Zamknięty pokój

DZIEŃ 1

Zamykam pokój - nic się nie zmieniło. Rano nie wierzyłem, poszedłem do szkoły jak gdyby nigdy nic. Tylko kanapki nie wziąłem, nawet o tym nie pomyślałem, przypomniało mi się dopiero na długiej przerwie. W sumie nadal nie wierzę. To znaczy, wiem, że to prawda, jasne, ale gdyby nagle okazało się, że wszystko jest tak jak wczoraj, wcale bym się nie zdziwił. A może trzeba było otworzyć okno? Kurde, chyba trzeba było, wentylacja i te sprawy. Ale nie, za późno. Ja tam już nie wejdę. Przynajmniej na razie. Potem się pomyśli.

Wczoraj na obiad był mielony. Trzeci dzień z rzędu. No i po co się wkurzałem, babka stara się, jak może. Wiadomo. Nie będzie codziennie szykowała czegoś nowego, bo jaśnie pan tak sobie życzy. Jaśnie pan. Ciekawe, poza babką nikt tak do mnie nie powie. Czy według babki naprawdę zadzieram nosa? Nie sądzę. No ok., wkurzyłem się, ale zjadłem wszystko, nie? Nie musiała się od razu obrażać. W ogóle z babcią to jak ze zgniłym jajkiem trzeba, bo od razu się obraża. Zgniłe jajko, to słowo nabiera nowego znaczenia. I wcale nie chce mi się śmiać.

Ręce mi się trochę trzęsą. Chętnie bym to jakoś odwrócił. Wiem, że się nie da, jest tak jest, rzeczy płyną swoim torem, jedyne, co możesz zrobić, to sprawdzić, jak najlepiej się dopasować. Żeby wyszło w miarę możliwości na twoje.

Mimo wszystko zjadłbym coś. Żołądek zwija mi się w bolesną kulkę. Mielonych już nie ma, w lodówce zostało trochę masła, i jakiś ser w plastrach. Zjadam plaster sera i robi mi się trochę lepiej. To ja może sobie pogram.

Kulka skacze po ekranie telefonu, sprawnie ją odbijam. Żaden z kumpli w to nie gra, nie doceniają elegancji i prostoty tej gry, nie mają cierpliwości. Ja to potrafię - nie działać pochopnie. Przemyśleć, zastanowić się. Podjąć świadome decyzje. Czy chcę wylądować w Domu Dziecka? Nie. Czy da się coś zrobić, żeby tak się nie stało? Zobaczymy. Z tą piłeczką to jest tak, że im bardziej nerwowo się gra, tym szybciej się przegrywa. Sam się na to nabierałem na początku, na szybkie ruchy platformą. Teraz ze spokojem sprawdzam, w jakim kierunku kulka leci i cyk, odbijam ją lekko, bez stresu. Trudniej się robi, kiedy mur na górze zaczyna się obniżać, ale i tu radzę sobie coraz lepiej. Potrafię tak grać godzinami, zanim zużyję wszystkie kulki.

Zjadłbym parówkę, albo kabanosa. Do tego ogórka. I snickersa na deser. Kończą się pieniądze. Zaglądam do koperty babki, zostało 20zł. Sprawdzam w kalendarzu - co za szczęście, listonosz ma przynieść emeryturę jutro! Czyli mogę dziś wydać całą dwudziestkę, kupić sobie coś dobrego, po tych wszystkich emocjach należy mi się.

Zamykam drzwi na klucz, sprawdzam trzy razy, jeszcze tego by brakowało, żeby weszła jakaś sąsiadka z pytaniem, czy czegoś nie trzeba. Niczego nie trzeba, proszę państwa, świetnie sobie radzimy. Proszę dać nam spokój.

Winda zjeżdża z góry, oby nie było w niej nikogo. Oczywiście, stoi sąsiadka z mopsem. Trochę się boję, że wystarczy na mnie spojrzeć, żeby się domyślić. Trzeba było iść po schodach, ale gdybym teraz zmienił zdanie, to by było jeszcze bardziej podejrzane. Wchodzę więc, mówię "dzień dobry", sąsiadka odpowiada i nie zwraca na mnie uwagi. Sprawdza coś w telefonie. Pies za to patrzy na mnie i zaczyna warczeć. Jego pani odrywa wzrok od telefonu, jest zdziwiona.

- Dede, a kto to tak warczy? Brzydko, piesku, nie wolno. Fe. Przepraszam cię, on się nigdy tak nie zachowuje (to do mnie).

Teraz żal mi Dede, on też robi to, co uznaje za słuszne i jedyne, co za to dostaje, to krytyka i ten wzrok. Jakby nie można się zastanowić, dlaczego warczy. Jeśli warczy, to widocznie czuje niepokój albo jest mu źle. Ja też nie mogłem się postawić, bo babka zaraz patrzyła. W sumie nie chciałem jej dokładać, wystarczająco się przy mnie namęczyła.

Wreszcie wysiadamy w windy, ruszam do sklepu i przez chwilę czuję się tak, jakbym był naprawdę wolny. Kolację zjem dzisiaj w parku.

DZIEŃ 2

Budzę się z dziwnym uczuciem ciężaru. Coś się stało, tylko co? Patrzę w sufit i wreszcie sobie przypominam. Jęczę. Przepraszam, nie chciałem, nie wiedziałem. Ale trzeba wstać, nie będę udawał, że jeśli wystarczająco długo poleżę, wszystko się samo ułoży.

Wstaję więc i kontrolnie zaglądam do pokoju. Powietrze stoi, tak jak stoi tu czas. Wyczuwam dziwny zapach. Ze zgrozy stają mi włoski na plecach, nie jestem na to wszystko gotowy. Zamykam drzwi. Trzeba będzie je czymś obkleić, może taką szeroką plastikową taśmą. Powinna być skuteczna, przynajmniej na jakiś czas.

Nie idę dzisiaj do szkoły. Muszę poczekać na listonosza, który przychodzi przed południem. Babcia źle się czuła, poszła do przychodni, tak mu powiem. To go nie powinno zdziwić, stary człowiek może nagle umrzeć we śnie, więc tym bardziej może zachorować.

Póki co postanawiam zjeść śniadanie. Została mi z wczoraj parówka i kawałek chleba. Zjadam to wszystko na stojąco i biorę telefon, mam cały dzień na granie. Nie wiem, co będzie z moim życiem, najgorsze, że nie ma na świecie już nikogo, kogo by to obchodziło. Robi mi się smutno. Sam o siebie muszę zadbać. Może kiedyś ktoś taki się znajdzie. Ja też bym dbał o tego kogoś i się troszczył, uważam, że jestem w tym nawet całkiem niezły. Nie wiem, po kim to mam, na pewno nie po matce. Babka tyle razy ubolewała, Ania była taką słodką dziewuszką, i tak się zeszmaciła. Żeby nie wiedzieć, kto jest twoim ojcem, to naprawdę trzeba mieć nieźle nasrane w głowie. Znałem na pamięć tę jej litanię, ale nie przerywałem, widocznie potrzebowała to powtarzać, może łatwiej jej było w ten sposób uwierzyć w to, że moja matka była do niczego, że mogła zostawić dziecko i żyć jakby nie było Boga, śmierci, ani pamięci babki o słodkiej dziewuszce. Gdzie ona teraz jest, ta moja matka? Czy jeszcze żyje? Ostatnio widziałem ją półtora roku temu, w Boże Narodzenie. Właściwie "widziałem" to za dużo powiedziane. Słyszałem, jak kłóci się z babką w drzwiach, była pijana i babka jej nie wpuściła. W ostatnie święta się nie pojawiła. Czasami nie lubiłem babki, miałem wrażenie, że i ona za mną nie przepada, ale jednak wzięła mnie do siebie, karmiła, kupowała ubrania i tak dalej. Zawsze mówiła, że do Domu Dziecka nie da mi iść.

Dzwonek. Przerywam grę, dziś i tak nie będzie rekordu. Ruszam do drzwi z nadzieją, że to listonosz. Sąsiadkom nie otwieram, one od razu wchodzą jak do siebie. Podchodzę cicho, patrzę przez dziurkę. Tak, to listonosz. Z niepokojem zauważam, że trzęsą mi się ręce. Otwieram i od razu wkładam je do kieszeni.

- Dzień dobry, mam emeryturkę dla babci.

- Dzień dobry. Babci nie ma, poszła do przychodni - odpowiadam od razu. Za szybko, zbyt skwapliwie.

- A ty nie w szkole? - Dopytuje, co wcale mi się nie podoba, ale co zrobić, teraz on ma przewagę, choć o tym nie wie (mam nadzieję, że nie wie!), więc odpowiadam grzecznie:

- Mam grypę żołądkową - przygotowałem sobie tę odpowiedź wcześniej, na wszelki wypadek. Ma tę zaletę, że taka grypa jest zaraźliwa i nikt, kto zjawi się u naszych drzwi, nie zechce zagrzać tu miejsca. Taki listonosz na przykład - jakby to wyglądało, gdyby nagle zwymiotował jadąc na rowerze z torbą pełną przesyłek. Rozwolnienie zresztą wcale nie byłoby lepsze. Ciekawe, czy wpraszałby się do mieszkań ludzi, dla których ma polecone, żeby skorzystać z łazienki. Chyba tak, bo co innego miałby zrobić? Niestety, to go nie zniechęca.

- O, to współczuję. Moja córka niedawno miała, niefajna sprawa.

- I zaraźliwa - dodaję nieco desperacko.

- A nie, mnie nic nigdy nie łapie. - Pociąga nosem. - A co to za dziwny zapach?

- To przez tę… grypę, wie pan. - Czuję, że się czerwienię. W normalnych warunkach nigdy bym czegoś takiego nie powiedział, nawet gdyby to była prawda, ale teraz naprawdę muszę go stąd wygonić.

- No tak, tak, rozumiem. Podpiszesz? - Podaje mi papier i długopis. Wreszcie! Kamień spada mi z serca.

- Nie ma sprawy.

Biorę długopis w dłoń, która niestety nadal się trzęsie. Listonosz spogląda na to. Osłabienie, tłumaczę, naprawdę źle się czuję. Podpisuję i po chwili znowu jestem sam w mieszkaniu. To znaczy, w pewnym sensie sam, nie licząc babci. I mam pieniądze.

DZIEŃ 3

Trudno mi było zasnąć, a teraz trudno wstać. Leżę. Każę nodze się podnieść, ale nie słucha. Dziwne. Wydawało mi się, że ciało jest na moje posługi. I proszę, może sobie działać niezależnie. Ja chcę, ono nie chce, nie robi, jest górą. Muszę dzisiaj iść do szkoły. Wszystko musi być tak jak zawsze, inaczej się domyślą. Liczę do trzech i siadam. Hej, jednak wygrałem!

Na matmie jakieś równania, przepisuję bezmyślnie z tablicy, nauczycielka coś gada, za oknem usiadł gołąb. Stuka pazurkami o parapet, patrzy na mnie jednym okiem, ciekawe, na co patrzy drugim. I jak jego mózg znosi fakt, że widzi jednocześnie i mnie i coś innego. Na mnie w każdym razie patrzy tak, jakby się nad czymś zastanawiał. Szkoda, że nie mam chleba, rzuciłbym mu trochę. Matematyczka stoi przy mojej ławce. Chyba już od jakiegoś czasu. Ona też na mnie patrzy i chyba czeka na coś, nie ma jednak w tym spojrzeniu życzliwego zainteresowania, które dostrzegam u gołębia.

- Słucham? - pytam. I tak się wyda, że nie uważałem.

- Jaki wzór zastosujesz do tego przykładu, Kacperski?

Gapię się na tablicę, nie mam pojęcia, jakiej oczekuje odpowiedzi. Matematyczka chce zeszyt do korespondencji, napisze mi uwagę, którą ma podpisać moja babcia.

- To niestety niemożliwe - tłumaczę. - Babcia nie żyje, umarła w nocy, niedawno. Możliwe, że przeze mnie, zdenerwowałem ją, a kiedy się denerwowała, zawsze bolało ją serce. Bardzo żałuję, kocham babcię, nie wyobrażam sobie, jak teraz będę bez niej żył. Tak bardzo nie chciała, żebym trafił do Domu Dziecka, strasznie by się martwiła. Coś się skończyło na zawsze, za szybko, i nie wiem, co z tym wszystkim robić. Na razie leży u siebie w łóżku, mogłaby tak zostać, ale zaczyna brzydko pachnieć. Proszę mi pomóc, nie wiem, co robić. Co mam robić?

- Naprawdę nie widzę powodu, żeby tak płakać - nauczycielka patrzy na mnie zdegustowana i trochę żałuję, że nie miałem odwagi powiedzieć tego wszystkiego. - To tylko uwaga, Kacperski, ze szkoły cię nie wyrzucam. Siadaj.

Cała klasa patrzy na mnie, na łzy, które wylewają się z moich oczu i nie chcą przestać. Tym razem ciało wygrywa. Siadam, szlocham, jest mi wszystko jedno. Gołąb odleciał, nie zabrał mnie ze sobą.

DZIEŃ 4

Dzisiaj nigdzie nie idę. Nie mam siły. Siedzę w piżamie i gram. Dziwne, ale idzie mi zajebiście. Za chwilę pobiję rekord, a miałem już taki wysoki, że zastanawiałem się, czy to w ogóle możliwe. Ktoś dzwoni do drzwi, ale nawet nie sprawdzam kto. Pieniądze są, nikogo więcej tu nie potrzebuję. I nie mogę stracić takiej gry. Żaden z moich kupli nie doszedłby tak daleko, chyba żadna osoba, którą znam, by nie doszła. Mógłbym prowadzić warsztaty. Sala może być taka jak nasza klasa, tylko z wykładziną na podłodze, żeby było bardziej profesjonalnie. Na ławkach stoją napoje, także na moim biurku jest mała butelka z wodą i szklanka. Od czasu do czasu biorę łyk, żeby nawilżyć gardło, bo dużo mówię. Wszyscy patrzą uważnie, niektórzy notują, a ja tłumaczę: grunt to zachować spokój, nie można grać nerwowo, ale nie martwcie się, mówię, bo chcę, żeby słuchacze wierzyli w siebie, i żeby nie myśleli, że uważam się za lepszego, jestem tacy sam jak oni i też popełniałem kiedyś błędy grając w kulkę. Nie martwcie się, wszyscy to robią na początku. Musicie złapać swój rytm (jakie ładne zdanie, nie wiedziałem, że mam w sobie takie ładne zdania), spokojnie, spokojnie, na pewno wam się uda. Nie od razu, wiadomo, nad wszystkim trzeba pracować, ale z czasem, zobaczycie, będzie coraz lepiej. Teraz omówimy moce kuleczki. Moja ulubiona to Ciężka Kula, opowiadam, kiedy ją dostaniemy, od razu celujmy nią w najtwardsze fragmenty muru, te, których nawet Strzelankowa Platforma nie niszczy. Za moimi plecami jest projektor. Teraz asystentka - młoda, zagubiona dziewczyna, której dałem szansę na lepsze życie - pokazuje na nim przykładowe użycie Ciężkiej Kuli, na sali słychać oklaski. Cieszę się, bo czuję, że słuchacze coś ważnego właśnie zrozumieli. Niestety znowu ktoś dzwoni do drzwi. Nie podchodzę, ale dzwonek się powtarza, jeden, drugi, trzeci raz. Niech to. Tak blisko rekordu, ale już czuję, że po wszystkim, zdekoncentrowałem się. Teraz ktoś wali do drzwi i słyszę "Policja! Otwierać!".

Odkładam telefon. Co tu robi policja? Czy pomyślą, że zabiłem swoją babkę? Ktoś słyszał o naszej kłótni o kotleta i doniósł? Ale jak to, ludzie ciągle się o coś kłócą. Boję się i stąd takie absurdalne pomysły, tłumaczę sobie, przecież nic złego nie zrobiłem. Walenie do drzwi powtarza się i wiem, że muszę otworzyć.

Podnoszę się. Na razie stoję w miejscu. Co będzie ze mną? Czy policja może mnie zamknąć w domu dziecka? Czy coś w ogóle można jeszcze zrobić? Przez okno nie ucieknę, za wysoko. Walenie w drzwi. Powoli ruszam w ich stronę.

Otwieram. Stoi dwóch policjantów z sąsiadką, która często wpadała do babci na kawę.

- To jej wnuk. - Mówi sąsiadka. Policjanci dziękują jej i wchodzą do mieszkania. Sami, sąsiadka odchodzi do siebie albo podsłuchuje pod drzwiami.

Policjanci pytają mnie o babcię. I nagle wiem. To koniec. Nic już nie zależy ode mnie. Wyjaśnię im wszystko i pójdę z nimi gdziekolwiek mi każą. Ktoś inny zajmie się babcią. Ktoś zajmie się mną. Będzie, co ma być. Ta gra nie zależy już ode mnie. To też będę musiał powiedzieć swoim kursantom - czasami gra już nie zależy od was. Kulka skacze za szybko, murek obniża się za nisko, nie dostajecie żadnych mocy i trzeba przegrać, nie da się inaczej. Nie wińcie się wtedy, tak musi być i już. Zawsze możecie zacząć nową grę.

Prowadzę policjantów do zamkniętego pokoju. Przecież od początku wiedziałem, że trzeba go będzie otworzyć, tylko nie chciałem robić tego sam. Słyszę, jak odrywają taśmę. Ogarnia mnie wielki spokój. Myślę o gołębiu, który patrzył na mnie wczoraj. Siedzi sobie pewnie na jakimś innym parapecie i obserwuje innych ludzi. A jak ma ochotę, po prostu rozpościera skrzydła i leci tam, gdzie chce.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Marian 11.10.2018
    Smutny tekst, ale ciekawy. Takie sytuacje niestety się zdarzają.
    Pozdrawiam.
  • jesień2018 11.10.2018
    Bardzo dziękuję za pierwszy komentarz pod moim pierwszym tutaj tekstem. Na dodatek pozytywny!
  • Dekaos Dondi 12.10.2018
    Tekst ładnie i ciekawie napisany. Czasami tak się zdarza, że człowiek sobie wmawia, że nic się nie stało, by jakoś żyć. Pozdrawiam→5
  • jesień2018 12.10.2018
    Serdecznie dziękuję i pozdrawiam!
  • Adam T 12.10.2018
    Chyba po raz pierwszy tutaj to napiszę - wow. Dobry tekst, dobra historia. Trochę kosmetyki i byłoby idealnie. Nie wiem, ile masz lat, i obawiam się, że sporo już w życiu napisałeś, bo wtedy to moje "wow" gówno znaczy. Ale jeśli to debiut, to wow podwakroć.
    Pozdrawiam ;)
  • jesień2018 12.10.2018
    Lat sporo, opowiadanie trzecie, i pierwsze, które wyszło poza krąg kilku znajomych. Wow znaczy bardzo wiele! Dziękuję, pozdrawiam.
  • Adam T 12.10.2018
    jesień2018, uwierz lub nie, lat też mam niemało i daleko mi do rozegzaltowanej nastolatki. Jestem tu ponad dwa lata, swoje przeszedłem, ale "wow" nikomu jeszcze nie napisałem. Po prostu trafiłeś mnie rano i zatopiłeś tym tekstem.
  • jesień2018 12.10.2018
    Adam T nie wiem, co napisać, dziękuję za te słowa, naprawdę dużo dla mnie znaczą. Joanna :)
  • jolka_ka 12.10.2018
    Wow może niekoniecznie, bo aż tak mnie nie porwało, ale dobra historia, smutna, ładnie opowiedziana, dużo przemyśleń. Zgrabny język. Piąteczka.
  • jesień2018 12.10.2018
    Wielkie dzięki! (Podoba mi się, jak tu uważnie recenzujecie, doceniam).
  • Pasja 12.10.2018
    Witam
    Bardzo dobrze napisany tekst w formie kalendarza. Ludzkie losy same piszą historie. Jestem pod wrażeniem twojej dojrzałej postawy.
    Ukłony i pozdrawiam serdecznie
  • jesień2018 12.10.2018
    Cieszę się, że się Tobie podobało, dziękuję!
  • Elorence 16.10.2018
    Dam znać, że tu byłam, ale ze względu na emocjonalność... nie skomentowałam. I nie chcę komentować, bo moja wybuchowość mnie czasami wkurza :)
    Technicznie - naprawdę świetnie napisane.
    Pozdrawiam :)
  • jesień2018 16.10.2018
    Dzięki za dobre słowo, ale halo, HALO! Mój tekst wywołał jakieś emocje, a ja nie wiem, jakie?! Proszę pilnie pisać ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania