wnętrze mężczyzny. Zrozumiał, iż żadna kara wymierzona przez człowieka, nie jest równa karze, którą odbywa obecnie. Karze strachu, nienawiści, samotności, bezsensowności życia. Koniec z tym – pomyślał. Wygrałem w szachy, mogę wygrać i w życiu. Pokonałem dzieciaka, dam radę pokonać samego siebie.

Pan Marcel wstał, schował szachy do torby, a następnie spojrzał na chłopca, siedzącego tuż obok. Dzieciak miał twarz schowaną w kapturze, będącym częścią bluzy (Dość mocno wiało tego dnia). Komisarz próbował powiedzieć „dziękuję”, ale z wrażenia nie potrafił wydusić żadnego słowa. Mężczyzna zaczął zmierzać w stronę drogi, prowadzącej na parking i wówczas zorientował się, iż zapomniał spytać swojej małej „bratniej duszy”, jak ma właściwie (ta dusza) na imię.

– Hej, mały! Jak ty masz w ogóle na … imię? – Toporski nie usłyszał odpowiedzi (kiedyś gdzieś ją usłyszy). Ławka była pusta. Policjant dostrzegł jedynie białego motyla, który delektował się nektarem z żółtych, pachnących mleczy.

Pan Marcel, kilkanaście minut później wracał swoim fordem do domu, do żony. Obawiał się przyszłości, lecz otuchy dodawały mu słowa chłopca, brzmiące wciąż w głowie mężczyzny: „Może zaufałby mi pan raz jeszcze i powiedział o wszystkim żonie”. W pewnym momencie zadzwonił telefon komórkowy. Toporski odebrał. Usłyszał głos komisarza Skowrona

– Cześć Marcel. Też bym chciał, żeby moje śledztwa rozwiązywały się same.

– Co masz na myśli? – odparł Toporski.

– Ten twój Zielony Kapturek, jest na komendzie.

– Co ty pieprzysz, Michał?

– Mówię serio, facet przyszedł tu przed chwilą, przyznał się do wszystkiego i oddał w nasze ręce. Chyba nie wytrzymał presji. Gdzie ty w ogóle jesteś? Boże. Gdyby przestępcy, których ja ścigam, też byli tacy grzeczni.

– Coś mi mówi, Michał, że tę sprawę nad którą pracujesz, zakończysz szybciej niż myślisz. Na razie. Muszę kończyć.

Toporski zaparkował wóz przed domem. Chwilę się wahał, lecz wziąwszy głęboki oddech wszedł do mieszkania. Kiedy w nim przebywał i rozmawiał z żoną wiatr zdążył osłabnąć, a zza chmur wyszło słońce. Pan Marcel wyszedł wreszcie z budynku i wsiadł do samochodu. Jego wyraz twarzy świadczył o jednym – mężczyzna czuł ogromną ulgę. Kiedy wyjeżdżał, na ganku stanęła pani Klaudia. Oczy kobiety, mocno poczerwieniały od łez. Patrzyła z ogromnym żalem na odjeżdżający samochód, lecz w jej spojrzeniu, dostrzec można było także miłość oraz troskę.

Kiedy ciemny ford ruszył przed siebie, w stronę komisariatu, z gałązki wierzby, rosnącej na działce Toporskich, odfrunął piękny, biały motyl.

Pan Marcel przejechał przez wielkie rondo, następnie przepuścił jakąś staruszkę na pasach. Chwilę później minął przystanek PKS – u, oraz szkołę podstawową, do której niegdyś uczęszczał, a do której obecnie chodzi jego córka. Minął w końcu szpital onkologiczny imienia św. Matki Teresy i po chwili zniknął za zakrętem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Tjeri 14.06.2018
    W zasadzie ten utwór porusza tematykę podobną do ul. Stanisławowskiej, choć robi to w zupełnie inny sposób. Nie ukrywam, że pierwszy tekst podobał mi się bardziej, ale i ten czytało mi się dobrze. Napisanie tej historii zapewne wymagało więcej od autora. Bo mamy tu i elementy kryminału. Nie wiem jak długo piszesz, ale czuć miejscami, że jeszcze brakuje Ci warsztatu - przykładem może być choćby pierwszy akapit, wprowadzenie, który bardziej wygląda na didaskalia w teatrze.
    Marudzę, ale i tak uważam utwór za udany. No i masz coś do powiedzenia, a to rzadkie.
    Pozdrawiam.
  • Feliks Dworski 14.06.2018
    Dzięki Tjeri - w zasadzie dopiero zaczynam przygodę z pisaniem
  • Tjeri 14.06.2018
    To jest naprawdę nieźle, wyrobisz się :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania