Żar jego pieśni, wilgoć jej pocałunków

UWAGA! Tekst jest specjalnie napisany "źle", a wszelkie błędy (poza literówkami) są w pełni zamierzone. Miłej lektury! :)

 

Indie, roku tysiąc osiemset osiemdziesiąt piąty.

Mama Carola nazwała Carola Carol, ale Carol nie lubił imienia Carol, bo uważał, że brzmi zbyt niewieścio, więc wolał, jak nazywano go Karol. Nie wiedział, skąd to dziwne imię, ale mama wiedziała, tylko mu nie powiedziała. Karol był Hindusem wraz z całym hindusim dobytkiem – ciemną skórą i wielkim wąsem, który lubił podcierać, aby stał sztywno. Miał też coś innego dużego, ale w majtkach i o tym później.

I był piratem.

Dowodził własnym okrętem o imieniu „Niezatapialny 2”. Karol był udanym piratem, bo napadał tylko bogatych, a łupił biednych. Jego załoga składała się z dwudziestu Hindusów, ale mniej ważnych niż Karol z mniejszymi wąsami. Poza tym to nie tak, że Karol chciał zostać piratem, tylko kucharzem, bo był za miły, ale zawsze, gdy gotował ostrygi, spoglądał przez okno na może i czuł, że może i może może spoglądać na niego. I go wzywać. I się posłuchał. Zresztą piraci zarabiali więcej niż kucharze, bo tak to już jest na świecie, że więcej pieniędzy daje przetrzepanie komuś dupy niż jej ugotowanie.

Pewnego dnia słup kapitana Karola pruł fale oceaniczne, a piana pryskała z bałwanów, bo tak szybko płynął, kiedy…

– Ziemia nad wodą! – oświadczył majtek.

Wszyscy rzucili się do rufy i spojrzeli do przodu. Na widnokręgu rysowały się ponure jak grube brwi Karola wierzchołki podwodnych skał wystających tak wysoko, że widzieli je z jaskiniami.

Karol podtarł wąsa i skierował tam słupa, a po dopłynięciu zarzucił kotwicę, żeby nie uciekł.

– Kto odważny, hop za mną! – zawyrokował Karol, wyskakując za burtę na skalisty piach brzegu, aż zabrzęczały mu bransolety i pierścionki, bo miał ich wiele. Inni piraci też mieli, ale mniej, bo nie byli kapitanem. I nie skoczyli za nim.

Samotny Karol skinął z niesmakiem głową na swych ludzi i zaśmiał się czupurnie.

Poszedł sam, wchodząc w rozczapierzoną jak olej na patelni ciemność groty, śmierdzącą martwym narybkiem oraz wilgotną solą. Tak było tam strasznie, że Karol wyciągnął kórdelasa na całą długość, a skrzywione ostrze zalśniło w mroku niczym świeżo wymyta srebrna łyżka.

Minutę szedł Karol, a może i pięć, bo zgubił rachubę, kiedy dotarł do dużej sali, pełnej kałuż. Coś zaszeleściło niebezpiecznie, ale pirat naprężył sploty węzłów mięśni i znów zaśmiał się impertynencko.

– Wyłaź do walki, bestio z jaskini! – zarekomendował tubalnym głosem.

Wychynęła chyłkiem znienacka zza niecki niecna goła zgoła naga naga. Ale Karol schował się za węgłem i nie było go widać, za to on widział, że nie widzi, bo ciemno.

Jego oczy przesuwały się po jej facjacie, piersiach, bransoletach, kolczykach w nosie, piersiach, ogonie z łuskami i zielonymi piersiami z łuską też. Naga zasyczała jak kot, po czym rzuciła kaprawym okiem za węgieł.

– Widzę cię, o, kapitanie piratów. Witaj w Bhogawati – Mieście Węży – i sssłuchaj (bo nie będę powtarzać): Zassspokuj mnie cieleśnie albo pokonaj w walce, a zdradzę ci drogę do ssskarbu.

– ? – Karolowi zabrakło słów, ale wiedział, że nie chce oddać swego dziewictwa jakiejś lafiryndzie z jaskini, choćby miała piersi z łuskami. Karol szukał miłości, takiej jedynej, nie takiej zwykłej, że jakaś naga naga i wielkie halo. Więc jej nie odpowiedział, nie zgadzając się na zbliżenie, po czym zbliżył się z bronią dzierżawioną w ręku.

Stanęli zatem naprzeciw sobie dwa adwersarze. Duża zielona i mniejszy Karol, bo było ciemno. Kapitan rozłożył ręce i zaśpiewał:

"Jestem Karol z Bombaju, gruby wąs na mej wardze, a kórdelas w dłoni

Tańczę akapella, brzdąkam pierścionkami, pan Siwa mnie broni

przed grubą wężem-kobietą, co tańczyć nie zdoła,

nóg nie ma tylko ogon, śmiechu warta pierdoła!"

Zapłakała naga stróżkami łez, a serce jej kroiło się w jej piersi, bo natura nie poskąpiła Karolowi głosu i był piękny, a nadto prawdę śpiewał. Zawsze chciała tańczyć, ale na boso ją ogon bolał. Lecz od żalu do złości jest równie cienka granica, jak między szklanką a brzegiem ust, a kobieta wszelkich rodzajów jest puchem sromotnym, więc zaraz sssyknęła i natarła na krnąbrnego pirata.

– (Przekleństwo)! – zawył Karol. Zdeflektował cios, a ona minęła go o włos. Wtedy zamaszystym cięciem ściął jej głowę, więc nie żyła. Wszystko trwało błyskawicznie.

Ale zanim umarła, zdążyła powiedzieć:

– Zwyciężyłeś w uczciwej walce, wielki kapitanie o głosie niczym strumyk szemrzący w rynnie. Zdradzę ci więc sekret. Płyń na dół mapy, a potem w lewo i będzie wyspa, gdzie maharadża Kichu Khan uwięził księżniczkę Privatę. – I umarła na dobre.

– Już biegnę! – uradował się Karol. – Trzymaj za mnie palce!

– Podążaj z błogosławieństwem wężowego ludu – zgodziła się naga, milknąc na zawsze.

Jednak serce Karola było delikatne i wyczulone na fałsz, dlatego spytał jeszcze:

– A nie kłamiesz przypadkiem?

– Nie – zaświadczyła kobieta-wąż i zamknęła oczy, więc Karol jej zaufał.

***

Długo trwała podróż Niezatapialnego 2. Mijały dni, a potem noce. Karol wieczorami patrzył na czerwony sierp słońca, zanurzający się za horyzontem, podczas gdy srebrzone mewy kreśliły siódemki na ciemniejącym niebie płaskim jak przypalony naleśnik. Na samą myśl o przepięknej Privacie męskość Karola twardniała niczym tłuszcz w rosole po trzech dniach w lodówce. Śpieszno mu było znaleźć miłość Privaty, gdyż chciał zatopić wargi w jej wargach górnych i dolnych.

– Wyspa na lewo od sterburty! – ogłosiła para majtek z bocianiego gniazda, bo w parze łatwiej coś nie przeoczyć.

Karol postawił jedną nogę na takielunku, rozchełstał białą koszulę, pozwalając, by ciepły wiatr podrażnił jego kędzierzawy tors i błysnął zębami.

"Przybywam, moja Privato z wąsem do ciebie bieżę,

miłość we mnie kipi, przysięgam, śpiewam szczerze!"

– Szczerze, aaa, aaa – zawtórował chór kompanów, tańcząc za plecami.

"Bo dla mnie prawda dla ciebie na zawsze, nigdy ci nie skłamię,

a jeśli mnie nie pokochasz, poskarżę się mamie!"

– Mamie, aaa, aaa – pieśń zakończył chór.

Wtedy coś błysło i huknęło, aż włosy piratów stanęły okoniem! To pocisk z armaty maharadży przeleciał tuż obok z wyzwiskami wojów. Czarna jak stary sos sojowy karawela płynęła na zbliżenie ze słupem Karola.

– Hi, hi – rubasznie zaśmiał się z niebezpieczeństwa Karol, bo zawsze strachowi śmiał się w pysk, a reszta piratów też się zaśmiała, lecz trochę mniej, bo nie byli kapitanem.

Oba okręty ustawiły się obok siebie i podniosły włazy luk z armatami.

Bum! Bum! Aua! Bum!

Ludzkie kończyny fruwały wraz z byłymi właścicielami, odłamki piruetowały w powietrzu, siekając skóry piratów, ale nie zostawali dłużni i pruli ze swoich armat, toteż czarni woje maharadży też latali w te i we wewte, a potem z powrotem. I też bez kończyn.

A potem statki się szczepiły i nic już między nimi nie stało na przeszkodzie, więc Karol dobył linę, owinął kórdelas ramieniem, po czym spuścił się w dół na maharadżę, bo zawsze spuszczał się na wrogich kapitanów, nie marnując się na majtki, oficerów albo im podobnych dewiantów. Inni piraci też się spuścili, ale trochę słabiej, bo nie byli kapitanem Karolem, i zaraz pokład rozbłysnął odgłosami ostrzy szczękających się z innymi ostrzami.

Znad rzezi zdało się wtedy słyszeć śpiew Karola:

"O, Kichu Khanie, nasze kórdelasy splątane w Kamasutrze stali,

godnyś przeciwnikiem, lecz to cię nie ocali"

– Ocali, aaa – ryknęli piraci.

"Na drodze do Privaty twa morda wszeteczna stoi, tak być nie może,

rozłupię cię jak kokosa, a łeb twój w roztworze,

ugotuję!"

Taka siła biła z pieśni Karola, ze siwy maharadża razem z turbanem zadygotali w przerażeniu. To wystarczyło. Pewnym ruchem kórdelas Karola przebił przeciwnika, a posoka okryła pokład karmazynowym kobiercem szkarłatnych kropel.

Woje zawyli, oddając się w ręce piratów, a ci związani skończyli pod podkładem.

Po długim i pobieżnym przeszukaniu wrogiej łodzi odkryto zamkniętą komnatę. Gdy ją otwarto…

Karol stał właśnie na pokładzie, wycierając krew i pot z ostrza i czoła, śmiejąc się z wygranej, gdy piraci wyprowadzili spod schodów, przez schody, aż na szczyt schodów, przed próg i za próg, księżniczkę Privatę z orszakiem.

Słońce rozbłysło od pięknej Privaty: jej ud z aksamitnej fałdy, brzucha bez pokrycia oraz ramion jak świeżo dojrzałe jabłka. Dwoje oczu niczym czarne węgle pod kruczoczarną grzywą warkocza spoglądało z niewinnością nieoskubanego kurczęcia.

Śmiech zawisł na wargach Karola i nie chciał puścić. Zarazem zawiał wicher, gorący niczym lubieżne noce w Bombaju, więc krew zaczęła wszystkim szybciej krążyć, a Karolowi najmocniej w jednym miejscu.

Któryś z mądrzejszych piratów, który nie był kapitanem, zaplumkał w tam-tam i zaraz Karol rozpoczął taniec godny samego Siwy, wypinając się do przodu, najbardziej zaś wypinając spodnie z całym dobrodziejstwem inwentarza, a gdy otworzył usta, słowa z nich popłynęły słodkie jak gofer z pudrem o świcie:

"Zatańcz z moim boa, a będziesz wesoła

zzuj majteczki, podnieś suknię, otwórz usta, wypnij pupcię"

– Pupcię… – zamruczał chór piratów, bez pewności, czy Karol nie za prędką obrał prędkość uwodzenia, ale kapitanem rządziła żądza. Buty chóru bębniły na pokładzie, dłonie kląskały w rytm bębna.

"Wygnę dla ciebie moje członki, w górę i w lewo,

brzęczą pierścionki,

morska bryzga w twarz mi wieje, kroczę ku tobie,

szczęka się śmieje"

– Śmieje, aaa aaa.

Wtedy umilkli jak ręką odjął i zapadła cisza paskudna jak zęza na galerze. Serce Karola stanęło wraz z nim, gdy czekał na odpowiedź wybranki swego serca.

Księżniczka uniosła dłoń – lewą, opuściła dłoń – prawą, stanęła w rozkroku, stopa na zewnątrz – lewa, stopa do wewnątrz – prawa, zafalowała brzuchem spiralnie, w końcu, gdy już rozbudziła wszystkie zmysły wszystkich, melodyjnie pisnęła:

"Ciało owiewa wicher z Bombaju,

w ramionach mych znajdziesz drogę do raju,

jestem Privata, patrz jak zginam łydki

podoba mi się, żeś taki szybki!"

Orszak księżniczki, konsystujący się z tuzina statystek, ruszył w tan. Śmigały ręce i nogi, lecz tym razem przytwierdzone do ciał właścicielek, a nie jak wcześniej, że: bum! aua!, i wszystko latało we własną stronę.

Dwie grupy taneczne z centralnymi postaciami w centrum spotkały się pośrodku statku. Statystki ustawiły się za Privatą, tak, że nie było ich widać, po czym wyprostowały ręce, tak, że wyglądało jakby Privata miała dodatkowe ręce – wiele rąk, co sprawiło, że wyobraźnia Karola obśliniła się śliną, gdy pomyślała o możliwościach. A potem jak wisienka na serniku, Privata zatrzęsła pupcią, okrytą złoconymi dzwoneczkami i rozległ się dźwięk tak czysty, a cudowny, że Karol doznał wrażenia, jakby mu stadko słowików dzióbkami wylizało uszka.

– Pod pokład won wszyscy! – ryknął niczym lew z Singapuru. – Ty nie! – dodał do pleców Privaty, zanim zbiegła, ale inni zbiegli i ich nie było, bo czasem prywatność jest najważniejsza.

Porwał ją w swe ramiona na tle zachodzącego słońca. Przylgnął ku niej i patrząc jej w oczy, zębami zerwał majteczki. A potem zerwał też jej majteczki.

– Och, kapitanie! – Zarżała cała. – Jesteś mym pierwszym. Bądź delikatny.

– Och, Privato! Nabrzmiałem jak drożdże przy ognisku. Bądź mą miłostką! Dam ci wszystko z siebie i spoza mnie.

– Weź mnie! Jestem już oślizgła na dole.

I kapitan ujął w dłonie swą męskość i wprowadził, gdzie było jej należne miejsce, a ona zatrzepotała rzęsami.

– Och, kapitanie Azharrudin – westchnęła, bo wcześniej kłamała i tak naprawdę to nie z jednego pieca już chleb jadła.

– Carol – poprawił ją Karol.

– Privata – poprawiła go Privata.

– Kichu Khan – przedstawił się Kichu Khan.

– Kichu Khan?! – zagrzmieli Privata i Karol.

– Tak – odrzekł maharadża, kręcąc wąsem. – Tylko udawałem martwego.

– Więc tak naprawdę żyjesz? – dociekał Karol.

– Niedaleko pada banan od jabłoni – potwierdził Khan. – A teraz…

Stanął na czubkach pantofli, zgiął nogi w kolanach i zamerdał rękoma. Z wiekowego gardła dobył się równie silny i uwiędły głos:

"Możem stary i przebity, alem szermierz znakomity,

wciąż potrafię cię pokonać, bo naprawdę nie chcę skonać"

Nagle ni zowąd, ni z tamtego, zrobił salto mortadele, wylądował przy drzwiach do podpokładu i z przebiegłym uśmiechem w brodzie urwał klamkę. Piraci, którzy nie byli kapitanem, zostali uwięzieni.

Nie takie liczby ze mną, dodał sobie Karol otuchy w myślach, po czym dodał: Dwóch może śpiewać, a to więcej niż jeden.

Wyjął, co trzeba z pochwy, a potem z pochwy i kórdelasem zakręcił młynka; ubrał spodnie, bo walka to nie seks i trzeba się ruszać nie tylko w przód i w tył, ale też na boki, a następnie wbił oczy w pokład, aż zaskrzypiały deski. Po chwili pełnej zadumy wybuchł sopranem:

"Wbiję ci miecz w oko, podskoczysz wysoko,

zetnę łeb z turbanem, nie nazwę cię panem!"

– Panem, aaa aaa – dobiegły głosy z ładowni.

"Twe jajka ususzę, a szyję zaduszę,

kolczyki zrobię z wątroby i z palców podroby!"

– Podroby…? – mruknęły bez przekonania głosy spod pokładu.

Privata wyobraziła sobie taki obraz rzezi i padła bez uczucia, a Kichu nie. Obliniował oczy maskarą, przyprószył kłąb brody talkiem. Był stary, lecz stary w członkach, a jędrny na umyśle, groźny jak woda we wrzącym oleju.

Słońce wzeszło, szarpiąc brzegi fal brokatem rozbłysków, zaś biała koszula Karola olśniła od promieni, aż zdało się, że to sama straszliwa Kali (bez cycków) stanęła na pokładzie.

Wystrzelił ręką Khan do przodu z mieczem, ale Karol zblokował mu ciosa. Skontrował na odlew, potem na wylew i kórdelasy przywarły do siebie niczym niespełnieni kochankowie po zbyt obfitej kolacji.

Warczała twarz kapitana na twarz maharadży i na odwrót. Ten ostatni tak zaśpiewał kontraltem:

"Poddaj się, młodzieńcze, to może oszczędzę,

konar mój w ogniu staje, gdy myślę o Privacie,

ledwo mnie przebiłeś, już ściągasz jej gacie,

na to nie pozwolę, mówię: daruj sobie,

albo cię rozpruję, wylądujesz w grobie!"

Lecz miłość Karola to nie było takie: o, już, skończyłem, idę do domu, masz tu pergamin z moim adresem. O, nie. Uczucie do Privaty jątrzyło się w nim na podobieństwo kipieli w garnku. Zatem zagwizdał:

"Twój konar mnie tyle obchodzi, co koło do łodzi"

A zamiast drugiej zwrotki, ku zaskoczeniu maharadży, Karol dźgnął go wąsem w oko.

– Moje prawe oko! – zaniepokoił się starzec. Za późno.

Kórdelas rozpruł go od ucha do ucha, ale maharadży nie było do śmiechu. Padł ostatecznie nieżywy.

Kapitan Karol uronił pojedynczą łzę, bo dobrego był serca i nawet nad szelmami jego serce żal gościło, lecz w ten czas radość zwycięstwa dotarła do jego myśli i zaintonował piosnkę zwycięstwa:

"Zbałamuciłem oponenta mego

nie ma od Karola tu nikogo lepszego

taki twój jest koniec, podły Kichu Khanie

Karol z grubym wąsem spuścił dziś ci lanie!"

Czysta była pieśń jego jak łabędzia pacha, więc Privata ocknęła się i czym prędzej podeszła do Karola.

– Chyba doszłam – zapewniła go soczystym głosem.

– Dojdź w me serce – poprosił Karol.

Zadrżała muślinowa skóra podbródka księżniczki, bo choć gładka, gibka, zwinna, a nawet polizać piętę potrafiła (i to własną) to takiej sztuki, o którą prosił przystojny kapitan, z krużgankiem szukać było w jej umiejętnościach.

– Nie wiem, czy zdołam – odrzekła. – Lecz nie odrzucaj mnie, Karolu.

Mężczyzna przetarł jej pot z włosów i wciągnął nosem aromat.

– Nigdy cię nie zostawię, bom cię kocham od czubka pięt (twoich) do głowy.

I tak ją pocałował, że aż paznokcie jej zwilgotniały.

***

Miłość soczysta niczym wyciśnięta śliwka bez pestki sprawiła, że Karol porzucił piracki fach. Oddał okręt i załogę w rękę reszty załogi, ale ponieważ żaden z piratów nie był kapitanem Karolem, ich kariera zakończyła się na najbliższej rafie w paszczach rekinich. Kupcy z Bombaju, Indochin oraz Papui Nowej Gwinei zakasłali z ulgą jak po katarze.

Za oszczędzone bogactwa Karol i Privata zamieszkali w pałacu. Karol wrócił do fachu kucharza i już się go trzymał, a Privata również trzymała się swojego fachu, więc puszczała się na lewo i prawo, a sporadycznie i w dół.

Niekiedy nawet z kwiatka na kwiatek.

Ale – jak zawsze powtarzał Karol – lepszy własny ptak w garści niż cudzy na dachu, więc żyli długo i przez większą połowę czasu szczęśliwie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MartynaM dwa lata temu
    Uśmiałam się... dzięki!
  • Rafał Łoboda dwa lata temu
    I o to chodziło :) Dzięki za komentarz!
  • kigja dwa lata temu
    Oczami wyobraźni widzialam ich wszystkich i słyszałam śpiew. Bardzo sugestywne opisy.
    Bollywood mogłoby to nakręcić?

    Lekkie, letnie, kojące rzeczywistość opowiadanko :)))
  • Rafał Łoboda dwa lata temu
    Obawiam się, że Bollywood nakręciło takie coś już nie raz. Polecam filmy stamtąd z lat osiemdziesiątych. Co tam się dzieje... ;)
    Dzięki za wizytę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania